Rewolucji nie będzie
www.filharmonia.pl

Rewolucji nie będzie

Rozmowa z Jackiem Kaspszykiem i Wojciechem Nowakiem

„Zmiany są konieczne, choćby dlatego, że każdy, kto obejmuje jakąkolwiek instytucję, ma własne preferencje artystyczne. Nie należy jednak od razu zmieniać całych struktur”. Rozmowa z nowymi dyrektorami Filharmonii Narodowej

Jeszcze 2 minuty czytania

JACEK MARCZYŃSKI: Czy instytucja zwana filharmonią ma przyszłość?
JACEK KASPSZYK
: Taką jak opera, nad której losem wielu ludzi się zamartwia, a ona trwa w najlepsze. Pozostanie instytucją elitarną, jak choćby Royal Shakespeare Company w Londynie. Bywają próby przybliżania orkiestry filharmonicznej do młodej widowni, ubierania muzyków w dżinsy i T-shirty, ale nie wiem, czy rzeczywiście są potrzebne.
WOJCIECH NOWAK
: Na całym świecie do filharmonii chodzą ludzie dojrzali, ustabilizowani, często już na emeryturze, bo wtedy mają czas na stały kontakt z muzyką. To jest ich życiowa przyjemność. W porównaniu z wieloma salami koncertowymi świata średnia wieku publiczności Filharmonii Narodowej jest naprawdę niska.

Tym niemniej dyrygenci, choćby Simon Rattle z Filharmonikami Berlińskimi, próbują nowych form prezentacji muzyki, by zdobyć młodszego odbiorcę.
JK
: To niezbędne, bo ta generacja rodzi się z komputerem i jest audiowizualna. Filharmonia Wrocławska podjęła próbę prezentacji muzyki z wizualizacjami dla młodej widowni i teraz szkoły biją się o bilety. My też musimy nawiązać kontakt z nowym słuchaczem.
WN
: Filharmonia Narodowa próbuje to robić od dawna i jesteśmy w tej kwestii chyba najbardziej aktywną instytucją w Polsce. Nie nazywam tego edukacją, bo dzieciom i młodzieży nie wbijamy do głowy konkretnej wiedzy, staramy się natomiast, by oni zaczęli muzykę odczuwać. Dla takich działań będziemy nadal szukać nowych pomysłów. Natomiast pozostaje pytanie: jak dotrzeć do tych, którzy do filharmonii w ogóle nie chodzą, bo jej nie znają, czasami wręcz się boją?

W takim razie przejmujecie panowie Filharmonię Narodową taką, jaka jest, czy macie plan przemian?
JK
: My ją rzeczywiście przejmujemy i jest to najtrafniejsze określenie. Zbyt często w wielu różnych dziedzinach życia słyszymy dziś rewolucyjne nawoływania do zmian. One są konieczne, choćby dlatego, że każdy, kto obejmuje jakąkolwiek instytucję, ma własne preferencje artystyczne. Nie należy jednak od razu zmieniać całych struktur, bo czyż nowy trener drużyny piłkarskiej wymienia wszystkich zawodników?

Wojciech Nowak i Jacek Kaspszyk, Chopin i Jego Europa 2012 / arch. NIFC

Nie, pod warunkiem, że drużyna wygrywa.
JK
: Oczywiście, ale Filharmonii Narodowej takie zmiany nie są potrzebne. Rewolucja bywa niebezpieczna, czasem niszczy wiele dobrych rzeczy, zwłaszcza coś, co nazywamy tradycją.
WN
: Też jestem zdecydowanie za kontynuacją tego, co zostało wypracowane – od czasów Witolda Rowickiego poczynając. Dyrektor artystyczny ma oczywiście pełne prawo wprowadzania własnych pomysłów i w tej kwestii zostawiam wolną rękę Jackowi Kaspszykowi, natomiast nie zamierzamy przeprowadzać gruntownej reorganizacji.

Jakie są więc atuty Filharmonii Narodowej?
JK
: Od czasów, które znam, to orkiestra świetna, o emploi innym od reszty krajowych zespołów. Witold Rowicki był znakomitym dyrygentem romantycznym, potem nastał Kazimierz Kord, który miał tu najdłuższy staż, okres Antoniego Wita przyniósł wiele dobrych występów oraz nagrań z nominacjami i nagrodą Grammy. Chciałbym kontynuować te sukcesy, ale pojawią się nieuchronne różnice w programie czy doborze solistów. Przywołam też Claudia Abbado, któremu zarzucano, że kierowana przez niego orkiestra straciła dawny dźwięk. Powiedział, że to wielki dla niego komplement, bo oznacza, że nareszcie gra tak, jak on chciałby. Każdy dyrygent do tego dąży.

Jacek Kaspszyk

ur. 1952 w Białej Podlaskiej, dyrygent, laureat III nagrody na prestiżowym Konkursie Dyrygenckim im. Herberta von Karajana w Berlinie. Był m.in. dyrektorem muzycznym Wielkiej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji w Katowicach, Capital Radio Wren Orchestra w Londynie, dyrektorem muzycznym Litewskiej Opery i Baletu w Wilnie, a także dyrektorem artystycznym i muzycznym (w latach 2002-2005 również dyrektorem naczelnym) Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w Warszawie. Od 2007 dyrektor artystyczny Orkiestry Symfonicznej Filharmonii im. Witolda Lutosławskiego we Wrocławiu, a od stycznia 2009 do stycznia 2012 dyrektor muzyczny NOSPR − Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach.

Od 1 września 2013 nowy dyrektor artystyczny Filharmonii Narodowej w Warszawie.

A co dla panów znaczy przymiotnik „narodowa”?
JK: Jesteśmy szczęśliwym narodem, gdyż od XX wieku możemy szczycić się kompozytorami, którzy zmienili światową muzykę. Moim obowiązkiem jest troska, by mieli należne miejsce w Filharmonii Narodowej. Szymanowski to mój ulubiony kompozytor, Lutosławskiego czy Pendereckiego nie wymieniam z oczywistych powodów, ale mamy świetną średnio-młodą generację. Trzeba dla niej pozyskać publiczność, co wymaga mądrych i ostrożnych połączeń programowych, ale Filharmonia Narodowa musi być instytucją otwartą. Nie powinno być tak, że gra się tu na przykład Pawła Szymańskiego czy Pawła Mykietyna, a inni niech najpierw gdzie indziej potwierdzą swą wartość. Musimy kierować się wagą pomysłu i potencją młodego kompozytora.

Programowanie koncertów, zestawianie utworów stało się dziś niemal sztuką. Standard składający się z uwertury, koncertu z solistą oraz symfonii to przeszłość.
WN
: Nie wystrasza mnie ten standard układania programów. Jest stosowany na całym świecie. Jestem natomiast za tym, by układać koncerty w wyraziste cykle tematyczne i tego rzeczywiście do tej pory nie robiliśmy.
JK
: A dla mnie standardowy zestaw zawsze był najgorszym wyborem. Jeśli powtarza się go co tydzień, staje się nieznośną rutyną. Gdy słuchacze jej ulegną, odrzucą każdą propozycję odbiegającą od schematu, a młodszą generację owa powtarzalność skutecznie odstrasza. Dla mnie koncert nie może być zlepkiem przypadkowych dzieł, musi mieć logikę w doborze sensu muzycznego oraz nazwisk. Chciałbym na przykład przedstawić drugą szkolę wiedeńską, ale zrobiłbym to w odrębnych cyklach. Planuję minifestiwale z wyrazistą myślą programową, kontynuację koncertowych wykonań oper. Marzy mi się, by nasza publiczność polubiła Wagnera, ale nie wiem, czy jest już przygotowana na sześciogodzinną, jednorazową dawkę „Tristana i Izoldy”. Ale jeśli spotkanie zaplanujemy na trzy dni, może powstanie piękny i atrakcyjny cykl, wzbogacony dodatkowo rozmowami z krytykami, którzy ułatwią takie spotkanie, uaktywnią wrażliwość słuchaczy.

Wojciech Nowak

Menadżer. Z Filharmonią Narodową związany od końca lat 90.: był zastępcą poprzednich dyrektorów: Kazimierza Korda i Antoniego Wita. Wcześniej pracował w Pagarcie, po 1989 współzałożyciel jednej z pierwszych i najlepszych w Polsce agencji impresaryjnych.

Od 1 września 2013 dyrektor naczelny Filharmonii Narodowej, wybrany w konkursie rozpisanym przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i rozstrzygniętym w grudniu 2012.

Mają panowie pan pomysł, jak przekonać ich do kameralistyki?
WN: Muzyka kameralna ma u nas swoją publiczność. Problem polega jednak na tym, że jest ona tak duża, że często nie mieści w naszej sali kameralnej, a zbyt mała, by wypełnić główną salę. Ale z koncertów kameralnych nie zrezygnujemy, Filharmonia Narodowa jest jedynym miejscem w Warszawie, gdzie można na stałe obcować z tą muzyką.
JK
: Najprostszym sposobem zachęcenia są oczywiście nazwiska artystów, ale też nie należy bać się łączenia kameralistyki z dziełami symfonicznymi. Widz musi dostrzec programową spójność, a obie sale w Filharmonii Narodowej muszą funkcjonować wspólnie, a nie każda z nich oddzielnie. Poza tym w dzisiejszych czasach musimy mieć internetowe transmisje, wydawać własne DVD.
WN
: Zrobiliśmy już pierwszy krok, by Filharmonia Narodowa była obecna w internecie. Ogłosiliśmy przetarg na zaprojektowanie w naszym gmachu studia reżyserskiego do nagrań audio i wideo tak, by można było robić nagrania podczas koncertu i szybko umieszczać w sieci. Pozostaje do uregulowania kwestia praw wykonawczych, przede wszystkim muzyków naszej orkiestry. Chcemy rozszerzyć zakres ich umów, w podobny sposób, jak dzięki wsparciu Ministerstwa Kultury postąpiliśmy w kwestii transmisji radiowych. Muzycy dostali finansowy dodatek, a Polskie Radio zyskało prawo do 10 transmisji w sezonie bez dodatkowych kosztów. Dzięki własnemu studiu będziemy mogli wydawać płyty DVD, co dziś robi każda licząca się w świecie instytucja muzyczna. Dzięki tym rejestracjom pojawi się szansa obecności w telewizji, ponieważ staniemy się atrakcyjnym partnerem dla TVP Kultura.

Lubicie panowie muzykę dawną?
JK
: Oczywiście. Postanowiłem jednak, że sam nie powinienem mieć do niej dostępu, bo wymaga odrębnej specjalizacji. To, co robił na przykład Simon Rattle, łącząc Filharmoników Berlińskich z barokowymi muzykami, dało średnio dobry efekt. Na samodzielne próby szkoda mi czasu, natomiast z przyjemnością słucham muzyki dawnej, a wśród jej interpretatorów mam swoich faworytów.
WN
: Muzyka dawna zdobyła własnych fanów, pierwsze jej prezentacje w Filharmonii Narodowej nie były może frekwencyjnym sukcesem, teraz oferujemy ją w oddzielnym abonamencie, który rozchodzi się naprawdę bardzo dobrze. W najbliższym sezonie też taki cykl zaoferujemy.

Zdradzą panowie pierwsze atrakcje, jakie szykujecie dla publiczności Filharmonii Narodowej?
JK
: Jeszcze na to za wcześnie. Nie chciałbym też rozmontowywać przyszłego sezonu, w znacznej części zaprojektowanego już przez dyrektora Wita, który zaprosił wielu świetnych artystów. Rezygnacja z nich byłaby absurdem, zwłaszcza że decyzja o naszym powołaniu zapadła 20 grudnia i do pracy przystąpiliśmy niedawno. Bardziej skupiamy się na następnych sezonach naszej pięcioletniej kadencji.
WN
: Ten najbliższy będzie wypadkową dwóch pomysłów: tego, co chce robić Jacek Kaspszyk i tego, co Antoni Wit zaplanował niejako z konieczności, bo filharmonii nie wolno było zostawiać z pustym kalendarzem.

Filharmonia Narodowa w Warszawie / fot. Grzegorz Rogiński