Jeszcze 1 minuta czytania

Małgorzata Łukasiewicz

ALFABET
„CZARODZIEJSKIEJ
GÓRY”:
F jak francuska konwersacja

Małgorzata Łukasiewicz

Małgorzata Łukasiewicz

Pod względem językowym sanatorium w Davos, dokąd przybywają pacjenci z różnych stron świata, nie ustępuje bodaj wieży Babel. Dużo uwagi poświęca się rosyjskiemu, który swoją „bezkostną” strukturą i brzmieniem odzwierciedla rzekomo to, co w powieści reprezentuje Kławdia: pierwotny chaos, brak wyrazistej formy.

Na antypodach sytuuje się „hiszpańskość” – przerost formy tak skostniałej, że kojarzy się z martwotą. W sanatorium jednak, jak mimochodem zaznaczono, „nie ma nikogo, kto by mówił po hiszpańsku”. To jest nikogo prócz meksykańskiej damy, zrozpaczonej, ponieważ jeden jej syn umiera na gruźlicę, a drugi, który przyjechał tylko w odwiedziny do brata, też okazał się poważnie chory. Meksykanka nie włada obcymi językami, ledwo umie powtarzać monotonnie po francusku: Tous les deux. W czarnym szalu snuje się po sanatoryjnym ogrodzie i uosabia czystą, niemą grozę śmierci. Nikt nie mówi w jej rodzimym języku – kto by potrafił dogadać się z kostuchą?

Castorp podejmuje próbę i po francusku wyraża jej swoje ubolewanie, a zaraz potem, niejako jednym tchem, wykłada Joachimowi swoje poglądy na śmierć i miejsce śmierci w życiu. „Hans Castorp próbuje swych sił we francuskiej konwersacji” – tak brzmi tytuł rozdziału.

Próba nie poszła na marne. W Noc Walpurgii Castorp rozmawia z Kławdią, po raz pierwszy i po francusku. Tym razem nie poprzestaje na paru konwencjonalnych słowach, ale idzie na całego. Rozmowę wieńczy wyznanie, które rozsadza wszystkie normy i nie pozostawia już nic dla nieporadnego albo powodowanego mistycznym lękiem milczenia. „Ciało, miłość i śmierć, ta trójka to jedno (…)” – tak się zaczyna. A kończy: „Pozwól mi poczuć wydzielinę twych porów i dotknąć twego meszku, ludzki obrazie z wody i białka, przeznaczony do anatomii grobu, i pozwól mi zginąć z wargami na twych wargach!”.

W Princeton Mann objaśniał, że Castorp składa swoje wielkie wyznanie po francusku, bo to odpowiada jego wstydliwości i daje odwagę „do powiedzenia rzeczy, które po niemiecku nie przeszłyby mu przez gardło”. Sam Castorp tłumaczy, że dla niego mówić po francusku to „mówić nie mówiąc, w pewnym sensie – bez odpowiedzialności, albo tak, jak mówimy we śnie”, co można odczytać jako aluzję do języka sztuki, języka literatury, który wykracza poza reguły i pragmatykę potocznej komunikacji.

Obcy język, nad którym nie panujemy dość dobrze, lepiej nadaje się do mówienia o rzeczach, nad którymi też do końca nie panujemy (jak zagadka powstania życia z wody i białka oraz graniczne doświadczenia). Mówić w obcym języku to przekraczać granice, także w stronę najbardziej zaklętych rewirów.

A dlaczego akurat po francusku? Czy dlatego, że francuski lokuje się korzystnie w środku pomiędzy rosyjskim chaosem i hiszpańskim rygoryzmem? A może dlatego, że francuszczyznę już przedtem pasowano na język uwodzenia i donżuanizmu (patrz: A jak pan Albin), a w końcu Castorp jest imiennikiem Don Juana (albo Don Giovanniego) i też chce sprawdzać swoje możliwości, aż po zatracenie. Może zaś po prostu dlatego, że po francusku tak przekonująco rymują się te trzy słowa: le corps, l'amour, la mort.

Wybitnym poliglotą pośród Mannowskich bohaterów jest Feliks Krull. Biegłość w obcych językach nie tylko służy mu przy hochsztaplerskich numerach, ale należy do jego istoty, tak jak proteuszowe przebieranki, sztuka udawania i wykraczania poza własną osobowość. Castorp nie dorównuje może Krullowi, ale bardzo się stara. Ziemssen zresztą też – jak pamiętamy, studiuje rosyjską gramatykę.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.