SZTUKA MIMU:  Mim w akcji
Bodecker&Neander Company / fot. Rafał Pudło

SZTUKA MIMU:
Mim w akcji

Agata Diduszko-Zyglewska

Artyści występujący na Festiwalu Sztuki Mimu pielęgnują tradycję pantomimy ze szkoły Marceau i wciąż rozwijają ten gatunek, czerpiąc ze współczesności i popkultury

Jeszcze 2 minuty czytania

Klasyczna pantomima z białym pierrotem skończyła się właściwie w XIX wieku, kiedy zabrakło kontynuatorów tej wymagającej, a zarazem niezbyt spektakularnej dziedziny sztuki. Pozostały różne opisy, ale nigdy nie dowiemy się, jak to naprawdę wyglądało. W latach czterdziestych XX wieku Marcel Marceau, czerpiąc z tradycyjnej formy, wyznaczył nowy kierunek rozwoju tej sztuki. Stworzona przez niego postać pechowego Bipa w kapeluszu z kwiatkiem należy do najpopularniejszych ikon zeszłego stulecia, a nieżyjący od dwóch lat Marceau pozostaje najsłynniejszym mimem świata.

Warszawski Festiwal Sztuki Mimu (odbywający się od dziewięciu lat w Teatrze na Woli) zgromadził w tym roku wielu uczniów zmarłego przed dwoma laty Francuza. Prezentując ich spektakle dyrektor artystyczny festiwalu, Bartłomiej Ostapczuk, dowiódł, że klasyczna pantomima jest w teatrze tym, czym wiersz w literaturze: czystą esencją znaczeń i emocji. Współcześnie najczęściej obcujemy z pantomimą jako z elementem innych, bogatszych w rekwizyty, dziedzin sztuki – klaunady, teatru tańca czy teatru dramatycznego. Mimowie tymczasem udowadniają, że pierwotna energia teatru wypływa z wyobraźni i ciała aktora. Podstawową mocą mima nie jest doskonałe naśladowanie, ale umiejętność sublimacji konkretnego tematu w poetycki, wieloznaczny, uniwersalny gest. W tym kontekście warto przyjrzeć się pracy Gregga Goldstona ze Stanów Zjednoczonych i Bodecker&Neander Company z Niemiec.

Goldston, bliski współpracownik Marceau, najpełniej pokazuje swój kunszt w formie najbliższej mistrzowi, czyli w etiudach indywidualnych (zaprezentowanych w ramach „Modern Mime Evening”). Oto samotny mim, siedzący na pustej skrzynce pośrodku sceny, zaczyna bawić się własną ręką – „odrywa” swój palec, żongluje nim, uczy go tańczyć. Urzeczony tańczącym palcem, „odrywa” kolejne. To, co elementarne, staje się sensacją, wymyka się definicji, zyskując jednocześnie liryczną konkretność. Publiczność patrzy jak zahipnotyzowana. Mim, upojony sukcesem, „odkręca” sobie po kolei ręce i nogi. Odkręcenie głowy jest oczywiście śmiertelne w skutkach, ale ta slapstickowa śmierć jest ponad wszystko początkiem wysublimowanej, teatralnej formy. Abstrakcyjna etiuda staje się metaforą bardzo konkretnego tematu – uzależnienia. Gdyby postać wykreowana przez Goldstona piła, paliła lub żonglowała strzykawką, nie byłoby już mowy o „poemacie gestu”. Ciało mima uruchamia utajone w ścięgnach metafory, naturalne symbole, zapisane i projektowane wprost z żywej materii.

Międzynarodowy Festiwal Sztuki Mimu

Festiwal odbywa się w warszawskim Teatrze na Woli od 2001 roku. Od 2005 jego dyrektorem artystycznym jest Bartłomiej Ostapczuk. Rosnąca renoma festiwalu sprawia, że z roku na rok gromadzi on coraz większą, międzynarodową publiczność. Tegoroczna, dziewiąta edycja, została poświęcona Marcelowi Marceau, a wzięli w niej udział artyści z Francji (Monsieur et Madame O), Rosji (Do Theatre), Niemiec (Bodecker&Neander Company), Stanów Zjednoczonych (Alithea Theatre, Gregg Goldston), Hiszpanii (Pau Bachero, Sergi Emiliano) i z Polski (Teatr Mimo, Ewelina Ciszewska). Festiwal poprzedziły dwutygodniowe warsztaty współczesnej pantomimy prowadzone przez gości z Polski i z zagranicy. Ukoronowaniem warsztatów był pokaz pracy nauczycieli i uczniów w ramach oficjalnego programu Festiwalu – Modern Mime Evening – niezwykła konfrontacja różnych technik, stylów i form w teatrze pantomimy.

Ciało mima jest swoistym mikrokosmosem, w obrębie którego można ukazać wszelkie konflikty definiujące istotę ludzką. Powszechnym motywem etiud są nieposłuszne części ciała obdarzone własną tożsamością, atakujące właściciela lub siebie nawzajem; demaskujące ukryte intencje postaci wbrew jej woli, jak w słynnych interpretacjach Slavoja Žižka, analizującego motyw biologicznego nieposłuszeństwa w klasycznych horrorach. W tym sensie pantomima ma chyba najlepsze narzędzia do literalnego ukazania człowieka jako wszechświata, w którym szaleją nieokiełznane żywioły: czysta seksualność, energia zmysłowości, religijny zawrót głowy w swym mistycznym i tragicznym wymiarze.

Alexander Neander i Wolfram Bodecker – najbliżsi przyjaciele i uczniowie Marcela Marceau – w spektaklu „Silence” pokazują cykl etiud na odwieczne teatralne tematy: cyrkowy iluzjonista i krnąbrny asystent, który bawi się na zapleczu magicznymi atrybutami, natchniony rzeźbiarz i uczeń przeżywający iluminację, malarz i jego model, napuszony gość w kawiarni i sprytny kelner. Kunszt mimów sprawia, że są to etiudy modelowe, a przedstawione w nich emocje są idealnie wydestylowane. Na chwilę uwalniamy się ze słynnej platońskiej jaskini i zamiast cieni kontemplujemy istotę rzeczy. Podobną moc miał w kinie Charlie Chaplin i bracia Marx.

Zarówno Goldston, jak Bodecker i Neander, z jednej strony pielęgnują tradycję pantomimy ze szkoły Marceau, z drugiej – rozwijają ten gatunek, czerpiąc ze współczesności i drążąc niepodejmowane wcześniej motywy. Istotne jest to, że nie szukają dróg rozwoju poza obszarem pantomimy (łącząc ją z innymi dziedzinami sztuki), ale udowadniają, że klasyczny alfabet mima nie został jeszcze odczytany na wszystkie sposoby i że wciąż stanowi sprawny instrument do interpretowania współczesnego świata.

Ciekawy przykład stosunków mimów z obecną rzeczywistością może stanowić brawurowa etiuda Bodeckera/Neandra, nawiązująca do najpopularniejszych filmów akcji w rodzaju serii o Bondzie czy kultowego „Matriksa”. Każdy, kto widział działanie mima wie, że tworzony przez niego świat to świat spowolniony – wynika to z idei kontemplowania pojedynczych, wziętych pod lupę emocji czy znaczeń, a także z kluczowego założenia pantomimy: niewidzialne uczynić widzialnym. Każdy, nawet najsubtelniejszy ruch, musi wynikać ze sprzężenia ciała z leżącą u podstaw ruchu ideą. A jednak w etiudzie rozpisanej na dwóch mimów, niespełna półtorametrową ściankę-kulisę i pustą przestrzeń, rozegrały się sceny strzelaniny, eksplozji budynku, pogoni na ruchomych schodach i w windach – i to w tempie jazdy roller-coasterem. Publiczność reagowała jak w prawdziwym multipleksie, chociaż żaden z dwóch bohaterów na scenie nie przyspieszył kroku; potrafili za to sprawić, że przyśpieszyła kreowana przez nich widmowa rzeczywistość.

Bodecker&Neander Company
/ fot. Rafał Pudło
Ten przykład jest istotny, ponieważ niszowość czy marginalizacja pantomimy jako sztuki wynika po części z przekonania, że jej tempo nie pasuje do współczesności; że jest „źle” elitarna, bo wymaga  nadmiernego skupienia od widza, którego czas płynie w zupełnie innych interwałach. Tymczasem mimowie bez trudu wpisują swoje działania we współczesne tempo życia i umieją wydobyć z dzisiejszych narracji i wątków popkultury nowe wcielenia odwiecznych tematów. Co ciekawe, nie zmieniają przy tym własnego sposobu powolnego i „dokładnego” bycia w czasie, przekuwają tylko w nowe kształty wytrychy do uruchamiania wyobraźni widza. Bo przecież pantomima, jako najbardziej ascetyczna wśród dziedzin teatralnych, w największym stopniu pozwala widzowi współtworzyć rzeczywistość spektaklu. My sami „meblujemy” światy tworzone przez mimów.

Zarzut anachronizmu tej sztuki jest więc głęboko nietrafiony. Mim nie jest więźniem czasu, działa ponad nim lub wobec niego. Jego tempo na różne sposoby wpisuje się w tempo zastanej rzeczywistości, tworząc nowe konteksty, budując nowe, harmonijne bądź dysonansowe, ale na pewno aktualne komentarze.

Gregg Goldston i Bartłomiej Ostapczuk
/ fot. Rafał Pudło
Bartłomiej Ostapczuk co roku zaprasza na festiwal jedną grupę reprezentującą inną formę sztuki, która czerpie z pantomimy. Ponieważ współczesna pantomima boryka się także z brakiem precyzyjnej definicji i przez to jej odrębna tożsamość rozmywa się w umysłach części odbiorców, takie zderzenie gatunków wydaje się Ostapczukowi świetnym sposobem na dookreślenie granic między nimi. W ubiegłych latach pojawili się na festiwalu mistrzowie nurtu „physical theatre” – Teatr Derevo i wirtuozi poetyckiej klaunady – Teatr Licedei. W tym roku oglądaliśmy Do Theatre Jewgienija Kozłowa – jedną z najważniejszych grup teatralnych wywodzących się z postkomunistycznej Rosji (obecnie mają siedzibę w Aachen w Niemczech). Do Theatre działa na styku teatru tańca i „physical theatre” – ich specjalnością jest deliryczny, czarny humor.

Na koniec chcę przywołać etiudę z ostatniego kulminacyjnego spektaklu festiwalu: „Silence” Bodecker&Neander Company. Dwaj mimowie na środku pustej sceny szukają czegoś w kieszeniach, w końcu znajdują – to klucz. Otwierają nim niewidzialne drzwi i wprowadzają nas do mieszkania. Tam oglądają z czułością obrazy na ścianach, zdjęcia w albumach, przymierzają ubrania, słuchają płyt. Wreszcie orientujemy się, że oprowadzają nas po mieszkaniu swojego przyjaciela i mistrza. Kiedy je opuszczają, po chwili zastanowienia, nie zamykają drzwi na klucz.  Na scenie zostaje skąpany w świetle stary kapelusz z zawadiackim kwiatkiem. To wyzwanie…



Już za dwa tygodnie Gregg Goldston w specjalnym wywiadzie dla „Dwutygodnika”!