Miasto nie na sprzedaż
Emilia / fot. Bartosz Stawiarski

Miasto nie na sprzedaż

Klara Czerniewska-Andryszczyk

Centralizacja tegorocznej Warszawy w Budowie w dużym budynku po dawnym salonie meblowym Emilia pozwoliła Muzeum Sztuki Nowoczesnej wreszcie rozwinąć skrzydła

Jeszcze 2 minuty czytania

Nieprzypadkowo wystawa inaugurująca działalność Muzeum Sztuki Nowoczesnej w dawnym pawilonie meblowym Emilia nosi tytuł „Miasto na sprzedaż”. Muzeum przeżyło w tym roku niejedną przykrą niespodziankę, od ostatecznego zerwania umowy między miastem a projektantem docelowego gmachu Christianem Kerezem, po próbę sterroryzowania i wyrzucenia muzealników z otrzymanej od miasta przestrzeni przez nowego właściciela.

Warszawa w Budowie 4: „Miasto na sprzedaż”

Festiwal projektowania miasta, Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Warszawa, do 9 grudnia 2012

więcej informacji: www.artmuseum.pl

Ten sam właściciel niemal w tym samym czasie zaprosił do wykupionych przez siebie ruin zabytkowej hali Koszyki młodych kuratorów i artystów, by stworzyli wystawę w ramach Warsaw Gallery Weekend.  Godząc się na wszystkie pomysły, zyskał uznanie i sympatię twórców, którzy nie mogli pamiętać, że inwestorzy w PRL-u też z reguły godzili się na wszystko, co wykonywali zakontraktowani za pośrednictwem Pracowni Sztuk Plastycznych członkowie ZPAP. Ówcześni decydenci, przekonani o „nieszkodliwości” sztuki, traktowali ją raczej jako dekorację, pustą formę, a nie narzędzie zmian. 

Podczas otwarcia wystawy warszawiacy zamanifestowali, że w zmianę jednak wierzą. Przed Emilią stanęła kolejka, zupełnie jak 30-40 lat temu, gdy rzucono nowy towar. W tłumie dostrzec można było osoby trzymające kartki z kontrtytułem: „Miasto NIE na sprzedaż!”. To sympatycy i przedstawiciele Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej. Tłum utwierdzał w przekonaniu, że publiczności los muzeum nie jest obojętny. Że często podejmuje ono kwestie i problemy, z którymi zwiedzający mogą się identyfikować. Nie jest to zresztą publiczność składająca się tylko z miłośników sztuki – działania muzeum trafiają do coraz szerszej i bardziej różnorodnej grupy odbiorców. Na pewno zatrudnienie znanych warszawiaków w roli oprowadzaczy po tegorocznej wystawie również się do wzrostu popularności instytucji przyczyniło.

Kolejka na wernisaż WWB / fot. Bartosz Stawiarski

„Miasto na sprzedaż” robi spektakularne wrażenie. Zawartość merytoryczna wystawy jest imponująca. Potencjalny bezkres materiału został zgrabnie ujęty w rzetelnie opracowane ramy – przemiany form reklamy warszawskiej od polsko- i rosyjskojęzycznych szyldów i tablic z czasów zaborów, przez ikony awangardy międzywojnia z Henrykiem Berlewim i Tadeuszem Gronowskim na czele, po obrazy miasta tuż po wojnie, wśród których odnaleźć można ikoniczną fotografię przedstawiającą prowizoryczny salon manicure i pedicure w ruinach placu Trzech Krzyży. Dalej – sytuacja w PRL-u: scentralizowany system dystrybuowania zamówień na aranżacje witryn sklepowych czy neony, reklamy, które nie miały czego reklamować, bo towar już dawno zniknął z półek, ale budżet przeznaczony na reklamę trzeba było na nią wydać. Piękno neonów skontrastowane z fragmentami filmów, które uświadamiają dramatyczny rozdźwięk pomiędzy piękną ułudą a rzeczywistością (słynna scena z „Małżeństwa z rozsądku” Stanisława Barei z piosenką Agnieszki Osieckiej, reportaże telewizyjne o problemach handlowców). Na drugim piętrze przechodzimy do analizy współczesnych przemian społecznych i urbanistycznych, wywołanych powstawaniem wielkich centrów handlowych i agresywnymi formami marketingu. Tutaj wystawa z dokumentująco-analitycznej przeradza się w rodzaj artystycznej wizji apokalipsy niczym z lunaparku. Oglądamy słynne budowle świata pokryte banerami znanymi z polskich realiów, czy płyty w kształcie elewacji budynków, na których odtworzono dawne murale reklamowo-propagandowe. Poprzyklejane do ścian działowych, przywodzą na myśl nagrobki.

Reklama pasty do butów „Dobrolin”, przed 1939, fot. n.n., Narodowe Archiwum Cyfrowe  / wystawa „Miasto na sprzedaż” 

Nie mniej istotnym elementem wystawy jest jej opracowanie plastyczne – architekci z WWAA po raz kolejny udowodnili mistrzostwo w swoim fachu i jednocześnie przywrócili do życia tradycję mistrzów polskiej grafiki wystawienniczej. Tak kiedyś nazywano to, co tworzyły zespoły architektów, projektantów grafików i zatrudnianych przez nich artystów plastyków. Przedsmak tej formy wystawienniczej mieliśmy na Warszawie w Budowie dwa lata temu, na ekspozycji „Przestrzeń między nami”, poświęconej Stanisławowi Zamecznikowi. Widać, że wiele ze stosowanych przez mistrza zabiegów wciąż się sprawdza na poziomie komunikacji i nadal jest niezwykle atrakcyjna wizualnie, co ułatwia odbiór wielowątkowych treści.

Koncepcja plastyczna reklamy świetlnej „Kawiarnia Ujazdowska”, Archiwum firmy PUR „REKLAMA”  / wystawa
„Miasto na sprzedaż” / Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

Jednocześnie w jednym z projektów towarzyszących, zatytułowanym „Krzyk mody”, festiwal w dziwny sposób powtórzył praktykę wyniesioną z poprzedniego systemu. Zaangażował artystów sztuk wizualnych (m.in. Paulinę Ołowską, Agnieszkę Polską, Marzenę Nowak) do „reinterpretacji” witryn sklepowych, co niestety w większości przypadków skończyło się bezrefleksyjnym powtórzeniem form dawnej, naiwnej ekspozycji. Z jednej strony gest kuratorów rozumiem tutaj jako nawiązanie do PRL-owskich chałtur i próbę ich odczarowania, z drugiej jednak jest on dla mnie jedynie powtórzeniem formy rodem z PRL-u (scenografizacji witryny), która wyrwana z kontekstu staje się rodzajem pustego znaku, kiczem. Lepiej i mądrzej byłoby pokazać „dobrą praktykę”, i skorzystać z usługi profesjonalnych dizajnerów, których w Polsce wciąż przybywa. Nie mam nic przeciwko artystom sztuk wizualnych, którzy parają się dizajnem, na przykład poprzez oprawę (audio)wizualną butików – wręcz przeciwnie. Takie akcje już od dawna nie kojarzą się z chałturą, zbyt często jednak pozostają w sferze doraźnych, efemerycznych działań artystycznych. Skoro festiwal ma na celu tworzyć miasto lepiej zaprojektowane, a więc przyjaźniejsze mieszkańcom, to powinien raczej angażować profesjonalnych projektantów, czego efektem ubocznym byłaby dalsza autonomizacja ich zawodu oraz dowartościowanie w oczach mieszkańców. 

„Krzyk mody”, witryna zakładu krawieckiego Zaremba zaprojektowana przez Agnieszkę Polską / fot. Bartosz Stawiarski

Centralizacja tegorocznej edycji w Emilii, gdzie mamy do czynienia z identyfikacja tematu wystawy z dawną funkcją budynku, wyszła organizatorom WWB na dobre. Większa przestrzeń własna pozwoliła rozwinąć skrzydła. Profesjonalizacja działań muzeum staje się wyraźnie odczuwalna, chociaż z drugiej strony świadczy też o postępującej hierarchizacji, budowaniu relacji władzy, czy chęci edukowania odbiorców – na przykład „Departamenty propozycji” zastąpiono w tym roku większą liczbą warsztatów i spotkań z ekspertami. Jest to zresztą zrozumiałe w kontekście tegorocznego tematu ramowego festiwalu, czyli estetyki ulicy i dominującej roli reklamy zewnętrznej w kształtowaniu tejże. Bo cóż, prócz narzekania na stan obecny, mogły przynieść te departamenty/debaty mieszkańców w poszczególnych dzielnicach? W tej kwestii cała Warszawa, ba, cała Polska, ma przecież ten sam problem. Trzeba więc było stworzyć sytuację odwrotną, dokonać selekcji „zainfekowanego” złym projektowaniem miejsca, i tam, punktowo, proponować rozwiązania konkretnej sytuacji. Jednym z takich case studies była ulica Filtrowa, którą dosłownie wzięto na warsztat i  zaprojektowano spójny system szyldów wzdłuż jej pierzei. Wspólnie z urzędem dzielnicy Ochota oraz przedstawicielami lokalnych kupców rozpisano także konkurs na mebel-stragan dla tutejszych sprzedawców owoców i warzyw – zwyciężył projekt Tomasza Krzysztofa Kęsy, proponujący tanią w realizacji małą architekturę w betonie i drewnie, która być może stanie na miejscu dzisiejszego straganu na rogu Filtrowej i Asnyka już za rok.

Polski outdoor na słynnych budynkach, fotomontaż Elżbiety Dymnej i Marcina Rutkiewicza, 2009  
dzięki uprzejmości MiastoMojeAwNim.pl/ wystawa „Miasto na sprzedaż”

Tegoroczny festiwal powoli dobiega końca. Co dalej? Jaki będzie kolejny miejski problem do rozwiązania? Postulowałabym eksport tegorocznej wystawy głównej do innych miast Polski i być może za granicę. Najlepiej razem z obszerną dokumentacją wideosesji, wykładów i spotkań, co być może zachęciłoby inne miasta do diagnozowania własnych problemów. Być może muzeum powinno też pomyśleć o współpracy z inną instytucją, skupioną na analogicznych zagadnieniach z zakresu dizajnu, architektury i urbanistyki, poszukać partnera czy „bliźniaka”. W tym roku odbyły się dwie bardzo ciekawe imprezy dotyczące projektowania i rozwoju miast – 5. Międzynarodowe Biennale Architektury w Rotterdamie, na którym w ramach programu „Making City” prezentowano kilka miast jako case studies wdrożonych zmian, oraz pierwsze Biennale Dizajnu w Stambule, którego jedna z dwóch głównych wystaw brała na warsztat przemiany zachodzące w tej ogromnej metropolii.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.