Lem według Meyera w Poznaniu
fot. Katarzyna Zalewska

Lem według Meyera w Poznaniu

Stefan Drajewski

Reżyser Ran Arthur Braun potraktował „Cyberiadę” jako współczesną odmianę „Baśni z tysiąca i jednej nocy”. Z jednej opowieści wypływa następna, a z tej – kolejna

Jeszcze 1 minuta czytania

„Cyberiada” Krzysztofa Meyera czekała 43 lata na wystawienie w Polsce. Kiedy przed premierą zapytałem kompozytora, czy coś poprawił w partyturze, odpowiedział: „Nie. To jest opera mojej młodości, tak wtedy pisałem. Obawiam się, że teraz mógłbym ją tylko zepsuć”.

Muzykolodzy z pewnością będą roztrząsać długo i zawile, na ile dzieło bliskie jest awangardzie, która wtedy dominowała w polskiej muzyce. Co zostało ze „szkoły polskiej”, co się zestarzało, a co jest nadal atrakcyjne... Krzysztof Meyer do przedstawienia własnej wizji świata w oparciu o opowiadania Stanisława Lema użył języka muzycznego, który był mu bliski, w którym się dobrze i bezpiecznie poruszał. Wreszcie, był to jego język. I dlatego po 43 latach ten język nie kłamie, trafia do innych. Niewielu znało takiego Meyera.

Krzysztof Meyer, „Cyberiada” (na podst.
Stanisława Lema). Krzysztof Słowiński
(dyr.), Ran Arthur Braun (reż. i chor.),
Teatr Wielki w Poznaniu,
premiera 26 maja 2013
Światowa prapremiera opery, skomponowanej w latach 1968-70, odbyła się w 1986 roku w Wuppertalu. Wcześniej (1971) Telewizja Polska zrealizowała film na podstawie I aktu. Sam kompozytor opowiadał, że w Wuppertalu po scenie poruszały się roboty, a reżyser potraktował dzieło bardzo serio. Tymczasem w Poznaniu nie ma maszyn czy robotów. Są balony, gumowe lale, akrobaci i linoskoczki, dziwnie poubierani śpiewacy. Reżyser Ran Arthur Braun spersonalizował świat robotów. Nadał im – przy wsparciu scenografa Justina C. Arienti – ludzki, bardzo kolorowy wymiar. Kto widział poznańską „Cyganerię” Pucciniego w inscenizacji Brauna, nie będzie tym zabiegiem zdziwiony, a kto zagłębia się w techniki sonorystyczne, ten wie, że kompozytorzy tego nurtu bawili się barwą dźwięku. Reżyser zabawił się wspólnie ze scenografem w poszukiwanie wspólnych barw muzyki i obrazu.

Krzysztof Meyer ma wyczucie sceny. Jego libretto, oparte na pomyśle opowieści szkatułkowej, pozwoliło mu opowiedzieć o świecie, w jakim żył pod koniec lat 60. ubiegłego stulecia. Pierwsza opowieść to narracja o królu, w którym można się dopatrzyć totalitarnego satrapy. W drugiej – najbardziej dowcipnej – bohaterem jest król, nastawiony hedonistycznie do świata (ciągle aktualna postawa). Trzecia część opowiada trochę o artyście, który jest za bardzo zapatrzony w siebie. Reżyser zbagatelizował podteksty i potraktował „Cyberiadę” jako współczesną odmianę „Baśni z tysiąca i jednej nocy”. Z jednej opowieści wypływa następna, a z tej – kolejna. Wszystkie łączy postać Konstruktora Trulla, który na zlecenie Królowej Genialiny wymyśla trzy maszyny do opowiadania bajek. I chociaż każda kończy się morałem, opera nie grzeszy dydaktyzmem. Braun wydobył z muzyki Meyera dowcip, którym pointuje sytuacje, rozbija powagę, dystansuje się. Dzięki temu rzecz przypomina bardziej baśń komiczną niźli operę science fiction.

fot. Katarzyna Zalewska

Siłą polskiej prapremiery „Cyberiady” jest realizacja muzyczna. Krzysztof Słowińskiodkrywa różnorodność barw partytury. Tak samo jak kompozytor czuje jazz, pastisz, potrafi się bawić dźwiękiem i zaraża tym muzyków zarówno w kanale orkiestrowym, jak i na scenie (bogate instrumentarium perkusyjne nie zmieściło się w orkiestrionie i dlatego perkusiści są jednocześnie bohaterami tego scenicznego cyberświata). Ten świat zaludniają wspaniałe postaci: czarująca nieskazitelnie czystym sopranem Roma Jakubowska-Handke jako Królowa Genialina, Natalia Puczniewska i Magdalena Wilczyńska-Goś, które stworzyły postać Wucha, oraz rewelacyjna Sylwia Złotowska w roli Starej Cyberownicy. Paniom nie ustępowali soliści; Marek Szymański (Król Mandrylion) powinien chyba porzucić XIX-wieczną operę i zacząć śpiewać dzieła współczesne. Zabawni pod każdym względem byli Tomasz Mazur (Cytrian) i Karol Bochański (Król Rozporyk).

Szkoda, że opera będzie grana dopiero jesienią. Zespół Teatru Wielkiego w Poznaniu wykonał gigantyczną pracę, a „Cyberiada” ma swój urok, wdzięk i z pewnością chętnie obejrzeliby ją wszyscy wyznawcy Lema. Pisarz ma zresztą szczęście do kompozytorów. Do świata opery wprowadził go syn znajomych – Krzysztof Meyer. A choćby „Solaris” trafiało na scenę kilkukrotnie: w 1996 roku za sprawą Michaela Obsta, w 2012 roku Detleva Glanerta podczas festiwalu w Bregenz (z Olgą Pasiecznik jako Harey). Kilka lat temu młody krakowski kompozytor Karol Nepelski z reżyserem Waldemarem Raźniakiem prezentowali swoją wersję w ramach „Młodych sytuacji” na Malta Festival, proza Lema inspirowała także Aleksandrę Grykę. A podobno pisarz był głuchy na muzykę.