Powrót do mieszkania babuni
rys. Maciej Sieńczyk

Powrót do mieszkania babuni

Maciej Sieńczyk

Przyjaciele patrzą na mnie, gorzko zadumanego. Myślę wówczas o zaprzepaszczonych pamiątkach. Zwykle mija sporo czasu, nim mogę włączyć się do wesołych rozmów

Jeszcze 2 minuty czytania

… byłem nieco skrępowany sukcesem historii „W mieszkaniu babuni” i z początku nie chciałem do niej wracać. Wiele osób pytało – jakie są dalsze losy pańskiego bohatera? Czy zetknął się jeszcze ze sprawą babuni? „Obecnie wolałbym o tym nie mówić – odpowiadałem – choć druga wizyta w opuszczonym mieszkaniu była pod pewnymi względami ciekawsza i bardziej owocna”. Ale że rozpaliłem ich ciekawość nieco lekkomyślnie, zdecydowałem się wreszcie zadośćuczynić coraz bardziej natarczywym prośbom. Nim przystąpię do opowieści, wspomnę tylko, że sama Babunia stała się postacią na tyle znaną, że jej imię będę pisać wielką literą.

Ci, którzy należą do wspólnoty czujących, z pewnością wierzyli, że uczynię wszystko, aby pamięć o Babuni prędko nie umarła. Codziennie rano i w południe wychodziłem na podwórko, niby to wyrzucać śmieci, a w rzeczywistości popatrywałem, czy nie wszczyna się jakiś ruch. Pewnego dnia, gdy wracałem do domu pochłonięty wspominaniem właśnie Babuni, zobaczyłem samochód z napisem „Zarząd Oczyszczania Miasta”. Na pace piętrzyły się wypchane worki, a obok stały kubły. Dopadłem do kubłów. W środku leżały wstrętne talerzyki, trzepaczka do jajek i sztućce. Nie było wątpliwości – oto wyrzucano rzeczy Babuni.

Niezwłocznie pobiegłem na górę, gdzie zastałem robotników suwających ciężkie wory. Jak dobrze było wrócić do mieszkania Babuni! Większa część śmieci zniknęła, jad ulotnił się, a ja chodziłem, rozpoznając znajome sprzęty i czułem się tu prawie gospodarzem.

Spiżarnia była pusta, ale woda w wannie stała nadal. „Tutaj się wszystko zaczęło” szepnąłem. Robotnikom powiedziałem, że jestem sąsiadem, a zarazem przyjacielem zmarłej i że chciałbym zatrzymać jej zdjęcia. Dali mi plastikowy worek, abym sobie nabrał czego trzeba. Usłyszałem: „My się papierami nie interesujemy. Wczoraj wyrzuciliśmy trzy albumy ze zdjęciami, ale niech pan sobie jeszcze poszuka”. Naturalnie spóźniłem się i największe wspaniałości przepadły. Ale los często podsuwa mały patyczek, żebyśmy dostali cokolwiek, lecz nigdy się nie nasycili. Książki, których sterta leżała pod ścianą, zamieniły się – podobnie jak piękne kamienie wyjęte z wody – w czarno-białe albumy o warszawskiej Starówce. „Skoro w majestacie śmierci, pomyślałem, szukasz skarbów, gnido, masz te oto albumy”. Na szczęście szybko doszły we mnie do głosu bardziej szlachetne instancje (później przyłapałem się na porównywaniu swojego niewielkiego mieszkania z mieszkaniem Babuni. Również te myśli potrafiłem napiętnować jako niegodne).

Jeden z robotników, chyba przywódca, bo uwijał się z największym znawstwem, powiedział: „Panie, ta to wylała się za łóżko, ale zaraz jedziemy do takiego jednego, co wsiąkł w wersalkę”. Nadstawiłem uszu. Wówczas – doskonale pamiętam tę chwilę – tylko krok dzielił mnie od wejścia do świata, o którym marzyłem od dawna. Pochylony nad śmieciami z trudem opanowałem się, aby nie krzyknąć: „Panowie, weźcie mnie ze sobą, oto sto złotych i mój numer telefonu! Proszę dzwonić za każdym razem, kiedy ktoś umrze!”. Ta znajomość mogła w krótkim czasie zaowocować niesłychanym powiększeniem mojej kolekcji pamiątek. „Nie – pomyślałem – nie poradzisz sobie z porządkowaniem owych pamiątek. Pragnąc zachować jak najwięcej, zamienisz swój dom w śmieciowe piekło”. I tylko przygryzłem usta. Winszuję sobie tej przezorności. Często zdarza się, że przyjaciele patrzą na mnie, gorzko zadumanego, i pytają, co mi dolega, a ja odwracam oczy, by nie dostrzegli wielkiej goryczy i nienasycenia. Myślę wówczas o zaprzepaszczonych pamiątkach. Zwykle mija sporo czasu, nim mogę włączyć się do wesołych rozmów.

Powrót do mieszkania Babuni / rys. Maciej Sieńczyk

Chciałbym wszystkim, którzy zechcą się poświęcić zbieractwu, polecić spółkę z pracownikami Zarządu Oczyszczania Miasta. Ponadto jakaś młoda osoba, na przykład studentka, mogłaby jeździć z tymi panami śmieciarką, a następnie notować, co jej się przydarzyło. Wyobrażam sobie, o jakie reportaże, jakie opisy wzbogaciłoby się nasze piśmiennictwo. Niejedna kariera mogłaby przy okazji pięknie zabłysnąć.

Ostatecznie zapakowałem do wora to, co zdawało się mieć wartość pamiątkarską, uścisnąłem dłonie robotnikom i wyszedłem na zewnątrz. O ile podczas akcji ratowania kota zyskałem wśród sąsiadów pewien prestiż, teraz musiałem się liczyć z poważnymi konsekwencjami swego czynu. Uważny czytelnik przypomni sobie, że kiedy zobaczyłem samochód z napisem „Służby Oczyszczania Miasta”, a obok plastikowe kubły, zajrzałem do owych kubłów, aby sprawdzić, czy mam do czynienia ze sprawą Babuni. Jestem pewien, że każdy mój gest obserwowały czujne oczy, łatwo obliczyć prawdopodobieństwo występowania wścibskiej babuni w każdym oknie. Wejdźmy teraz w rolę sąsiadów. Oto znają sympatycznego mężczyznę, który w swoim czasie buszował po mieszkaniu zmarłej kobiety, aby uratować kota. Wykazał przy tym godną pochwały energię i wytrwałość. Po miesiącu, gdy rzeczy zmarłej są wyrzucane, ów człowiek kręci się koło samochodu i zagląda do kubłów. Następnie znika we właściwej klatce, by po godzinie wyjść z plastikowym worem. Widocznie od początku, wyzyskując poręczny pretekst ratowania zwierzęcia, rozglądał się, taksując bardziej wartościowe rzeczy i z góry planując ich wyniesienie. Czy ktoś mógłby przypuścić, że w moim worku nie ma żyrandola i pościeli, lecz jedynie pudełka i albumy ze zdjęciami? Jakaż groza musiała ogarnąć sąsiadów na widok takiego postępowania – doprawdy trudno wyobrazić sobie wstrętniejszą postać niż ów młody mężczyzna! Pozostało mieć nadzieję, że tym razem opuścili posterunki i siedzieli przed telewizorami, lecz jakże nędzna to była nadzieja. Mało kto smakował tak gorzkiego wyciągu…

I oto miałem przed sobą ocalone skarby. Mnóstwo papierów, pocztówek i wiele zdjęć – niektóre w albumie, a inne luzem. Ludzie, jak to zwykle na starych fotografiach, byli niscy, krępi, o rysach grubych, przypominający Kreoli bądź Mulatów. Zabrałem się za porządkowanie, zgodnie z domniemaną intencją właściciela. Wyłoniły się serie przedstawiające prababkę Babuni, babkę Babuni, rodziców Babuni, wreszcie samą Babunię. Historia kończyła się na latach 60., gdy Babunia miała lat dwadzieścia kilka. Zastanawiałem się, co zrobić z listami – zajrzałem do niektórych, lecz nie znalazłem nic prócz opisów pogody i że na wczasach jest ładnie. Jeden mógł uchodzić za nieco pikantny, bo jakiś mężczyzna przepraszał za nietakt, który uczynił, lecz na tym kończył się list i pikanteria. Były dwie możliwości – albo wszystko wyrzucić, albo wsadzić do piwnicy w nadziei, że pewnego dnia zapuka do mnie nieznana córka Babuni. Nie rozstrzygnąłem tego do dzisiaj.

Być może odpryskiem „Sprawy Babuni” jest następująca historia – moja przyjaciółka powiedziała, że zgubiła klucze do samochodu i musi przemieszczać się pieszo bądź autobusami. Wyszedłem na zewnątrz, aby wypytać sprzedających pod domem Ormian, czy nie znaleźli kluczy. I wówczas ujrzałem je w śniegu, połyskujące srebrno. Ponieważ nastąpiło to tuż po powrocie z mieszkania Babuni, w luźny sposób połączyłem owe dwa wydarzenia. Przypuszczam półżartem, że oto zmarła sąsiadka, aby okazać mi wdzięczność, dopomogła w odnalezieniu kluczy.