Daria Porębiak, „Koniec świata”
fot. Breahn Foster / Flickr CC

Daria Porębiak, „Koniec świata”

Urszula Pawlicka

Autorka z wnikliwością i nostalgią przypomina koniec lat 90., kiedy zamiast normalnego słońca przyświecało słoneczko Polsatu

Jeszcze 2 minuty czytania

Debiutująca Daria Porębiak nie uniknie porównań z Masłowską – łączy je nie tylko wydawnictwo – Lampa i Iskra Boża – lecz i fabuła, koncentrująca się na opisie Polski w końcu lat 90. i na dorastaniu w kraju, w którym ruskie kanapy w żółte romby, ceraty w kratę i muzyka Disco Polo równoważone były amerykańskim lateksem, butami na koturnie i popem w stylu Spice Girls. Wojna polsko-ruska zmienia się u Porębiak w tęsknotę za niespełnionym amerykańskim cudem lat 90., który z kolei w ostatnich latach przybiera postać marzeń o „drugiej Irlandii”.

Wspólnym mianownikiem prozy Masłowskiej i Porębiak jest także sposób opowiadania, polegający na rezygnacji z narracji prowadzonej z perspektywy autorki na rzecz narracji pozorującej punkt widzenia mężczyzny. Wydaje się absurdem, że autorki prozy, która ma być interpretowana poza kontekstem osobistych doświadczeń, muszą odrzucić bohaterkę w imię bohatera. Okazuje się jednak, że „rzeczywistość” paradoksalnie ma rodzaj męski. Daria Porębiak udaje zatem, że jest Darkiem i zamienia końcówki czasownika z „am” na „em”. Symuluje. Na symulowaniu symulacji oparty jest „Koniec świata”.

Daria Porębiak, „Koniec świata”. Lampa i Iskra
Boża, Warszawa, 200 stron,
w księgarniach od listopada 2012
Autorka z wnikliwością i nostalgią przypomina koniec lat 90., kiedy zamiast normalnego słońca przyświecało słoneczko Polsatu. Wszyscy chcieli żyć jak bohaterowie Beverly Hills 90210, mieć kolorowe ubrania jak Aqua, być niezależni jak Spajsetki w teledysku „Wannabe” i czuć się wolni, bo przecież liczyła się „wolność i swoboda...”. Amerykańskie girlsbandy i boysbandy były wyrazem romantycznego manifestu, młodzieńczego buntu: „pokonanie starego przez nowe, przebojowe wejście młodego pokolenia buntowników i przejęcie kontroli nad światem okrojone do granic absurdu, ostrych barw i plastikowego przekazu przez kolorowe telewizory”. Roczniki 80. w końcu lat 90. wierzyły w rzeczywistość o doskonałości fototapety, kolorową jak teledyski w MTV, prostą jak odpowiedzi w kąciku porad w „Bravo”. Porębiak opisuje także współczesność, w której nie ma już słoneczka Polsatu, a Złote Tarasy wywołują tęsknotę za czasami infantylnymi, są przejawem marzenia o cudzie czy przede wszystkim symulacją świata plastikowego, pełniącego funkcję azylu.

W końcu lat 90. z dreszczem emocji i niepokojem oczekiwano na nadchodzące Millenium, rok 2000, który miał być końcem świata. Teraz jest rok 2012, głosi się kolejny koniec świata, który tym razem ma przynieść zmiany, jakiekolwiek zmiany: „Budzę się o 12.30 lub później z codziennym przeświadczeniem, że dziś to już koniec, od dziś koniec z tym definitywnie, ale sytuacja zmienia się następnego dnia rano i ciągle robię coś tylko dlatego, że wiem, że jeśli znowu nic nie zrobię, nie pójdę gdzieś, nie podejmę działania, to jest krok na dno”. Główny bohater, wychowany na owym amerykańskim popie, jest przedstawicielem pokolenia, które wchodząc w dorosłe życie poczuło, że po biało-różowych piankach, żelkach colowych, chipsach orzechowych Star Foods i Cheetosach z tygrysem Czesterem o smaku pizzy, można nabawić się wyłącznie problemów żołądkowych.

Darek postanawia zabrać się do normalnego życia, rozumianego jako nauka, praca i posiadanie. U Porębiak występują przewijające się często w najnowszej prozie problemy bezrobocia, migracji, nihilizmu czy „nanibyzmu”. Nie podaje rozwiązania, jak wyjść z marazmu, jednak kilkakrotnie posługuje się metaforyczną frazą: „linia prosta lekko ukośna w lewą stronę”, czyżby wskazywała na lewicowy kierunek myślenia? „Prawa strona” pojawia się w opisie przeszłości, we wspomnieniach kojarzących się nie tyle z czasami idealnymi, ile przede wszystkim z latami opartymi na złudzeniach: „Z piętra prawej strony słychać było jakby milkliwe midi, melodyjkę z Super Mario, i zgarbioną głowę widziałem siedzącą przy oknie, pod lampką”. Porębiak aluzyjnie przedstawia własne stanowisko, które jednak wcale nie jest jednoznaczne. „Chodziłem długi czas wzdłuż drogi, kilka kroków w lewo, kilka w prawo, bo w każdą stronę było źle”. Wahanie, niepewność i obawy są cechą pokolenia, któremu po raz drugi wmawia się, że nastąpi koniec świata. Koniec, który paradoksalnie nie wiąże się ze strachem, lecz z naiwną nadzieją, że nastąpi początek lepszego życia.

Żeby znaleźć pracę, bohater udaje się w podróż po Polsce, która szybko przeobraża się w przygodę, polegającą na powrocie do wydarzeń z roku 1997 i przeżyciu jeszcze raz sylwestra 1999. Poznawane po drodze osoby wspominają tamte lata z nostalgią, opowiadają o czasach podstawówki, kiedy dziewczynki udawały, że są najbogatszymi kobietami na świecie, ich córkami są Pamela Anderson, Emma, Victoria, Mel B. i Geri. Oprócz retrospekcji Porębiak przedstawia również pozostałości po tamtych czasach w życiu współczesnym, jak  zakładany teraz tylko do sprzątania t-shirt Chicago Bulls z bykiem o czerwonych rogach.

Kulminacyjnym momentem „świata plastikowego” był rok ‘96, kiedy odbył się wielki koncert Spice Girls w Turcji: „Tłumy zapłakanych nastolatek wypiskują sobie gardła, wrzask dzikusów opętanych szamańskimi czarami popu, pierwotne, niepohamowane instynkty. Spajsetki bawią się w  najlepsze, skaczą, krzyczą, pokazują języki”. Nastąpił „plastikowy, elektroniczny orgazm”, po którym świat miał się już tylko załamać. Najpierw ze Spice girls odeszła Geri, a potem oczekiwano na Millenium z końcem świata. 

Porębiak opisuje świat cukierkowy z końca lat 90. i obecną rzeczywistość z perspektywy kultury popularnej, która próbuje sprzedać towar atrakcyjny, ale fałszywy. Celowo wprowadza lata 90. do XXI wieku, by na zasadzie kontrastu zwrócić uwagę na to, co współczesne. Rzeczywistość XXI wieku nabiera znaczenia poprzez wykazanie tego, co już nie-rzeczywiste. Impreza w Jastarni, na której bohaterowie na nowo przeżywają sylwester 1999 roku, jest znów symulacją symulacji – party odtwarza plastikowe lata 90., które same imitowały kolorowy, sztuczny świat. Zabawa była pragnieniem przeżycia „końca świata” na nowo, z nadzieją, że tym razem dokona się zmiana: „Potem okazało się, że świat się nie skończył, że to był tylko plastikowy i tandetny wstęp do prawdziwego, dorosłego życia w kapitalizmie i społeczeństwie informacyjnym. E-nowoczesność dopiero miała uderzyć. Że to był piękny początek smutnego końca, że trzeba będzie radzić sobie z dorosłym życiem, trzeba będzie mieć posługiwać się komputerami, Internetem i mówić po angielsku, zdobywać prestiż, uznanie, realizować cele, po czym zatrudnić się w korporacji i założyć rodzinę”.

Symulowany sylwester jest przede wszystkim spektakularnym dowodem na zacieranie granicy między prawdą a fałszem. W totalnej hiperrzeczywistości nikt już nie wie, co jest rzeczywiste: „Nie widziałem innego wytłumaczenia jak świadomy sen, toteż liczyliśmy palce i sprawdzaliśmy, czy zegary dobrze chodzą. Wszystko było w porządku, ale mogło nie być wczoraj, tylko nie wiedzieliśmy, od którego momentu była nieprawda, a do którego prawda”. „Zobaczysz tam wszystko jest naprawdę” – słowa jednej z bohaterek przywodzą na myśl teorie Baudrillarda. „Ostatnie trzy minuty przed końcem, co się wtedy stanie, myślę, czy wybuchną fajerwerki, czy wybuchnie cała planeta i zostanie jedna wielka szczęśliwa tęcza?” – refleksje towarzyszące sylwestrowi 1999 powrócą w 2012 roku, kiedy media marketingowo wykorzystają dyskurs końca świata.

Niestety prorokowanie fałszywego końca niesie ze sobą negatywne skutki. Pozostają tylko ślady niespełnionych pragnień, jak „plecak w kolorze stali, z astronomicznej ceraty, pikowany w pękate kwadraty napełnione powietrzem”, „spodenki z lycry, w strzępiaste wzory, syntetyczne, przejrzyste barwy, fiolet, żółty, zielony, niebieski, migały jak dyskotekowe stroboskopy”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.