Warkocze pani Danuty
F.C. Gundlach, Pop Art-Fashion. Sukienka Daniela Hechtera, Grace Coddington, Hamburg, 1967 (“Brigitte” 18/1967) © F.C. Gundlach

Warkocze pani Danuty

Iwo Zmyślony

Co powiecie na schlanych tokijskich biznesmenów, którzy w skrojonych na miarę garniturach kimają wprost na ulicy? Albo na zamaskowanych snajperów Bundeswehry? Krakowski Miesiąc Fotografii dobiega końca

Jeszcze 3 minuty czytania

Moda, fason i lajfstajl, ale potraktowane zupełnie inaczej niż by się można spodziewać. Dwadzieścia wystaw rozsianych po całym mieście plus kilkadziesiąt imprez towarzyszących – żeby to wszystko ogarnąć, potrzeba co najmniej trzech dni zwiedzania, i to niezłym sprintem. Ale zdecydowanie warto się nadwyrężyć i wybrać do Krakowa na Miesiąc Fotografii.

Najlepiej zacząć od biura festiwalu w Bunkrze Sztuki, gdzie dostaniecie praktyczną mapkę-przewodnik, bez której ani rusz. Swoją drogą szkoda, że organizatorzy nie pomyśleli o aplikacji mobilnej – dziś przecież to żaden problem. Warto też sobie kupić przyjemnie wydany katalog, w którym znajdziecie kilkadziesiąt zreprodukowanych zdjęć oraz ciekawe wywiady z gwiazdami festiwalu – m.in. Corinne Day, F.C. Gundlachem, Walterem Pfeifferem, Tadeuszem Rolke czy ukraińskim duetem Synchrodogs.

MIESIĄC FOTOGRAFII

11. edycja festiwalu fotografii, Fundacja Sztuk Wizualnych, Kraków, do 16 czerwca 2013

„Pogranicza mody” w Bunkrze to zdecydowanie coś więcej niż wystawa – raczej antropologiczne studium, a zarazem swoisty manifest wizji festiwalu. Poznamy tutaj dresscode nowojorskich gejów z połowy lat 70., materiały instruktażowe dla agentów Stasi, dowiemy się czym jest voguing („bezpieczne rzucanie obelg”) i jak wyglądał backstage redakcji paryskiej „Kultury” (Joanna Jaraczewska strzygąca Adama Michnika). Każdy z tych projektów poszerza i wywraca typowo „trendsetterskie” rozumienie stylu. Co powiecie na schlanych do nieprzytomności tokijskich biznesmenów, którzy w skrojonych na miarę szykownych garniturach kimają wprost na ulicy? Albo na zamaskowanych, kompletnie niewidocznych snajperów Bundeswehry? Tu wiemy tylko jedno – jesteśmy na celowniku.

Paweł Jaszczuk, High Fashion © Paweł Jaszczuk„Moda jako społeczna rola, kostium, uniform, kamuflaż – dlaczego poszliście tym tropem?” – pytam Pawła Szypulskiego, głównego kuratora wystawy w Bunkrze, zarazem jednego z autorów koncepcji festiwalu. „To była długa droga, wiele miesięcy badań. Chcieliśmy poprzez modę spojrzeć na kulturę; prześledzić, w jaki sposób ubiór i styl bycia reprezentują pola konfliktów; kiedy służą konstruowaniu i manifestowaniu tożsamości, a kiedy stają się narzędziem jej skrywania, narzucania, dyscyplinowania i podporządkowywania” – tłumaczy. Chodzi więc o modę w napięciu między ekspresją a represją; o całe spektrum napięć między potrzebą wyrażania siebie i zaznaczania własnej odrębności a potrzebą społecznej akceptacji i przynależności.

Na przykład: jak się stajemy kimś innym? Co to właściwie znaczy „znaleźć się w czyjejś skórze”? Na drugim piętrze Bunkra oglądam portrety dziewczyn z Banja Luki w Bośni. Ich odświętne suknie, uszyte na maturalny bal, są wzorowane na zdjęciach celebrytek, wyszperanych w zagranicznych pismach. Ana, na oko jakieś 19 lat, w komplecie Jennifer Lopez, uśmiecha się matowo. Sophia, chyba trochę starsza, z dumą prezentuje kieckę Victorii Beckham. Tylko Ivana, w sukni Maggie Gyllenhaal, wedle projektu Christosa Costarellosa dla Prady, jakoś nie wczuła się w rolę – patrzy ku nam czarnym, depresyjnym wzrokiem. Wtedy do mnie dociera – one przeżyły wojnę.

Margareta Kern, Suknie studniówkowe,
2005–2007. C-prints © Margareta Kern
 Tea (sukienka z „Cosmopolitan”), 2005
Projekt Margarety Kern został tu wpisany w subtelną typologię – chodzi o modę jako odświętny rytuał; nakładany od zewnątrz wehikuł przemiany wewnętrznej. To dlatego tuż obok znajdziemy fotografie fantazyjnych fryzur – dzieło krakowskiej fryzjerki Danuty Płatek, która od lat prowadzi zakład przy ulicy Stolarskiej, gdzie wyplata misterne warkocze i dorodne koki. Po drugiej stronie sali kolorowa maskarada mieszkańców Nigerii, Burkina Faso, Beninu i Haiti – przebrani od stóp do głów, niektórym nie widać twarzy. Dalej inne stroje, równie „afrykańskie” – przynajmniej na pierwszy rzut oka. Te jednak są dziełem Europejczyków, a ściślej – bułgarskich mężczyzn, którzy celebrują odejście starego roku. Kontynuują w ten sposób stary pogański obyczaj, tyle że w scenerii parkingu samochodowego. Jak się okazuje, wszyscy wierzymy w te same czary-mary – wszyscy praktykujemy pierwotną magię strojenia.

„A Faszyn from Raszyn – nie myśleliście o tym?” – dopytuję ostrożnie. „No coś ty! To właśnie był dla nas negatywny punkt odniesienia!” – denerwuje się Paweł Szypulski. „Największym zagrożeniem dla tej wystawy było, że ktoś sobie pomyśli, że my tu robimy freak show. My się absolutnie z nikogo nie śmiejemy!”. Po chwili, przejęty, mówi o wzruszeniu, z jakim pani Danuta odbierała ogromny bukiet czerwonych róż podczas wernisażu, w towarzystwie m.in. Józefa Robakowskiego i Zbigniewa Libery. Dwa tygodnie później, na jej otwartym pokazie, do zaplatania warkoczy wiła się długa kolejka.

Peter Lindbergh, „Cindy Crawford, Tatjana Patitz,
Helena Christensen, Linda Evangelista,
Claudia Schiffer, Naomi Campbell, Karen Mulder,
Stephanie Seymour”
, US Vogue, Brooklyn, Nowy Jork
1991 © Peter Lindbergh
Wizyta w Bunkrze to jednak tylko rozgrzewka przed całą olbrzymią resztą atrakcji festiwalu. Wielbicieli glamourhaute couture na pewno ucieszy „Vanity” w Muzeum Narodowym – wystawa fotografii z kolekcji Franza Christiana Gundlacha (ur. 1926), w latach 60. i 70 jednego z najbardziej cenionych niemieckich fotografów mody, obecnie kolekcjonera, kuratora i mecenasa. W Krakowie zaprezentował on prace m.in. Richarda Avedona, Helmutha Newtona oraz Irvinga Penna. Z lekkim sentymentem przypatruję się zdjęciu Petera Lindbergha w sesji dla Comme de Garçons (1991). Na nim Cindy Crawford, Linda Evangelista, Claudia Schiffer i Naomi Campbell – wszystkie młodzieńcze fantazje zebrane w jednym obrazku.

Nawet tej ekspozycji towarzyszy intryga. F.C. Gundlach jest bowiem przekonany, że moda sama z siebie nie pojawia się w próżni, ale jest destylatem całości pola kultury.Artysta wyciąga z tego daleko idący wniosek, że fotografia mody mówi nam więcej o czasach, w których powstawała, niż większość zdjęć dokumentalnych. Tak też zaaranżował przestrzeń własnej wystawy, która układa się w porządek narracyjny – gwałtowny zwrot akcji wprowadza tutaj zdjęcie Guya Bourdina zrobione dla Pentaxa w roku 1980. To wówczas do mody wkroczyła estetyka szoku i przemocy – czytelne uzewnętrznienie lęków i niepokojów Ameryki lat 70., wcześniej obecne wyłącznie w polu reportażu, m.in. w znanych pracach Nan Goldin.

Guy Bourdin, bez tytułu (Kalendarz Pentaxa 1980) © Guy Bourdin Estate, Art + Commerce

Echa tej poetyki wracają co najmniej dwukrotnie. Wielbicieli gatunku zaciekawi na pewno pokazywana w Galerii Starmach pierwsza w naszym kraju retrospektywa Waltera Pfeiffera (ur. 1946) – artysty odkrywanego dopiero od niedawna. To zdumiewający prekursor stylistyki spod znaku punknew wave, którą antycypował na totalnym offie, już w pierwszej połowie lat 70. Zobaczycie mocne kolorowe kadry, przesycone łagodną perwersją i leniwym homoerotycznym pięknem. Podobny ładunek sublimacji powraca w późniejszych o dwie dekady pracach Corinne Day. Tu zresztą też mamy do czynienia ze swoistym odkryciem. Zmarła przed trzema laty artystka jest bowiem kojarzona przede wszystkim z wylansowaniem typu heroin chic w znanych portretach nastoletniej Kate Moss, tudzież z ogólną inspiracją autodestruktywnymi klimatami grunge. Tymczasem w Galerii Pauza pokazano jej zdjęcia prywatne – dotychczas niepublikowane. Pokazują one jak bardzo oba wymiary – osobisty i zawodowy ściśle się przenikały.

Corinne Day, „Kevin przy telefonie oraz Tara” Dzięki uprzejmości Estate of Corinne Day i Gimpel Fils

„Czy to wszystko, co przygotowaliście dla wielbicieli modowego mainstreamu?” – próbuję się upewnić w rozmowie z organizatorami. „A widziałeś wystawę Rolkego w Mocaku?” – pyta mnie Karol Horodziej, dyrektor artystyczny – „Koniecznie musisz zobaczyć. Wiem, że znasz Rolkego, ale myśmy go pokazali zupełnie inaczej niż inni. Chcieliśmy mu zajrzeć trochę za kulisy. Poza tym w Mocaku masz też wystawę kolaży Dussarta, który był oficjalnym fotografem Brigitte Bardot. Ale wieczorami robił takie sado-maso z jej wizerunkami. Nas właśnie interesuje ten inny wymiar mody”. Specjalnie dla publiczności rozkochanej w aktualnych trendach stworzono też magazyn „Maj ”– wydany jednorazowo, pod redakcją Karoliny Sulej. „To był eksperyment” – zaznacza Tomasz Gutkowski, dyrektor festiwalu – „Stworzyliśmy zespół redakcyjny, który miał pełną swobodę. Chcieliśmy sprawdzić, czym będzie magazyn o modzie, jeżeli nie będzie presji wydawcy ani presji reklam”. Wyszło takie ple ple – przyjemne w przeglądaniu.

Tadeusz Rolke, Paryż 1965 © Tadeusz RolkeW Mocaku, zamiast sado-maso, przykra niespodzianka – trzeba płacić za bilet. „Nawet jeżeli mam karnet na całość festiwalu?” – pytam z niedowierzaniem. „Przecież nie będziemy za panem chodzić i sprawdzać, czy nie ogląda pan po drodze kolekcji” – słyszę w odpowiedzi. Zamiast się z tym zderzać, lepiej spokojnie zobaczyć rewelacyjne produkcje SHOWstudio w niesamowitych wnętrzach dawnego klasztoru Koletek. Fashion films to podobno zupełnie nowy trend, jeżeli chodzi o sposób prezentacji i recepcji mody – wyjście poza spłaszczony i statyczny wymiar fotografii; pokazanie ubiorów w ruchu, w czasie i przestrzeni, z kilku różnych perspektyw. Oprócz bezkompromisowych, szokujących klipów komentujących związki mody i polityki, w „koletkach” zobaczycie, czy raczej posłyszycie, rejestracje z pokazów w kabinie bezechowej – jak brzmi żakardowa spódnica z metaliczną nitką Miu Miu? Albo kurtka Prady zrobiona z jedwabnej tafty? Jak dźwięczą pióra, cekiny, szklane kryształki, aksamit?

Ghislain Dussart, Bez tytułu, lata 60.
Dzięki uprzejmości Michael Fuchs Galerie GmbH
Miesiąc Fotografii to nie tylko atrakcje programu głównego, lecz także sekcja ShowOFF, czyli wystawy artystów młodych, często dopiero debiutujących, wybieranych przez specjalne jury spośród kilkuset zgłoszeń nadsyłanych z Polski i z zagranicy. Na mnie największe wrażenie zrobił projekt Anny Kieblesz (ur. 1991), która ciekawie połączyła intymną poetykę tumblra z konstruktywistycznym, niemal rzeźbiarskim podejściem do fotograficznej materii. Niełatwą przestrzeń sali ekspozycyjnej Małopolskiego Ogrodu Sztuki pomysłowo rozegrała za pomocą kompozycji złożonych z kilkudziesięciu obiektów fotograficznych.

Przyznam, że mam kłopot, bo chciałbym napisać o wszystkim. Nie wspomniałem tutaj o ponurym environment Varvary Frol w Bunkrze, hipsterskich sesjach Synchrodogs w New Roman czy dramatycznym photobooku Milou Abel w mikroskopijnej galerii SPAF-u. Każdy z tych projektów zasługuje na osobne, obszerne omówienie, a już na pewno na to, żeby go zobaczyć, przemyśleć i przeżyć. Na sam koniec napiszę więc tylko o czymś, co mnie urzekło najbardziej, a czego na pierwszy rzut oka tak łatwo zauważyć się nie da: Miesiąc Fotografii to owoc zapału i badawczego wysiłku grupy entuzjastów. Być może to klucz do zrozumienia jego sukcesu. Życzmy sobie więcej takich festiwali.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.