Samotność długodystansowca
mat. prom.

Samotność długodystansowca

Jacek Sobczyński

Eldo jest dla swych młodszych słuchaczy kimś zupełnie obcym. Szanują go za artystyczne dokonania, doceniają status profesora na rodzimym rynku hiphopowym, ale postawa moralisty była i jest im obca

Jeszcze 2 minuty czytania

W jednym z internetowych wywiadów Eldo przyznał, że szykuje się na długą, spowodowaną zagranicznym wyjazdem przerwę. Z jednej strony trudno nie zrozumieć chęci odpoczynku artysty, który od kilkunastu lat niemal regularnie wypuszcza na rynek co roku jeden album. Ale milczenie najważniejszego głosu w polskim hip-hopie jest zarazem bardzo wymowne. I prowokuje do pytania: czy Eldo jest tylko zmęczony, czy już zniechęcony?

26 sierpnia 2001 roku, klub Crazy w Płocku. Za kilkadziesiąt minut na scenie rozpocznie się jedno z najgłośniejszych wydarzeń w historii polskiego rapu. W wielkiej bitwie freestyle’owej przeciwko sobie staną dwa specjalizujące się w rymowanej improwizacji kolektywy: Obrońcy Tytułu i Gib Gibon Skład. Publikę elektryzuje bezpośrednie starcie liderów obu składów: reprezentującego Obrońców Tytułu, a zarazem frontmana kapeli Grammatik – Eldo oraz przedstawiciela Gib Gibon Składu – Tedego. Obaj z ścisłej czołówki rodzimych raperów.

Na razie w klubowej garderobie dziennikarz Vivy Polska (i członek Gib Gibon Składu) Wujek Samo Zło przeprowadza wywiad z Eldo. Prowokuje go, sugerując, że nie jest tak dobrym freestyle’owcem jak tekściarzem. Raper reaguje bardzo nerwowo. Jest oschły, wyraźnie zestresowany, co chwila spuszcza głowę, jakby chciał uciec od odpowiedzi. Podczas bitwy wyraźnie przegrywa z wyluzowanym, sypiącym celnymi ciosami Tede. Po stronie Gib Gibon Składu staje także widownia, w dodatku Eldo rykoszetem obrywa od przedstawiciela własnego obozu. Cichym zwycięzcą bitwy jest bowiem Pezet, wówczas szczycący się opinią największej nadziei polskiego rapu. To jedyny członek Obrońców Tytułu, któremu udaje się ukąsić Tedego kilkoma celnymi rymami. A przecież to nie ten Obrońca miał być gwiazdą wieczoru.

Nikt z hiphopowego środowiska nie miał wówczas tak fatalnej prasy jak Eldo. Nie pomogła mu bardzo dobra solowa płyta „Opowieść o tym, co się tu dzieje naprawdę”. Publiczność odwróciła się od warszawskiego rapera za udział w wzbudzającym ambiwalentne uczucia dokumencie „Blokersi” Sylwestra Latkowskiego oraz wyświetlonym przez MTV reportażu „Mówią bloki 2”, gdzie Eldo odważnie stwierdził, że polski hip-hop to muzyka dla buraków i bandytów. To nic, że te słowa zostały wyjęte z szerszego kontekstu. Rapowa społeczność odebrała je jako wyraźny atak, a Eldo znikł na niespełna dwa lata.

Wtedy też milczał. Przeczekał nawałnicę nieprzychylnych komentarzy, po czym powrócił. Silniejszy, mądrzejszy, wyraźnie głodny ponownego sprawdzenia się w hip-hopie. Na każdej z kolejnych solowych płyt w pełni objawiał swoją niesamowicie wyrazistą osobowość. Jest jednocześnie nienachalnym moralistą i piewcą staroszkolnego, luźnego hip-hopu pozbawionego jakiegokolwiek przesłania. Jako jedyny raper w Polsce tak często odnosi się w tekstach do religii, filozofii i literatury. Tyleż dosłownie („Książki”, w których wymienia nazwiska ulubionych pisarzy), co erudycyjnie, nawiązując w utworze „A” do wersów z „Listonosza” Charlesa Bukowskiego. I tylko trudno przegonić wrażenie, że stale ewoluujący Eldo jest dla swych młodszych słuchaczy kimś zupełnie obcym. Szanują go za artystyczne dokonania, doceniają status profesora na rodzimym rynku hiphopowym, ale postawa emanującego powagą krytykanta ulubionych przez małolatów internetowych forów oraz sieciowych memów z jego udziałem była i jest im obca. To człowiek, którego światopogląd opiera się na zupełnie innym systemie wartości. W rozmowie z miesięcznikiem „Hiro” Eldo przyznał, że nie rozumie większości użytkowników internetu. Ostro odcina się od sieciowych zaczepek, na których młode pokolenie raperów z kontrowersyjnym Laikike1 na czele buduje sobie kariery.

Jest konserwatystą. Co prawda nie tak silnym, jak regularnie popierający Marsz Niepodległości PIH czy znany z agresywnych ataków na lewicę kielczanin Medium, ale wyraźnie stającym po prawej stronie. „Zacząłem zauważać, że to, co było ogromną zdobyczą Polski, a mianowicie jedność kulturowa, jest związana z religią, która stanowi olbrzymi fundament tego, na czym stoi Polska” – mówił w wywiadzie dla kwartalnika „Polityka Narodowa”. W tekstach nie politykuje, woli podkreślać swój prywatny patriotyzm. „To nie muza, ale daje mi natchnienie, by obserwować wszystkie jej blaski i cienie” – rapował w „Nie pytaj o nią”, znakomitej parafrazie słynnego „Nie pytaj o Polskę” Grzegorza Ciechowskiego. Swego czasu bardzo często opowiadał o swoim przejściu na islam. „Bin Laden i jego ludzie zbyt łatwo z karabinem w ręku mówią o Allachu. Myślę, że takich oświadczeń nigdy nie należy przyjmować bez refleksji. Wydarzenia z 11 września niewątpliwie pomogły mi wniknąć głębiej w to wszystko, w co wierzę. Dały mi impuls, żebym się jeszcze bardziej oddał poznaniu zasad wiary” – tłumaczył w wywiadzie dla „Machiny”.

Z niepokornego pyskacza stał się mentorem – zdaniem oponentów w tę rolę wczuwa się nadmiernie. Tendencje do rapu moralizatorskiego miewał dość często, ale w centrum tekstów Eldo zawsze stawiał siebie. Niepewną, zagubioną w współczesnym świecie postać. „Nie wiem, czy koniec życia tego nie jest blisko, może zamiast walczyć można rzucić to wszystko” – zbudowanym z niespotykanie (zwłaszcza jak na koniec lat 90.) osobistych wersów singlem „Czasem” Eldo i jego zespół Grammatik mocnym kopniakiem wbili się do krajowej czołówki hip-hopu. Liryczne nieogarnięcie rzeczywistości równoważyły wypowiedzi, w których raper imponował pewnością pomieszaną z dezynwolturą. W „Mówią bloki 2” przed kamerą wymienił ścisłą czołówkę krajowych hiphopowców. Wśród nich umieścił siebie.

To prawda, ten facet może irytować. Ale z drugiej strony, trudno na polskiej scenie znaleźć drugiego rapera, który tak ostentacyjnie odwracałby się od łatwej medialnej kariery. W programach telewizyjnych pojawia się sporadycznie, najczęściej w roli eksperta od hip-hopu lub islamu. Na płytach regularnie krytykuje pogoń za blichtrem. Podobno podczas rozdania nagród Viva Comet szef wytwórni My Music pokazał Eldo jednemu z swoich rozmówców. „Widzisz, ten gość sprzedaje najwięcej płyt ze wszystkich moich artystów, a tu nikt go nie rozpoznaje” – miał powiedzieć. Pomimo kilkunastoletniego stażu na scenie rapera nie interesują rocznice, okolicznościowe koncerty z tłumem gości i dziesiątkami kamer. Gdy w 2008 roku Eldo i Jotuze rozwiązywali swoją macierzystą formację Grammatik, ostatni koncert zagrali na bezpłatnej imprezie pod gołym niebem w wielkopolskim miasteczku Pyzdry. Miałem okazję nie tylko tam być, ale i porozmawiać po koncercie z Eldo. Moim pierwszym pytaniem była kwestia miejsca ostatniego występu Grammatika – czy nie lepiej było zorganizować oficjalne pożegnanie dla fanów zamiast grać dla ludzi, którzy nie znają ich piosenek? „Nie, to bez sensu” – odpowiedział szybko Eldo. „Jakoś tak wyszło, że tu kończy nam się trasa. I tyle”. W ten sposób grupa, która wychowała dziesiątki tysięcy młodych fanów hip-hopu, pożegnała się na festynie z garnkiem pełnym kipiącej grochówki w tle.

Bo Eldo jest klinicznym wręcz przypadkiem człowieka bez ciśnienia na sławę. To raczej sława ma ciśnienie na niego. Tekstowo od zawsze krytycznie przygląda się rzeczywistości, filtruje ją przez własne, często wstydliwie wydobywane emocje. Nie jest przypadkiem, że wszystkich płyt rapera słucha się z poczuciem czytania pilnie skrywanego przez kogoś dziennika. Jak zatem ktoś tak introwertyczny potrafi ciągnąć za sobą setki tysięcy fanów? Eldo jest zawsze inny, ale wciąż taki sam, twardo przywiązany do ukochanej przez siebie złotej ery amerykańskiego hip-hopu. Skutecznie oparł się wszystkim modom, które targały polskim rapem przez ostatnią dekadę. Nie dał założyć sobie hawajskiej koszuli, nie przeszedł na ciemną stronę popu, choć wydawał w uchodzącej za bastion komercyjnego hip-hopu wytwórni My Music. Nie skusił go wreszcie mariaż rapu z elektroniką ani rockowymi gitarami, nawet jeśli prywatnie przyznaje się do słuchania zarówno SBTRKT-a, jak i The Stone Roses. Fani doskonale wiedzą, jakiego rodzaju muzyki można się po nim spodziewać. A oprócz stylu Eldo przyzwyczaił ich także do poziomu. Przez 15 lat działalności raper nie przyłożył ręki do ani jednej słabej płyty. Partnerów wybiera sobie tylko wśród najlepszych.

Coś jednak musiało się stać, skoro Eldo niespodziewanie decyduje się na przedłużenie swoich wakacji od hip-hopu. Wakacji, ponieważ choć aktywny koncertowo, raper już od dwóch lat nie przedstawił słuchaczom żadnego premierowego wydawnictwa z swoim udziałem. W 2011 roku światło dzienne ujrzał album grupy Parias, którą Eldo tworzy wraz z Włodim i Pelsonem, niegdyś skupionymi wokół legendarnej Molesty ikonami warszawskiego rapu. Rok wcześniej na półkach pojawił się ostatni jak dotąd solowy krążek Eldo „Zapiski z 1001 nocy”. Teraz wszystko wskazuje na to, że nowych nagrań Eldo możemy spodziewać się co najmniej za rok. Albo dwa. A może wcale. To nie jest już ten hip-hop, który wypchnął go na piedestał. Nic dziwnego, że Eldo może czuć się w nim obco. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.