Jeszcze 2 minuty czytania

Łukasz Gorczyca

DOBRY WIECZÓR:
Paradygmat w polu

Łukasz Gorczyca

Łukasz Gorczyca

„Szumi dokoła las, nie będą wycinać nas”  śpiewają drzewa, ciesząc się z rozwoju prasy internetowej. Ale jednak będą wycinać  nowe pismo o polskiej sztuce, magazyn „Szum”, objawia się właśnie światu w tradycyjnej, papierowej formie. W podtytule: „sztuka polska w rozszerzonym polu”. No właśnie, wyszliśmy już przecież z lasu, a sztukę naszą widzimy ogromną!

Nowe czasopismo startuje z misją odnowy krajowej krytyki artystycznej i z miejsca wpada we wdzięczną egzaltację. Tandem redaktorów naczelnych Banasiak-Mazur we wstępniaku, a zaproszeni przez nich felietoniści na kolejnych kolumnach kokietują nas obietnicami i wątpliwościami co do własnych możliwości pisarskich. Z kolei dział recenzji z bieżących wystaw nie zawiera żadnych ilustracji, co potęguje wrażenie, że „Szum” jest magazynem nie tyle o sztuce, co o krytyce sztuki. Oto czasopismo samo o sobie, czasopismo, które wygląda jak to kiedyś, w XX wieku czasopisma wyglądały, a powołane zostało do życia... z braku czasopisma. Niby logiczne, a jednak symptomatyczne, siłą sprawczą okazuje się sentyment, tęsknota za starymi, dobrymi czasami, za krytyką artystyczną, za magazynami o sztuce miło rozsadzającymi półki kolorowymi grzbietami. I za sztuką, o której można pisać prosto i przyjemnie.

Jednocześnie ruszyła też jednak onlajnowa wersja „Szumu” z odmienną zawartością. Wśród pomieszczonych tam not, rozmów i krótkich recenzji znalazł się rodzynek w postaci obszernego eseju Iwa Zmyślonego, który tłumaczy naczelnemu, jak dalece błądzi on w swoich diagnozach na temat marazmu w krajowej krytyce artystycznej. To znaczy, co do marazmu panowie się zgadzają, różnią się zaś co do jego przyczyny i ewentualnych środków zaradczych. Naczelny Banasiak podwija rękawy i zakłada nowe czasopismo, a filozof Zmyślony wykazuje gdzie tak naprawdę jest pies pogrzebany (w lesie? w polu?). Sugestywnie kreśli historię wyczerpania się dyskursu emancypacyjnego w polskim piśmiennictwie o sztuce i wypatruje nowego wzorca – paradygmatu – który pomógłby przełamać marazm skuteczniej, niż wycinanie starych drzew, czyli uporczywe powtarzanie tej samej, emancypacyjnej metody. Czytelnikowi wyczerpanemu lekturą tego żarliwego manifestu przychodzi do głowy proste pytanie o samą sztukę. Jak właściwie więdnące paradygmaty krytyki mają się do sztuki, która jest wszak krytyki przedmiotem? Czy tu zachodzi może jakiś związek przyczynowo-skutkowy? Czy w szumnie rozszerzanym polu obserwacji pojawia się nowa sztuka? Czy krytyka odnawia się dla nowych, odkrywanych dopiero jakości artystycznych, czy po prostu – sama dla siebie, dla podtrzymania dawnego porządku?

Im dalej w las, tym ciemniej. Ponieważ jeden z redaktorów sam prowadzi również prywatną galerię, to nie wypada mu niestety pisać o tym, co ciekawego dzieje się pod jego skrzydłami. Łatwiej za to wspomnieć o innym koledze-galerzyście, który jak się okazuje z łam „Szumu”, nie krępuję się składać propozycji wystawy własnego podopiecznego do pawilonu polskiego na biennale w Wenecji. W końcu nigdzie nie jest napisane, że tak nie można. Oj szumi w głowie od tych zawiłości.

Tymczasem młodzi artyści usilnie pracują nad nowymi formułami dla sztuki. Kolektyw Billy Gallery, który ekologicznie przeniósł swoje dywagacje artystyczne w przestrzeń wirtualną, opublikował właśnie kolejny materiał programowy – składkowy film „What Really Matters?”, w którym szereg młodych twórców zwierza się z tego, co ich zdaniem tak naprawdę się liczy. Rozrzut odpowiedzi jest spory – od pluszowych zabawek, przez rodzinę i przyjaciół, aż po wyrażone przez Tymka Borowskiego przekonanie, że podstawą jest regularne zdobywanie i adaptowanie wiedzy w celu ulepszania życia.

Oglądając poszczególne wypowiedzi, trudno powstrzymać się od wrażenia, że przydałby się tu zdolny krytyk, aby odpowiednio zinterpretować i naświetlić wysiłek podejmowany przez artystów. Ale samo pytanie – co jest dziś w istocie ważne dla artystów i dla sztuki? – jest tyleż proste co wciągające. To pytanie postawione jakby wbrew tytułowi nowego magazynu – nakierowane na oczyszczenie z doraźnego szumu, wypreparowanie z niego przejrzystych i szczerych wartości, które pomogą lepiej zorganizować sobie życie.

Ciekawi mnie zgłoszony przez Borowskiego argument „lepszego życia” (to live better – warunkiem poprawy jest m.in. lepsza komunikacja, dlatego oficjalnym językiem wypowiedzi Billy Gallery jest angielski – co na to polskojęzyczny „Szum”?). W jakiś sposób rymuje się on ze zmianami w kulturze codziennego życia, które stają się nie tylko coraz bardziej widoczne, ale też poszerzają skutecznie pole tego, co uznawaliśmy dotąd za kulturę. Nie tylko jeździmy wolniej (rowerami), ale również jemy coraz wolniej (slow food) i z namaszczeniem celebrujemy stare dobre rzemiosło zamiast jednorazowych produktów z wielkich fabryk. Zwalniamy i ulepszamy – artyści również.

Brzmi to podejrzanie prosto i pozytywnie, szczególnie, jeśli przypomnieć sobie postulat skutku w sztuce zgłaszany nie tak znowu dawno przez Artura Żmijewskiego. Jego wszakże program, zgodnie – jakżeby inaczej – z paradygmatem emancypacji, skupiał się na szerokich politycznych celach i idei społecznej solidarności. Młodsi artyści sprytnie przedefiniowali ideę skutku – ma być lepiej przede wszystkim dla nas samych, i w tym skromnym zakresie zmiana faktycznie wydaje się łatwiej osiągalna.

Można przy okazji zauważyć, że paradygmat nam zdecydowanie mięknie. Sto lat temu królował w Polsce dyskurs niepodległościowy, potem nadciągnął ze wschodu paradygmat rewolucji, który szczęśliwie, po 40 latach odwrócony został w paradygmat transformacji (inaczej zwanej zmianą), by wreszcie skromnie poprzestać na paradygmacie ulepszenia. Cele przed nami jakby coraz skromniejsze.

Sztuka krytyczna operowała chętnie szokiem, przytykając kable pod napięciem do wrażliwych odnóży społeczeństwa. A nas tu teraz zajmują bardziej konkretne zagadnienia. Weźmy na przykład transport kolejowy. Artysta Igor Przybylski znany jest w środowisku jako pasjonat kolejnictwa, a jego praktyka artystyczna sprawia wrażenie alibi dla uczynienia z obsesyjnego hobby łatwiej akceptowalnego społecznie zajęcia. Czytając autorski tekst towarzyszący jego najnowszej wystawie, odkrywamy wszakże elementy zaangażowanej krytyki: „Jeśli jednak uświadomimy sobie, że 40 lat temu w Niemczech pociągi jeździły z prędkością 200 km/h i więcej (rekordowa lokomotywa 103-003 w 1985 roku osiągnęła szybkość 283 km/h), a obecnie w Polsce osiągają 160 km/h i to tylko na kilku głównych liniach, to każdy może sam sobie odpowiedzieć na dziś zadane pytanie: Gdzie jest Polska?”. W polu, w rozszerzonym polu, chciałoby się odpowiedzieć.

A sztuka? Jej formy i narzędzia okazały się na tyle wygodne i inspirujące, że coraz częściej służą jako elementy osobistych praktyk samokształceniowych nie pozbawionych wszakże pewnego społecznościowego etosu. Czy to będzie troska o stan sieci kolejowej i drogowej w kraju, czy promocja świadomości ekologicznej ujęta w projekt codziennego wspinania się na drzewa, czy też ankieta na temat tego, co ważne. Ale sama sztuka jest już chyba zupełnie gdzie indziej. Jej kojący szum milknie wraz z kolejnymi wycinanymi drzewami. I szukaj teraz krytyku wiatru w rozszerzonym polu...