Jeszcze 1 minuta czytania

Maria Poprzęcka

NA OKO:
Sztuka wszędzie

Maria Poprzęcka

Maria Poprzęcka

Rynek w Nowym Targu po transformacji. W miejsce zaniedbanego skwerku i płatnego parkingu – piazza. Przed budynkiem ratusza jest wszystko, co być powinno: duża, wybrukowana przestrzeń na eventy, kawiarnia, parasole, fontanny. I jest sztuka. Dużo sztuki. Kilkanaście obiektów o dużym rozrzucie stylowym – od naturalizmu, poprzez ekspresję, surrealizm, po formy abstrakcyjne. Na ławce siedzi jak żywa góralka (gorsecik, korale, warkocz, kierpce), tak pochłonięta lekturą „Tygodnika Podhalańskiego”, że rozpuszczają się jej trzymane w ręku lody. Kilka tajemniczych kompozycji z odlewanych w brązie męskich, damskich i dziecięcych butów zdradza daleką inspirację sztuką Józefa Szajny. Ku uciesze dzieci mamy korowód figlujących myszek (też z brązu). Ale naprzeciw stoją rzędem nie dające się jednoznacznie określić, połyskujące srebrzyście wertykalne formy. Sztuka publiczna? Sztuka w przestrzeni publicznej?

fot. Maria Poprzęcka„Przestrzeń publiczna stała się jednym z podstawowych pojęć historii sztuki współczesnej i krytyki artystycznej kilku ostatnich dekad” – pisze Gabriela Świtek w znakomitej książceGry sztuki z architekturą”.  Przypomina zarazem, jak bardzo niejednoznaczne jest to pojęcie, nadużywane w dyskursie artystycznym, krytycznym, architektonicznym, antropologicznym czy socjologicznym. Już dziesięć lat temu historyk i krytyk sztuki Andrzej Turowski zakwestionował sens posługiwania się tym pojęciem, zwracając uwagę, że przetrwało ono jako rodzaj metafory socjologicznej, która została pozbawiona rzeczywistego odniesienia przestrzennego. Przestrzeń publiczna to pojęcie nostalgiczne – twierdzi z kolei artysta, performer i architekt Vito Acconci. W dobie wirtualnej rzeczywistości i globalizacji Acconci postrzega przestrzeń publiczną jako zanikającą możliwość rzeczywistego uczestnictwa w społecznym, politycznym i kulturowym życiu miasta. Istotnie, uczestnictwo w internetowym forum z racji swego bezcielesnego charakteru różni się znacząco od dynamiki wiecu na miejskim placu. Z drugiej strony, to właśnie owe fora – jak pokazały arabskie rewolucje czy ruch oburzonych – okazały się niezwykle skuteczne dla gromadzenia tłumów w miejscach publicznych, co zaprzeczyło socjologicznym diagnozom o „upadku człowieka publicznego”.

fot. Maria PoprzęckaApogeum dyskusji o sztuce w przestrzeni publicznej przypadło na lata 80. ubiegłego wieku. Punktem zapalnym była sprawa „Tilted Arc" (Nachylonego łuku) Richarda Serry, masywnej metalowej ściany przecinającej Federal Plaza w Nowym Jorku, zamówionej w ramach miejskiego projektu Arts-in-Architecture. Protesty okolicznych mieszkańców, którzy wygrali sprawę w sądzie, spowodowały likwidację rzeźby, blokującej swobodne przejście przez plac. Głośny proces objawił nie tylko konflikty w łonie demokracji – obie strony miały tu swoje racje. Uruchomił gwałtowną, wysoce zideologizowaną dyskusję o prawie do przestrzeni publicznej, polityce miejskiej, demokracji obywatelskiej, prawnie sankcjonowanym wandalizmie. Monumentalna sztuka Richarda Serry była tu najmniej ważna. Ale też jedna z głównych protagonistek tej dyskusji, Rosalyn Deutsche (jej podstawowe teksty są opublikowane po polsku) dobitnie postulowała, iż sztuka publiczna powinna być postrzegana jako „funkcja urbanizmu” lub jako „praktyka miejska”, a nie jako działanie stricte artystyczne. Artyści nie mają dekorować czy „umieszczać przedmiotów w przestrzeni miasta”, lecz tworzyć nowe przestrzenie we współpracy z architektami i lokalnymi społecznościami.   

fot. Maria PoprzęckaRynek w Nowym Targu leży daleko od nowojorskiej Federal Plaza. Daleko od ideologicznych dyskursów, politycznych interwencji i krytycznych ingerencji w przestrzeń publiczną. Chyba nie słyszano tu ani o „zawłaszczaniu” przez władzę tejże przestrzeni, ani jej „odzyskiwaniu” przez mieszkańców. Zarzuty „gentryfikacji”, „disneylandyzacji” czy „deseksualizacji” miejsc publicznych nie padły. Nikt nie zaprzątał sobie głowy dystynkcjami między sztuką „użyteczną”, „funkcjonalną” czy „architektoniczną”, wytyczanymi w debatach o sztuce publicznej. Nie dotarły tu też postulaty site specifity – tworzenia obiektów uwypuklających przestrzenną, architektoniczną czy historyczną sytuację danego miejsca.  Przyjęto rozwiązanie najbardziej niepoprawne – suto ozdobiono rynek rzeźbami, nie szczędząc grosza i manifestując otwartość na różne sposoby artystycznej wypowiedzi. Jak to u nas od wieków – „podług nieba i obyczaju polskiego”.

I co? Okazuje się, że to działa. Nie ma mowy o „kulturowym elityzmie”. Jest demokratycznie i swojsko. W letnie popołudnie roznegliżowani emeryci grzeją się na słońcu, dzieci szaleją w tryskającej fontannie, co odważniejsi wspinają się na piramidkę z brązowych kapci, kaloszy i trampków. Turyści są wyraźnie usatysfakcjonowani różnorodnością rzeźbiarskiej oferty. Jesteśmy też zaproszeni do współuczestnictwa – jeśli zajrzeć przez ramię góralce, nie tylko dowiemy się że „miasto jest jedno”. Przy pewnym wysiłku poczytamy też o „rabczańskiej seksmisji”. Nie oprzemy się przed pogłaskaniem wybłyszczonej ludzkimi dłońmi gałki lodów. Więc może to my, zamknięci w „parametrach estetycznego dyskursu”, nie mamy racji?

fot. Maria Poprzęcka


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.