No przecież jestem!
fot. Adam Różański

No przecież jestem!

Rozmowa z Lubą Gawisar

Wyszłam z getta przez przekupioną wachę. Wyprowadzał mnie jakiś policjant żydowski. Gdzieś na ciele zapisałam telefon łącznika

Jeszcze 5 minut czytania

ANKA GRUPIŃSKA: Powiedz, w którym roku się urodziłaś?
LUBA GAWISAR: W 1924 roku, w Warszawie, a jeszcze dokładniej – w szpitalu Świętego Ducha.

Jakie jest twoje panieńskie nazwisko?
Zylberg. Słuchaj, ja ci opowiem.

Proszę.
Najpierw mieszkaliśmy na Wrzesińskiej, na Pradze, a potem na Saskiej Kępie. Ojciec miał hurtownię papierosów, a mama była w domu. Nie miałam rodzeństwa – byłam taką rozpieszczoną jedynaczką. Rodzina była zasymilowana, a moje otoczenie wyłącznie polskie.

Czy rodzice nigdy nie mówili ze sobą po żydowsku?
Czasami. A ja tego bardzo nie lubiłam.

Dlaczego?
Nie wiem, nie lubiłam tego języka. Pamiętam, że Cywia [Celina Lubetkin] z Antkiem [Icchak Cukierman] też mówili po żydowsku, kiedy chcieli, żebyśmy ich nie rozumieli.

Czyli żyłaś w polskim świecie?
Tak, absolutnie. Chodziłam do polskich szkół, miałam polskie koleżanki. Tylko jedna z moich koleżanek była Żydówką. Bardzo inteligentna… Spotkałam ją później w getcie. Była w bardzo złym stanie – źle wyglądała i była taka dziwna. Chyba nie miała co jeść i wstydziła się powiedzieć. Nie wiem, co się z nią stało… No tak, a ja przed wojną byłam komunistką. Kiedy miałam jedenaście lat, opiekunka siostry tej mojej żydowskiej koleżanki zwerbowała nas do organizacji młodzieżowej „Pionier”. Organizacja była, rzecz jasna, nielegalna. Więc dla mnie, jedynaczki z dobrego domu, to wszystko było bardzo podniecające. Ja byłam taka salonowa komunistka, wiesz?

A potem nastały zupełnie niesalonowe czasy.
Tak. Pamiętam ten straszny chaos w duszy wypieszczonej jedynaczki. I od razu przecież zaczęła się historia z Żydami. Ja w ogóle nie rozumiałam, na jakim świecie jestem. I zaraz te opaski… Wszystko się zmieniło. Moje koleżanki, koledzy, a po drugiej stronie – ja. No, i musieliśmy się przenieść do getta. Zamieszkaliśmy w takim dużym pokoju na Gęsiej, blisko Okopowej. W tym samym mieszkaniu byli jacyś ludzie, którzy przyjechali spod Warszawy. Niewiele mogliśmy zabrać ze sobą do getta, ale ja miałam wszystkie swoje książki i mój pamiętnik.

Czy później w getcie też pisałaś?
Tak.

I co się z pamiętnikiem stało?
Ja wiem, co się z nim stało?! To co ze wszystkim! Spłonął pewnie.

Powiedz, jak wyglądało życie twojej rodziny na początku w getcie?
Ja niewiele pamiętam. Ojciec, zdaje się, nie pracował. Sprzedawał różne rzeczy – mamy futro, pierścionki.

Pamiętasz głód w getcie?
No pewnie! Przecież ludzie umierali z głodu.

Ale ja pytam o twoją rodzinę.
Ja nie byłam głodna w getcie.

Ty pracowałaś, prawda?
Tak. Ja pracowałam w urzędzie pocztowym. Na Grzybowskiej, myślę, był ten urząd. Ta praca była dla mnie bardzo ważna – spotkałam tam niezwykłych ludzi. Był między nami pierwszy skrzypek Filharmonii Warszawskiej i Erna, żona dyrektora banku. Ernę bardzo kochałam! I był też Leon Machtyngier, dziennikarz. Jego też bardzo lubiłam, on był taki intelektualny. Potem, kiedy małe getto zlikwidowali, pocztę przeniesiono na Gęsią chyba. I tam kazali nam mieszkać. Byłam z Ireną [Gelblum], z Jurkiem [Grasberg] i z innymi. Tam próbowałam ugotować swoją pierwszą zupę w życiu. Nie udała mi się.

Rodziców widywałaś?

 

22 kwietnia o 18.00 w Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie odbędzie się spotkanie z Anką Grupińską, autorką książki „Ciągle po kole. Rozmowy z żołnierzami getta warszawskiego”, z której pochodzi rozmowa z Lubą Gawisar. 

Książka stanowi zapis rozmów na temat życia w getcie i powstania w kwietniu 1943, które Anka Grupińska w latach 1985–2000 przeprowadziła z żołnierzami żydowskimi: Markiem Edelmanem, Szmuelem Ronem, Maszą Glajtman Putermilch, Pniną Grynszpan­‑Frymer, Aronem Karmim, Lubą Gawisar, Adiną Blady Szwajgier, Haliną (Chajką) Bełchatowską, Bronkiem Szpiglem i Kazikiem Ratajzerem. To dokument zawierający historię mówioną czasu Zagłady. 

Tak. Czasami do nich chodziłam, czasami oni przychodzili do mnie. Oni głodu nie cierpieli, tylko wtedy [lato 1942] ciągle były akcje. Pamiętam, że stale się chowaliśmy. Jedną selekcję przeszłam w Gminie.

Dostałaś numerek?
Nie, mnie wzięli na lewo, Ernę też wzięli, bardzo wielu ludzi…

Na lewo, czyli do transportu?
Tak. Pamiętam tego gestapowca, był przystojny. Uratował mnie znajomy ojca, który podszedł do Niemca i coś mu powiedział. Bo ja miałam w kieszeni jakiś dokument, który wtedy był dobry. A potem znowu się ukrywałam. Mieliśmy taką kryjówkę pod dachem. Pamiętam, że zawsze w czasie akcji dostawaliśmy bólów brzucha i biegunkę.

Czy rodzice mieli jakieś papiery, które chroniły ich przed wysiedleniem?
Mama pracowała w Werteerfassung. Ojciec był w domu, ukrywał się.

Jak wydostałaś się na drugą stronę?
To muszę ci opowiedzieć o Jurku Grasbergu. Byliśmy małżeństwem. Przed wyjściem z getta jakiś rabin dał nam ślub. Jurek był harcmistrzem i miał starszego od siebie przyjaciela, profesora Kamińskiego.

Tego samego Kamińskiego, który wyciągnął Marka Edelmana z piwnicy?
Ja nic o tym nie wiem. Myślisz, że to ten sam? Taki mały świat! Kamiński odegrał bardzo ważną rolę w moim życiu po aryjskiej stronie. Bardzo mi pomógł. No więc, Jurek chciał zorganizować grupę skautów, która współdziałałaby z ŻOB­‑em. Wiem, że Anielewicz się na to nie zgodził. Powiedział, że skauci mogą indywidualnie wejść do organizacji, ale nie jako grupa. Pewnego dnia Jurek oznajmił mi, że wychodzę na aryjską stronę. Wygląd miałam bardzo dobry, polski też – bez śladu akcentu: nie znałam przecież żydowskiego. Plan był taki, żeby wynająć mieszkanie, które będzie punktem kontaktowym z gettem. ŻOB też miał korzystać z tego mieszkania. No i wyszłam…

Kiedy, pamiętasz?
Ty mnie nie pytaj o daty, ja nigdy dat nie pamiętam. To było między jedną a drugą akcją. Wiesz, ja w ogóle nie mam poczucia czasu, jeśli chodzi o przeszłość.

Jak wyszłaś?
Przez przekupioną wachę. Wyprowadzał mnie jakiś policjant żydowski. Jurek to wszystko załatwił. Dał mi adres jakiejś kobiety na Woli, ja gdzieś na ciele zapisałam telefon łącznika Kamińskiego i wyszłam… Za murem zdjęłam opaskę i od razu miałam szmalcowników koło siebie. Dwóch młodych Polaków. Powiedziałam im, żeby się odczepili, że jestem Polką i byłam na szabrze. – Jesteś Żydówa, idziemy na policję! – Nie pamiętam, czy dałam im jakieś pieniądze, czy nie…

Ale odczepili się?
No, przecież jestem! Ale to był dopiero początek.

Zdążyłaś się pożegnać z rodzicami?
Co za pytanie?! Ja ich jeszcze potem widziałam dwa albo i trzy razy. Chodziłam między gettem a aryjską stroną… Słuchaj, ja nie wiem, jak to się dzieje, że ja tak tu spokojnie siedzę i po prostu ci opowiadam. No, dobrze. Przyszłam do tej kobiety na Woli i zadzwoniłam do łącznika Kamińskiego. Chyba kilka dni tam byłam, czekałam na dokumenty. Kontakt wtedy miałam tylko z moją koleżanką, Polką. Jej ojciec był stolarzem, a Alina była piękna, tylko strasznie czarna. Zawsze bardzo się bałam, kiedy szłam z nią ulicą. Któregoś ranka, bardzo wcześnie, dwóch gestapowców weszło do mojego pokoju w tym mieszkaniu na Woli. – Dokumenty! – Nie mam. – Nie masz, bo jesteś Żydówka! – Ja nie wiem, co ta kobieta mogła mieć z tym wspólnego.

Więc co się stało?
Nic specjalnego. Przecież jestem. Jeden z nich był Polakiem­‑folksdojczem, a drugi – Niemiec. Miał taką szczurzą twarz, której nigdy nie zapomnę. – Ubieraj się! – mówi do mnie. – Jesteś, nie jesteś, idziemy na gestapo. – No dobrze. – Ubrałam się. Wtedy ten folksdojcz zabrał mnie do innego pomieszczenia i mówi: – Słuchaj, ty znasz Żydów po aryjskiej stronie. – Pewnie, że znam – powiedziałam.

A ty nie powiedziałaś kim jesteś?
Nie, ale to było zupełnie jasne. Nie miałam dokumentów, nic nie miałam, no i ja byłam jeszcze taka dziewczynka. A on mówił, że mam dobry wygląd, i że da mi mieszkanie na Nowym Świecie i dobre dokumenty, i pieniądze. A ja już w getcie wiedziałam, że są Żydzi, którzy z Niemcami współpracują. Miałam mu tylko mówić, gdzie Żydzi mieszkają, a oni po pewnym czasie wyślą mnie za granicę – tak mi powiedział. Nadzwyczajne warunki pracy, co? I choć nigdy nie byłam w podobnej sytuacji, to chyba instynkt życia podpowiedział mi, jak mam zareagować. Wiesz, jak ja to dzisiaj opowiadam, to myślę, że to jakaś bajka.

Nierzeczywiste to wszystko.
Nierzeczywiste, jakieś inne wcielenie, inne, jak nie moje życie. No i oni mi uwierzyli. Pozwolili mi tam zostać i umówili się ze mną następnego dnia koło Filharmonii. Oni wyszli, mnie po pół godziny już tam nie było.

I gdzie poszłaś?
Do Aliny. Ale krótko potem przyjechał Kamiński. I on mi bardzo pomógł. W małym getcie nie było już Żydów. I te wszystkie domy należały teraz do magistratu. I tam można było wynająć mieszkanie. Więc Kazimierz, taki był pseudonim Kamińskiego, poszedł tam ze mną jako mój wuj. (On już wtedy był redaktorem „Biuletynu Informacyjnego”). Pomógł mi wynająć mieszkanie na Pańskiej 5. Tam były dwa pokoje i kuchnia na poddaszu. Ojciec Aliny postawił pod dachem wysoką półkę na książki, a na dole zrobił taką szufladę, którą się wysuwało. Więc jak będą u mnie Żydzi, będzie kryjówka. Przecież Jurek miał przyjść, i moi rodzice, i może ktoś z ŻOB­‑u! No i broń trzeba będzie gdzieś schować.

Czy bałaś się tego, co miało się dziać na Pańskiej?
Chyba nie. Ale tak naprawdę, nie umiem sobie przypomnieć, w jakim stanie byłam wtedy.

W jakimś sensie życie po tzw. aryjskiej stronie było bardziej niebezpieczne niż to w getcie.
Nie, zdecydowanie nie. Po aryjskiej stronie było mi dużo lepiej. Tylko nie tam, tylko nie w getcie! Co będzie, to będzie. I tak się to skończy. Ja byłam bardzo zajęta i niespecjalnie zastanawiałam się nad tym wszystkim. Tylko bardzo tęskniłam do rodziców. I poszłam ich kiedyś zobaczyć. Weszłam z tymi Polakami, którzy szli na szaber. I z nimi wychodziłam. Już za murem złapali nas szaulisi. I tak nas prowadzili.

Dokąd?
Oni zawsze prowadzili na gestapo. Ale ja nie doszłam, bo przecież jestem. W jednej chwili pomyślałam sobie: nie mam nic do stracenia. I uciekłam do bramy, schodami na jakiś strych. A oni latali, wrzeszczeli. Ale jestem. A drugi raz, kiedy poszłam do getta, była akurat akcja styczniowa.

Co pamiętasz?
Matka i ojciec mieszkali wtedy na Stawkach. Pamiętam, że staliśmy na jakimś placu, a potem udało nam się ukryć. Następnego rana przeszłam przez wachę. Nie było tam żadnego Niemca, tylko policjant polski i żydowski – dałam im pieniądze. Ojciec mnie odprowadził. Wtedy widziałam ich po raz ostatni. Tamtej nocy w getcie spałam z mamą w łóżku. Dała mi ten pierścionek.

Wróciłaś na Pańską.
Tak. I ojciec Aliny kupił mi nawet meble na rynku. A potem przyszła Irka i przyszedł Jurek. Rodziców nie mógł sprowadzić. Nie wiem dlaczego. Mama miała bardzo zły wygląd – niebieskie oczy, ale za czarne włosy. Oni byli w getcie do końca.

Czy znasz jakieś szczegóły?
Nie. Oni zginęli. Jak wszyscy. Bardzo się cieszyli, że ja jestem po drugiej stronie.

Opowiedz trochę o życiu na Pańskiej.
Czasami przychodził do nas Tadek [Tuwia Szejngut]. Ktoś przynosił broń albo ja szłam gdzieś i przynosiłam broń do domu. A Tadek ją zabierał do getta.

Czy to były pistolety i granaty?
Tylko pistolety.

Pamiętasz, ile za nie płaciliście?
Nie. Jurek płacił. Ja nic nie wiedziałam o sprawach finansowych. Przed powstaniem przyszedł Antek [Cukierman]. Zamiast Jurka [Arie Wilner]. Jego zadaniem było utrzymywać kontakt z polskim podziemiem, no i, oczywiście, zdobywać broń dla getta. A w czasie powstania zjawił się Kazik [Ratajzer].

Ale Antek jeszcze wtedy nie zamieszkał z wami?
Nie. Później byliśmy razem. Ja nie pamiętam, jaką on miał melinę na początku. No a potem wybuchło powstanie. A my siedzieliśmy wieczorem pod oknem i Antek był z nami. Okno było otwarte. A my na podłodze, bo jednak ktoś mógł nas zobaczyć. Mój sąsiad był szklarzem – Pani Kowalska, niech pani pozamyka okna, bo jakiś Żyd się do pani wkradnie… – krzyczał do mnie. A getto się paliło. Ja byłam parę razy pod gettem. Gdzie była karuzela?

Na Placu Krasińskich.
Tak, właśnie! Ja tam byłam kilka razy. Ale to było niebezpieczne, bo mogli zobaczyć, co się dzieje na mojej twarzy. A potem Kazik przyszedł z tym listem Anielewicza na Pańską. Kazik sobie tego nie przypomina. A ja pamiętam, jak on stał z Antkiem w trzecim pokoju i Antek był biały i czerwony, a Kazik miał takie spodnie za kolana. I oni ten list czytali. Wiesz, Anielewicz pisał o tym, że nasz sen, nasze marzenie się ziściło, że jest powstanie. Było bardzo ciężko, jak Kazik przyszedł. Musisz zrozumieć, że ja nie bardzo wiedziałam, co oni robią. Ja pilnowałam mieszkania. Ono się później okazało bardzo ważne, przecież tam przyszli Cywia [Celina Lubetkin] i Tuwia [Borzykowski].

Kto jeszcze przyszedł?
Marek [Edelman], a po paru miesiącach Krysia [Sara Biederman]. Oni wszyscy przyszli na Pańską, jak to mieszkanie na Komitetowej się spaliło. A potem urządziliśmy im jeszcze jedno mieszkanie – na Lesznie. A ja byłam prawie cały czas na Pańskiej. Wpadł nasz łącznik, Edek, też skaut. On znał bardzo dużo adresów, więc wyprowadziliśmy się na miesiąc, bo nie wiedzieliśmy, czy nie będzie sypał. Wiele lat później, już w kibucu, Antek powiedział mi, że Edek nie wydał nikogo. Słyszałam, że on wyskoczył przez okno z gestapo, ale Kazik twierdzi, że zastrzelili go na ulicy. A wtedy my z Ireną mieszkałyśmy na Żoliborzu, a Antek z Kazikiem kręcili się po ulicach całymi dniami. Strasznie się poniewierali. Więc mimo że baliśmy się bardzo, wróciliśmy na Pańską. Chcę ci opowiedzieć o tym wieczorze na Pańskiej, kiedy wreszcie wszyscy tam wróciliśmy. Któregoś razu Antek mówi do mnie: – Daj mi klucze, ja wracam na Pańską, nie mam już siły tak się kręcić. – W porządku – powiedziałam. – Nie dam ci kluczy, przyjdź wieczorem do domu. – Kupiłam jakieś jedzenie, napaliłam w piecu i oni powoli wracali: Antek, Irka… Pamiętam ten wieczór jak dziś. Najpierw było pukanie, takie charakterystyczne nasze pukanie. Wszedł Antek, kapelusz nasunięty na oczy… Do późnej nocy siedzieliśmy pod piecem, a Antek opowiadał. Opowiadał bez końca. On jak nikt potrafił opowiadać historie – prawdziwe i wymyślone. To była bajeczna noc. Zapominałam chwilami, gdzie jesteśmy. Niedługo potem oni przeszli na Leszno 18, a ja zostałam z Jurkiem.

Czy Jurek też miał fałszywe papiery?
Nie, on był podobny do stu Żydów. A ja chodziłam po mieście, spotykałam się z Żydami, którym dawaliśmy pieniądze. Miałam takich swoich podopiecznych. Ale przede wszystkim zajmowałam się domem, starałam się o jedzenie. Pamiętam, miałam taką ogromną torbę… Wiesz, ja myślę, że w mieszkaniu naprzeciwko naszego ukrywali się Żydzi.

Polacy niczego nie podejrzewali?
Chyba nie. Wszystko było w porządku, tylko oni nie mogli zrozumieć, dlaczego Irena i ja nie schodzimy do schronu, kiedy jest bombardowanie. Tłumaczyłam im, że my się panicznie boimy schronu. A tak naprawdę, to my wszyscy siedzieliśmy na górze i byliśmy szczęśliwi, że oni bombardują. I nikt z nas nie myślał, że taka bomba może do nas wpaść. Wiesz, ja teraz przypominam sobie tamto uczucie, które mi stale towarzyszyło. To było coś takiego, co ciągle cię dusi, ale tak po cichu. Takie stałe napięcie, niepokój, który jest nie do wytrzymania. To taka cicha depresja, która cię nie opuszcza nawet na chwilę, jest z tobą zawsze, jak cień. Na szczęście stale się coś działo. Antek mnie ciągle gdzieś posyłał. Kilka razy byłam u Guzika. On był przedstawicielem Jointu. Od niego dostawałam dolary dla podopiecznych.

A potem było powstanie warszawskie.
Dzień przed powstaniem przyszedł Kazik na Pańską i powiedział: – Jedź do Krupnika do Grodziska i przywieź go.

Kto to był Krupnik?
Krupnik i Domb, dwóch Żydów. Uciekli z Pawiaka kilka miesięcy wcześniej. Ukrywali się u jakichś Polaków w Grodzisku. Antek jakoś dowiedział się o nich i co miesiąc wysyłał mnie tam z pieniędzmi. Więc Kazik przyszedł i mówi: – Za dzień lub dwa ma być powstanie, jedź po Krupnika, on się może nam przydać. – Krupnik był kanalizatorem. Niemcy ich wpuścili do kanału, żeby coś reperowali i oni uciekli kanałami z Pawiaka. Kazik powiedział, że jest plan, żeby uratować Żydów greckich z Pawiaka. I dlatego był mu Krupnik potrzebny. Bardzo było późno, ale Kazik powiedział: – Jedź! – Więc pojechałam. W Grodzisku nocowałam, a rano wzięłam tego Krupnika, wyglądał jak stu Żydów, ale coś mu obwiązałam – rękę, kawałek głowy, i pojechaliśmy. W tym samym pociągu, ale osobno. Nie wolno mi było siedzieć koło niego. Zawiozłam go pod adres, który dał mi Kazik. Ale co? Jak byłam wtedy w Grodzisku, to Domb i jego żona zaczęli bardzo płakać: – Przywieź nam Irenkę. Nasza jedyna córeczka, Irenka, jest u pewnej rodziny na Saskiej Kępie, przywieź nam Irenkę. Co miałam zrobić? A wiesz, co to była za rodzina?

Pani Strzelecka?
Tak, Jadwiga Strzelecka. Ona mnie jakoś znalazła tu, w Izraelu, po wielu latach. Ale co się wtedy stało? Pojechałam na Saską Kępę, wybuchło powstanie i już. Utknęłam. Żadnej możliwości powrotu na Pańską, a tam Jurek sam. Po dwóch czy trzech dniach poszłam nad Wisłę, zeszłam koło Mostu Poniatowskiego i tak myślałam: może ktoś będzie jechał do Warszawy. I widzę jakąś łódkę, dwóch młodych Niemców. Zaczęłam im opowiadać, że ja mam na drugim brzegu mamę. I oni powiedzieli, że ja się nigdzie nie przedostanę, że do centrum nie dotrę. Ale oni byli bardzo w porządku, bo powiedzieli mi, że mogą mnie zabrać i że wracają po południu, więc jeśli nie będę mogła przejść, to mnie zabiorą z powrotem na Kępę. I rzeczywiście nie udało mi się dotrzeć do miasta. Wróciłam z powrotem do pani Strzeleckiej.

Na jak długo tam utknęłaś?
Byłam tam do końca powstania. Jadwiga mi mówi, że po powstaniu ona pojechała ze mną pociągiem do Grodziska, ale ja tego nie pamiętałam. Zawiozłyśmy Irenkę rodzicom. Przed trzema laty ktoś do mnie dzwoni i mówi po polsku: – Tu Irena. – Jaka Irena? – pytam – No, Irenka, z domu Domb. – Dziewczynka?? – pytam. A ona mówi: – Stara baba! – Jest psychologiem, mieszka w Argentynie, ma już wnuczkę. I to cała historia.

Kiedy ty byłaś na Kępie – na Pańskiej, zdaje się w pierwszym dniu powstania, zginął Jurek Grasberg. Czy wiesz coś więcej o jego śmierci?
Kazimierz [Aleksander Kamiński] wiedział, jak to się stało. Jeszcze jak żyłam w kibucu, Kazimierz napisał do mnie list, w którym powiedział dokładnie, że on wie, że to akowcy zabili Jurka. Napisał, że Jurek ich błagał, żeby się z Kamińskim porozumieli, że on zaświadczy… Ale oni się chyba spieszyli.

Nie wiesz, czy zabito go w mieszkaniu, czy na podwórku?
Na pewno nie w mieszkaniu. Wiem, że on wyszedł z mieszkania z bronią, idiota! Chciał walczyć, szedł do powstania.

A potem?
A potem byliśmy wszyscy w Grodzisku. Na ulicy spotkałam Alę Margolisi Inkę [Adina Blady Szwajgier]. I była też z nami Lodzia [Lea Silverstein] i Cywia [Lubetkin], Marek [Edelman], Tuwia [Borzykowski]… Przedtem oni byli na Promyka, na Żoliborzu. Zostali tam po powstaniu i trzeba ich było jakoś z Warszawy wyciągnąć. Więc ja pojechałam po Kazika do Krakowa – on był przecież specem od kanałów. Ale oni wyszli jakoś z patrolem sanitarnym. Jak wróciliśmy do Grodziska, ci z Promyka byli już w naszym mieszkaniu. Następnego dnia, pamiętam, robiliśmy wielkie odwszawianie. W Grodzisku siedzieliśmy do końca wojny. Ja bardzo dużo jeździłam, bo nie było już nikogo, kto by mógł. Byłam w Częstochowie i do Kielc woziłam pieniądze Stefanowi Grajkowi.

A co on tam robił?
Ukrywał się. On się zawsze ukrywał. A ty wiesz, że w tym domu, w Grodzisku, na dole była żandarmeria? To było bardzo dobre miejsce. Dotrwaliśmy tam jakoś do końca. Jak usłyszeliśmy, że wojsko wchodzi do miasta, wszyscy wyszliśmy na ulicę. I jak zobaczyłam te czołgi, ja nie wiem, co się ze mną stało. Dostałam jakiejś okropnej histerii i uciekłam do domu. Płakałam, płakałam, i nie mogłam się uspokoić. Było tak pusto i beznadziejnie. Wtedy tak naprawdę poczułam, jak bardzo jestem samotna. W ogóle po wojnie było ciężko. Pod pewnymi względami było trudniej niż w czasie wojny, kiedy było to stałe podniecenie. A po wojnie nie było nic. Nic nie zostało…

Niedawno byłaś w Polsce po raz pierwszy od 1945 roku, od wyjazdu.
Tak. Było mi bardzo trudno. Ale wzruszyłam się Warszawą, która kiedyś była moim miastem.
Dziękuję, Luba.

Tel Awiw, maj 1989 i październik 1999.
Luba Gawisar zmarła 8 listopada 2011 w Tel Awiwie.

 

Rozmowa pochodzi z książki Anki Grupińskiej „Ciągle po kole. Rozmowy z żołnierzami getta warszawskiego”, która ukazała się 15 kwietnia w wydawnictwie Czarne.