Jeszcze 2 minuty czytania

Jakub Socha

SAM NIE WIEM:
Powstańcze inscenizacje i lekcje

Jakub Socha

Jakub Socha

Był piątek, koniec lipca, bardzo miło: siedzieliśmy na Placu Zbawiciela, po prawej mając kościół Zbawiciela, który przetrwał wojnę, a przed sobą – spaloną po raz kolejny Tęczę Równości. W miejscu, gdzie spotykają się Pchły Szachrajki, gdzie można zobaczyć z bliska członków Kabaretu OT.TO, gdzie czasami koledzy inscenizują swoje powstanie, a potem zniszczeni alkoholem mówią sobie, że już nigdy więcej. Siedzieliśmy sobie na skrzynkach i na leżakach, i fantazjowaliśmy o wymarzonym polskim filmie o Powstaniu Warszawskim. Zainspirował nas materiał wideo, który znajomy przywiózł prosto z planu zdjęciowego superprodukcji Jana Komasy „Miasto 44”. To, co zobaczyliśmy na małym ekranie komórki, to było prawdziwe kino – odtworzona na potrzeby filmu wojenna Warszawa, przez którą przebijał dzisiejszy krajobraz, udające stolicę opuszczone fabryki; biegnący w górę kadru przebrani za powstańców młodzi aktorzy, obserwowani przez członków pionu produkcyjnego ubranych w czarne bluzy z kapturem i zielone bojówki; ogień pełzający po domach i ktoś równocześnie krzyczący: „dobra, dajcie teraz dużo dymu”.
Tak właśnie powinien wyglądać film o powstaniu – powinien być opowieścią o tym, jak się kręci w Polsce za ciężkie pieniądze film o powstaniu. Opowieścią o klęsce, która stała się obsesją, o słynnej piosence Fasolek, w której pada to piękne zdanie, że „fantazja jest od tego, żeby bawić się, żeby bawić się na całego”, o determinacji, by pokazać masakrę w sposób tak przekonujący, żeby nawet stary poeta z Milanówka był zadowolony; masakrę zrobioną w duchu jego słów: „Wszystko, co jest polskie, jest dobre, Polska jest naszym najwyższym i jedynym dobrem, ona jest naszym sensem, nadaje sens naszemu istnieniu”, które jakże wspaniale odnoszą się także do naszego kina. Taki obraz powinien mieć premierę na Stadionie Narodowym; na razie mówi się, że za rok – 1 sierpnia – pokażą tam film Komasy.

Nie czekając jednak, aż marzenie się spełni, obejrzałem najnowszy film o Powstaniu Warszawskim Leszka Wosiewicza. „Był sobie dzieciak” wszedł do kin w rocznicę wybuchu. Jest to projekt, który zbliża się do moich marzeń, tyle że ze złej strony. Wszystko tu pachnie kinem, kinem za pięć złotych. Jeden zburzony dom odgrywa zdewastowane miasto, farba akwarelowa imituje krew, to samo można powiedzieć o samym filmie – że w jego żyłach nie płynie krew, tylko akwarele. Jest blado, jest prowizorycznie, jest mały teatrzyk telewizyjny, w którym każdy z aktorów dostał od reżysera po jednym rekwizycie, celem pogłębienia granej przez siebie postaci. Jedni dostali szable, inni – papierosy Lucky Strike, butelkę wina, bagnet, fotoplastykon, zdychającego psa. Obsada jest wyjęta żywcem ze złego snu o polskim filmie o Powstaniu Warszawskim, z którego chcesz się zbudzić. Władysław Kowalski gra starego ułana w rogatywce, Sonia Bohosiewicz prostą chłopkę, Eryk Lubos, Mirosław Zbrojewicz i Piotr Głowacki trzech sadystów z brygady Dirlewangera, Rafał Fudalej zaplątanego w ten diabelski młyn cherubina, Andrzej Mastalerz jego dobrego, może nawet zbyt dobrego ojca. Nawet Magda Cielecka wciela się w rolę do przewidzenia – kobietę zimną, choć nieszczęśliwą, Niemkę-Volksdeutschkę, która sunie przez spaloną stolicę, poszukując syna – młodego powstańca. A nad wszystkim unosi się budzący zaufanie głos Olgierda Łukaszewicza.

Czy to mógł być całkiem mocny film? Jasne, że mógł, jest w nim przecież coś intrygującego. Młody poeta, który nie uczestniczy, i nie robi wielkiego szumu, trochę jak u Białoszewskiego w „Pamiętniku z Powstania Warszawskiego”. Miasto jakby też zaczerpnięte z opowieści pisarza – wbite w ziemię, ale pełne jakiegoś dziwnego życia, które toczy się po piwnicach. Są żołnierze Dirlewangera, którzy w większości rekrutowani byli z myśliwych, odsiadujących wyroki w obozach niemieckich, poruszający się po Warszawie jak po lesie, w Polakach widzący zwierzynę łowną. Jest wreszcie Niemka, która na czarno-białym zdjęciu wyglądałaby jak sanitariuszka, ubrana w różową garsonkę, prowadząca dziwną grę zarówno z Polakami, jak i ze stroną przeciwną. Wosiewicz nie potrafi ich wszystkich ożywić.  Nie potrafi albo się boi – to, co ciekawe i nieoswojone, szybko spycha w stronę karykatury. 

„Był sobie dzieciak”, reż. Leszek Wosiewicz.
Polska 2013, w kinach od 1 sierpnia 2013
Film „Był sobie dzieciak” mogłaby obronić autoironia i samoświadomość, jakiś sygnał ze strony reżysera, który ujawnia, że się z nami bawi – zarówno z tymi, którzy chcieliby rewizji mitu, jak i tymi, którzy uważają, że powstaniu należy się coroczna polerka. Gdyby chociaż mikrofon pojawił się w kadrze, gdybyśmy obserwowali nie tylko aktorów, ale i Wosiewicza (reżysera i autora zdjęć), który trzymając kamerę na steadicamie podąża za nimi krok w krok po swoim małym planie filmowym, bo na większe mogą liczyć tylko ci filmowcy, który o powstaniu chcą opowiadać tak, jak w Hollywood. O tym wszystkim jednak trzeba zapomnieć, film Wosiewicza to tylko – jak głoszą oficjalne opisy – opowieść o warszawskim młodzieńcu, który „staje przed wyborami i musi zdefiniować w praktyce pojęcia takie jak lojalność, przynależność narodowa i wierność”. Świadectwo schizofrenii, ujawniające, że zarówno ambitni twórcy, jak i ci komercyjni mają w swoich powstańczych opowieściach ten sam punkt docelowy – apoteozę walki, a nie „rzeczywistość, która stawia opór”. Nie dziwi więc szczególnie, że młody warszawiak, główny bohater filmu Wosiewicza, w końcu trafia na barykady, tam w końcu jest jego miejsce.

Jest tylko jedna nadzieja, że tej kolejnej lekcji – nieudolnej i archaicznej, wciśniętej w ramy gawędy, ozdobionej nieprzystającą do niczego muzyką rockową i archiwaliami – która jest częścią szerszego projektu edukacyjnego, przekonującego, że powstanie powinno być fundamentem wspólnoty, że tamto cierpienie, jak mówi Rymkiewicz, „było po coś”, że sprawa narodowa nadała mu sens, nikt nie będzie chciał słuchać. Warto jednak na wszelki wypadek zapamiętać sobie już dziś cytat z Bolaño: „Życie zawsze kończy się źle i nie ma co się podniecać”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).