Epifania to brzydkie słowo
„Imagine”, reż Andrzej Jakimowski

Epifania to brzydkie słowo

Piotr Mirski

Walka ze ślepotą jako medytacja, przygoda i erotyczna gra. Ta funkcjonalna prostota jest motorem i największą siłą „Imagine” Andrzeja Jakimowskiego

Jeszcze 2 minuty czytania

Zwiastuny i materiały promocyjne kazały bać się „Imagine”. Oto do znajdującego się w Lizbonie ośrodka dla niewidomych przyjeżdża nowy nauczyciel. Mężczyzna też nie widzi, ale doskonale wie, jak sobie ze swoją ułomnością poradzić. Podopieczni zaczynają spijać słowa z jego ust, tak jak i mieszkająca po sąsiedzku, również pozbawiona wzroku kobieta – zamknięta w sobie i samotna, czekająca, aż ktoś ją otworzy na świat i pokaże, że ciemność może mieć wszystkie barwy tęczy. W teorii brzmi to jak „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”, któremu przewodzi Paulo Coelho. W praktyce udało się Jakimowskiemu uciec z pułapki wygodnych banałów.

Zaznaczmy to od razu: udało się w pełni po raz pierwszy. Będąc filmowym autorem z prawdziwego zdarzenia, Jakimowski wciąż snuje tę samą opowieść o marzycielach, którzy próbują na nowo zaczarować odczarowaną przez racjonalizm rzeczywistość. W debiutanckim „Zmruż oczy” po hipisowsku zarośnięty ekspedagog uciekał przed zgiełkiem wielkiego świata na odludną farmę, gdzie dorabiał się z czasem kilku uczniów, zafascynowanych jego ostentacyjnym tumiwisizmem. W „Sztuczkach” pewne rodzeństwo, tak jak osoby dotknięte nerwicą, próbowało zaklinać świat za pomocą drobnych codziennych rytuałów. Marzycielstwo Jakimowskiego miało swój urok, ale na dłuższą metę zmieniało się w tchórzostwo. W obu filmach reżyser bagatelizował ekonomiczne uwarunkowania, unikał bardziej drastycznych konfrontacji, zmiękczał kontury nostalgią i satyrą. Samemu zaczarowywał rzeczywistość tak mocno, że odbierał donkiszoterii swoich bohaterów prawdziwą siłę. Nie stawiał na ich drodze wystarczająco dużych wiatraków, żeby ci mogli połamać na nich kopie i przetestować wytrwałość.

„Imagine”, podobnie jak „Zmruż oczy”, traktuje o figurze idola-mędrca. Ian – bo tak nazywa się nauczyciel – przybywa do szkoły w skórzanej kurtce, ciemnych okularach i z nalotem kilkudniowego zarostu na twarzy. Nie używa laski, bo nie chce. Woli chwiejnym krokiem i z uśmieszkiem przylepionym do twarzy przemierzać korytarze i ulice, pomagając sobie jedynie stukaniem obcasami i klaskaniem – w ten sposób rozpoznaje teren za pomocą używanej przez nietoperze sztuki echolokacji. Wypisz-wymaluj buntownik i prorok w jednym. Grający go Edward Hogg mówi ponadto z charakterystyczną manierą, będącą połączeniem neurotycznego rozedrgania z kapłańską emfazą. Jeśli jednak w „Zmruż oczy” mentorski status bohatera był niepodważalny – chociażby dlatego, że cudzą pogardę przyjmował jako pochlebstwo – to w „Imagine” Ian zostaje poddany kolejnym próbom; próbom, z których nie zawsze wychodzi zwycięsko. Zarówno podopieczni, jak i szefowie nieustannie kwestionują jego metody, powątpiewają nawet w jego ślepotę. Z twarzy Iana znika z czasem uśmiech, pojawiają się na niej rany i blizny. Bezkompromisowość bezkompromisowością, ale czołowe zderzenie z murkiem boli jak cholera.

Temat ślepoty świetnie zazębia się z uprawianą przez Jakimowskiego refleksją na temat natury rzeczywistości. Nie trzeba tu żadnych wykwintnych metafor, żadnego magicznego realizmu, prawie od razu wiadomo, że główną stawką jest poznanie ukrytego przed wzrokiem świata, poznanie bezpieczne lub odważne. Ukoronowanie tej drugiej drogi zostaje pokazane w trzecim akcie, kiedy to Ian razem z jednym z uczniów wyrusza na poszukiwanie statku, w którego istnienie wierzy tylko on. Puentują je dwa obrazy o niezwykłym pięknie i intensywności – falujący w księżycowej poświacie ocean oraz biały okręt wynurzający się zza rzędu beżowych domków – obrazy, które mają moc epifanii. Jakimowski pozbawia jednak swój film nadmiernego patosu. Przypomina o tym, że ceną, jaką Ian mógł zapłacić za postawienie na swoim, jest kalectwo. Nie ukrywa też, że echolokacja w dużej mierze służy potrzebom bardzo przyziemnym. Eva (Alexandra Maria Lara), kobieta, która zakochuje się w nauczycielu, po prostu chce ukryć swoje kalectwo, chodzić po ulicy bez stygmatyzującej ją laski.

„Imagine”, reż. Andrzej Jakimowski.
Francja, Polska, Portugalia 2012,
w kinach od 12 kwietnia 2013 
W „Imagine” widać, jak bardzo rozwinęły się narracyjne umiejętności Jakimowskiego. W „Zmruż oczy” stawiał na epizodyczną strukturę, „Sztuczki” były już nieco bardziej misterne – ciąg scenek z życia codziennego gładko przechodził w nich w coś na kształt napędzanej magicznym myśleniem komedii omyłek. Jego trzeci film zgrabnie przeplata quasi-dokumentalną obserwację z dramatem i historią miłosną. Podstawowym fabularnym budulcem są ćwiczenia echolokacji. Kiedy odbywają się w szkole, mają w sobie coś równocześnie żmudnego i nabożnego (zdjęcia Adama Bajerskiego, kontrastujące złote światło z plamami mroku, nadają im nadnaturalny wymiar); kiedy natomiast przenoszą się na ulice, nabierają niespodziewanego nerwu. Poruszający się w obcej i groźnej przestrzeni niewidomi filmowani są prawie zawsze en face, przez co widzimy niewiele więcej niż oni i tak jak oni możemy w każdym momencie zostać zaskoczeni przez cios gałęzi lub znak drogowy. Sceny, w których kamera pokazuje ich w szerszym planie, niosą potężną dawkę suspensu; suspensu w ściśle hitchcockowskim rozumieniu tego słowa, czyli opartego na tym, że widzowie znają zagrożenie, którego nie są świadomi bohaterowie. Echolokacja ma też romantyczne zastosowanie. Ian i Eva bawią się w ciuciubabkę pośród cichych korytarzy, wybierają w sklepie buty na podstawie wydawanego przez obcasy stukotu, wreszcie – szukają siebie nawzajem w miejskiej kakofonii.

Walka ze ślepotą jako medytacja, przygoda i erotyczna gra. Ta funkcjonalna prostota jest motorem i największą siłą „Imagine”. Jakimowski bierze jedną czynność i cieniuje ją. Zaczarowuje, odczarowuje i zaczarowuje na nowo.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.