Jeszcze 1 minuta czytania

Tomasz Cyz

NASŁUCH: Święto wiosny po latach, czyli „Medea” w Paryżu

Tomasz Cyz

Tomasz Cyz

10 grudnia 2012, premiera opery „Medea” Luigiego Cherubiniego w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego w paryskim Théâtre des Champs-Elysées. Już muzyka dobiegająca z głośników podczas zasiadania na widowni mogła poruszyć tradycjonalistów i obrońców operowego Świętego Graala. Kiedy w trakcie spektaklu, pomiędzy kolejnymi częściami muzyki Cherubiniego, rozlega się charakterystyczny bit i piosenka „Oh Carol” Paula Anki, część widowni zaczyna się nerwowo wiercić. A kiedy po raz kolejny postaci wzmocnione mikroportami przemawiają ze sceny, dialogami przepisanymi na nowo przez reżysera i jego dramaturga Christiana Longchampa, kilka osób nie wytrzymuje. Szmer niezadowolenia, kilka pojedynczych okrzyków: najpierw przeciwnicy, potem miłośnicy próbują przyjść w sukurs, ale to tylko rozochoca przeciwników. Fala niechęci narasta. I wtedy Vincent Le Texier (Kreon) odzywa się krótkim: „Santé!”. „Na zdrowie!”. Rozlegają się gromkie brawa. Machina teatralna idzie dalej.

Przypomina mi to pewną scenę z przeszłości. 29 maja 1913, premiera baletu „Święto wiosny” Igora Strawińskiego w wykonaniu Baletów Rosyjskich Diagilewa w choreografii Wacława Niżyńskiego, także w paryskim Théâtre des Champs-Elysées. „Na premierowym przedstawieniu – pisze w szkicu «Nadejście Kalibana» Michał Bristiger (w tomie «Transkrypcje») – obecny był Igor Strawiński, Sergiusz Diagilew, a także Jean Cocteau. Mimo skandalu, jaki wybuchł od razu na początku i trwał przez cały czas występów, zdawało się, że nie są oni w jakiś sposób zaniepokojeni tumultem i rękoczynami na sali, co więcej, z niezmąconym spokojem przyjmował je również dyrygujący utworem Pierre Monteux, a publiczność była podzielona: wytworna w lożach czuła się do tego stopnia zdegustowana, że po pierwszej części musiano nawet zawołać policję, a z drugiej strony spokojniejsi zwykli widzowie na parkiecie”.

Bristiger w gęstym od faktów szkicu przywołuje między innymi pierwsze popremierowe recenzje „Święta wiosny”. Od zawsze uderza mnie ta autorstwa Adolpha Boschota (znanego paryskiego krytyka, autora ważnej monografii Berlioza), zamieszczona w „L'Écho de Paris” już 30 maja: „Wyobraźcie sobie ludzi wystrojonych w najbardziej krzykliwe kolory i w czepki... i czepeczki kąpielowe, w skóry zwierzęce i w szkarłatne tuniki, ludzi gestykulujących jak najęci, którzy powtarzają po sto razy z rzędu ten sam gest: drepcą w miejscu, drepcą, drepcą, drepcą, drepcą... Bum: zderzają się po dwóch i pozdrawiają wzajemnie. I drepcą, drepcą, drepcą... Bum: jakaś maleńka staruszka upada na głowę, pokazując nam przy okazji swą trzecią bieliznę. A oni drepcą, drepcą...”.

Oczywiście, dziś Krzysztof Warlikowski ma nieco łatwiej. Wielokrotnie w Paryżu prezentował swoje przedstawienia teatralne, jego inscenizacje w Opéra de Paris (wymieńmy dla porządku: „Ifigenia w Taurydzie” Glucka, „Sprawa Makropoulos” Janáčka, „Parsifal” Wagnera, „Król Roger” Szymanowskiego) zyskały aplauz widowni i krytyki, a „Medea” jest tylko przeniesieniem inscenizacji z brukselskiego teatru La Monnaie z 2008 roku (wydanej zresztą na DVD i obecnej w tych dniach w każdym paryskim FNAC-u).

A kiedy buczenie (rozlegające się, kiedy reżyser ze swoją ekipą teatralną wyszedł po spektaklu na scenę) przykryły gromkie brawa, pomyślałem, że ta reakcja niektórych widzów w pierwszej części premierowego spektaklu była jakoś pożądana, potrzebna. Jeśli sztuka potrafi jeszcze wzbudzić takie emocje, sprowokować do gorącej wymiany zdań i myśli, do estetycznego (choć krótkotrwałego) sporu, to bardzo dobrze. Co jak co, ale skandal od czasu do czasu zawsze robi dobrze sztuce. A czy jest lepsze do tego miejsce niż paryski Théâtre des Champs-Elysées?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.