Jeszcze 1 minuta czytania

Maria Poprzęcka

NA OKO:
Czerwona plaża

Maria Poprzęcka

Maria Poprzęcka

Da Nang – dla pamiętających wojnę wietnamską nazwa wciąż obecna w wojennych komunikatach. Położona w środkowym Wietnamie olbrzymia baza lotnicza wojsk południowowietnamskich i amerykańskich. Wówczas, w latach 60. jedno z największych lotnisk świata, zbudowane dla eskadr bombowców (aczkolwiek słynne B-52 startowały z bazy amerykańskiej na wyspie Guam). Stąd prowadzono operację Rolling Thunder – zmasowane naloty, ze stosowaniem na wielką skalę napalmu i defoliantów, mających niszczyć kryjącą partyzantów Vietkongu dżunglę. Tu też miało miejsce jedno z kluczowych wydarzeń tamtej wojny: 8 marca 1965 roku na plaży Da Nang rozpoczął się desant amerykańskich marines w sile 3500 żołnierzy, co oznaczało pełne militarne zaangażowanie USA w konflikt indochiński. Pod koniec wojny liczba żołnierzy amerykańskich w Wietnamie sięgnęła 500 tysięcy.

Atak na Red Beach w Da Nang w „Czasie Apokalipsy”

Plaża Da Nang – dla wszystkich pamiętna sceneria jednej z najsłynniejszych sekwencji w historii sztuki filmowej: „Czas apokalipsy” Francisa Forda Coppoli i amerykański desant na przybrzeżną wietnamską wioskę. Nadlatujące od morza helikoptery niosące zagładę jak apokaliptyczni jeźdźcy, cwał Wagnerowskich walkirii zmieszany z rykiem maszyn, hukiem wybuchów, terkotem broni i ludzkim wrzaskiem, fala ognia jak tsunami pochłaniająca wioskę, i wreszcie cisza na plaży zmienionej w straszliwe pobojowisko, w której padają słowa podpułkownika Kilgore: „Uwielbiam zapach napalmu o świcie. Pachnie zwycięstwem”. To początek drogi oddziału kapitana Willarda ku jądru ciemności – wielkiej metafory nie tylko wojny wietnamskiej, ale też najmroczniejszych głębi ludzkiej psychiki. 

Da Nang dzisiaj – miasto blisko milionowe, od 1997 roku wydzielone na prawach prowincji, korzystające z ekonomicznych przywilejów. Żadnych śladów wojny, przeciwnie, ostentacyjny rozmach inwestycyjny. Wieżowce, banki, centra handlowe i hotele, przede wszystkim hotele. „Niektóre można zaliczyć do najekskluzywniejszych na świecie” – rekomenduje „Lonely Planet”. Da Nang stawia na turystykę, bogatą turystykę. Wzdłuż wybrzeża parada architektonicznych wyobrażeń o luksusie. Imperium kiczu. Pałace, kolumnady, postmodernistyczna dezynwoltura w sięganiu po wszystko, co tylko kojarzyć się może z przepychem i bogactwem. Iluminacje, wodotryski, pozostała po Francuzach sztuka geometrycznie strzyżonej zieleni. Baseny, pola golfowe, kasyna. Te ostatnie szczególnie okazałe (model Monte Carlo nadal uwodzi).

Red Beach w Da Nang współcześnie / fot. Jon Ovington, Flickr CC

Nad prowadząca ku morzu bramą pulsuje czerwienią napis: Red Beach. „To słynna plaża, na której lądowali amerykańscy marines – objaśnia lokalny przewodnik – cała spływała krwią, woda w morzu też była czerwona od krwi, stąd nazwa”. W dalszej podróży wzdłuż wybrzeża okazuje się, że zarówno historyczny amerykański desant, jak i apokaliptyczna scena Coppoli zostały wprzęgnięte w turystyczny marketing. „To tu, na tej plaży, tu lądowali marines, to kręcono film…” – zapewniają przewodniki. W odległej trzydzieści kilometrów od Da Nang zabytkowej, cudem nie zniszczonej miejscowości Hoi An, intensywnie przerabianej na turystyczny resort, plaża również rekomendowana jest jako China beach – jak Amerykanie nazywali miejsce swego desantu. Tak jakby nie wystarczały trzy niezbędne turyście „S”: Sun, Sand, Sea (niektórzy dodają jeszcze czwarte: Sex). Potrzeba czegoś mocniejszego. Dreszczu, grozy, krwi?

„A na bijących o «chińską plażę» falach rozgrywane są zawody surferów” – kontynuuje „Lonely Planet”. Jeśli pamięta się brawurowego marine surfującego wśród apokaliptycznej masakry w filmie Coppoli – rzeczywiście można poczuć dreszcz. Z naszym bagażem rozważań o „miejscach pamięci” stajemy bezradni.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.