Czyszczenie okularów
"Ojciec i syn", reż. Paweł Łoziński

Czyszczenie okularów

Marta Syrwid

Łozińscy chcieli zrobić film o łączącej ich bliskości. Opowiedzieć o splocie uczuć, które ich wiążą. Mocno, na supeł. Zrobić film z rozczarowań i zaufania; taki, którego nie da się rozplątać, można go tylko przeciąć. Z siedemdziesięciu godzin materiału powstały jednak dwa filmy

Jeszcze 4 minuty czytania

To musiało być lato roku 2010: po siedemdziesiątych urodzinach Marcela w maju, przed czterdziestymi piątymi urodzinami Pawła w grudniu. Trochę mżyło, przez co Marcel i Paweł musieli często wycierać szyby w samochodzie, okulary oraz obiektywy podręcznych kamer. Przez wiele dni było jednak dość ciepło: ojciec i syn mieszkali więc w kamperze, chodzili w T-shirtach, jedli lody, stawali na głowie na zielonym trawniku, a Marcel, na polu pełnym dojrzałych słoneczników, opowiadał o filmie swojego życia.

Zamiary

Marcel i Paweł Łozińscy celowo zastawili na siebie sidła. Zamknęli się w samochodzie z zamontowanymi wewnątrz kamerami oraz rejestratorem dźwięku, i wyjechali z Warszawy w dwutygodniową podróż. Kierunek: Paryż. Chcieli, aby powstał film o tym, o czym nie potrafią rozmawiać, chociaż wciąż próbują. Pomysł filmu i podróży należał do Pawła i to jemu zależy tu na rozmowie o konkretnych problemach: następstwach związanych przede wszystkim z rozwodem rodziców. Z jednej strony Paweł chce więc opowiedzieć ojcu o swoich uczuciach, z drugiej jednak próbuje wyszarpać głęboko schowane wspomnienia, wyrzuty sumienia i porażki Marcela. Jest w tym okrucieństwo, ale jest też rozżalenie, czuć potrzebę rewanżu, ale i respekt, ciekawość i chęć rywalizacji. Otrzymuje więc wreszcie Paweł, a za nim widzowie, najbardziej intymną chyba opowieść Marcela: o „najgorszym dniu w życiu” i o płaczu po śmierci ojca.

Chcieli więc zrobić film o łączącej ich bliskości. Bliskości niewygodnej i bliskości szczęśliwej. I chcieli też opowiedzieć o splocie uczuć, które ich wiążą. Mocno, na supeł. Zrobić film z rozczarowań i zaufania; taki, którego nie da się rozplątać, można go tylko przeciąć. Z nagranych siedemdziesięciu godzin materiału powstały jednak dwa filmy: „Ojciec i syn” – niemal godzinna wersja Pawła Łozińskiego oraz „Ojciec i syn w podróży” – dłuższy o kwadrans film Marcela Łozińskiego. Po obejrzeniu obu filmów można więc się zastanawiać: czemu każdy z reżyserów chciał pokazać zupełnie inne momenty podróży, lub, wybierając te same sceny, zmienić ich kontekst, uciąć w innym miejscu; czemu podczas montażu nie byli w stanie się porozumieć i nie potrafili ustalić jednej wersji wydarzeń, którą wspólnie upublicznią.

Porównania

W tej sytuacji bezpośrednie porównania byłyby jednak trywialnym sposobem na analizę „Ojca i syna” oraz „Ojca i syna w podróży”. Mechaniczne zestawienia obu wersji tylko skrzywdziłyby twórców. Oczywiście, stanowią te filmy materiał idealnie przygotowany do śledzenia intencji i metod manipulacji, którymi posługiwali się autorzy. Nie tylko „nuda” wypełniająca dziesiątki nagranych godzin była przecież argumentem dla odcięcia większości materiału i ułożenia z reszty dwóch spójnych historii. Nic prostszego jednak (i nic bardziej bezwartościowego) niż porównania: których scen nie pokazał Marcel (w odniesieniu do filmu Pawła), i które rozmowy pominął Paweł (na podstawie odwołań do filmu Marcela). Tropienie intencji twórców i próby nazywania ich byłyby więc zarażone stronniczością, pachniałyby błotem i świeżo drukowanym „Super Expressem”. Próba osądzenia, kto „ma rację”, jest więc z góry skazana na porażkę. Podobnie jak rozpatrywanie obu wersji osobno, bo, powtórzę, te dwa warianty jednej historii są ważne. Tego supła nie wolno przecinać.

„Ojciec i syn”, reż. Paweł Łoziński 

Dwa

Ale: rytmy opowiadania są dwa, wybrano też różne ścieżki dźwiękowe i odmienne otwarcia. Co najważniejsze i – jednak – zaskakujące: różnią się również wnioski, jakie można wyciągnąć z każdego z filmów, zwłaszcza oglądanego osobno, bez znajomości treści drugiego. Dlatego też trzeba myśleć o tych obrazach jak o jednej historii, filmie-hybrydzie o cechach dwóch odrębnych dzieł, nie dość jednak samodzielnych, żeby przetrwać bez siebie. Separowanie ich, na przykład dystrybucyjne, zadziała przecież nie tylko na szkodę widza, ale zuboży przede wszystkim dzieło. Dzieło, czyli dwa punkty widzenia – dwa filmy dwóch mężczyzn patrzących na siebie przez okulary, których szkła wciąż czyszczą. Tak jak montaż poszczególnych scen wpływa na rozumienie ich sensów, tak kolejność oglądania wersji filmu Marcela i Pawła, Pawła i Marcela, będzie miała też wpływ na odbiór oraz proporcje sympatii widzów. Bo ojciec i syn walczą tu i prowokują. Nie oszczędzają przy tym siebie, to prawda, odsłaniają również własne słabości, choć zdecydowanie prościej jest Pawłowi mówić o błędach ojca niż o swoich, a Marcelowi milczeć, niż się rewanżować. Każdy z nich ma jednak swój sposób na ten spór, każdy chce wygrać – „mieć rację”.

Mieć rację

W obu filmach pojawia się scena, w której Marcel pyta Pawła, czy chciałby, żeby ojciec wygrał z nim „w łapki”. Paweł zarzeka się, że nie pozwoliłby na to – zależy mu na zwycięstwie. „No dobrze, to mi się podoba. Żadnej taryfy ulgowej” – podsumowuje więc ojciec. Ale – w innej scenie, jedynie w filmie Marcela – pada z jego ust także: „U mojego ojca denerwowało mnie to, że zawsze musiał mieć rację, tym bardziej ja też się napinałem. Poza tym, ja gdzieś przy nim… on może nie czuł tego do końca – się zmniejszałem”. O tym samym uczuciu opowiadał również drugiemu synowi – Mikołajowi. W „Książce” przeczytać można „dalszy ciąg” opowieści o nieustępliwym ojcu Marcela. Podobno na zarzuty syna miał odpowiedzieć: „Nie, nie, to ty, synu, zawsze musisz mieć rację”. Upór i żal dziedziczone z pokolenia na pokolenie słychać także w kilku gorzkich monologach Pawła, miarowo i mocno uderzających w każdym z filmów. Największe wrażenie robi jednak pierwszy z nich. Co istotne, zdecydował się umieścić go w otwarciu swojej wersji filmu ojciec, czyli ten, który jest tu obwiniany, i który – nie mogąc znieść wyrzutów syna – szybko kończy rozmowę, zabiera kamerę. Wymusza tym samym urwanie monologu, na zimno zaczętego przez Pawła: „Ja na pewno mam dużo złości. „«Wiem, że ciężkie było dla was było to, że się rozwiodłem z mamą…» – nigdy, kurwa, tego nie usłyszałem. (…) Zawsze myślałeś, że jak coś jest fantastyczne dla ciebie, to jest też fantastyczne dla twoich dzieci. (…) To jednak nie koniec” – za chwilę Paweł stara się złagodzić zdenerwowanie zranionego ojca. Sposobem na zneutralizowanie ataku na Marcela ma być jednak przyznanie się do powtórzenia podobnych błędów. Paweł mówi przecież, komentując własne rodzinne niepowodzenia: „Ale ja te same rozmowy będę odbywał ze swoimi dziećmi, zaraz.”

Ta skomplikowana więź zaciskająca się między ojcem i synem rozjątrzyła też spór artystyczny. Na przekór tej przechodzącej z rąk do rąk racji „Ojciec i syn” oraz „Ojciec i syn w podróży” pozostaną od siebie uzależnione. Można więc sądzić, że ciężar porównań obu reżyserów stanie się teraz jeszcze bardziej męczący. Bo przecież: rzetelni biografowie i tak zdążyli już przypiąć Marcelowi i Pawłowi medal „rodzinnej tradycji filmowej”, a w publikacjach dotyczących Łozińskich stratą fantastycznej ciekawostki byłoby pominięcie skoligacenia rodziny z Jeanem Vigo. Pełen pretensji Paweł wspomina zresztą w jednej ze scen, że jego biogram zaczyna się od sformułowania „syn reżysera Marcela Łozińskiego”.

Wzruszenia

Najbardziej poruszająca jest jednak świadomość, że twórcy uczynili siebie bezbronnymi – pozbawili się ochrony, upubliczniając obie wersje. Do tej pory, nawet jeżeli ujawniali w filmach swoją prywatność, robili to w sposób bardzo okrojony, działanie to stanowiło zresztą tylko jeden z czynników mających uruchomić, na przykład, szczerość bohatera. Biegający po Ogrodzie Saskim Tomasz, najmłodszy syn Marcela, został przecież pokazany we „Wszystko może się przytrafić”, ponieważ ojciec chciał wykorzystać kontaktowość, niewinność i nieskrępowaną ciekawość dziecka. Chciał za jego pośrednictwem „porozmawiać” z przesiadującymi na ławeczkach starszymi ludźmi. Podobnymi motywami kierował się, filmując synka we wcześniejszym „89 mm od Europy”. Również w zakończeniu „Żeby nie bolało” Marcel wykorzystał kadr przedstawiający siebie podczas realizacji filmu. Pojawił się więc raczej jako symbol profesji reżysera w ogóle, zwłaszcza że do zaakcentowania swojej obecności użył tylko zatrzymanego kadru, a nie filmowego fragmentu. W swoim przedostatnim filmie „Tonia i jej dzieci” Marcel jest co prawda jednym z  bohaterów opowieści, ale pozostaje na uboczu. Nie angażuje się w historię więzionej kilka lat przez UB Toni Lechtman tak, jak rodzeństwo jego przyjaciół, opowiadające o swojej matce. Łoziński słucha i pyta: jest reżyserem nie tylko filmu, ale i rozmowy. 

„Ojciec i syn”, reż. Paweł Łozińśki

W najnowszym dokumencie nie reżyseruje już ani siebie, ani „bohatera” – syna. Etapy podróży wyznaczane są przez tematy kolejnych rozmów i zwierzeń, a nie dzięki przekraczaniu granic geograficznych. Celem nie jest Paryż, ale poznanie i bycie ze sobą – czasami przypominające siłowanie na rękę. Żaden z bohaterów-reżyserów nie wygra jednak tego starcia, bo są wobec siebie jednakowo silni i tak samo słabi. Na przemian więc oglądamy pauzy spokoju i wysokie rejestry napięcia. Nikt tu nikogo nie reżyseruje. Autorzy są jedynymi bohaterami, ich prywatność została odsłonięta, a udawać nie potrafią. Wiedzą również z doświadczenia, że fałsz, sztuczny ton czy śmiech nie tylko zapisałyby się w pamięci kamer cyfrowych, ale zostałyby przede wszystkim zauważone przez współtowarzysza i przez widza. Zgrzytałyby więc okrutnie. I choć czasami mam wrażenie, że pytania zadawane przez Pawła są zbyt zgrabne, zbyt przemyślane, by zaufać ich spontaniczności – sądzę, że te nieudane próby stworzenia pozorów, paradoksalnie, stanowią właśnie o autentyzmie. Są świadectwem ogromnego dystansu, który potrafi pojawić się między synem i ojcem; który zmraża naturalność, wciska w kurtuazje. Dzięki tym niewinnym fałszom momenty, w których Paweł daje się choć trochę ponieść emocjom, stają się również wzruszające. Zamiast tych twardych pytań, w sam raz do poważnej gazety („Kim jesteś: polskim ojcem czy żydowskim ojcem?”, „Kim się czujesz w Austrii?”, „Kim się czujesz w Czechach?”), wolę usłyszeć Pawła, który ściszając drżący głos, pyta Marcela: „Wzruszyłeś się? Ty się nigdy nie wzruszasz…”.

Nieprawda. Kilkakrotnie można w tych filmach zobaczyć zaczerwienione, wilgotne oczy Marcela. Nie pozwala sobie jednak na bardziej widoczne wzruszenie, kiedy opowiada, że najwięcej czułości otrzymywał od mamy w listach pisanych do niego na letnie kolonie. I że dlatego właśnie lubił wyjeżdżać. I kiedy mówi o tym, jak wyobrażał sobie ostatnie chwile matki, która popełniła samobójstwo. I kiedy uświadamia synowi, i chyba równocześnie również sobie: „w twoim wieku już nie miałem w ogóle rodziców”.

Męska podróż

Ale, ale – to nie jest roztkliwione dziamganie. To jest męska podróż, w której wzruszenie się ukrywa, a oczy bohaterów znajdują się za mocnymi szkłami okularów. To jest męska podróż, podczas której Marcel – udając, że podnosi coś z ziemi – spuszcza głowę, słuchając żalu syna, który złośliwie i dobitnie uświadamia ojcu, że jako rodzic poniósł klęskę. To jest męska podróż, podczas której Marcel opowiada synowi, jak ukradł dla niego „lokomotywkę”, i dosiada, specjalnie dla Pawła, wielkiej rzeźby żółwia. To jest męska podróż, podczas której bohaterowie godzą się, wspólnie jedząc lody. To jest męska podróż, podczas której rozmawiają o „oglądaniu się za dupami”, o tirówce, o starzeniu się i sensie szukania idealnej partnerki, przy której: „i sex fajnie, i intelektualnie fajnie, i się nie nudzisz, i można z nią żyć – i się nie zmęczysz.”

„Ojciec i syn”, reż. Paweł Łoziński

Koniec

Im trwalsze okaże się medium i im szersza publiczność zobaczy oba filmy, tym mocniej splotą się te dwie opowieści o jednej podróży. Można unikać pompy określenia „na zawsze”, ale trzeba pamiętać, że te dwa obrazy przeżyją przecież twórców. Splątane ze sobą: niechęć, miłość, oddanie, znużenie, pretensje i wyrzuty sumienia przetrwają więc na długie lata zamknięte w filmach. Tak samo jak uśmiechnięci, młodziutcy rodzice Marcela zostali utrwaleni na fotografii, którą Marcel pokazuje w finale podróży. „Ustawili aparat na statywie, ojciec włączył samowyzwalacz i miał pięć sekund, żeby zdążyć z powrotem na ławkę, do swojej zamyślonej pozy. Mama musiała mieć już z góry przygotowane spojrzenie. (…) Mówili, że razem i szczęśliwi byli tak naprawdę tylko wtedy, w czasie tego zdjęcia”. Tak opisuje to – chyba najważniejsze ze zdjęć w życiu Marcela – jego drugi syn, Mikołaj, w „Książce”. Oficjalnym celem podróży Pawła i Marcela miało być właśnie odwiedzenie zakątka ze zdjęcia – jednej z alejek Ogrodu Luksemburskiego, która posłużyła nie tylko za plener do fotografii, ale stała się również miejscem, w którym Marcel pochował swoją mamę. „Po śmierci babci [matki] pojechał [Marcel] do Paryża i w nocy przeskoczył przez to ogrodzenie. (…) Wziął ze sobą łopatę, właściwie małą dziecięcą łopatkę, i urnę z jej prochami. Zakopał babcię [matkę] w kwiatach koło ławki”. Na rok przed publikacją „Książki”, realizują swój film, Marcel stoi przy wypielęgnowanym klombie kwiatów w Ogrodzie Luksemburskim i wita się z matką. Jest wesoły, mówi, że przyjechał z „Pawełkiem”. Pokazuje mu wspomnianą fotografię – nosi ją zawsze przy sobie i choć o nią dba, zdjęcie powoli zamienia się w strzęp. Jest wymięte, wypłowiałe, odpadły już wszystkie rogi i pozostało samo serce: zakochani Eugenia Łozińska i – wówczas jeszcze – Salomon Stramer (ojciec Marcela zmienił później oficjalnie używane imię i nazwisko na Roman Kornecki). I właśnie w tym momencie filmu Marcel wydaje Pawłowi instrukcję dotyczącą podziału własnych prochów i zakopania każdej garstki w innym miejscu.

Bardzo ciche tętno śmierci pulsuje w tych filmach nieustannie. Rytmicznie powraca temat odchodzenia i strachu przed utratą najbliższych. Wbrew tym widzianym podczas podroży słonecznym horyzontom wypełnionym zazielenionym latem, wbrew żartom, ironicznym komentarzom i śmiesznym pomyłkom – śmierć wciąż tu o sobie przypomina.

„Ojciec i syn”, reż. Paweł Łoziński

Czyszczenie okularów

Scena otwierająca film Pawła, i jednocześnie druga scena filmu Marcela, to rozmowa reżyserów połączona z wzajemnym kadrowaniem się, przyglądaniem przez obiektyw towarzyszowi planowanej podroży. Reżyserzy sprawdzają sprzęt, którym nakręcą materiał, syn tłumaczy ojcu, jak włączyć nagrywanie. Paweł mówi wtedy też: „… ale mam brudne okulary…  Bardzo się cieszę, tatusiu, na tę podróż. Mam nadzieję, że dojedziemy, i wrócimy, w tym samym stanie, w jakim wyjeżdżamy”. W filmie Marcela scena ta została wydłużona o jego odpowiedź na słowa syna: „Bardzo bym chciał, żeby oprócz tego, że – film… to, żeby ułożyło się już całkiem”.

Filmy powstały dwa: podróż i próba porozumienia nie wyszły więc tak, jak planowali, nie dokonał się również przełom na tyle silny i trwały, żeby między ojcem i synem „ułożyło się już całkiem”. Udało im się jednak stworzyć filmy szczere i bardzo osobiste, pozbawione tanich chwytów i nienawiści, brudów i piany kłębiącej się podczas ich publicznego prania. Zamiast tego powstały filmy, w których ojciec i syn powtarzają (często nieświadomie) ten sam gest – czyszczą okulary, wycierają szyby auta, obserwują się nawzajem przez przejrzyste soczewki aparatów. Podejmują próbę spojrzenia na siebie jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz. Chcą widzieć ostro i wszystko. Czyszczą więc i czyszczą okulary: z kurzu, z pary od ciepłego oddechu, i ze śladów po deszczu.

Cytaty pochodzą z „Książki” Mikołaja Łozińskiego, Wydawnictwo Literackie, 2011. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.