Maszyna przepracowująca polskość

Maszyna przepracowująca polskość

Jakub Majmurek

„Sekret” rozgrywa się między chatą pod lasem i sceną, na której jeden z trzech bohaterów występuje jako drag queen

Jeszcze 2 minuty czytania

„Sekret” Przemysława Wojcieszka to trzeci po „Z daleka widok jest piękny” Anki i Wilhelma Sasnalów i „Pokłosiu” Władysława Pasikowskiego film, który w naszym najnowszym kinie problematyzuje temat polskiej odpowiedzialności wobec zagłady Żydów w trakcie II wojny światowej. Z nich wszystkich najmniej udany, niestety. Zawodzący zarówno na poziomie filmowej formy (tylko pozornie, bardzo powierzchniowo, nowatorskiej i poszukującej), jak i odwagi koniecznej do pokazywania tak bolesnego, kontrowersyjnego, budzącego potężne emocje tematu.

„Sekret” rozgrywa się między chatą pod lasem (symbolizującą wieś, prowincję, partyzancką wojenną przeszłość, związaną z nimi tradycyjną męskość) i sceną, na której jeden z trzech bohaterów filmu, Ksawery (Tomasz Tyndyk) występuje jako drag queen (symbol współczesnej, wielkomiejskiej, permisywnej, może nawet postpłciowej kultury). Ksawery razem ze swoją agentką Karoliną, studiującą język jidysz i historię przedwojennych polskich Żydów, odwiedza chatkę, w której mieszka jego dziadek Jan. Jana szanuje cała okolica – walczył w partyzantce, siedział za Stalina. Skrywa jednak mroczną przeszłość, ciąży na nim wina za śmierć Żydów podczas okupacji. Karolina zmusza Ksawerego do konfrontacji z dziadkiem i rodzinną historią. Na ekranie przez niecałe półtorej godziny obserwujemy emocjonalne podchody, ataki, kontrataki i uniki tej trójki, punktowane przez obrazy Ksawerego na scenie i powracający ciągle obraz-afekt, przedstawiający ryby ćwiartowane w rytm posępnej industrialnej muzyki.

„Sekret” po raz pierwszy widziałem w zeszłym roku w Gdyni, między dwoma dobrymi filmami: „Pokłosiem” i „Obławą”. Na ich tle wypadł bardzo blado. Blado tym bardziej, że trudno wtedy było go nie porównywać z filmem Sasnalów. Wyglądał przy nim trochę jak podróbka przy oryginale, odrobione na siłę i nieudolnie „zadanie domowe z nowego języka filmowego” i „ważnych społecznie tematów”. Jak agitacyjna filmowa czytanka dla szkół, w której w 82 minuty „przerabia” się Żydów, gejów i polski antysemityzm. Krytycznie, ale z szacunkiem dla ojczyzny i jej tradycji – konfrontując się z tabu jak wzorowy uczeń w wypracowaniu.

Dziś, gdy oglądam ten film po raz drugi, też nie mogę uznać go za udany. Ale moja ocena nie jest aż tak surowa, dostrzegam kilka interesujących motywów, tropów, elementów. Bohaterowie znajdują się w sytuacji, która ma wiele z Gombrowicza, zwłaszcza tego z „Pornografii”. Tak jak układy postaci w prozie pisarza, trójka z „Sekretu” tworzy pewną dialektyczną maszynę przepracowującą polskość.

Pan Jan to polskość hegemoniczna, oczywista, nieurefleksyjniona. Ucieleśniająca patriarchalną zasadę władzy, wspierającą się na figurach patriotyzmu, poświęcenia za ojczyznę, antykomunizmu, skonstruowanej wokół przemocy męskości. Karolina jest przeciwstawioną takiej polskości histeryczką. Jej histeria łączy się z obsesyjną wolą prawdy, żądaniami wyznania winy, upamiętnienia tego, co polskość hegemoniczna musiała wyprzeć (swoją współwinę za śmierć Żydów), by móc się ukonstytuować i zająć dzisiejszą pozycję władzy. Karolina histeryzuje Jana, podkopuje symboliczne fundamenty jego pozycji jako bohatera, dziadka, autorytetu lokalnej społeczności, symbolu – a wraz z nimi pretensje do uniwersalności hegemonicznej, panującej narracji o polskości.

Ksawery w tym układzie powinien być ucieleśnieniem projektu pozytywnie zhisteryzowanej polskości. Wyzwolonej spod władzy takich figur jak Jan, spod władzy patriarchatu i heroiczno-patriotycznej narracji. Ale ten proces dialektyczny nie chce się u Wojcieszka domknąć, ciągle się zatrzymuje, zacina, jęczy, kasła – co jest największą zaletą filmu. Bo ta niedziałająca (czy raczej zawsze działająca tylko wtedy, gdy się psuje) gombrowiczowska maszyna świetnie pokazuje stan naszej kultury, w której proces mierzenia się z tym, co wyparte, wyzwalania spod władzy opartych na tym wyparciu figur, ciągle zacina się i cofa. Ostatnia dyskusja wokół interpretacji „Kamieni na szaniec” Elżbiety Janickiej może być doskonałym przykładem.

„Sekret”, reż. Przemysław Wojcieszek.
Polska 2012, w kinach od 19 kwietnia 2013
Szkoda, że u Wojcieszka obraz pracy tej społecznej maszyny ginie w dosłowności i pretensjach. W estetyce, której reżyser nie czuje (co najlepiej widać w scenach występów Ksawerego jako drag queen), ale w którą wchodzi – ma się w wrażenie – dlatego, że „tak trzeba we współczesnym kinie festiwalowym”. W pewnym uczniackim ugrzecznieniu, podszytym lękiem przed uderzeniem naprawdę mocno i naprawdę tam, gdzie boli. Mimo ciekawych zdjęć Jakuba Kijowskiego, potencjał wizualny tego filmu został zmarnowany, za rzadko pracuje obraz, za często retoryka i dydaktyka. Twórcy wyraźnie nie potrafią zostawić pewnych kwestii poza dialogiem.

W efekcie nie bardzo wiadomo dla kogo jest to dzieło. Widzom kina artystycznego wyda się wtórne, zbyt dosłowne i oczywiste. Widzom bardziej przyzwyczajonym do stylu zerowego zbyt udziwnione. Stojący w pół drogi między „Pokłosiem” a „Z daleka widok jest piękny” film może okazać się równie obcy dla publiczności obu tych obrazów. Zwłaszcza że wchodzi do kin teraz, gdy dyskusja wywołana przez Sasnalów i Pasikowskiego w dużej mierze nasyciła media tematem.

Wszystko to skazuje „Sekret” na dość szybkie zapomnienie. Szkoda tematu, szkoda gombrowiczowskiej struktury, żal kolejnego po „Made in Poland” filmu Wojcieszka, który wydaje się lecieć prosto do celu po to, by rozminąć się z nim na ostatniej prostej.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.