Bez posłowia

Bez posłowia

Tomasz Fiałkowski

Pod koniec września ukaże się książka „Awantury na tle powszechnego ciążenia” Tomasza Lema – zapis wspomnień o ojcu, wybitnym pisarzu, Stanisławie. W dwutygodnik.com posłowie do książki autorstwa Tomasza Fiałkowskiego

Jeszcze 1 minuta czytania

Ta książka posłowia nie potrzebuje. Żadnych dodatkowych wyjaśnień, dopowiedzeń ani tym bardziej usprawiedliwień. Nie trzeba też zachęcać do jej lektury – najlepiej zrobi to sama. Jeśli przyjąłem zaszczytną dla mnie propozycję Autora, by napisać na koniec parę słów, to ze względów osobistych.

Znajomość ze Stanisławem Lemem była i pozostanie jedną z największych przygód mojego życia. Przez dziesięć lat odwiedzałem gościnny dom na krakowskim osiedlu Kliny i rozmawiałem z autorem „Solaris” albo nagrywałem jego teksty. Coraz bardziej podziwiając człowieka, z którym dane mi było się spotykać. Coraz bardziej się zdumiewając, że ktoś taki w ogóle istnieje.

Jego książki czytałem, dzięki starszemu bratu, właściwie od dzieciństwa, stopniowo do nich dorastając. Jednak pisarz i jego twórczość to czasami dwa światy zupełnie różne. Subtelny liryk okazuje się wściekłym cholerykiem, zdystansowany wobec rzeczywistości klasyk – zgorzkniałym zawistnikiem. W przypadku Stanisława Lema osoba i książki tworzyły jedność. W jego monologach, podobnych czasem do niespodziewanej erupcji wulkanu, odnajdywałem językowe bogactwo i słowotwórczą wynalazczość Lemowej prozy, jej groteskowy humor i – bardzo rzadko obecny, tylko wtedy, kiedy rzeczywiście trzeba – patos. Idee i problemy, wypełniające Summę technologiae i kolejne tomy esejów, były tym, czym żył naprawdę.

Prometejska wizja nauki, której hołdował, nadkruszona została świadomością politycznych i ekonomicznych uwikłań, jakie w coraz większym stopniu decydują o kierunku badań naukowych. Na lawinowy rozwój biotechnologii, który zresztą przewidział, patrzył ze sporą dozą przerażenia. Nad tym wszystkim górowała jednak wciąż fascynacja. Świat, nasz ludzki świat, nadal go ciekawił, choć i rozczarowywał, czasem zaś doprowadzał do furii. Rozmowy przypominały niekiedy jazdę na diabelskim kole, z gwałtownymi przeskokami od makro- do mikroskali, od początków życia na Ziemi do Andrzeja Leppera...

Te rozmowy odbywały się na piętrze, w gabinecie pisarza, będącym zarazem biblioteką, z galerią, na którą prowadzą drewniane schody. Regały pełne polskich i obcojęzycznych wydań Lema, a także mnóstwa innych książek, stosy periodyków w czterech językach, biurko z maszyną Wimshursta, nieużywany kominek, na którego palenisku stoi globus Księżyca, za oknem – winorośl, drzewa, ptaki dziobiące ziarno na balkonie. Siedząc w wygodnym, obitym szarym pluszem fotelu, zastanawiałem się czasem, jakby to było – być synem Stanisława Lema? Synem człowieka genialnego, którego horyzont jest o tyle rozleglejszy niż innych? Ot, taki eksperyment myślowy, budzący dreszcz podniecenia zmieszanego z lekką trwogą...

Teraz czytam książkę Tomasza Lema i nie wiem, co podziwiać bardziej: plastyczność portretu Ojca, który w niej nakreślił, czy sposób, w jaki nieświadomie odpowiedział na tamto moje, zadawane sobie samemu pytanie. Potomkowie ludzi wielkich i sławnych, wspominając rodziców, popadają często w skrajności, miewają skłonność albo do czułostkowej idealizacji, albo do bolesnych rozliczeń. Tu jest inaczej: miłość i podziw łączą się w jedno z dyskretną szczerością. Dzięki temu właśnie portret Stanisława Lema okazuje się tak żywy, fascynujący i wielobarwny. To ktoś, kto przebywał w kilku światach naraz, geniusz i uwielbiający chałwę „opiekun słodyczy”, racjonalista kierujący się w życiu codziennym osobliwą czasem logiką, obdarzony wielkim poczuciem humoru popędliwy gwałtownik, umiejący jednak wybaczać. Autor wspomina o „listach rozwodowych”, jakie jego ojciec kierował do współpracowników, na których się zawiódł. Sam taki list kiedyś otrzymałem – stąd wiem, że rozwód nie musiał być ostateczny, a winy bywały odpuszczane...

Mieszkańców republiki czytelników i wielbicieli Stanisława Lema są już dziś miliony. Nie sposób określić jej granic, obejmuje cały glob – może bez Antarktydy, choć i tam w bazach polarnych ktoś by się znalazł. Wszyscy oni powinni być Tomaszowi Lemowi wdzięczni. Po jego książkę sięgną jednak zapewne i tacy, którzy o dziele Lema-seniora wiedzą niewiele. I dobrze zrobią – bo to nie jest tylko komentarz do biografii i twórczości wielkiego pisarza, ale, po prostu, pełna ciepła i czułości opowieść o kimś bardzo niezwykłym. Trochę jakby przybyszu z oddali wplątanym w nasze ziemskie sprawy, który jednak z każdą stroną staje się nam bliższy.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.