Dziewczyna zupełnie unikatowa

Dziewczyna zupełnie unikatowa

Rozmowa z Noah Baumbachem

Dziś w Nowym Jorku, jeśli nie masz pieniędzy, nie możesz trwonić czasu na przesiadywanie w knajpach i gadki o sztuce. Musisz wziąć się do roboty – mówi amerykański filmowiec, autor „Frances Ha”

Jeszcze 2 minuty czytania

PIOTR CZERKAWSKI: Odnoszę wrażenie, że „Frances Ha” to pana najlepszy film od czasu świetnej „Walki żywiołów” z 2005 roku. Tak samo jak wówczas opowiada pan o bohaterach, którzy są od pana o kilkanaście lat młodsi. Jakie znaczenie ma to, że pana życiowe doświadczenie jest bogatsze niż ich?
NOAH BAUMBACH: Te parę lat przewagi rzeczywiście pozwala mi na pewien luksus. Mam na przykład pewność, że dylematy, które moja bohaterka uważa teraz za wyjątkowo bolesne, już niedługo nie będą miały dla niej aż tak wielkiego znaczenia. Mam tu na myśli na przykład życiową niestabilność i uczuciowe zagmatwanie. Podobne rzeczy przechodzą najczęściej z wiekiem. Ta świadomość bynajmniej nie sprawia jednak, że traktuję Frances z dystansem. Gdybym miał określić mój stosunek do bohaterki jednym słowem, powiedziałbym, że czuję wobec niej podziw.

Zwłaszcza że – jak można domniemywać – dziś młodym ludziom żyje się trudniej niż w połowie lat 90., gdy sam był pan dwudziestoparolatkiem.
Przedmioty naszej troski, niepewności i pragnień są dziś, jak sądzę, takie same jak przed laty. Niemniej, w trakcie pisania scenariusza, długo rozmawialiśmy z Gretą Gerwig, gwiazdą i współscenarzystką filmu, o specyfice życia we współczesnym Nowym Jorku. Zwróciliśmy uwagę na to, jakie trudności sprawia młodym ludziom zdobycie pieniędzy na utrzymanie. To właśnie brak kasy najczęściej decyduje o tym, że dzisiejsi dwudziestoparolatkowie są wściekli i angażują się w ruchy typu Occupy Wall Street. Frances ma inny temperament, ale wiele spośród jej codziennych zachowań i życiowych wyborów również jest zdeterminowane przez kłopoty z pieniędzmi.

Noah Baumbach Trudno byłoby dziś o realizm bez wspominania o kryzysie finansowym i kiepskiej sytuacji na rynku pracy.
Szczególnie widać to w Nowym Jorku. To miasto zawsze było przyjaznym miejscem dla młodych artystów, którzy chcieli wieść życie w stylu bohemy. Dziś sytuacja się zmieniła, nie ma mowy o żadnych udogodnieniach czy bardziej wyrozumiałym spojrzeniu otoczenia. Jeśli nie masz pieniędzy, po prostu nie możesz trwonić czasu na przesiadywanie w knajpach i gadki o sztuce. Musisz wziąć się do roboty.

Jednocześnie jednak we „Frances Ha” próbuje pan zakląć całą tę przygnębiającą rzeczywistość za pomocą filmowego wdzięku, dzięki mnożeniu odniesień do filmowej klasyki. Domyślam się, że duży wpływ musi wywierać na pana kino Nowej Fali, zwłaszcza dorobek François Truffauta?
Uwielbiam kino Truffauta, które od dawna tkwi w mojej podświadomości. We „Frances Ha” użyłem na przykład muzyki z „Takiej ładnej dziewczyny” czy „Czterystu batów” , ale nie chciałem bezpośrednio odnosić się do żadnego z tych filmów. Zależało mi raczej na tym, by zawrzeć we „Frances Ha” entuzjazm i energię, która zawsze kojarzyła mi się właśnie z Truffautem.

Frances snuje się po świecie w poszukiwaniu własnego miejsca, jej życie wypełnia oczekiwanie na upragniony przełom. Pod tym względem nowojorska dziewczyna przypomina Delphine, bohaterkę innego francuskiego klasyka – „Zielonego promienia” Erica Rohmera.
To na pewno również jeden z filmów, które miałem z tyłu głowy, gdy myślałem o „Frances Ha”. Uwielbiam „Zielony promień” za to, że po wielu perypetiach Rohmer pozwala bohaterce dostrzec tytułowy znak, którego podświadomie poszukiwała. Nie we wszystkich filmach był przecież tak hojny. Sympatia, jaką żywię do Frances, podpowiadała mi tymczasem, by w jakiś sposób wynagrodzić ją na końcu.

Pana fascynacja Rohmerem jest powszechnie znana, a przed kilku laty została wyrażona w całkiem nietypowy sposób.
Chodzi panu pewnie o to, że wybrałem imię Rohmer dla swojego syna. Oczywiście chciałem oddać w ten sposób hołd ulubionemu reżyserowi, ale uznałem również, że to po prostu urocze imię dla dziecka. Upiekłem więc dwie pieczenie na jednym ogniu.

Zastanawiał się już pan nad tym, który film Rohmera pokaże synkowi jako pierwszy?
Hm, jaki film Rohmera byłby najlepszy dla małego dziecka? Myślę, że postawiłbym na „Percevala z Galii”, bo chyba najbardziej przypomina bajkę. Poza tym wiele scen rozgrywa się tam w nocy, a mój syn wprost uwielbia tę porę doby.

Noah Baumbach

Amerykański filmowiec niezależny, reżyser i scenarzysta. Współpracownik Wesa Andersona. Nakręcił m.in.: „The Squid and the Whale”, „Greenberga” i „Frances Ha”, która właśnie trafiła do polskich kin. Mieszka i pracuje w Nowym Jorku

Czy dostrzega pan we współczesnym kinie innych twórców, którzy w równie kreatywny sposób potrafiliby inspirować się Nową Falą?
Z pewnością muszę wymienić tu nazwisko Wesa Andersona. Jesteśmy przyjaciółmi, więc doskonale wiem, że uwielbia oglądać nowofalowe filmy i potrafię rozpoznać ślady tej fascynacji na ekranie. Nie chodzi tu tylko o powierzchowne nawiązania w rodzaju osadzenia akcji „Moonrise Kingdom” w latach 60., i umieszczenia na ścieżce dźwiękowej szlagieru Françoise Hardy. Przede wszystkim wydaje mi się, że Wes dzieli z nowofalowcami, a zwłaszcza z Truffautem, pasję portretowania młodości i potrafi równie doskonale zrozumieć jej istotę.

Atutem „Frances Ha” – tak jak wielu innych pana filmów – jest doskonałe wyczucie dialogu. Czy ta umiejętność panowania nad słowem wynika z tego, że pana rodzice zajmowali się krytyką filmową i zarabiali na życie pisaniem?
Za sprawą rodziców rzeczywiście dorastałem w przyjaznym otoczeniu książek i filmów. Od dzieciństwa byłem świadomy roli języka w naszym życiu i wrażenia, jakie może wywołać na odbiorcy błyskotliwie ułożone zdanie. Zawsze uważałem, że właśnie przez sposób prowadzenia rozmowy i dobór słownictwa nieświadomie definiujemy samych siebie. W życiu codziennym ludzie dużo ze sobą rozmawiają, więc pisanie dialogów uważam za najbardziej naturalną rzecz pod słońcem. Do dziś przychodzi mi to znacznie łatwiej, niż tworzenie jakichkolwiek innych form literackich. Myślę, że Greta mogłaby powiedzieć o sobie to samo.

Z dzisiejszej perspektywy można odnieść wrażenie, że pojawienie się Grety w drugoplanowej roli w pana „Greenbergu” przyniosło niespodziewany przełom w karierze was obojga.
Greta ma tę cudowną właściwość, że do każdego filmu, w którym się pojawia, wnosi niepostrzeżenie wiele humoru. Bardzo gorzka historia opowiadana w „Greenbergu” właśnie dzięki niej nabierała niezbędnego wytchnienia. Wiedziałem, że podobny efekt stanie się jeszcze bardziej widoczny, gdy zaufam Grecie i powierzę jej główną rolę we „Frances Ha”. Wierzę, że się nie pomyliłem.

Jednym z najważniejszych tematów przewijających się w pana twórczości pozostają różne oblicza zazdrości. Co jest w niej tak interesującego?
Zazdrość wydaje się charakterystyczna zwłaszcza dla młodych, którzy nie mają jeszcze ukształtowanej osobowości, nie są pewni siebie i potrzebują potwierdzenia swoich życiowych wyborów. Widać to we „Frances Ha”, gdy Sophie – przyjaciółka bohaterki – decyduje się wyjechać ze swoim chłopakiem do Japonii, choć nie ma na to wielkiej ochoty. Doskonale wie jednak, że ten krok będzie odbierany na zewnątrz jako podkreślenie dojrzałości i stabilności emocjonalnej.

Frances nie łyka tej przynęty i potrafi obronić się przed pokusą zazdrości. Jest pod tym względem urzekająco niewinna.
Choć Frances wcale nie żyje się łatwiej niż innym, to moja bohaterka godzi się na swój los, nie pragnie osiągnąć sukcesu za wszelką cenę i nie pozwala, by nadmierna ambicja i przesadna determinacja zabiły tkwiący w niej urok. To wszystko – przynajmniej w moich oczach – czyni tę dziewczynę kimś unikatowym.

W pewnych kręgach udało się panu osiągnąć status twórcy kultowego. Czy zdaje pan sobie sprawę z istnienia – inspirowanego pana „Walką żywiołów” – zespołu muzycznego Noah & The Whale?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich, gdy byłem kilka lat temu w Los Angeles. Siedziałem właśnie w samochodzie i słuchałem radia, gdy trafiłem na piosenkę, która bardzo mi się spodobała. Po chwili na wyświetlaczu ukazała się informacja, że zespół nazywa się właśnie Noah and the Whale. Poczułem się wówczas strasznie narcystycznie. Całą sytuację ratuje przynajmniej fakt, że to całkiem dobra muzyka.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.