Roger, czyli ja
fot. E.Moreno Esquibel

Roger, czyli ja

Rozmowa z Michałem Znanieckim

Zdecydowałem się „Królem Rogerem” opowiedzieć o pewnej codzienności, o tym, co się dzieje w tej chwili w Hiszpanii z legalizacją ślubów homoseksualnych

Jeszcze 3 minuty czytania

TOMASZ CYZ: Dlaczego Król Roger?
MICHAŁ ZNANIECKI: To rozliczenie z samym sobą. Opera Szymanowskiego jest świetnym materiałem, żeby zastanowić się nad swoim wiekiem, nad tym, gdzie się właśnie jest; nad zmianami, które mogą nastąpić z dnia na dzień. Przecież wszystko, co spotyka Rogera, go zmienia. Jednocześnie język tej muzyki jest skomplikowany. Ale pomaga mi to, że pracowałem już nad Szymanowskim – choćby nad „Hagith” (ostatnio w Buenos Aires), czy nad pieśniami. Pracując w Bilbao, miałem świadomość, że „Król Roger” to nie jest całkiem nieznany tytuł – ale ostatnie inscenizacje Davida Pountneya [Bregenz, Bruksela i Warszawa – przyp. TC] czy Krzysztofa Warlikowskiego [Paryż i Madryt] na szczęście wciąż nie wyczerpały tematu. Na kształt tego spektaklu mają wpływ także Łukasz Borowicz, który po raz pierwszy dyryguje całością opery Szymanowskiego, oraz Mariusz Kwiecień, który – może dlatego, że po raz kolejny wciela się w tytułową postać – chce zadać sobie i innym kilka nowych pytań.

Karol Szymanowski „Król Roger”, (reż.) Michał Znaniecki, (dyr.) Łukasz Borowicz. ABAO-OLBE, premiera 24 listopada 2012

Nie każda opera jest tak pojemna, jeśli chodzi o tematy, które otwiera. O co tak naprawdę w „Królu Rogerze” chodzi?
Nie sposób tak po prostu opowiedzieć tej opery – to następne, po wyreżyserowaniu jej, bardzo trudne zadanie. Przy „Królu Rogerze” trzeba ograniczać, trzeba wybierać, bardzo konsekwentnie. Wybrać jeden temat, żeby nie zgubić się w różnych wątkach. Bardziej niż te wątki ważne są interpretacje i można je pogłębić filozoficznie, albo budować świat zupełnie abstrakcyjny, który scenicznie jest też atrakcyjny. Mam zresztą taki projekt i będę go realizował w Manaus w Brazylii, gdzie z kolei chcą magii „Króla Rogera” i gdzie będę pracował nad wymiarem absolutnej abstrakcji zawartym w tej muzyce.

„Król Roger” osobisty

„Znaniecki przenosi akcję do czasów współczesnych, jest to zrozumiałe i czytelne, gdyż dzieło ma wymiar ponadczasowy, co pokazywali także Pountney i Warlikowski. Scenografia (Ligi Scoglio) nie pokazuje nam bazyliki bizantyjskiej w I akcie, tylko jadalnię króla, gdzie rodzina królewska je śniadanie, a w oknach z tyłu i po bokach umieszczony jest chór i statyści. W II akcie pozostaje ta sama scenografia, nieco zmodyfikowana, by ukazać salon, w którym dochodzi do spotkania Króla i Pasterza. Ostatni akt jest najbardziej przełomowy, kontrowersyjny i prowokacyjny – akcja toczy się w gejowskim barze, w którym nie brakuje zdjęć z Gay Pride Festival. Edrisi jest kelnerem, a Roger jednym z klientów, którzy korzystają nawet z dark roomu. Ostatecznie ściany się rozsuwają i bar znika, by zrobić miejsce scenie finałowej, w której Roger śpiewa hymn do słońca oddając kult Apollinowi. […] Estetycznie świetna robota, ale jest to koncepcja bardzo osobista, co może być dyskusyjne”.

Jose M. Irurzun, „Beckmesser”

Natomiast tutaj, w Bilbao, zdecydowałem się opowiedzieć o pewnej codzienności, o tym, co się dzieje w tej chwili w Hiszpanii z legalizacją ślubów homoseksualnych. Oczywiście bez uproszczeń, bo nie chcę upraszczać Szymanowskiego i Iwaszkiewicza, byłaby to zbrodnia. Z wielu możliwych tematów ograniczyłem się do jednego – to dla reżysera bardzo trudne. Bo gdyby popróbować multiplikować tematy – to proszę: tu metafora dla inteligentnej publiczności, tutaj znowu łatwa fabuła dla publiczności soapoperowej i telenowelowej… Mam możliwość zrobienia jeszcze kilku inscenizacji „Rogera”, więc będę sobie te pomysły-składniki zbierał, i może za pięć lat zrobię taką, który poruszy wszystkie tematy i uda mi się to tak poukładać, żeby wciąż było o czymś?

Dobrze, zatem o czym to jest teraz?
Zacznę banalnie: o nas, o mnie, o człowieku w ogóle. O człowieku, który ma narzucone normy, w które bardzo wierzy, i o tym, że przychodzi taki moment – mam nadzieję, że dla każdego – że te normy, które tworzyły jego jestestwo, nagle zostają podważone, zmiecione, ale bez użycia siły. Mój Pasterz nie jest siłą, mój Pasterz po prostu jest – jako nasze odbicie w lustrze, oblicze człowieka, jakim zawsze chcieliśmy być, ale się nigdy nie odważyliśmy. I nagle w tym odbiciu jakoś się zakochujemy – przełamując się oczywiście. Takie totalne przełamanie, pójście w zupełnie innym kierunku, jeżeli chodzi o normy, moralność, o to, co do tej pory myśleliśmy, że jest słuszne czy ważne, czy trzeba nad tym pracować – dokonuje zmiany w całym naszym organizmie. Jeżeli ten przełom był prawdziwy, inaczej oddychamy, inaczej się pocimy, inaczej chodzimy. Mój Roger jest człowiekiem zniszczonym, może nie starym, ale właśnie przekształconym – przemienionym, jeżeli chodzi o ciało, o twarz, fizjonomię. Przemiana jest nie tylko psychiczna, ale i fizyczna. Tą inscenizacją chcę zadać właśnie pytanie o to, co się dzieje, kiedy taki przełom następuje – co dzieje się z poczuciem winy, z rodziną? Obserwuję to przy procesie legalizacji związków homoseksualnych w Hiszpanii. To zaczyna być dużym problemem, kiedy ludzie, którzy przez lata naprawdę wierzyli w wartości rodzinne, katolickie, czy jakieś inne, które były ich naturą, które były w krwioobiegu, nagle legalnie, w zgodzie z prawem, dostają możliwość innego życia, innego wyboru. Wydaje mi się, że warto w tej chwili o tym właśnie mówić hiszpańskiej publiczności, bo ona to rozumie. Ileż w Hiszpanii takich legalnie porzuconych Roksan…

Czyli Król Roger dziś...
Tak, całkowicie dziś, jeśli chodzi o przestrzeń, o scenografię. Zaczynamy od codziennego śniadania, uroczystej ceremonii, gdzie wszystko jest poukładane, a Roger zawsze je tę samą konfiturę. To swego rodzaju rytuał, obecny zresztą w muzyce, więc zależy mi na tym, żeby tego nie niszczyć. I w taką codzienność wchodzi Pasterz, co w końcu prowadzi Rogera do opuszczenia tego pałacu, tego domu, penthouse’a, czy apartamentowca.

Czysta liryka

„Nowa produkcja Michała Znanieckiego jest przepełniona poezją: to czysta liryka i czysta fantazja. Bardzo emocjonalny jest Łukasz Borowicz, w którego rękach orkiestra zagrała o wiele ponad swój poziom. Obok «Billy’ego Budda» sprzed trzech lat i «Die tote Stadt» z poprzedniego sezonu to jedna z najważniejszych premier operowych w Bilbao w ostatnich latach”.

Asier Vallejo Ugarte, „Deia”

Co jest w tej muzyce, że tak pociąga? Jaka ona jest?
Niesamowite zagubienie w głębi, szukanie wymiaru człowieka poplątanego w sobie, także na poziomie religijnym. Czy to wymiar ceremonii własnych emocji? Fascynujące jest to pomieszanie emocji, niejasność pewnych stanów, zrywy, które są w nas. Szymanowski odkrył w „Królu Rogerze” to, co my często zakrywamy – codzienne wzburzenia,  załamania, trwale obecne w naszej codzienności, często ukryte. Mając w pamięci pracę nad „Hagith”, dostrzegam, że Szymanowski bardzo się rozwinął. Pozwolił sobie na uwolnienie pewnych emocji, również w muzyce. Używa na przykład głosów zza sceny, w kulisach. To są efekty specjalne, jak ja to nazywam, ale one powstają z jakiegoś powodu – i to nie są powody narracyjne. Więc: czy to tylko zabawa formalna, czy jednak może nas do czegoś doprowadzić?

To rzeczywiście jedna z najwspanialszych oper XX wieku. Choć mam zawsze poczucie, że scena instrumentalna w II akcie, tak zwane bachanalia, jest najsłabszym momentem. Tam jest jakieś pęknięcie, pęknięcie w muzyce oczywiście. I akt jest genialny, od początku do końca. A im dalej w las Czuje się, że oni Szymanowski i Iwaszkiewicz odchodzili od siebie. Przecież Szymanowski sam napisał libretto III aktu. To dzieło w całości jakoś słabnie Jak przekroczyć tę słabość?
Masz rację, w tej scenie rzeczywiście muzyka jakby nie odpowiadała opowieści, nie była w stanie jej sprostać. Próbowałem to przełamać męskim baletem, tańcem Roksan, które się uwalniają i stają się mężczyzną, co zresztą staje się przyczyną blokady u Rogera – gdy zbliża się do własnej żony, dostrzega swój problem. I tak naprawdę nie wie, co się dzieje, a może właśnie już wszystko wie.

fot. E. Moreno Esquibel

Niezwykły jest ten pochód Szymanowskiego przez sceny operowe świata w ostatnich latach. Petersburg, Edynburg, Bonn, Barcelona, Madryt, Paryż, Warszawa, Santa Fe, teraz Bilbao, za chwilę Brazylia Nagle, po 90 latach Polska zyskała dzieło światowej klasy.
Tylko że ono zawsze nim było jeśli chodzi o stronę muzyczną. Czy było ukrywane w związku z tematyką, tego nie wiem, bo przecież można „Króla Rogera” zrobić jako bajkę i nie rozumieć nic z tego, co tam jest w środku. Zrobić piękną operę o królu z ładną koroną i z pięknym Pasterzem… Wszystko można. Boję się tylko, czy to nie jest tylko chwilowa moda na Szymanowskiego, na „Króla Rogera”, bo moda przemija. Ale wiem, że ta opera w Hiszpanii jest dziś absolutnie oczywista, konieczna, ta muzyka porywa publiczność, z drugiej strony zawiera tematy, które muszą zostać poruszone.

Czym jest dzisiaj opera? Pracujesz w krajach o różnych kulturach muzycznych, o różnej tradycji operowej

Wulgarny Roger

„(...) Znaniecki wulgaryzuje całą złożoność intelektualną dzieła starając się przedstawić „Króla Rogera” jako pierwszą najdziwniejszą operę w historii. Pocałunek, który Król daje Pasterzowi w pierwszym akcie, czy uścisk w drugim są gestami wymownymi i jeszcze subtelnymi, przed rozpadającym się, paskudnym trzecim aktem, który odbywa się w barze gejowskim,(...). To był finał koncepcyjnie prostacki, który nie został wyprostowany ani przez efekty wizualne, ani zmiany scenografii które wymyślił Polak. To wstyd po pierwszych dwóch aktach, które były mocne scenicznie i wizualnie, chociaż już pod koniec drugiego aktu było wiadomo co się będzie dziać, sądząc po tańcu, który przemienił się w orgię złych uczuć, chaotyczny i groteskowy”.
 

Mikel Chamizo, żródło: GARA

Na przykład do Argentyny opera została przeniesiona przez najlepszych, to wyjątkowa sytuacja.

Niby do nas też Włosi przyjechali z operą…
Ale my też próbowaliśmy „wiedzieć lepiej” sami, i może to był błąd.

Co to jest za miejsce? Czy może to być miejsce głębokiego, mocnego dialogu ze współczesnością społeczno-obyczajową?
Kiedy przygotowywałem „Hagith” w Buenos Aires, zorientowałem się, że pojawia się kontekst Evity. Na przykład ludzie nie chcą z tobą pracować, jeżeli nie pojedziesz najpierw do muzeum Evity. I nie możesz udawać, że tego nie widziałeś, że nie wiesz. Oni chcą, żebyś tam poszedł po to, żeby mówić z tobą wspólnym językiem. Kultura argentyńska jest bardzo polityczna, Argentyna żyje polityką jak największym show, tu pani prezydent przemawia ponad cztery godziny w telewizji, a ludzie tego słuchają, dyskutują o tym, zamykają sklepy… I kiedy zobaczyłem, jak chórzyści w „Hagith” zdejmują historyczne kostiumy i stają się ludźmi z lat 30. i 40., to zorientowałem się, że skądś znam ten obrazek. Okazało się więc, że „Hagith” – bajka biblijna Szymanowskiego – została tu, w Argentynie, odebrana jako dyskusja zarówno z historią tego kraju, jak i współczesnością związaną z nową władzą i jej „botoksową” dyktaturą. Nie planowałem mówić aż tak współcześnie… I dlatego myślę, że takie kraje mają tę przewagę, że są otwarte na żywe emocje – nie mają tak silnej tradycji chodzenia przez czterysta lat do tego samego teatru na ten sam spektakl, bo raz się udał.

fot. E.Moreno Esquibel

Ale też żywioł tej publiczności jest inny. Nie wyobrażam sobie, żeby Niemcy żywiołowo reagowali na Wagnera.
Myślisz, że nie?

Takie mam wrażenie, choć pewnie krzywdzę ich takim myśleniem.
To publiczność bardzo trudna, bardzo analityczna, obserwująca. I niesłychanie krytyczna. I bardzo przygotowana. Audycje radiowe, w których uczestniczyłem, były wyjątkowo ciekawe nawet dla mnie, bo rzeczywiście szukano bardzo szeroko, byle tylko zrozumieć „Hagith”, żeby pojąć Szymanowskiego.

Wracając do Szymanowskiego i kończąc na nim: czym jest finalne C-dur w Królu Rogerze? Czym jest to słońce?
Śmiercią. Jako jedynym rozwiązaniem naszej codzienności. Banalne, można sobie szukać innego, ale tak naprawdę innego rozwiązania nie ma.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.