Tadeusz Różewicz, „To i owo”
culture.pl

Tadeusz Różewicz, „To i owo”

Aldona Kopkiewicz

Książka „To i owo” to składak, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Garść nowych wierszy, jakieś humoreski i parodie, komiczne rysunki. Jest tu jednak coś, co nadaje ton. Część wierszy i dedykacje łączy ujawnienie procesu pisania

Jeszcze 1 minuta czytania

Pod koniec drogi twórczej Tadeusz Różewicz zaczął wykonywać gesty ujawniające zaplecze – dzięki nim nie zastygł w hieratycznej pozie na cokole, który już na niego czekał. Wie pewnie, że cokół za bardzo przypomina katafalk. Różewicz utrzymuje się w ruchu, odsłaniając przed nami materialne resztki i świadectwa procesu pisania, przede wszystkim autografy, a wraz z nimi swoje wątpliwości: wersje i osobliwe marginalia. Nie boi się żartować w sposób sarkastyczny, czasem gniewny i pogardliwy, choć nie pasuje to do stoickiej mądrości, której oczekuje się często od poetów z kanonu.

Tadeusz Różewicz, „To i owo”. Biuro Literackie, Wrocław,
108 stron, w księgarniach od listopada 2012
Jestem zatem wdzięczna Tadeuszowi Różewiczowi, że nie został kolejnym Starym Mistrzem, czyli pozującym na mistrza sztywnym dziadem, który celebruje swoje osiągnięcia z przeszłości i robi za skarbnicę mądrości na każdy temat, pouczając z paternalistyczną czułością, jak zachować tzw. godność i ludzkość wśród zgiełku poharatanego świata, i że nie zachowuje wielkich dystansów, nie macha do nas z wieży, nie stroi się w laury i nimby, nie używa pięknych, okrągłych, wielokrotnie złożonych sentencji jako środka do pocieszania i dyscyplinowania (jednocześnie).

 Różewicz wciąż potrafi wystawić się i narazić, zaczepić i dokuczyć. Wciąż chce drażnić, i to bez wzlatywania ponad rzeczywistość, by wyrażać się już tylko z perspektywy wieczności, co skusiło na starość tak wielu słynnych, a niegdyś czasem świetnych. Różewicz pozwala sobie na ryzyko, a więc na błędy; uporczywie burzy własny pomnik, ale dzięki temu wciąż jest z nami.

Książka „To i owo” to składak, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Garść nowych wierszy, jakieś humoreski i parodie w rodzaju „Uśmiechów” czy „Kup kota w worku”, komiczne rysunki, a także materialne świadectwa zaplecza: rękopisy wierszy, kopie dedykacji, które otrzymał od przyjaciół, i dopowiedzenia do tych dedykacji, czyli sporządzone przez Jana Stolarczyka krótkie opowieści o historiach tych przyjaźni (pisane bardzo dyskretnie, czego najlepszy przykład stanowi nazwanie związku Wisławy Szymborskiej i Kornela Filipowicza „serdeczną znajomością”).

Jest tu jednak coś, co nadaje ton. Część wierszy i wspomniane dedykacje łączy ujawnienie procesu pisania. Różewicz już wcześniej udostępniał swoje archiwum; tym razem odsłonił pisanie w jego najbardziej namacalnym, codziennym, a zarazem niezwykłym wymiarze – poprzez relacje z innymi ludźmi, z innymi pisarzami, zwłaszcza poetami, występującymi tu jako jego przyjaciele albo partnerzy dyskusji. Gest wymagający wiele zimnej krwi, zwłaszcza, że prawie wszyscy już nie żyją. Pewnie dlatego opowieść snuje Stolarczyk, a Różewicz przedstawia wiersze i dedykacje, dowody pamięci o Zbigniewie Bieńkowskim, Tadeuszu Borowskim, Seamusie Heaneyu, Jerzym Piórkowskim, Mieczysławie Porębskim, Leopoldzie Staffie, Wisławie Szymborskiej, Annie Świrszczyńskiej, Kazimierzu Wyce (większość z nich poznała się tuż po wojnie na Krupniczej 22 w Krakowie). Czesław Miłosz pojawia się za to w wierszu, w którym Różewicz wyjaśnia charakter ich osobistej relacji, wyrażający się w pozostawaniu na „pan”, a nie „ty”: „była zgoda / że «ty» nam nie pasuje / a znaliśmy się / chyba 55 lat”.

W tych wierszach Różewicz opowiada, na czym polega pisanie jako czynność i doświadczenie szarej powszedniości. Na początku książki pisanie zostało ujęte nieco zgryźliwie, jako „czytanie przepisywanie / poprawianie i czytanie / milczenie i wściekłość / odczytywanie / to jest właśnie «zawód» / pisarza poety i / literata” („zawód: literat”). Ale sama poezja powstaje niejako pomiędzy twórcami, z wzajemności. I nie chodzi tu bynajmniej o suche międzytekstowe nawiązania.

Cienie innych, wkradające się w proces tworzenia, są znane, mają imiona, obecność niektórych poświadczają zaś dedykacje. Różewicz zdążył jeszcze zapisać śmierć Porębskiego: „Mietek zmarł przed trzema dniami”. W najbardziej poruszającym wierszu „jeszcze jeden dzień” czas poety odmierza się tylko na dni; dni jednak plączą się, zmieniają kolejność i powtarzają parę razy w jednym tygodniu, zacierają się granice zarówno między nimi, jak i między nimi i nocami. W tej bezładnej i bezbarwnej, ślepej przestrzeni poeta wciąż pisze, i jednak szuka samej poezji, którą znajduje w niespodziewanym marzeniu: „antologia poezji polskiej / bez dat i bez nazwisk / utwory anonimów / jakie to piękne”. Wcześniej zaś notuje, jak się to – poezja – staje: „wstawałem / z niewidomym dniem / pod kraczącą chmurą / ktoś umarły / zaplątał się w moje / myśli palce piszące / mówiłem bez słowa / z nim do niego / wstał jakiś dzień / teraz często jest sobota”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.