INNE PRZYJEMNOŚCI: Którędy do orgii?
Thomas Hawk / Flickr CC

INNE PRZYJEMNOŚCI:
Którędy do orgii?

Bartosz Żurawiecki

Mikstura szokujących zdarzeń i metafizycznego ględzenia, którą stosuje w swych książkach Houellebecq, podoba się w Polsce, bo przecież uwielbiamy najpierw poświntuszyć, a potem pouczyć

Jeszcze 3 minuty czytania

Krąży sobie po internecie pewne zdjęcie, które moi co bardziej sentymentalnie usposobieni znajomi wrzucają od czasu do czasu na Facebooka. Przedstawia ono dwoje niemłodych już ludzi. Idą wiejską dróżką, trzymając się za ręce. Pod zdjęciem zaś widnieje tekst: „Spytano parę staruszków, jak wytrzymali ze sobą 50 lat? Odpowiedzieli: «Bo widzi pan, urodziliśmy się w czasach, kiedy jak coś się psuło, to się to naprawiało, a nie wyrzucało do kosza»”. Amen. Myślę, że ostatnie zdanie mogłoby stanowić morał kilku przynajmniej powieści Michela Houellebecqa. A jeśli wielostronicowe książki da się sprowadzić do prostego morału, to po co je właściwie pisać?

Houellebecq jest pisarzem nie tylko modnym, ale i wielbionym. Tak z lewa, jak i z prawa. Konserwatyści widzą w jego powieściach przestrogę przed katastrofalnymi skutkami nadmiernych wolności osobistych. Lewacy uważają go za sumienie pokolenia ’68 – dobrze im robi na poczucie winy. Są jeszcze krytycy ze środka, tacy, którym wydaje się, że sytuują się ponad wszelkimi ideologiami. Ci z kolei obwołują MH wielkim humanistą, poruszającym kwestie elementarne i fundamentalne oraz stawiającym pesymistyczne diagnozy na temat przyszłości tak zwanej ludzkości. A ja? A ja uważam, że pisarz ów zawdzięcza swój sukces połączeniu seksu (czy też, szerzej, pornografii) z moralizatorstwem (czy też, szerzej, metafizyką).

INNE PRZYJEMNOŚCI – wydanie otwarte

Z okazji setnego wydania uwolniliśmy autorów od redakcyjnych zamówień i przymusów aktualności. Zaprosiliśmy ich do napisania o tym, o czym być może zawsze napisać chcieli, ale nikomu nie przyszło do głowy, żeby ich o to poprosić. Inne przyjemności kultywowane w domowym trzecim obiegu, pod przykrywką urlopu – czasem milsze niż właściwe sukcesy. W setnym numerze dwutygodnik.com postanowiliśmy je ujawnić, chętnie przyjmowaliśmy odjazdy w nietypowych kierunkach i autorskie zajawki.

Cezary Michalski wspomina lekturę książek Philipa K. Dicka, Maciej Sieńczyk opowiada o „babuni”, Paweł Dunin-Wąsowicz o makietach miastAgnieszka Drotkiewicz przeprowadza wywiad z nieżyjącą śpiewaczką, Andrzej Chyra mówi o grze na skrzypcach, Maria Poprzęcka o tym, jak nie została artystką, Dariusz Czaja pisze o Violetcie VillasTomasz Rózycki o rocku garażowym, Stasiuk o paleniu osiem lat po rzuceniu, Iwona Kurz o przecinku, Charles Lamb i Magda Heydel o pieczonym prosięciu, Karol Sienkiewicz o Woodym AllenieBartosz Żurawiecki o Houellebecqu a Rafał Marszałek o swojej pierwszej miłości – szachach. Publikujemy także fragmenty dziennika Krystiana Lupy.

Tak, to są dwa toposy, które niewątpliwie poruszają całą tak zwaną ludzkość (że sobie pouogólniam w duchu Houellebecqa). Ale wykorzystywane osobno, budzą najczęściej lekceważenie. Detaliczne opisy aktów seksualnych pozbawione „drugiego dna” z miejsca przecież kwalifikuje się jako literaturę śmieciową. Dęte morały prawione ex cathedra budzą wzgardliwy śmiech intelektualnie wyrobionych. Wymieszajmy teraz jedno z drugim, zapędźmy do orgii wszystkich mieszkańców Ziemi, sformułujmy w trakcie kopulacji kilka globalnych przepowiedni, a lekceważenie zmieni się w ekstatyczny podziw dla przenikliwości profety. Bo MH potrafi dać czytelnikowi długie, wyczerpujące, erudycyjne, niekiedy nawet błyskotliwe alibi dla podniecenia towarzyszącego zagłębianiu się w opisy tego, kto komu gdzie wkładał. Nie powiem – poniekąd doceniam tę umiejętność, ale jednak owe kazania ilustrowane sprośnymi obrazkami mnie nudzą. Poza tym są one nieco tylko unowocześnioną formą hipokryzji. W gruncie rzeczy bowiem realizuje Houellebecq starą zasadę hollywoodzkiego realizatora bombastycznych widowisk biblijnych, Cecile’a de Mille’a: „Sto minut rozpusty, pięć minut pokuty”.

Owszem, twórca „Mapy i terytorium” stymuluje moje sfery erogenne, gdy ubiera w słowa kryzysy wieku średniego. Gdy pokazuje bidę egzystencjalną i erotyczną mężczyzn po trzydziestce, czterdziestce, a przy okazji celnie trafia w srom współczesnej kultury, ledwo zipiącej od nadmiaru pospiesznych orgazmów. Lubię kwaśny ton narracji ludzi sukcesu (bo to oni są przeważnie bohaterami powieści MH), którzy utrzymują, że de facto niczego w życiu nie osiągnęli. Panika i rozpacz starzejących się celebrytów bywa chwilami poruszająca, tyle że autor próbuje ubić owe zsiadłe mleko do rozmiarów jakieś gigantycznej, uniwersalnej, wręcz kosmicznej mądrości. A to już mnie nie w smak.

Najokropniej jest zaś wtedy, gdy Houellebecq przemienia się w proroka. W powieści „Możliwość wyspy” historię życia komika Daniela komentują klony stworzone po wielu stuleciach z jego DNA. Neoludzie zyskali nieśmiertelność, ale stracili uczucia i emocje. Nie potrafią kochać, nie potrafią pieprzyć, są puści i wyzuci. Wieje z tych fragmentów pretensjonalną nudą i obawiam się (choć przecież nie mogę mieć pewności, bo w przeciwieństwie do Michela prorokiem nie jestem), że za lat naście czytać je będziemy z niejakim politowaniem. Jak wszystkie przepowiednie, które – mimo inwencji twórców science-fiction – coś się nie chcą ziścić.

Mizantropia Houellebecqa zbyt często przechodzi w megalomanię. Widać to także po stale wzrastającej objętości jego książek. Jeszcze w niespełna dwustustronicowym debiutanckim „Poszerzaniu pola walki” narrator mówi, że dzisiaj trzeba pisać krócej i zwięźlej. Tymczasem, ostatnie powieści MH są terytorium, do którego granic dochodzimy z trudem. Rozciąga je autor od nieba gwiaździstego nad nim po partnerki seksualne pod nim (w planie pionowym) i od apartamentów Paryża po kurorty Tajlandii i Kuby (w planie poziomym).

houellebecq.infoProblem w tym, że – przy pozornej rozległości horyzontów i sfer – powieści Houellebecqa są de facto napisane z perspektywy francuskiego burżuja. Bogatego i zblazowanego. „Wszyscy burżuje świnie są” – śpiewał kiedyś rodak Michela, Jacques Brel. Nie dość, że stać takiego burżuja na dostanie życie i dobra luksusowe (opisywane przez twórcę równie szczegółowo, jak kopulacje), to jeszcze przerobił on w swoim życiu wszelkie możliwe ideologie i perwersje. Wyzwolił się z więzów małżeńskich, nad głową nie stoi mu żaden Kościół, nie pęta go żadna religia (no bo chrześcijaństwo is dead, buddyzm passé, a islamscy terroryści mogą go co najwyżej zabić w barbarzyńskim ataku). Siedzi więc taki burżuj i mędzi.

Pisze MH w „Platformie”, że Zachód wyzbył się „uczuciowej egzaltacji i obsesji seksualnej”. Zna już tylko sadomasochizm – zimny, racjonalny, egoistyczny. Dlatego trzeba jechać na Daleki Wschód, bo tam jeszcze wiedzą, jak kochać i jak pożądać. Czymże są jednak powieści Houellebecqa, jak nie aktem sadomasochizmu? Samobiczowaniem się przedstawiciela europejskich elit, użalającego się nad sobą i nad zachodnią cywilizacją, którą dotknęła impotencja. W dodatku dokonującym owej flagellacji zawzięcie, z coraz większym zaangażowaniem i ze śmiertelną powagą (bo „życie w gruncie rzeczy n i e  j e s t komiczne”).

A mnie niektóre ustępy z powieści Houellebecqa śmieszą wbrew zamiarom autora. Na przykład, w „Możliwości wyspy” pisze on o upadku tradycyjnych religii, które ma zastąpić nowy kult, sławiący konsumpcję i cielesne przyjemności: „W krajach takich, jak Hiszpania, Polska, Irlandia (…) nikt już dzisiaj nie wierzy w Boga (…), nie pamięta nawet, że kiedyś wierzył; i wszystko to przeszło bez najmniejszych trudności, bez konfliktu, bez przemocy czy protestów”. Że co, proszę? Z kolei, w „Mapie i terytorium” opisuje księży, „spadkobierców tysiącletniej tradycji duchowej”, którzy „zostali obecnie skazani na życie w nędznych warunkach materialnych”.

Jak wiadomo, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia oraz od stanu konta. Irytuje mnie lokowanie tego punktu w pozycji metafizycznej i snucie z niego wizji tyczących wszystkiego i wszystkich. Bym mógł się w wizjach Hoeullebecqa odnaleźć, potrzebuję najpierw wsparcia finansowego oraz logistycznego. Jako mieszkaniec katolickiego kraju na dorobku, gdzie mało co przechodzi bez trudności, konfliktu i przemocy, chciałbym zadeklarować, że bardzo chętnie i bez poczucia winy przyłączę się do ruchów dekadenckich, a także wezmę aktywny udział w niszczeniu rudymentów naszej tysiącletniej kultury i tradycji. Skoro i tak ludzkość ma upaść, skoro mają w nas zaniknąć różne pożądania i narządy, to pragnąłbym, póki czas, skosztować zgniłych owoców rozpadu. Proszę mi tylko wskazać miejsce owej przełomowej orgii, która ustanowi nowy, wspaniały świat. Najlepiej, żeby odbyła się ona na terytorium lokalnej parafii, bo niestety nie mogę sobie pozwolić na podróż do Tajlandii czy na Kubę, a i bilet tanich linii lotniczych do zepsutego Paryża przekracza często moje możliwości finansowe (chyba że wkrótce przejmę majątek „skazanych na życie w nędznych warunkach” księży). Wy tam, panie Houellebecq, macie swoje platformy degeneracji generacji ’68, my tu mamy Platformę Obywatelską.

Dalekowzroczność spojrzenia MH, niby sięgającego wzrokiem poza dany nam czas i ograniczającą nas przestrzeń, jest pozorna. Autor „Cząstek elementarnych” mówi głosem człowieka uprzywilejowanego, którego stać na to, by wieścić zagładę dla całego globu. Ma facet gest! W swej ostatniej, jak na razie, powieści „Mapa i terytorium” pozwala sobie nawet na uśmiercenie pisarza o nazwisku Michel Houellebecq – minoderyjnego alkoholika i mizantropa, mieszkającego najpierw na irlandzkiej, potem na francuskiej prowincji, gdzie jeszcze można pochwycić resztki ginących religii i obyczajów. Morduje go bestialsko, z powodu pewnego portretu, zamożny perwert, kolekcjoner wartościowych obrazów.

Mikstura szokujących zdarzeń i metafizycznego ględzenia, jaką stosuje w swych książkach Houellebecq, podoba się w Polsce, bo przecież uwielbiamy najpierw poświntuszyć, a potem pouczyć. Mnie jednak napełnia głęboką nieufnością. Tak jak nie wierzę biskupom i kaznodziejom, tak samo nie wierzę artystom, którzy wypowiadają się w imieniu całej ludzkości, tudzież konstruują efekciarskie apokalipsy. Trudniejsze, a z pewnością mniej spektakularne, jest powiedzenie, że raczej nic się nie skończy, że ludzie dalej będą uprawiać seks jak uprawiali, że religie nadal będą nas gnębić jak gnębiły i że wciąż skazani jesteśmy na użeranie się z trywialną rzeczywistością.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.