Książka jak uderzenie
rys. Jesús Devia / Flickr CC

Książka jak uderzenie

Irena Grudzińska-Gross

Bezwzględność wierszy Świrszczyńskiej polega na braku sentymentalizmu, na rentgenowej szczerości, która nie domaga się od czytelnika współczucia

Jeszcze 2 minuty czytania

Gdybym miała zrobić wybór wierszy Anny Świrszczyńskiej, z pewnością wyglądałby inaczej niż ten przygotowany przez Konrada Górę. Ale to byłaby strata. Najważniejszą zaletą tego zbiorku – wierszy mieści się tyle co na 58 stronach – jest pokazanie organicznej jedności dojrzałej twórczości poetki, ciągłości i podobieństwa między jej twórczością z lat 60. i bardziej znanymi wierszami z tomów  „Jestem baba” (1972) i „Budowałam barykadę” (1974).  Już sam tytuł tomu – „Kona ostatni człowiek” –  jest jak uderzenie. Siła tych wierszy zaburza oddech, przygniata, boli.

Głos poetki jest niemal fizycznie obecny, skondensowany, trudno się przed nim obronić. Uderza w tych wierszach bezwzględność. Bezkompromisowość. Występuje razem z innymi uczuciami: czułością, wzruszeniem, miłością, a także ekstazą. Ale najczęstszy jest strach, fizyczne cierpienie i rozkład, śmierć. Świrszczyńska patrzy śmierci prosto w twarz, dlatego może pisać o rzeczach, o których inni milczą. Przede wszystkim o ciele i o wojnie. Niezwykłe są także jej erotyki i opisy końca miłości.

Anna Świrszczyńska, „Kona ostatni człowiek”. Wybór i posłowie
Konrad Góra, Biuro Literackie, Wrocław, 72 strony,
w księgarniach od czerwca 2013
Konrad Góra pominął rozległą twórczość sprzed lat 60. – ta decyzja się sprawdza. Wiersze nie są oddzielone latami wydania czy tomikami, następują płynnie po sobie, nie widać w nich cezur czasu. Układają się w całość. Najwięcej tu wierszy z tomu „Jestem babą” (1972), który przyciągnął uwagę Czesława Miłosza i wprawił go w stan podziwu połączonego z zakłopotaniem. Na czym polega poetyckość tych tak „materialnych”, „cielesnych” wierszy – pytał w rozmowie z Leonardem Nathanem, z którym razem tłumaczyli jej wiersze na angielski. Świrszczyńska wydaje się nie zwracać uwagi na wymogi poetyckości, hierarchię historii literatury, nie wpisuje się w miejscową tradycję. Materiałem jej poezji nie jest gotowa już poezja innych, nie są inne wiersze, ale życie. Mówią bezpośrednio o losie kobiety, o przemocy, której jest poddawana, o uwięzieniu w ciele.

„Spójrz w lustro, spojrzyjmy oboje./ To moje nagie ciało./ Ty je podobno lubisz,/ ja nie mam powodu./ Kto nas związał, mnie i moje ciało?/ Dlaczego muszę umrzeć/ razem z nim?/ Mam prawo wiedzieć, gdzie biegnie granica/ między nami./ Gdzie jestem ja, ja sama, sama” – brzmi początek wiersza „Grube jelito”. Nawet w ekstazie miłości ciało jest dwuznacznym darem. „Za długi był nasz uścisk./ Dokochaliśmy się/ do kości./ Słyszę zgrzyt kości, widzę/ dwa nasze szkielety” (początek wiersza „Otworzę okno”). Bezwzględność tych wierszy polega na braku sentymentalizmu, na rentgenowej szczerości, która nie domaga się od czytelnika ani współczucia, ani litości, choć sama poetka współczucie i litość wyraża. Nie wobec siebie; bohaterami tych wierszy są także stare kobiety, porzucone psy, smutni mężczyźni. Poetka mówi tylko we własnym imieniu, głosem zdziwionym, oburzonym, litującym się, ale nie mobilizującym do niczego. A bez takiej mobilizacji czytelnik nie dostępuje oczyszczenia.

Ten segment wyboru dokonanego przez Górę dobrze przygotowuje do następnej co do wielkości części, tej o powstaniu warszawskim. W tomie „Budowałam barykadę” (1974) poetka nie stroni od wzbudzania litości, sięgania po solidarność czytelnika, po jego rozpacz. Miłosz określił te wiersze mianem „reportażu” z powstania, i choć użył tego określenia z podziwem, wydaje się ono za skromne. Rozmach opisu dwóch miesięcy powstania jest raczej podobny do wielkiego fresku, fragmentarycznego, ale spełnionego, bo każda z historii jest przedstawiona wystarczającą liczbą kresek.

Wojna to Meduza, która przemienia w kamień każdego, kto jej spojrzy w twarz. Dlatego ci, którzy o niej piszą, muszą korzystać z oddalenia, z poboczności, ze spuszczenia oczu, ze skupienia się na szczególe – by nie patrzeć na całość. W języku taką osłaniającą przed skamienieniem tarczą są szlachetne klisze. Poezja wojenna – a jest jej pełno, pisanej i podczas wojny, i po niej – służy  podnoszeniu na duchu, mobilizacji do walki, pocieszeniu osieroconych. Nie patrzy wojnie prosto w twarz, bo nie o obraz Meduzy w niej chodzi, ale o bycie razem, język pozostaje wspólną własnością.

Także Świrszczyńska podczas wojny pisała wiersze, które miały mobilizować. Ale po wojnie przerabiała je, zanim poszły do druku. Potem przez jakiś czas odbywała, jak wiele osób piszących, kwarantannę ciszy. Gdy do pisania o wojnie wróciła, nowe wiersze nie były odstępstwem od tych dawniejszych. Bo wojna – choć jest zjawiskiem społecznym – naprawdę odgrywa się w ciałach. Sceny z powstania są u Świrszczyńskiej scenami z umierania ciała lub z przygotowywania się do śmierci. Ciało się boi, broni przed bólem, gdy jest ranne; gnije, wzbudza litość, miłość, trwogę. Wszyscy i wszystko chce żyć, nawet „moje wszy” ciepłe „pod bluzką”. Z natężeniem, ze skoncentrowaną uwagą poetka patrzy na uciekające życie, szczególnie młodych. Nie pyta, czy było warto, być może powodowana fatalizmem cywila albo nadzieją, że to się już nigdy nie powtórzy. Pierwszy wiersz tomu „Budowałam barykadę” nazywa się (optymistycznie?) „Ostatnie polskie powstanie”.

Opłakujemy godzinę,
kiedy się wszystko zaczęło,
kiedy padł pierwszy strzał.

Opłakujemy sześćdziesiąt trzy dni
i sześćdziesiąt trzy noce
walki. I godzinę,
kiedy się wszystko skończyło.

Kiedy na miejsce, gdzie żyło milion ludzi
przyszła pustka po milionie ludzi.

Wiersze o powstaniu były wysiłkiem zapełnienia pustki, świadectwem, że istnieje jeszcze życie. Późniejsze wiersze Świrszczyńskiej dotyczą miłości, choroby, dzieciństwa, rodziców. Są dowodem mocy twórczej niezwykłej kobiety, poetki mówiącej silnym głosem, we własnym imieniu. „Sama, sama”. Tak, sama, drugiej takiej nie ma. Mimo to, jednak, jej mowa jest w podstawowy sposób włączona w obieg świata poetyckiego. W wyborze Góry po wierszu „Moje wszy” następuje inny, już nie wojenny, a jednak z jedną z najsłynniejszych zbitek holokaustowych – „czarne mleko” – tutaj z odwróconym znaczeniem. Zacytuję na zakończenie ten wiersz w całości. Pokazuje bardzo dobrze ciągłość poezji Świrszczyńskiej. I przewrotną poetyckość jej pozornej przyziemności.

Stoję na czworakach

Stoję na czworakach.
Czterema nogami
ssę
czarną matkę ziemię.

Czterema nogami
piję czarne mleko
jej siły.

Moje cztery nogi
są jak cztery trwania.
Ta pozycja gimnastyczna
wzbogaca duszę. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.