Życie małżeńskie w Czechach

Życie małżeńskie w Czechach

Jakub Socha

Bohaterowie „Świętej czwórcy” nudzą się w łóżku ze swoimi partnerami, ale nie idą z tym do lekarza, nie wybierają się na zakupy do sex-shopu. Nie szukają romansów, szukają pomocy u przyjaciół

Jeszcze 2 minuty czytania

Czeski film, czeska utopia; w polskich realiach chyba nie do pomyślenia. Plakat mówi w zasadzie wszystko, a jeśli nie wszystko, to sporo: czworo dorosłych ludzi nago pod prysznicem; dwóch mężczyzn po zewnętrznej, dwie kobiety w środku. Czy dystrybutor nie odsłania czasami zbyt wiele? Z pewnością, tylko że w „Świętej czwórcy” wszystko w zasadzie jest odsłonięte. Jan Hřebejk gra w specyficzną grę, zupełnie inną niż ta, której można by się spodziewać po filmie, gdzie miłosny czworokąt jest gwoździem programu. Nie analizuje namiętnie, co też doprowadziło do wspólnego prysznica, ani jakie były jego konsekwencje, nie obserwuje nawet choreografii seksu zbiorowego. Wydaje się, że raczej reklamuje nową formę życia małżeńskiego.

Ondra i Vitek pracują w jednej firmie elektrycznej, ale łączy ich coś więcej niż praca. Elektrycy przyjaźnią się, zwierzają się sobie, mieszkają obok siebie, ich żony też łączy przyjaźń, ich dzieci nie dość, że się ze sobą przyjaźnią, to jeszcze dobierają się w pary (dziewczynki Vitka z chłopcami Ondry). Mała komuna: wspólne obiady, wspólne wieczory przed telewizorem, życie bez płotu dzielącego jeden dom od drugiego.

Życie rodzinne, w które wkrada się nuda, to główna obsesja Hřebejka. W jednym z jego poprzednich filmów, który zjawił się w Polsce pod idiotycznym tytułem „Do Czech razy sztuka”, znudzony swoją żoną mąż, romansujący na boku z opiekunką do dzieci ich syna, pewnego dnia zaczyna bez powodu gapić się na nos małżonki – po kilkunastu latach spędzonych razem ten nos nagle mu przeszkadza. Jest to uczucie tak intensywne, że staje się bezpośrednim powodem rozpadu małżeństwa. Absurd zadomowił się w świecie Hřebejka, jednak życie samo w sobie jest w jego filmach raczej trywialne; nie przypomina Becketta. Zgrywa się w toku powtarzania tych samych gestów, a nie kapituluje w obliczu kontaktu z czarną otchłanią. Przyjaciółka Dity, żony Odry, zwierza się jej w pracy ze swojego pożycia: „Nudzi mnie to z nim i tyle. Sześć lat jesteśmy razem. Najgorsze jest to, że zawsze wiem, co będzie dalej. Rozbiera mnie, kładzie na brzuch, trzy razy głaszcze po plecach, potem wkłada mi palec”.

„Święta czwórca”, reż. Jan Hřebejk

Bohaterowie „Świętej czwórcy” nudzą się w łóżku ze swoimi partnerami, ale nie idą z tym do lekarza, nie wybierają się na zakupy do sex-shopu. Nie szukają romansów, szukają pomocy u przyjaciół. Kombinują, że skoro przyjaźń jest formą miłości, skoro Dita kocha Marie, żonę Vitka, skoro Ondra z Vitkiem tak się przyjaźnią, skoro Vitka kręci Dita, a Marie kręci Ondra, to może seks z przyjacielem nie jest zdradą, tylko ratunkiem – bardziej wyrafinowaną formą monogamii, ograniczoną poligamią, poliamorią, która w odróżnieniu od poligamii nie jest wyłącznie patriarchalnym układem.

Hřebejk wyciąga do swoich bohaterów pomocną dłoń, ułatwia im wprowadzenie śmiałego planu w życie, usuwa wszystkie przeszkody. Najpierw elektrycy dostają zadanie od kierownictwa, by na karaibskiej wyspie odbudować zniszczoną przez huragan sieć energetyczną, potem jeden z nich trafia czwórkę w totka, dzięki wygranej w loterii żony wyruszają razem z nimi do raju.

Cała historia rozgrywa się w jednostajnym tempie, Hřebejk przedziela kolejne sekwencje dialogowe krótkimi scenami, w których słowa zastępują piosenki, towarzyszące bohaterom w morskich kąpielach, zabawach, zadaniach monterskich. Te chwyty rodem z komedii romantycznych, w których zadaniem muzyki jest mechaniczne wywoływanie konkretnych emocji, nie irytują jednak tak bardzo – od początku mamy bowiem do czynienia ze schematem, takim schematem, który idealnie sprzyja temu, żeby ta czwórka poszła razem do łóżka. Czeski reżyser buduje go na symetrii i uproszczeniach. Na dwóch chłopców Dity i Odry przypadają dwie dziewczynki Marii i Vitka, na dwójkę puszystych małżonków (Maria i Ondra) przypada dwójka szczuplejszych (Dita i Vitek). Cała sytuacja wydaje się wręcz niewiarygodna: żadnych scen zazdrości, żadnego wstrętu, obrazy; tolerancja i pełne zrozumienie. Nowe zostaje szybko zaakceptowane i jeśli nawet przynosi jakieś kłopoty, to na pewno nie takie, z którymi nie można by się szybko uporać.

„Święta czwórca”, reż. Jan Hřebejk

Scenariusz Michala Viewegha, popularnego czeskiego pisarza, autora „Wychowania panien w Czechach”, choć grubymi nićmi szyty, jednocześnie utkany jest z celnych obserwacji i rozbrajających swą prostotą zdarzeń komicznych. Viewegh z sympatią patrzy na swoich bohaterów, nie wpędza ich w zbyt duże kłopoty. Za tą strategią nie kryje się nic groźnego, żadne mądrości ani dogmaty. Tekst idealnie współgra z temperamentem Hřebejka, który z jednej strony uwielbia i potrafi inscenizować zwykłe sceny z życia, w których do zdawkowych, ale istotnych wymian zdań dochodzi jakby mimochodem, z drugiej – nie ma cierpliwości do obserwowania powolnych zmian, które się rozgrywają w człowieku i chęci, by wszystko wywracać na nice. Choć padają w filmie słowa o świętości, choć jedna z bohaterek jest praktykującą katoliczką, choć zjawia się w filmie opuszczony kościół, „Święta czwórca” jest filmem całkowicie przyziemnym, nie tylko wiara jest w nim przyziemna, ale także rodzicielstwo, małżeństwo, zdrada i miłość. Amplituda emocji nie chce ani na chwilę podskoczyć, nie ma w tej historii żadnego dialektycznego napięcia, jej sens widoczny jest jak na dłoni – film Hřebejka jest lekką powiastką, która testuje we współczesnym świecie możliwość utopii prywatnej i błahej.

„Święta czwórca”, reż. Jan Hřebejk.
Czechy 2012, w kinach od 5 kwietnia
Hřebejk realizuje ją na ekranie przy wydatnej pomocy aktorów – tak naturalnych, że wydają się wręcz zgarnięci po prostu z jakiegoś czeskiego przedmieścia – w oparciu o odarte ze złudzeń kategorie oraz bohaterów, których afekty są zawsze dostosowane, właściwe do sytuacji i nigdy nie mieszają szyków. Dziwna kombinacja, która nabiera jednak życia w momencie, gdy zrozumiemy, że jej potencjał prędzej czy później musi się wyczerpać. Utopia według Hřebejka nie jest bowiem projektem, który może trwać bez końca – i on może się znudzić. Zupełnie jak w „Piękności w opałach”, jednym z wcześniejszych filmów Czecha, gdzie reżyser wprowadzał utopijną figurę mężczyzny, który pojawia się znikąd, by przynieść wybawienie głównej bohaterce zakleszczonej w życiu u boku cholerycznego męża, psychopatycznego ojczyma i irytująco pasywnej matki. Dzięki niemu kobieta wyrywa się z bagna i zaczyna pozbawione trosk nowe życie w słonecznej Toskanii, w domu z winnicą oraz sporym basenem. Z czasem jednak zaczyna tęsknić do syfu, w którym tkwiła, a nade wszystko do porywczego, mniej doskonałego męża, który w łóżku był bardziej dziki i porywczy niż obecny partner. W „Świętej czwórcy” też czai się coś pod podszewką tego idealnego czworokąta prawie równoramiennego (prawie, bo gdy Maria z Ditą lądują w łóżku, decydują się na seks, natomiast Vitek i Ondra razem w łóżku leżą jedynie na plecach i popijają piwo). Co się stanie, gdy model ten wyczerpie swoje możliwości, gdy spowszednieje jak małżeństwo? Czy bohaterowie będą próbowali powiększyć go o następnych partnerów? Wśród innych sąsiadów nie mają czego szukać – wysepkę, którą tworzą ich domy, okalają zwyczajne płoty.