Porno – kryzys Almodóvara
„Przelotni kochankowie”, reż. Pedro Almodóvar.

Porno – kryzys Almodóvara

Adam Kruk

W nowym filmie Almodóvara najtrafniejszy jest tytuł. Całość przelatuje przed oczyma niczym odrzutowiec, nie pozostawiając po sobie wiele ponad rozczarowanie

Jeszcze 2 minuty czytania

Przed włoskim kinem podsłuchałem rozmowę pewnej atrakcyjnej signory w średnim wieku ze spotkanym przypadkiem znajomym. Gorąco odradzała mu kupno biletu na nowy film Pedra Almodóvara. Mówiła: „Idziesz na film, dostajesz porno gratis”. Byłem już wtedy po seansie „Przelotnych kochanków” i – mimo że uważam go za najgorszy obraz reżysera od lat (a może w całej karierze) – pornografii nie uświadczyłem. Zacząłem się jednak zastawiać, o cóż mogło chodzić tej pani? Czy czegoś nie przegapiłem? A może zapomniałem, że Almodóvar potrafi gorszyć? W końcu jego pierwsze sprośne filmy z lat 80., do których wyraźnie tu mruga okiem, stały się jednym z symboli Movidy – dzikiego wybuchu artystycznej bohemy i poluzowania obyczajów po śmierci generała Franco.

Gdzie zatem schowało się porno? Owszem, jest w filmie jedno zbliżenie na okazały męski wzwód – zamaskowany jednak spodniami. Odznacza się na nich jak ten ze słynnej okładki „Sticky Fingers” Stonesów, wymyślonej przez Andy'ego Warhola. Co jednak w 1971 roku wywoływało rumieńce, dziś wydaje się dość niewinne. Może chodziło więc o radosne ujeżdżanie śpiącego nieznajomego przez starającą się stracić dziewictwo pasażerkę? Może o robiącego to samo z nafaszerowaną prochami partnerką pana od wzwodu? Tyle że podobna scena pojawiła się już w „Złym wychowaniu”, w dodatku w wersji trans – udało się nią zgorszyć wtedy Zdzisława Pietrasika, który pisał, że „nie ma przyjemności w oglądaniu pieprzących się facetów”. W „Przelotnych kochankach” wszystko odbywa się grzecznie, w ciuchach, dając efekt bardziej komiczny niż podniecający. W porównaniu z obsikiwaniem się bohaterek „Pepi, Luci, Bom i inne laski z naszej paczki” (1980) – słabizna. Więcej perwersji pojawia się może w dialogach, gdzie jednak sytuacje, o których mowa, zobaczyć możemy jedynie oczyma wyobraźni. Dominują słowa, słowa, słowa.

W „Przelotnych kochankach” w obrazie nie dzieje się wiele. Prawie cały czas znajdujemy się na pokładzie samolotu linii Peninsula relacji Hiszpania–Meksyk, który, zamiast lecieć za ocean, czekać musi na decyzję z lotniska, co zrobić z uszkodzonym podwoziem. Sytuacja jak ze świetnego „Lotu” Roberta Zemeckisa rozbrojona zostaje almodóvarowskim kabaretem. Samolot krąży wokół La Manchy (ojczystego regionu reżysera) niczym błędny rycerz Cervantesa. O awarii zaś wie tylko personel samolotu, który, by nie budzić paniki na pokładzie, postanawia pasażerów uśpić. Oszczędzona zostaje jedynie pierwsza klasa, którą leci m.in. amant filmowy, burdelmama i oszust finansowy. Przegięta, pijana i naćpana załoga postanawia na różne sposoby umilić im – a przede wszystkim sobie – ten, być może ostatni, lot. A także, na ile to możliwe, uporać się z nierozwiązanymi sprawami.

Ten (powietrzny) statek pijany stanowi czytelną metaforę współczesnej, targanej bezrobociem, zniechęceniem i populizmem Hiszpanii. Klasa średnia zapadła w letarg, zdemoralizowana elita załatwia swoje interesy, a klasy niższe (tu: stewardzi) oddają się hedonizmowi. Tymczasem kraj bez kierunku i celu zatacza kręgi w obłokach. Almodóvar nie należy jednak do indignados. Mówi raczej: „a niech się kręci!”. W „Przelotnych kochankach” już w pierwszej scenie widzimy, że winowajcy awarii to wcale nie elity – choć te są oczywiście oderwane są od rzeczywistości i ręce mają ubrudzone. Zawinili wychowankowie reżysera, Antonio Banderas i Penelope Cruz, dla których życie uczuciowo-erotyczne ważniejsze jest niż obowiązki na lotnisku. Może więc to dzieci Movidy, stawiające bardziej na życie niż pracę, odpowiedzialne są za kryzys w kraju? Ale cóż to za kryzys! Wszak pozwala być nieustannie odurzonym miłością, alkoholem, narkotykami! Trudno oczekiwać, że Almodóvar zamieni się nagle w płaczkę.

„Przelotni kochankowie”,
reż. Pedro Almodóvar.

Hiszpania 2013, w kinach od 10 maja 2013 
Banderas i Cruz pojawiają się nieprzypadkowo – reprezentują dwa najważniejsze okresy w filmografii reżysera. „Przelotni kochankowie” to bowiem swoisty best of Almodóvar. W obsadzie pojawia się więc także kojarzona ze „Wszystko o mojej matce” Cecilia Roth czy Javier Cámara – twarz „Porozmawiaj z nią”. Niestety, choć miało być best, nie wyszło nawet dobrze. Śladowa obecność Cruz na ekranie przypomina tę z ostatniego filmu Allena, z którym „Przelotnych kochanków” łączy coś jeszcze. Tak jak w wypadku „Zakochanych w Rzymie”, i tu można mówić o zuchwałości, jeśli nie wyrachowaniu, twórcy. Obaj mistrzowie doszli już do takiej perfekcji w zabawianiu widza, że postanowili na tym poprzestać. Nie byłoby może w tym nic złego, gdyby nie żal, że przecież potrafią niekiedy, nie tracąc uśmiechu, przemycić pod nim dużo więcej niż ciąg skeczy.

Nie tym razem jednak. Wydaje się, że Almodóvar bardziej niż opisał hiszpański kryzys, zwyczajnie go tu zinternalizował. Po 90-minutowym seansie następuje konfuzja: czy to naprawdę już koniec? Jeśli w czasie trwania „Przelotnych kochanków” można się przynajmniej pośmiać, to po wyjściu z kina (brak pomysłu na finał jest wręcz zawstydzający) docenia się przede wszystkim adekwatny tytuł. Całość przelatuje przed oczyma niczym odrzutowiec, nie pozostawiając po sobie wiele ponad rozczarowanie. Ja poczułem się wręcz oszukany.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.