Akademik
Artur Żmijewski, Prace Wybrane, 2007 / dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal

Akademik

Andrzej Pałys

Wielkie tematy, rozmach, sztuka tworzona dla potężnych instytucji sprawiają, że można Żmijewskiego widzieć jako późnego kontynuatora akademizmu

Jeszcze 2 minuty czytania

Rok 2007 zaczyna Artur Żmijewski mocnym akordem – na łamach „Krytyki Politycznej” ogłasza manifest „Społecznych sztuk stosowanych”, potem bierze udział w 12. Documentach w Kassel. Rok 2012 wybrzmiewa jeszcze mocniej – Żmijewski jest kuratorem Berlin Biennale, które tym razem wychodzi poza stolicę Niemiec i trafia między innymi do Mińska czy Dortmundu, a „Krytyka Polityczna” wydaje poświęcony wydarzeniu reader. W tym czasie indywidualna wystawa w MoMA, udział w realizacji filmowej trylogii Yael Bartany, Biennale w Istambule i wiele więcej.

W manifeście Żmijewski pytał: „Czy współczesna sztuka ma jakikolwiek widoczny społeczny skutek? Czy efekty działania artysty można ujrzeć, zweryfikować? Czy sztuka ma polityczne znaczenie [...] ? Czy ze sztuką da się dyskutować i czy jeszcze warto?”. Zorganizowana przez Zamek Ujazdowski retrospektywa, obejmująca prace z lat 2007–2012, pozwala odpowiedzieć na te pytania – może nie w odniesieniu do sztuki w ogóle, ale do sztuki Żmijewskiego na pewno.

 

Artur Żmijewski, prace z lat 2007–2012, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa, do 24 lutego 2013

Wystawa jest niewielka i wielka zarazem. Składa się na nią raptem pięć prac rozmieszczonych w odrębnych salach. Prace są monumentalne – dosłownie pochłaniają przeznaczone im pomieszczenia.

Przez lata piętnowano Zamek Ujazdowski za niechlujność w aranżacji wystaw. Tym razem ekspozycja jest bez zarzutu; przemyślana, starannie zaprojektowana, z pietyzmem i smakiem zrealizowana. Nie jestem pewien, na ile jest to zamysł Żmijewskiego, na ile zaś efekt pracy Marcina Kwietowicza (architekta, autora między innymi domu Moniki Sosnowskiej czy adaptacji Studia Krasińskiego) i Zuzanny Gąsior (projektantki mody). Za świetny pomysł uważam pozostawienie „czystego” korytarza równolegle do sal ekspozycyjnych. Widz nie musi oglądać wystawy w narzuconej kolejności – równie dobrze może przejść bezpośrednio z sali pierwszej do ostatniej – dzięki czemu dzieła zyskują pewną odrębność. Możliwość chwilowego opuszczenia narracji wystawy daje oddech i odświeża percepcję. Katarzyna Kozyra na swoim blogu piętnuje estetyzację wystawy Żmijewskiego, dostrzega w niej pęknięcie między dizajnerskim anturażem a lewicową wymową dzieł. Ja nie mam z tym problemu.

Artur Żmijewski, Demokracje, 2008–2009 / dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal

W pierwszej sali na trzech szarych ścianach widzimy równiutki szereg wiszących ekranów, przed każdym z nich stoi krzesło i zachęca do uważnego oglądania. Na ekranach wyświetlana jest seria osiemnastu filmów z cyklu „Prace wybrane”. Każdy to życie innej osoby. Żmijewski towarzyszy swoim bohaterom przez całą dobę; widzimy, jak jedzą, jak pracują, jak śpią. Bohaterami filmów są przedstawiciele zawodów uważanych za mało kreatywne i wyrafinowane: kamieniarze, robotnicy rolni, pracownice barów szybkiej obsługi... Uważnie ich obserwując, dostrzegamy kunszt, z jakim wykonują swoją pracę, kunszt, czyli sztukę. Widzimy również ich wyalienowanie ze społeczeństwa, niewidoczność. Poprzez zwielokrotnienie motywu, poprzez wywieszenie monitorów w jednym szeregu, który w zasadzie jest fryzem, Żmijewski stwarza apoteozę pracy i robotników.

Obrazowanie pracy ma długą tradycję w sztuce; z jednej strony surowa forma filmów i indywidualizm portretowanych robotników odnosi nas do tradycji realizmu i naturalizmu, z drugiej zaś monumentalizacja i patos kojarzą się z malowidłami licznie pokrywającymi ściany XIX-wiecznych gmachów publicznych. Dla mnie szala przechyla się w stronę pompatycznego akademizmu.

Artur Żmijewski, Msza, 2011 / dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal

Monumentalność charakteryzuje również pokazywany w kolejnej sali cykl „Demokracje”. I tu prace prezentowane są w formie fryzu, tym razem składającego się z dwuszeregu monitorów. Oglądamy różnorodne manifestacje: wiece, strajki, uroczystości kościelne, państwowe, zamieszki uliczne czy piłkarskie mecze. Żmijewski pokazuje, jak demokracja wydarza się w przestrzeni ulicznej, jak ulica staje się miejscem politycznego agonu. W agorę sporu zmienia się też przestrzeń wystawy – przedstawiane wydarzenia same toczą między sobą spór ideologiczny: z jednej strony msza, z drugiej parada LGBT, w jednym miejscu Izrael, w drugim Palestyna, tu anarchiści, gdzie indziej ONR-owcy. Z tym że jest to agora specyficzna, agora, którą wyznacza Żmijewski. Pozornie bezstronne rejestracje wyraźnie odsłaniają preferencje autora. Z jednej strony dobra zabawa, słuszny gniew, szlachetne uniesienie, z drugiej śmieszny patos, groźna agresja, żenujące gry wojenne. Przemawiający Artur Zawisza pokazany jest w filmie czarno-białym, jego poglądy, jego mimika, jego wąs nasuwają wyraźne skojarzenia z wodzem III Rzeszy. Jest to bardziej żenujące niż śmieszne, tak samo zresztą jak portretowany. Nie odmawiam artyście prawa do wyrażania swoich poglądów, jednak wykładane tak dosłownie sprawiają, że widzowi łatwo ustawić się po „dobrej stronie mocy”. Zamiast stawiać trudne pytania, film daje nam komfort zajmowania słusznych pozycji.

Wielkie tematy, rozmach, sztuka tworzona dla potężnych instytucji sprawiają, że można Żmijewskiego widzieć jako późnego kontynuatora akademizmu. Z akademizmem łączy artystę także ambicja tworzenia sztuki ważnej i oddziałującej na społeczeństwo. Przed laty to Matejko kształtował historiozoficzny i polityczny dyskurs wśród Polaków. Równie wielkie obrazy malował, cieszący się splendorem i państwowymi zamówieniami Siemiradzki. Malarstwo pierwszego wzbudzało spory i dyskusje, drugiego – utwierdzało odbiorców w dobrym samopoczuciu, stawało się wielką, ale niemą dekoracją muzealną, która dziś wzbudza emocje wyłącznie miłośników draperii. Jak będzie ze Żmijewskim?

Artur Żmijewski, Na ślepo, 2010 / fot. Rafał Żurek / dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal

Znacznie lepiej Żmijewskiemu pracuje się w mniejszej skali. „Na ślepo” jest filmowym zapisem warsztatów plastycznych z osobami niewidomymi. Uczestnicy mieli namalować to, czego nigdy nie widzieli i czego nigdy nie zobaczą, ani w rzeczywistości, ani na własnych dziełach. Widzimy, jak zmagają się z tym przekraczającym granice wyobraźni zadaniem, jak to, co niemożliwe wdrażają w rzeczywistość. Najpierw stopami mierzą płachty papieru, dokładnie rozpoznają swój teren działania. Następnie układają farby, sprawdzają je i zaczynają malować zadane przez Żmijewskiego tematy. Pracują z trudnością i niezdarnie; co chwila rozlewają farby, mylą się, a jednak malują wytrwale. Pędzlami, opuszkami palców, całymi dłońmi, stopami. Widać pełne zaangażowanie, ale i zwątpienie, złość, kiedy coś nie wychodzi, lub kiedy Żmijewski zadaje trudne pytania. A jednak sukcesywnie powstają obrazy, może niezborne, ale czy nie taka właśnie jest rzeczywistość? Może w tej niezborności ujawnia się ich realizm.

„Na ślepo” to dzieło na wskroś polityczne. Metaforycznie jest pracą o tworzeniu niemożliwego rzeczywistym, niemalże realizacją romantycznego postulatu „sięgaj tam gdzie wzrok nie sięga”, realnie jest wprowadzeniem niewidomych – wykluczonych – w przestrzeń muzeum, która była dla nich dotąd zamknięta.

Spośród dawnych prac Żmijewskiego „Na ślepo” najbliżej do „Lekcji śpiewu”, w której głuchoniema młodzież uczyła się śpiewać Bacha. Film wpisuje się w cały zespół starszych prac artysty, takich jak „Rendez vous”, „Oko za oko”, „Śpiewnik polski”, „Karolina” czy „Na spacer”. Prac dotkliwych, niemal brutalnych, prac, które nie pozwalały widzowi pozostać obojętnym. Dzieł, które nie dawały formułkowej odpowiedzi, a wywoływały dyskusje, i które – według mnie – realnie przyczyniły się do zmiany dyskursu. „Na ślepo” jest nie tylko pracą, dla której warto iść na wystawę; jest pracą, która  zalicza się do najlepszych dzieł Żmijewskiego.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).