DRAMAT! Umizgi i lamenty
fot. Catarina Carneiro de Sousa / Flickr CC

DRAMAT! Umizgi i lamenty

Agnieszka Nasierowska

Lubię słonawy zapach potu. W hektolitrach potu, krwi i wylanych łzach powinno się odmierzać zwycięstwo, które jest zwycięstwem najcenniejszym, bo zwycięstwem nad samym sobą. Co za tryumf!

Jeszcze 11 minut czytania

Leci fragment „Bad Romance” Lady Gagi, postaci wychodzą na widownię, tańczą jak w klipach, każda ma swój typ ruchu i w ramach niego idzie na całość i każda „wygina śmiało ciało”. Baba z Wąsem wymachuje od czasu do czasu tandetną torebką. Młoda kobieta chora na raka wjeżdża po chwili w wózku sklepowym, w nim ma sporo kostek masła.

Zabłąkana starsza kobieta nie uczestniczy w akcji, wydaje się, że nie jest to miejsce,
w którym powinna być, może się z kimś umówiła i na kogoś ciągle czeka. Chodzi po scenie, przemieszcza się z miejsca na miejsce. 

Baba z Wąsem: Kukasz tak na mnie ptaszyno, bo ci się podobam.

Młoda kobieta chora na raka: „ I’m so ugly, that’s ok., cause so are you...”

Potem Młoda kobieta chora na raka syczy i szczęka zębami, jakby obgryzała kość albo chciała wyssać z niej szpik.

Transwestyta/Matka: Szast-prast, odcięli. Więcej go nie widziałam. 

Agnieszka Nasierowska

rocznik 1986, absolwentka Instytutu Kultury Polskiej UW.

Poetka: Leje deszcz. Nie, nie to może tak: jest jesienne deszczowe popołudnie. Eee, do dupy.
Jesienna słota. Listopad. Mrok kładzie się na drzewach jak sadza. Niebo jest ciężkie i ponure. Karawan niesie skromną trumnę w strugach deszczu. Za nim podążają tłumy ludzi pogrążone w żalu. Ze zdziwieniem obserwuję na własnym pogrzebie obecność niektórych osób. Teraz widzę, że płaczą i ze skruchą w skrytości ducha przyznają, że myliły się w ocenie mojej osoby i talentu. Ha! Potęga wyobraźni. Tuż za trumną podąża mój ukochany mąż? Nie, dzieci nie mieliśmy, zdecydowaliśmy się żyć egoistycznie, tylko dla siebie. Po przeciągającej w nieskończoność ceremonii, nigdy nie lubiłam ceremonii, a teraz rach-ciach do piachu! 

Po przeciągającej się w nieskończoność ceremonii, zgromadzeni żałobnicy wrzucają do grobu białe lilie. Można by pomyśleć, że to przypadek, że ... (Płacze)

Faszystka: Co to jest? Co tu się wyprawia? Co to za dziady odprawiacie z tą wychudzoną szczapą na czele?! Ty, tam z lewej, gdzie się tarabanisz? Gdzie te swoje zwoje upychasz w tę niepozorną, bogu ducha winną przestrzeń. Stado lemurów porusza się z większą gracją od was, lebiegi jedne. No i jak ruszasz tym lędźwiem? Chcesz, żeby ci miednica wypadła? Szerzej, szerzej tymi biodrami, kobieto ty dziecko urodzić masz jeszcze. Jak taka zasklepiona będziesz, to nic z ciebie nie wyjdzie. Cały układ od początku. Szczapa, tylko bez histerii. A ty co się tak wychudziłaś. Ochłap mięsa zawieszony na haku w podrzędnym zakładzie mięsnym prezentuje się lepiej od ciebie.  Chcesz, żeby kość ogonowa przebiła ci ten wysuszony na wiór tyłek? Nie? No, tak myślałam. Proszę, od początku. Raz, raz, raz, raz.... 

Ćwiczą dość opieszale, każda ma swój typ ruchu, swój typ ćwiczenia. 

KOMENTARZ DO „UMIZGÓW I LAMENTÓW”

Na pierwszy rzut oka „Umizgi i lamenty” to komedia o kobiecych kompleksach. Pod satyryczną warstwą, w przegięciach języka i słownikowych żartach, ukryta jest znacznie subtelniejsza opowieść o ciele i języku.

więcej

Prezenterka telewizyjna: Www... (Bierze płytki oddech jakby zasysała powietrze). Tlen to podstawa. Odpowiednie dotlenienie wszystkich komórek ciała gwarantuje długotrwałe zachowanie sprawności i młodości.
Wwcierać, wcierać... substancję należy równomiernie rozprowadzić na całej powierzchni skóry, kolistymi ruchami. Krem najlepiej wklepać, to pobudza mikrokrążenie i włókna kolagenowe. Nadmierne naciąganie skóry wokół oczu jest wysoce niepożądane. Masować, masować, krem, który nie zdążył się wchłonąć, można delikatnie wklepać. Smaru-smaru, więcej smaru. Oby to nie była kolejna puszka rozczarowań. Zalecany do codziennego stosowania. O tak, tak, tak! (Głęboko oddycha). Teraz seria głębokich oddechów, takich prosto z przepony. Tak często zapomina się o przeponie. 

Baba z Wąsem: Pani się tak nie zaciąga. Co taka zdziwiona, do Pani mówię. Nie ma co się tak inhalować, w wielkomiejskim powietrzu tyle ołowiu, że sparcieje pani jak marchewka przy autostradzie A9 hodowana. 

Poetka: Wyobrażenie własnego pogrzebu, skonfrontowało mnie z myślą na temat pośmiertnej egzystencji ciała w kontekście życia nie-przeżytego, a przez to mniej wartego.

W konsekwencji zwróciło to moją uwagę na kwestię pochówku kobiecego. (Ostatnie słowo cedzi przez zęby, jakby chciała sprawdzić reakcje widowni). Widzę na niektórych twarzach wyraz zdumienia, może nawet oburzenia. Doskonale znam te spojrzenia, wy męskie szowinistyczne świnie. Wiem, nigdy nie przeszło wam przez myśl takie pytanie: co po kobiecie?

DRAMAT!

W cyklu „Dramat!” poszukujemy dramatopisarzy patrzących na tekst teatralny i sam teatr w sposób niezależny i odważny, twórców obdarzonych oryginalnym językiem, który w trakcie pracy nad spektaklem byłby intelektualnym i formalnym wyzwaniem dla reżysera, dramaturga i aktorów. Szukamy inspirującego tekstu teatralnego, bez względu na to, czy będzie to zamknięta, autonomiczna forma dramatu czy forma otwarta: twórcza kompilacja lub dekonstrukcja klasyki.

Albo jak godnie  pochować ciało, które już za życia jest trumną? Jak stwierdzić nieobecność kogoś, kto dawno popadł w formę nieistnienia, tylko przez cały czas podtrzymywał makietę życia dzięki swojej wyjątkowej ruchliwości, dzięki krzątaniu się od miedzy przez izbę
po ogród i z powrotem. Albo też jak uznać koniec życia kogoś, kto nigdy tak naprawdę dla siebie nie żył? I co zrobić z życiem tak nieprzeżytym, czy wręcz niespożytym? I czy większa jest tragedia niż los, który nie mógł się wypełnić niczym innym niż sterta prześcieradeł, ubrań, pieluch, naczyń, słowem stertą brudu przez kogoś pozostawioną i opuszczoną? Cały ten pakiet w zamian za kąt ciasny, ale własny. Przecież w tak ciasnym pokoju nie ma miejsca na żadną metafizykę, o intymności nie wspominając. Potem tylko krążą opowieści o potencjale zupełnie niewykorzystanym, a  nawet nieodkrytym, bo nikt nie miał czasu ani śmiałości, żeby go odkrywać ze względu na przeznaczenie, które musiało się dokonać, ponieważ gwiazdy nigdy nie kłamią i Wisły kijem nie wrócisz. Teraz potencjał leży całkowicie niewykorzystany za to pieczołowicie spakowany, talent wsadzono między wiersze lubiącej się powtarzać historii. Ów talent czy boża iskra oczekuje na wydanie kolejnej przychodzącej na świat istocie. Oby nowe stworzenie miało więcej szczęścia niż poprzednia właścicielka i zdążyło coś z niego uszczknąć zanim los się dopełni. 

Młoda kobieta chora na raka przynosi worki i układa je na widowni. Worki są wypchane gąbką, którą Młoda kobieta chora na raka wpycha sobie w kieszenie i pod ubranie. Czasem się w nich kładzie, jak nie ma ochoty uczestniczyć w akcji. 

Młoda kobieta chora na raka: Długo będziesz o tym umieraniu? Mogłabyś się zająć czymś pożytecznym. Chorą na raka przytulić, pogłaskać po głowie, a nie te swoje modernistyczne dyrdymały rozpowszechniasz, kiedy innych potworny najeźdźca plądruje. 

Poetka siada bokiem obrażona. Zasłania się gazetą. 

//chora//

Młoda kobieta chora na raka napycha sobie nerwowo kieszenie gąbką. 

Młoda kobieta chora na raka: Poznajmy się. Kilka słów o mnie. Chora na raka to już ręki nie poda taka pańcia jedna z drugą.

Kilka słów o mnie. Addytywność, cechuje mnie addytywność. Ciągle muszę wszystko gromadzić, otaczać się ciałem protezą, ciałem dodatkowym, z obawy przed tym, że moje własne ciało w końcu zredukuje się do linii prostej i zniknie.

Osobowość kompulsywna mówią. Zawsze miałam osobowość kompulsywną. Mój nowy mieszkaniec chyba zresztą też. Ciągle upycham dodatkowe kilogramy, wciskam pod ubranie miękką materię, bo podświadomie chcę się oszukać, że mogę zatkać wszystko, co on mi zeżarł. Te, co się odchudzają, nie wiedzą, ile kosztuje kilogram ciała, miękkiego, ciepłego ciała. Ja lubię te grudki tłuszczu. Dzięki nim można poczuć się bezpiecznie, poczuć się u siebie. Nie wiedzą, ile to kosztuje, ale też go specjalnie nie cenią. Tłuszcz – to się wytnie, to się obrobi, mówią. Tłuszcz to nie pozwala mi być prawdziwą sobą, to nie pasuje do mojej wizji siebie. Jestem jak proces, podlegam ciągłym przemianom! Ja też podlegam ciągłym przemianom. Nieustannie się kurczę. On pożera moje ciało szybciej niż zdążę przytyć. Boję się, że kiedyś mnie przegoni. Stąd ta addytywność. Chciałabym w końcu zapobiec strzelistości sylwetki, aby nieco złagodzić jej bryłę. W tym celu idę do Mac Donalda, i biorę kanapkę z bekonem, jajkami podwójnie smażonymi na royal cheese i myślę, jak to wspaniale, ile tłuszczu, biorę do tego dużego shake’a, lubię duże i dużą kolę, co prawda to nie tłuszcze a węglowodany, ale i tak biorę. Gruba baba w szarym dresie patrzy na mnie z niemałym obrzydzeniem, ale i z niedowierzaniem, gdzie taka chuda to wszystko se wsadzi. No właśnie tam spasiona szympansico, nic ci do tego, ile czego do przełyku sobie upycham...

Tobie nie jedna przetykaczka by się przydała, do takiego hipopotamiego otworu gębowego.

Potem robię sobie wieczór amerykański, czyli siedzę na kanapie wpycham do ust popcorn oblany karmelem, popijam imperialistycznym płynem, ulewa mi się, teraz to już naprawdę jestem swoją własną świnią, to nic, zagrzewam się do boju jak wietnamski połykacz hot-dogów. Każda pochłaniana przez mnie substancja ma dla mnie kluczowe znaczenie. 

W końcu to kwestia życia i śmierci. Siedzę, gładzę się czule po brzuchu i myślę: „rośnij grzybku, rośnij...”. I od tego przyjemnego ciepła, które rozlewa mi się po ciele, i od tych grudek tłuszczu i węglowodanów skutecznie spowalniających trawienie, w głowie pojawia mi się taka fantazja, że obrastam w miękkie fałdki. Marzę wtedy o lepkiej substancji wypełniającej zniszczenia we mnie. Widzę coraz wyraźniej, jak galaretowata substancja przejmuje kontrolę nad całą strefą zagrożenia i moje ciało przestaje być dla mnie polem minowym, a staje się znowu domem.

Chciałabym czuć jak miękka materia ekspansywnie namnaża swoje komórki, jak wchłania
w siebie wszystkie zakażone obszary. Patrzeć jak gęstnieje, jak staje się na tyle silna, bym mogła się w niej rozpłynąć. Powoli mnie otula, otacza swoją oślizgłą powierzchnią kości i organy. Systematycznie zastępuje wyżarte obszary. Wyobrażam sobie, że jest bladoróżowa
i wypełnia mnie po brzegi. Mogę zapomnieć o spustoszonych wnętrznościach, o wydrążonym ciele – nie są już moje.

Jestem wielką żelką, sam producent Haribo mógłby mi pozazdrościć. Czuję się bezpieczna
w nowym kokonie. Śluz kołysze mnie delikatnym rytmem beztroski, kołysze mnie w swojej beznadziejności trwania, poddaje się temu i zasypiam.

Młoda kobieta chora na raka kładzie się w workach z gąbką. 

// nowy porządek// 

Faszystka: A co wy tu? To wy tak? To ja z sercem na dłoni, hiperrewolucję próbuję z wami przeprowadzić a wy co? Jedna leży, druga wzdycha. Jak nie wózek, to worki, jak nie wózek, to worki. Całe życie z wariatami. Same łamagi. Ja tu jestem liderem, zresztą nie tylko tutaj. Klacz pierwsza klasa, uzębienie pełne własne, kawał dobrego, zawsze świeżego mięska.

Słynę z tego, że wyciskam soki z najbardziej opieszałych cielsk. Wyciskam zbędne substancje ze zwalistych mas dzięki opracowanej siatce ćwiczeń. Materia jest zawsze oporna, zawsze się buntuje, ale wyjątkowy upór i dyscyplina, które mam wpojone już od dzieciństwa, sprawiają, że ja ją tą siatką dociskam. Ona się buntuje, ja dociskam, ona się buntuje, ja dociskam, ona się buntuje, ja dociskam... Upór popłaca, w końcu bryła ustępuje i zaczyna gwałtownie topnieć, indeks glikemiczny, cholesterol lecą na łeb na szyję, spadają dramatycznie w dół jak akcje spółek na Wall Street w Czarny Czwartek. Dobrze słyszałaś: zrobię twojej masie Czarny Czwartek. Wytryśniesz z tej masy cielesnej jak długo pielęgnowany pryszcz, który w końcu wykwitł i poszybował z całą zawartością w świat. Wzbijesz się jak motyl, będziesz piękna, poczwarko ty moja. Sprzedaż tłuszcz, zyskasz chude mięso, trochę żylaste może, ale to najbardziej korzystna transakcja jakiej mogłaś dokonać.

Wyciskać soki, trzeba wyciskać soki póki maszyna może przemielać galarety tłuszczu
na mięsne podroby. Lubię słonawy zapach potu. W hektolitrach potu, krwi i wylanych łzach powinno się odmierzać zwycięstwo, które jest zwycięstwem najcenniejszym, bo zwycięstwem nad samym sobą. Co za tryumf! Opasła świnio, już nie będziesz tą kupą nieszczęścia nędznie użalającą się nad swoim losem. Wreszcie staniesz się zintegrowanym tworem gotowym na przyjęcie innej istoty. Dyscyplina, dyscyplina i wysiłek fizyczny zagwarantują zwartość twoich tkanek zawsze gotowych na to, by się kurczyć i rozkurczać o dowolnej porze i w dowolnej konfiguracji. Wreszcie całym swoim jestestwem, wszystkimi ssawkami będziesz mogła chłonąć to szczęście, które spłynęło na ciebie nagle i niespodziewanie, jednak nie byłaś specjalnie zaskoczona jego zalewem, bo wszystkie jamy na nie przygotowałaś. 
Ku twojemu zdziwieniu będziesz mogła wreszcie odbierać pozytywne bodźce ze świata i inne doznania, o jakim się filozofom nawet nie śniło. Wszystko, co do tej pory było obce, spadnie na ciebie jak lawina... wiem, co mówię. Więc rusz dupę, jak cię ładnie proszę!!! No pain, no gain. Kochanieńka. 

Niechętnie ustawiają się przed Faszystką, jak w sali ćwiczeń poza Młodą kobietą chorą
na raka. Faszystka przygląda im się, coś jej nie pasuje. Podchodzi do worków pod którymi leży Młoda kobieta chora na raka, wyławia ją i pomaga jej wstać, worki ruchem nogi przesuwa pod ścianę. Wyrzuca napchaną wcześniej gąbkę i jedzenie poupychane pod bluzą i po kieszeniach. Następnie proponuje serię ćwiczeń.
Leci kolejny hit. Młoda kobieta chora na raka z powrotem znosi swoje worki, potem kładzie się w nie wyczerpana. 

pauza

Transwestyta/Matka: Oddzielam to, co czyste, od tego, co nieczyste. Niektórzy brzydzą się moją pracą, bo nie lubią zapachu krwi i widoku zmarłych zwierząt. Szast-prast, cielaczku mój i po bólu, ktoś przyrządzi z ciebie pyszną potrawkę w pomarańczach, kaczuszko ty moja. Podroby nieprzyjemnie skrzeczą między zębami, jak się je rozgryza. Przez chwilę robi się trochę nieswojo, mięsko jakby ludzkie. Trzeba mieć mocne zęby, żeby przeżuwać niektóre gatunki mięs. Im to jednak nie przeszkadza. Spragnionych napoić, głodnych nakarmić. Wszystkie osiedlowe psy rozpoznają mnie z daleka po zapachu krwi, którego nie da się zmyć. Charakterystyczna woń jest dla nich jak wabik. Wiem, dziecino, nie bierzesz takich rzeczy do ust, bo głodu nie zaznałaś.

Baba z Wąsem: ja dobrą polędwiczką lub schabowym nie pogardzę. 

Poetka: no chyba że foie gras. 

Wszystkie bohaterki idą za nią, jak wygłodniałe psy. Transwestyta/Matka je karmi. Podrzuca im coś raz po raz. 

Transwestyta/Matka: Niektórzy mówią, że śmierdzą mi ręce. Mi to nie przeszkadza. To jednak miłe, że ktoś rozpoznaje cię po zapachu. Szast-prast, i po bólu cielaczku mój, takie piękne skórkowe rękawiczki z ciebie będą, najlepsze mięso. Pępowina z życiem odcięta, już nie będziesz cierpieć z prozaicznych powodów. Wątła nić przerwana jednym, ale precyzyjnym uderzeniem. Chodźcie, chodźcie do mnie... Zawsze wygłodniałe jak hieny, zawsze gotowe oskubać człowieka aż do kości. Niedługo zjedzą też i mnie. Człowiek sobie żmije hoduje na własnym łonie. Daj palec, to wezmą i rękę zeżrą, aż do łokcia objedzą. Całe życie na was harowałam, darmozjady jedne! 

Poetka: Oj, mamo... 

Baba z Wąsem: matulu... 

Młoda kobieta chora na raka: mateńko... 

Baba z Wąsem: Oj, kot, pani matko, oj kot pani matko, oj kot narobił mi w pokoju łoskot! 

Transwestyta/Matka: ale wam nigdy nie było dość, zawsze chciałyście więcej i więcej, nienażarte to takie, chyba po ojcu. Wielogłowa harpia szarpie sutki zawsze nienasycona, wpija się w ciało, żeby pozbawić je wszystkich soków. Tylko byście chciały napychać te swoje brzuszyska, a poszoł won! Mleko matki wypiłyście do cna, a teraz chcecie wypić i krew, a i kiedy i tego już nie zostanie, oskubiecie aż do kości, a mięso sprzedacie na targu jak koninę najlepszej jakości. Myślicie, że się na was nie poznałam, że stara, to głupia?
A takiego! Nic nie dostaniecie! Dlatego mówię: imbryków i zestawów porcelany nie będzie! Wydziedziczam cię i ciebie też wydziedziczam z tych halek, firanek, fatałaszków. Posagu nie będzie. Zresztą tobie i tak już  wszystko jedno, sczeźniesz sama, wyschniesz na wiór w swoim przyciasnym pokoju wyobraźni. W szranki z Matkami Polkami do boju już nie staniesz,
w wyścigach wózków nie weźmiesz już udziału. Wyżu demograficznego znowu nie będzie, obrusowo-sernikowo też nie będzie. 

Chóralnie: Nie będzie... 

Młoda kobieta chora na raka: Tyle niespełnionych wróżb i niezrealizowanych marzeń. I co z tym teraz zrobić?

Sprzedać za grosze? No, może się i sprzeda, ale opakowanie trzeba zmienić. 

Baba z Wąsem: Tyle komplimentów nikt już nie powtórzy, do uszka nie wyszepcze... 

Baba-dziwo: W głowie nieraz rysują mi się różne scenariusze. Scenariusze, które pewnie ktoś pisze dla dziewcząt urodziwych. Nie porzucisz losu tak świetnego i nie wyjdziesz za chłopa! Powiedziała ciotka. A właśnie, że wyjdę, bo w tak wyznaczonych ramach życia się nie mieszczę. Ha! To ci gratka! Siostrzeniec hrabiny a arbuza dostał! Czarna polewka dla kawalerów zbyt zuchwałych, którym wydaje się, że dzięki przyrodzeniu można się wkupić w łaski. Jeden z drugim myśli, że z tym przyrodzeniem Bóg wie co zdziała, jak tu tak koronkowo-kulturalnie. Szydełkowa robota. Panna jak spod igły! Jak spod igły, ale sztuka trudna. Zawsze wbrew konwencjom i konwenansom, zawsze gotowa z kwitkiem odprawić delikwenta, co od spuścizny po ojcu uzależnia zbyt wiele.

Koniunktura do tej pory była przeciw kobietom, ale to się zmieni! 

Poetka: Ooo, chyba mam globusa. 

Transwestyta/Matka: O, chyba futerał życia przytrzasnął ci twoją frywolną kiecunię po prostu. 

Poetka: Słucham? 

Baba z Wąsem: patrzcie jaka zdziwiona! 

Transwestyta/Matka: Zdziwiona a swoje formy się na innych wylewa, krągłościami przytłacza, sieci zarzuca, pułapki zastawia. Falbankami, koronkami się kusi i zwodzi. Nikłe powaby to odsłania, to zasłania, by wydawać się fru-fru zwiewną... 

Młoda kobieta chora na raka: Melepeta niewyskrobana 

Baba z Wąsem: Nimfa zawszona 

Transwestyta/Matka : A peniuary, a fulary... 

Baba z Wąsem: Buduary... 

Poetka: Phi, phi, też mi coś. 

Baba-dziwo: Cała w pąsach, co się schyli, a to puzderko, a to woda różana wypada z połów jej sukni. Okutana w te koronki, te szyfony i jedwabie, pani porcelanka (lalka!) skrywa się przed światłem dziennym. Siedzi jak zaklęta, poezje układa, szydełkuje aplikacje na kolejnym już welonie i zastanawia się, kiedy pojawi się kawaler pocałunku godzien. 

Transwestyta/Matka: Swing-swing, co ja wiem proszę pani... wszystkie sekrety starannie
w papiloty zawinięte, że niby frywolna, a enigmatyczna, ale jednak wyzwolona, to i kostkę pokaże, a może nawet fru-fru i kawałek stopki się objawi jak się zsunie pantofelek, który niby to przypadkiem musnął interesanta. No jak się naprasza, to niech podziwia, ale niech wyjdzie jak go o to grzecznie proszą, bo przecież nie on jeden ma prawo podziwiać taki cud natury, przecież ze światem trzeba się... fru-fru podzielić. Teraz jak ci los dopiekł i frywolność twoją w sposób drastyczny ukrócił, nie będziesz mogła dalej siać o, Jezusku! zgorszenia. Materia została skrócona i teraz sama ze swoim syfilisem zostaniesz.

A taka cała aksamitna byłaś, taka ufryzowana, taka wielowarstwowa i skomplikowana, cudnie-koronkowa, muślinowa,  koronczarko ty moja, kruszynko najsłodsza, skończyło się siedzenie na szezlongu i zajadanie pralin. Oj, skończyło! Teraz z przyciasnym materiałem musisz sobie radzić, tyłkiem świecić... Niezbyt elegancko... 

Baba z Wąsem: Panna bałamutna! Taką to by na wóz z sianem i w siną dal wywieźć, niech świeci tyłkiem gdzie indziej! Nie chcemy tu takiej! 

Poetka: Skończyło się. Teraz z przyciasnym materiałem muszę sobie radzić, tyłkiem świecić... Niezbyt elegancko, przyznaję. Przeznaczenie w znaczący sposób zmniejszyło przestrzeń mojego istnienia. Teraz tylko pozostaje mi udać się do mojego ciasnego pokoju wyobraźni. 

Baba-dziwo: (śpiewa) piosenka „Maybe This Time” z „Kabaretu”: 

Maybe this time, I'll be lucky
Maybe this time, he'll stay
Maybe this time
For the first time
Love won't hurry away

He will hold me fast
I'll be home at last
Not a loser anymore
Like the last time
And the time before

Everybody loves a winner
So nobody loved me;
'Lady Peaceful,' 'Lady Happy,'
That's what I long to be
All the odds are in my favor
Something's bound to begin
It's got to happen, happen sometime
Maybe this time I'll win 

Wszystkie się rozmarzyły.

//potęga wyobraźni//

Poetka: Zmyślony, zmyślony człowiek. Jego linia nosa, wyraz oczu. Sylwetka dopasowana do upodobań jak marynarka. Osobowość podszyta współczesną myślą filozoficzną, skóra karbowana dobrą literaturą. Całość wykończona tasiemką wyrafinowanego smaku i wrażliwości. Kolor: nieprzeciętny i twarzowy, lekko ironiczny. Pasuje jak ulał! Egzemplarz w sam raz dla mnie! Krój klasyczny i nowoczesny zarazem. Tkanina ciepła, ale przewiewna. Ponadczasowy fason. A jaki uniwersalny! Biorę! Ile za to?! Bezcenne?! (eskalacja zdziwienia) Tak, dobrze słyszałaś! Bezcenne.

Ponieważ jesteś tego warta. Tak, ty też jesteś tego warta. Ponieważ nic mnie nie kosztuje, żeby wymyślić ciebie, wymyślam ciebie, bo okropnie się nudzę. W innym wypadku nigdy bym o tobie nie pomyślała. To taki przejaw mojej nonszalancji. Nawet mi nie przeszkadza, że mogę przewidzieć wszystkie twoje reakcje, ani że twoje reakcje nie są tak naprawdę twoje.

pauza 

Hej, hej przystojniaku, wygląda na to, że jesteśmy na siebie skazani.

(Teraz całkiem poważnie) Jesteś moim kaprysem, a każdy kaprys to przejaw luksusu. Tak, ty to nic innego niż luksus na jaki pozwoliła sobie moja wyobraźnia. Stać mnie na taki luksus nawet w czasie kryzysu. Stać mnie na taki luksus. Tylko sobie nie dopisuj, tylko się nie panosz, bo naprawdę to ty zero jesteś, a nie żaden luksus. Dziś znam twoją wartość, dlatego postanawiam cię raz na zawsze wykreślić z mojego życia. Twoje użycie dobiega końca. Gra skończona.

Dlatego spierdalaj z mojego pokoju wyobraźni! Jesteś przeterminowaną fantazją, która zatruwa moje udręczone ciało. Ten zmyślony z tobą romans, odbija mi się czkawką jak zjełczała kiełbasa kupiona w podejrzanej budzie stadionowej nieopatrznie na starym oleju smażona. Kto skąpy, ten płaci dwa razy. Wszystko jednak ma swoją cenę. Nawet kobiecie pofantazjować niewolno, bo zaraz mówią, że niesmaczne, że żałosne, że desperatka jakaś.

Pensjonarka, pizda głupia. Myślała, że od siedzenia w domu w dresie pryszcz jej zmaleje
i tajwańska, w najlepszym razie meksykańska, podróbka Brada Pitta zapuka do jej drzwi,
by świadczyć jej różnego rodzaju usługi miłosne, a na koniec może jeszcze da buzi i dzieci
z tego będą. Trafić na taką to dopust boży, bo kto by chciał taką...zaraz...pisarka, to pewnie, panie, brzydka jak noc listopadowa, stuninguj sobie najpierw nos, zanim przed kimś całkiem niewinnym i nieświadomym te swoje nogi rozłożysz i tę otchłań roztoczysz, pizda głupia, poetka jak nic... No właśnie taki los. Chwila zapomnienia i zaraz człowiek myśli o sobie jak najgorzej, od razu dreszcze obrzydzenia targać trzewiami zaczynają i to za co? Za te marne chwile namiętności nieprzeżytej? Za te mgliste poczucie szczęścia, które przez moment wydaje się w zasięgu ręki?

pauza

Nie, nie musimy się rozstać. Jak każda porządna kobieta mam swoje granice przyzwoitości. Kobiecie trzeba się szanować.

Poza tym, musisz przyznać, jesteś wyjątkowo  przestarzały i nieprzystający do wymogów współczesności. Won! Won! Płodzie histerycznego spazmu poczęty w chwili słabości
i smutku dojmującego. 

pauza

Nie pojechałeś na saksy zbierać truskawki, ślubu nie będzie. Za to wolałeś się gzić z tą Mariolą spod trzynastki. Pauza. Szkoda, taki przystojny byłeś. 

Baba z Wąsem: Pani, który pani chłop tak za skórę zalazł, że tak lamentujesz od samego rana. 

Poetka: Mi? Chłop? 

Baba z Wąsem: A widzisz tu kogoś innego? Pytam jak kogo dobrego. Niech je więcej, jak taka wychudzona, to niedziwne, że jej chłopy nie chcą. Złapać nie ma za co. 

Poetka: Ja... ja tylko... 

Baba z Wąsem: Nie ma czego się wstydzić. Co taka nieśmiała teraz … „ja, ja?”, a jeszcze przed chwilą gębę piłowała jak jakaś literatka, albo feministka. Co taka zdziwiona prasę czytam, to wiem.

Poetka: Ja tylko mówiłam tylko o hipotetycznym scenariuszu wydarzeń.

//nieudany wywiad//

Prezenterka telewizyjna: Puk, puk, jest tam kto? Dzień dobry bardzooo! Jesteśmy na wizji. Gospodarze chyba wyszli, no niebywałe...

Świat lubię poznawać empirycznie... Przytykam swoje ssawki do badanego obiektu, czekam około dwóch minut, chwilę potem wiem już, czy energię da się przetransferować czy się nie da. 

Poetka: Ale używa pani tylko źródeł ekologicznych mam nadzieję. 

Prezenterka telewizyjna: Oczywiście, to energia skumulowana przez organizmy ludzkie, zupełnie niesamowita. Powietrze jest tak rozerotyzowane elektrycznie. Cząsteczki są tak bardzo rozedrgane, aż mam dreszcze. Zwykle udaje mi się dokonać transferu energii... 

Poetka: O, nie wątpię. 

Wstaje Młoda kobieta chora na raka. 

Prezenterka telewizyjna: Przepraszam, przepraszam pani jest tą młoda kobietą chorą na raka? Mogłaby pani opowiedzieć naszym gościom, jak się pani dowiedziała o chorobie? Jak zareagowali pani bliscy? Czy byli dla pani wsparciem? Nie? To może chociaż opowiedziałaby pani tak w skrócie o przerzutach...

Młoda kobieta chora na raka (zaczyna okładać ją jednych z worków, speszona prezenterka ucieka):

Masz mózg wielkości laptona? Czy myślisz, że jak wysztafirowałaś się jak szczur na otwarcie kanału, to możesz tymi swoimi mackami obłapiać ludzkie losy?

Baba z Wąsem: Flądra! I żebym cię więcej tutaj...!!!

Młoda kobieta chora na raka: Taka to od razu chciałaby się przyssać i zadomowić. Wślizgnąć chyłkiem pod kołdrę i już tak zostać.

Baba z Wąsem: Takie najgorsze. Swołocz cholerna.

Młoda kobieta chora na raka: A najlepiej od razu pozbawić człowieka jego indywidualnej opowieści.

Poetka: Od razu jak tu weszła, wyczułam, że ona ma lepkie rączki, że na cudze opowieści się łakomi, żeby je ukradkiem słowo po słowie wykraść. Cudzą historię przytulić...

Baba z Wąsem: Schować się za miedzą i cudzego chłopa przygruchać.

Poetka: Ogrzać się w blasku cudzej chwały teraz bezczelnie wykradzionej. Niedoczekanie twoje jak ja ci swój język bez walki oddam! Nie po to ja się w języku kobiety wyzwolonej zagnieżdżałam, żeby teraz jakieś nieludzkie stworzenia miały mi pakować manatki i wskazywać kierunek, gdzie nikt na Ajudahu skale nie zasiada. Tam,  gdzie nawet porządny polski Szarik dupą nie zaszczeka. Mnie?! Ja z Czatorskich! Mnie i moich przodków, nas jest więcej, niż tych wszystkich podmiotów nomadycznych. Ja Rejtana zrobię, a języka nie oddam!

Faszystka: Ty, chuda szczapa. Wyczuwam tu ekscytację, czy się mylę? W naród wstąpił nowy duch? To cieszy. Powiedzcie mi tylko, jak to jest: duch wstąpił, ale wszystko się rozpierzcha...

Wszystko się rozłazi, pruje jak stare gacie, duch wstąpił, ale energii się nie wykorzystało!

Jest tak jak było wcześniej, a nawet gorzej, bo energia z nieba spadła, manna dla spragnionych, ogrom łaski, który wam lebiegom spasionym i tak się nie należał, bo z góry było wiadomo, że to zaprzepaścicie! Przepadło znowu. Energia uleciała gdzieś het, het zbawiać inne narody i ich kobiety, a wy... pfff... zostałyście znowu z tą rozpierzchającą się kupą. I znowu głowa osobno, ręce osobno, nogi osobno, pantofle leżą gdzieś w kącie...Chaos. Rozgardiasz. I ja się pytam, kto to za was wszystko pozbiera, żeby to jakoś funkcjonowało, żeby był porządek, żeby jakoś to wyglądało, żeby gości można było zaprosić na herbatkę...

Poetka: Mówisz o herbatce z marmoladą pigwową?

Faszystka: Przecież z takim stanem rzeczy, z takim fizis to wstyd do Unii Europejskiej, gdzie nawet krowie placki spełniają określone parametry.

Macie szczęście, że trafiłyście na mnie. Już się wami zajmę! Dyscyplina, dyscyplina! No skoro odchody można jakoś uporządkować, zweryfikować ich zgodność z normą, to ja się pytam, czemu wy jesteście mało podatną na ingerencje zewnętrzne masą?! Czemu tych tożsamości z innymi ciałami pożenić się nie da?! Wy zawsze takie niereformowalne byłyście. Dlaczego ja mam takiego pecha? Co drużyna, to klaoka. Ciągle wpadam jak to gówno w przeręble. I się rozpryskuje i się rozpryskuje i rozpryskuje...

Transwestyta/Matka: Uuu, poważna sprawa...

Faszystka: Tylko posprzątać nie ma komu. Bo kto by chciał ciągle w takiej stajni Augiasza przebywać. Wszyscy tylko chcą na salony i na salony.

Transwestyta/Matka: Może trochę ciasta, ptaszyno. To zawsze poprawia nastrój. Jadłaś coś w ogóle? Tak blado wyglądasz, zjedz coś. Śmietankę mam, świeżutka, bez kożucha. Bledziutka ptaszyna, na smalcu nie byłaś tuczona. Nie głodna, nie głodna, a może metkę chociaż zjesz, mam prosto z masarni. Nie? Wybredne to takie. W piórka obrasta, żyłki z szynki wycina, a przecież to samo dobro. Wybrzydza, głodu, wojny nie zaznała, to do ust nie bierze. Chuchro takie, wiatr mocniej dmuchnie i taką od razu przewróci.

Eee, nie chcesz, to nie jedz. Jak słomka, do czego to podobne...

Faszystka najpierw rozgrzebuje ciasto, opycha się nim, a potem rzuca je ze złości na podłogę i wychodzi.

Transwestyta/Matka: A taki tort, kupki wieżyc tak starannie wyciśnięte jak ze sztancy. Wszystkie na sztorc, solidnie obwarowały wypiek bitą śmietaną, wszystko na marne.

Młoda kobieta chora na raka ukradkiem wkłada palce w breję ciasta i je oblizuje.

Transwestyta/Matka: Taki los, matek-pszczół wyrobnic. Jedz, jedz ptaszyno, nie krępuj się. Chcesz, opowiem ci historyjkę. Jej Macierzysta Wysokość, pramacierz w komórce hodowała różne stworzenia. Weki chciała z nich zrobić, małe skarby gospodyni domowej, które można latami w spiżarce przechowywać. Wodę zagotować, doprawić, zamarynować i gotowe!

To wszystko dzieje się w ciepłej ciasnej komórce, zaraz pod sercem tego jej domostwa, tuż obok kuchni, w której wszystko to zostało mniam, mniam upichcone, palce lizać, a potem siup w słoiki, aby się tylko nie popsuło, pleśnią nie pokryło.

Jej wysokość matka pilnowała, żeby ogień w niej do końca nigdy nie wygasł. Piece w niej rozbuchane, ciągle żaru dorzuca, chociaż płomień namiętności dawno zgasł. Ogień się tli
i wypełnia wnętrza jej izby subtelnym światłem – aż miło podrzemać przy takim piecu – zamruczał kocur. I tak w spokojnej atmosferze, w błogiej ciszy przyrządzają się różnego rodzaju przetwory. Komórki potrzebują ciepła i spokoju. Tylko w takich warunkach mogą się rozwijać, wzrastać. Ho, ho! Rosną jak na drożdżach, bo królowa matka wiecznego płomienia pilnuje i ogóreczki jeden po drugim wprawnymi ruchami wciska do słoików i wekuje. Zaradna jest, to przechowuje, kiedyś dzieci to docenią.  Dobra gospodyni ma w swojej spiżarce wszystko. A wszystko to pyszne, wszystko zdrowe palce lizać! Mniam, mniam.

Palce lizać, takie świetne panny! A jak dobrze zakonserwowane! Wieku nie poznasz! Konserwowanie i przechowywanie to podstawa higienicznego życia. Zamarynowane i zapeklowane na amen od środka. Weki chwyciły, łatwo nie odpuszczą. W środku teraz fermentują, fiksują swoje najlepsze soki, które jeszcze nie są gotowe do spożycia. Czekają w przechowali na dzień, w którym wszystko się ucukruje, wykrystalizuje. Tymczasem są zamknięte pod kluczem, w ciemnej komórce pod wprawnym okiem Wszechwiedzącej Macierzy. Ta gdy nadejdzie odpowiedni czas, przyznaje stempel zdatności spożycia równoznaczny z zezwoleniem na wypuszczenie w szeroki świat. Te zapeklowane
z niecierpliwością czekają na dzień, aż ktoś je odkorkuje i się nimi zachwyci, schrupie ze smakiem, mniam, mniam, takie pyszne będą. Niektóre zastanawiają się, czy oby przypadkiem macierz w swoich działaniach nie kieruje się nienawiścią do wszystkich kobiet ładnych i szczęśliwych. Oby tylko nie przeterminowały się zanim uda im się opuścić komórkę i ujrzeć światło dzienne.

Bo kto zawartość cukru w cukrze wtedy zbada?

Na całe szczęście matka-pszczoła ma ogromne siły wytwórcze i przetwórcze. Wie jak mądrze rozparcelować swoją uwagę, tak żeby wszystko było pod kontrolą, już jej w tym głowa! Matka jest rozparcelowana na tyle części, że nie jest już sobą, nie jest całością. Mimo to nie przejmuje się tym brakiem. Chętnie obdziela swoją uwagą, swoim mądrym spojrzeniem wszystkie dziatki. Taki podział nie może jej zaszkodzić. Już ona z tym poletkiem sobie poradzi, te grządki oporządzi, kurek dopilnuje. Silna jest i mocarna.

Miłość podobno rozmnaża się przez pączkowanie, byle było ciepło.

pauza

Taś, taś, taś...
Gąski, gąski, do domu

Chóralnie: boimy się

Transwestyta/Matka: Czego?

Chóralnie: Wilka złego

Transwestyta/Matka: Gąski, gąski, do domu

Chóralnie: Boimy się

Transwestyta/Matka: Czego?

Chóralnie: Wilka złego

Transwestyta/Matka: ot, bałamutki, zupełnie nie potrzebnie, na razie jesteście za żylaste, by wilk groźny chciał was pochwycić i schrupać. Moje głupie gąski kapitolińskie, mamusia musi was podtuczyć jeszcze trochę, żebyście apetyczne były, całkiem smakowite podroby przyniosłam z masarni. No, jedz, ptaszyno, jedz. Widać od razu, że nie byłaś na smalcu tuczona. Ja cię podtuczę kurko ty moja, kaczuszko smakowita jeszcze będziesz...

Wybredne to takie. W piórka obrasta, żyłki z szynki wycina, a przecież to samo dobro. Wybrzydza, głodu, wojny nie zaznała, to do ust nie bierze. Chuchro takie, wiatr mocniej dmuchnie i taką od razu przewróci.

Eee, nie chcesz, to nie jedz...

Prezenterka telewizyjna: Pfe... Takie to tłuste. Nie będę jadła.

Oczko tłuszczu pływa w tym rosole i mruga. Same oka tłuszczu. Migotliwe kółka na żółtawej powierzchni. Oczko, ugotowana kurka puszcza do mnie oczko. Oczko takie jest: puszcza się, musisz uważać: o poleciało ci! Poleciało i się pruje. Zasuwa po nodze wężykiem aż do połowy uda. Niteczka po niteczce. Szlaczek na gołej nóżce się rysuje.

Taki tunel-dziurka. Jak jest dziurka, to i palec można wsadzić. O, mam cię! Teraz tak wszystko się pruje. Nic nie jest solidne, chyba że pomnik Nike z Samotraki. Jednak jest pożytek z tego rozsuwania się materii, z tego jej przerzedzenia. Przez dziurkę, można też zajrzeć. Zapuścić żurawia do sąsiada i sprawdzić, w czym chodzi po domu, jak nikt nie widzi albo co trzyma w salonie i dlaczego tyle nakradł z zakładu pracy. Przez powstające otwory można bezkarnie podpatrywać, co w jakiej szufladzie trzyma i co się kryje w tych wszystkich puzderkach. Czasem trzeba delikatnie rozchylić poły materii, żeby zobaczyć wszystko z bliska, w całej okazałości. Jeszcze jeden rożek delikatnego materiału, jeszcze jeden i... nagle przychodzi objawienie. W końcu, przekopawszy się przez te wszystkie warstwy, wreszcie człowiek może obcować oko w oko z prawdą.

To, co do tej pory było zasłonięte, bezwstydnie nago wygląda w całej swej krasie, w całej bezkompromisowej szczerości. Jak teraz przykryć tę szczerość bezwstydu? Już to udko się nie ukryje, prawda wyszła na jaw i zerka nagusieńka, goła jak święty turecki! Prawda niezakonserwowana kompromituje się. Wstydliwie zerka na swojego odkrywcę. Żałosna
nie ma czym przykryć ubogiej, aczkolwiek prostolinijnej natury. Mizernego stanu ukryć
się nie da i ciekawski podglądacz rozczarowany tym wątpliwym skarbem, odchodzi
w milczeniu. Mi oczywiście nie grozi taki los.

Szczerzy się i prezentuje swoje wdzięki jakby pozowała do zdjęcia.

Transwestyta/Matka: Dobre dziecko, od razu widać, że gąska się kandyzuje, że się upiększa, że balsamuje. Chodź, chodź tu do mnie do pieca, to jeszcze cię trochę podpiekę, rumiana będziesz, samo zdrowie, tłuszcz zbędny się wytopi, tu i ówdzie się jeszcze cię troszkę podmarynuję. Przypraw z orientu szczędzić nie będę. Cudną wonią będziesz odurzać wszystkich. Istny Karmazynowy przypływ.

Rozanielona niebezpiecznie podchodzi do Prezenterki telewizyjnej, patrzy na nią jak na apetyczny kąsek,  ta z przerażeniem się wycofuje.

Baba z Wąsem: pfff... to ci ptifurka!

Młoda kobieta chora na raka: Takiej to pewnie miłe krynoliny, chętnie by się nimi obwarowała, w klatkę wsadziła to niesforne ciało, żeby cnotkę zgrywać. Może szyfony w całun jeszcze zmieni i każe się do siebie modlić, ołtarzyki budować, lampki świecić, kwiaty składać. A ona taka zakonserwowana będzie w tych wszystkich sukniach, jak z obrazka, panna jak malowanie, co czystą pięknością wzbudza miłość i zachwyt.

Baba z Wąsem: Paradne!

Młoda kobieta chora na raka: Już ja cię z tego piedestału przepędzę! Już ja ci Twoje miejsce pokaże!

//wypędzanie Baby-dziwo//

Baba-dziwo: Nigdy na swoim miejscu. Słowem, które najlepiej opisuje twoją formę istnienia jest przemieszczenie. Wszystko masz w środku poprzesuwane. Nie-matka, nie-dziewica, nie-kobieta. Twoje ciało nie może być schronieniem dla istoty kruchej i delikatnej. Natura musiała się pomylić w twoim wypadku, ktoś z ciebie okrutnie zadrwił i nie ma teraz odwrotu od tak zaprogramowanej tożsamości. Dostałaś w przydziale nie to ciało, głowa ludzka, korpus zwierza? Co za dziw! Profil masz całkiem ładny, ale reszta nie nadaje się do niczego, no nic do siebie nie pasuje. Jesteś zaprzeczeniem tego, co żeńskie. Te dłonie nie przypominają alabastru, nie będziesz mogła ani haftować, ani lekcji gry na pianinie pobierać, ani cerować, ani prać – chociaż zaczekaj, to idealne łapska, żeby tarkę szorować, no może do tego się nadasz, ale powiedz, kto cię przyjmie pod swój dach. No, o roli pomocy domowej to możesz już zapomnieć, nie mówiąc już o zamążpójściu. Mówią mi.

Nie boleję jednak nad tym brakiem perspektyw i tak nie dla mnie przeznaczonych, nad tym odległym obrazkiem rodziny szczęśliwej, w której w sobotę je się rosół, a w niedzielę to i nawet placek ze śliwkami w przydomowym ogródku wyhodowanymi...

Młoda kobieta chora na raka: To prawda. Nie należysz tu. To nie jest twoje miejsce... nie komponujesz się nawet z otaczającym krajobrazem.

Baba z Wąsem: Jeszcze to futro...

Baba-dziwo: Ładny wąs. Pani w cyrku pracuje? Nie, tak tylko pytam. Myślałam, że to Pani Baba z Wąsem.

Poetka: Przedziwnej urody jest to futro. Waham się między określeniem: karmin z domieszką sieny palonej a... a może to umbra i żółć kadmowa, sama nie wiem, które z tych dwóch jest lepsze...

Zabłąkana starsza kobieta podchodzi, żeby przysłuchiwać się rozmowie.

Młoda kobieta chora na raka: Nie bierz tego do siebie. No, ale sama rozumiesz, że tu nie pasujesz i jeszcze to futro w kolorze brunatnym.

Baba z Wąsem: Z takim futrem to u nas to się nie da.

Młoda kobieta chora na raka: No gdyby nie to futro, to może dałoby się jeszcze coś zrobić (poufale), jakoś cię jeszcze przystosować, a tak... (wzdycha). No, chciałam być miła, ale musisz stąd odejść.

Baba-dziwo: Dlaczego?

Poetka: Trochę taktu naprawdę, ta pani jest ciężko chora i prosi, żebyś stąd odeszła. Tak trudno to zrozumieć? Żadnego poszanowania dla ludzkiego cierpienia.

Młoda kobieta chora na raka: Odejdź stąd, bo wszyscy się boją, że się zarażą.

Baba-dziwo: Ale czym zarażą?

Baba z Wąsem: Licho nie śpi!

Młoda kobieta chora na raka: Odejdź stąd. Nie utrudniaj nam. To też jest dla twojego dobra.

Poetka: Chyba kobiety chorej na raka nie chcesz narażać na dodatkowe przykrości.

Młoda kobieta chora na raka kaszle. Pozostałe postaci ustawiają się w powóz zaprzężony w konie, udają, że wiozą Babę-dziwo.

Baba-dziwo: Archetyp homo viator. Chciał nie chciał, ostatecznie musiał spełnić się na mnie. Człowiek w podróży, człowiek w drodze. To ja. Zwykle jednostki pozostające w ciągłym ruchu, uważane są za zaradne i niezależne. Zwykle są to jednostki rodzaju męskiego. Znowu mogę poczuć się wyróżniona. Niby mnie to łechce, niby mi to schlebia, a jednak jakoś nie swojo. Jednak wybór terminu i trasy pozostaje poza moją decyzją. Niezależność okazuje się pozorem albo staje się przykrą koniecznością.

Jesteś niesamowita, jesteś wyjątkowa, tak ciągle mi mówią, masz wspaniałą osobowość, ale zrozum, w tym miejscu nie da się żyć z takim futrem. I przepędzają mnie, kiedy już się znudzą, jak rozkapryszone pańcie wyrzucają swoje spaniele za drzwi, bo im się na dywan zsikały i nie ma przebacz, dla takiego zachowania nie ma miejsca w tym domu, tak się usprawiedliwiają i żadne maślane oczy i umizgi nie pomogą. Nie ma co płakać jednak nad rozlanym mlekiem – myślę za każdym razem gdy ruszam w drogę i liczę na to, że spotkam ludzi, którzy mnie zaakceptują.

Młoda kobieta chora na raka: Po co sobie tak tłumaczysz? Po prostu nikt cię tu nie chce, bo jesteś dziwna. Gdybyś była chociaż Murzynką to może jeszcze gdzieś dałoby się ciebie upchnąć między szczeliny naszego sensorium. Wychodzę z domu i patrzę: nie ma Baby z Wąsem w sklepie „U Marioli”, za to jest Murzynka. To byłoby całkiem egzotyczne, jakaś taka odmiana od rzeczywistości.

A tak no kobieto, ty masz ciało niedźwiedzia, no jak ty sobie to wszystko wyobrażasz?
I tu wcale nie chodzi o te imbryki herbat niezaparzonych, nieulepione pierogi i nieupieczone ciasta z okazji twojego przyjazdu, który przyznasz był dość dużym zaskoczeniem, bo my tu w Polsce jesteśmy bardzo gościnni, ale no jak tak można z takimi dziwami do ludzi, wdzierać się do ich domów, ich pokojów wyobraźni i tak ich gwałcić estetycznie, no nie mieści mi się to w głowie.

Poetka: Herbatka, herbatka, czy chodzi ci o herbatkę z pigwową marmoladą?

Transwestyta/Matka: Jezu, a dzieci jakie z tego by były... nienormalne chyba, odpukać
w niemalowane.

Baba z Wąsem: Pfe, pfe, jakoś tak dziwnie mi się zrobiło, jak to powiedziałaś.

Baba-dziwo: A może ja nie chcę żyć ciągle na walizkach? A może ja chciałabym gdzieś pomieszkać, nie mówię od razu mieszkać, ale popomieszkiwać trochę od czasu do czasu niezobowiązująco?

Młoda kobieta chora na raka: To nie koncert życzeń, moja panno.

Baba z Wąsem: Idź już.

Baba-dziwo: Dobra, idę.

pauza

Mogę sobie pójść, jeśli to was uspokoi, ale dobrze wiecie, że to ona jest tak naprawdę chora.

Niezręczna cisza.

Poetka: A właściwie jak to jest z twoją chorobą?

Nie denerwuj się, pytam tylko. Sama słyszałam jak dzieci-śmieci, smarkacze, oberwańce jedne wołały za tobą: Zośka, Zośka, Zośka z domu strachów...

No ja się pytam, czy tak się mówi do kobiety chorej na raka?

Baba z Wąsem: A jak to HIV jakiś?

Transwestyta/Matka: Głupia!

Prezenterka telewizyjna: W czasach hiperzdrowia nie wypada obnosić się z chorobą. To obniża morale i zaufanie do polskiej służby zdrowia. Medykalizacja, sterylność i rozpowszechniona wiedza o zdrowym trybie życia uniemożliwiają nieświadome zapadanie w stany chorobowe.

Transwestyta/Matka: Tak epatować cierpieniem to w złym guście. To przekracza dekorum.

Baba z Wąsem: Czyli jednym słowem...?

Baba-dziwo: Jednym słowem jest chora, bo sobie na to zasłużyła.

Poetka: To niebywałe. Muszę przewartościować swoje rozumienie choroby.

Młoda kobieta chora na raka: A Ty jesteś gruba i masz wąsy, słyszałaś ten kawał o śladach słonia na serniku? Nie, opowiem ci. Po czym poznać, że słoń był w lodówce?  pauza Po śladach na serniku!

Transwestyta/Matka: Ha. Ha. (Beznamiętnie)

Baba-dziwo: Spaliłaś.

Młoda kobieta chora na raka: A może Ty Babo-dziwo, podobnie jak twoja koleżanka z cyrku, może byłabyś uprzejma dla nas beknąć albo pierdnąć, co?

//poskromienie Faszystki//

Faszystka: Stare przekupy? To wy tak gęby piłujecie, że na drugim końcu osiedla was słychać?

Łamagi, wszystkie prototypy wybrakowane. Wszystkie, co do jednego. Jak z tej ułomnej materii, tej kupy nieszczęścia wyhodować mam stado modliszek prężących swoje dwugłowe, trójgłowe mięśnie, mięśnie gładkie i te poprzecznie prążkowane tylko po to, by zaspokoić swoje żądze, zawsze gotowe by opuścić swoje wczorajsze miłości dla tych dzisiejszych i jutrzejszych, by ciągle eksplorować nowe lądy, cielesne terytoria, tak dobrze znane, lecz jednak ciągle warte odkrycia i poznania. Wizja lądów dotąd niespenetrowanych, konstelacji niewypróbowanych wystarczająco, doznań pewnie przez nikogo nieprzeżytych wydaje mi się coraz bardziej odległa, jak patrzę na tę cherlawą, ślamazarną, zbieraninę mizdrzących się, ale już w liceum uznanych za wyjątkowo brzydkie, dziewuszysk. Idylla zwierających i rozwierających się na przemian obcych ciał, przez chwilę jednak tak bliskich, dla niektórych zawsze będzie niedostępna.

Młoda kobieta chora na raka: Mój pan od fizyki powtarzał, że niektóre gwiazdy łączą się
w pary, inne uprawiają samogwałt.

Faszystka: Chcę widzieć wojowników, nie baby straganowe, które certolą się nad swoim losem. Więc dziewczyno, weź się lepiej do roboty!

Poetka: Nie wytrzymam. Jestem bliska histerii. Nie mogę więcej tych ćwiczeń fizycznych. Ja się czuję taka odklejona od rzeczywistości. No nie obchodzi mnie to ciało, to dla mnie strata czasu jest.

Młoda kobieta chora na raka: Ale nudzisz...

Faszystka: Zobaczymy, czy będziecie takie mądre w obliczu postępującej degrengolady waszych członków, wobec gnuśnienia, rozkładu, wiotczenia i rozmiękczania waszych kości, stawów i mięśni, zobaczymy... (przedrzeźniając) Ale ten materiał, ten materiał ma jeszcze potencjał, z tego da się stworzyć tyle kreacji – myślicie, że tego nie znam! Myślicie, że to mnie wzrusza – ani trochę. Spójrzcie na mnie: mam idealne ciało. Świetna sylwetka i muskulatura. Żadnej bruzdy, zmarszczki na czole. Nienaganna cera. Zero pajączków, przebarwień, worów pod oczami – zero. Żadnych kaskad cellulitu i strużek rozstępów. Wszystkie zbędne włosy – usunięte. Zobacz, dotknij jaka gładka. A ten tyłek, to świetny tyłek. Ten tyłek mógłby niejedno na tym świecie zdziałać.

pauza

Baba-dziwo: Mylisz się, ten sposób myślenia o ciele nie jest w ogóle przyszłościowy.

Młoda kobieta chora na raka: Brak ci naturalności.

Poetka: Twoja skóra to syntetyk udający jedwab.

Baba z Wąsem: Wszystko pożyczone z zagranicy.

Transwestyta/Matka: Import kiepskiego rodzaju. Oszukali cię, czasy się zmieniły: nie ma co się teraz targować z handlarzami z Jugosławii...

Baba-dziwo: Twoje tkanki to jeden wielki przeszczep. Myślisz, że jak wypchniesz sadło
z tyłka, wsadzisz w cycki i przepchniesz uchem, to ci wyjdzie to wszystko na dobre i gęste jak szczecina, włosy nie wyrosną ci na klacie, bo takie włosy tylko pośladki porastają? Z ciebie już nic się nie narodzi. Już samo słowo poród musi budzić w tobie rozdrażnienie i odrazę. Wizja niekontrolowanego przyrostu ciała jest dość frustrująca. Blizny, blizny, to nie mieści się w twojej definicji istnienia.

Faszystka: Ja się zmienię, ja zacznę jeść warzywa, ja... zdejmę licówki. Ja dam z siebie więcej, ja jeszcze mogę być kreatywna. Tu dalej jeszcze można pójść.

Baba-dziwo: Nie można. Twoja histeryczna reakcja jest tego dowodem. Byłaś przedmiotem eksperymentu, któremu nie podołałaś, bo podołać nie mogłaś, bo wbrew temu, co myślisz, nie jesteś doskonała. Teraz musisz zostać poddana utylizacji, bo tendencja się zmieniła i nie jesteś już aktualna. Sama rozumiesz, że nie możesz porządkować naszego śmietnika imaginacji.

Faszystka: I co ze mną teraz będzie?

Młoda kobieta chora na raka: Trafisz na śmietnik społeczny.

Faszystka: Tak po prostu?

Poetka: Byłaś efektem koniunktury późnych lat 90., nie przejmuj się – i tak nie byłaś autentyczna. Stanowisz marną podróbkę gwiazd zachodu.

Młoda kobieta chora na raka: No kompletna ramota jednym słowem.

Siada załamana, Faszystka ściąga marynarkę. Pozostałe nie wiedzą, co dalej, dlatego też siadają.

Pauza 

Młoda kobieta chora na raka: (do Zabłąkanej starszej kobiety):

Masz to krzesło? Nie, no szkoda. Tak do twarzy było ci z tym krzesłem.

Pauza

Przyszedł czas na pieśń Wiolki Wąs, która jeszcze do tej pory nie miała okazji się zwierzyć.

//pieśń Wiolki Wąs//

Zwracam się do was
Matki, żony i kochanki.
Histeryczki, neurotyczki,
poetki niewyżyte feministki
i do ciebie Celina
zdrajczyni największa, obyś
prosto do piekła trafiła...
wysłuchajcie mnie wszystkie
Nie jestem piękna, nie jestem młoda
To zawsze  było moim grzechem
Bo skórę pomarańczową miałam
Od dzieciaka
Lica gładkiego także nie mam
Ni iskier na dnie oczu
Ni ust do pocałunku skrojonych
Ni gładkiego czoła skrywanego pod
Grzywką filuternie opadającą
Nie zwiedzie was ani moja uroda
Ani wiek ani wdzięk osobisty,
Który także nie był darem
Przeznaczonym dla mnie
Nie zwiedzie was moja niewinność
Życia zawsze lubiłam używać
Szczególnie w piątki między północą
A trzecią nad ranem.
Nie wzruszy was moja
filigranowa postura
ani czystość duszy
czy jasność umysłuPożałujcie jednak Wiolki Wąs
Sąsiadki, jak jej się krzywda dzieje...

(Śpiewa)

Wiolka, Wiolka...
Mówią o niej Wiolka Wąs
Turbulencje to czy wstrząs
To... Wiolka Wąs rusza w pląs
Ziemia trzeszczy obolała
Prosi ją by przestała
Co za ciężar, co za hałas
Dłużej już cię nie uniosę... mała!
Ile można po kimś skakać?
I tak nie będziesz latać
Lepiej schowaj się przed światem
Nie bądź dłużej moim katem
Wiolka, Wiolka...
Mówią o niej Wiolka Wąs
Turbulencje to czy wstrząs
To... Wiolka Wąs rusza w pląs
Z taką masą ciężko uciec
Nie tak łatwo odejść precz
Komu oddać tłuszczu zwoje
Kiedy to wszystko moje!
Ciągle słyszę przykre rzeczy
Może doktor mnie wyleczy
Z tego cielska wyswobodzi
Tak wyglądać nie uchodzi!

pauza

I jeszcze te wąsy! (Załamana)