WIEŚ:  Mięćmierz.  Dość szczególny azyl
fot. Hejma / Flickr CC

WIEŚ: Mięćmierz.
Dość szczególny azyl

Rozmowa z Waldemarem Baraniewskim

To była wioska zapomniana przez Boga i ludzi. Pierwsza osiedliła się tu Małgorzata Szejnert. Pracowali tu Jacek Sempoliński i Wiesław Juszczak, Jadwiga Staniszkis i Henryk Stażewski

Jeszcze 4 minuty czytania

BOGUSŁAW DEPTUŁA: Powiedz mi, kto z artystów, intelektualistów był pierwszy w Mięćmierzu? 
WALDEMAR BARANIEWSKI: Historia Mięćmierza jako specyficznego miejsca odpoczynku, spotkań, pobytów sięga chyba połowy lat 50. i związana jest, w tym pierwszym heroicznym okresie, przede wszystkim ze studentami warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, którzy na plenerach w Kazimierzu przygotowywali wystawę w Arsenale w 1955 roku. Marek Oberlaender, Ludmiła Stehnova, Jacek Sienicki, Elżbieta Grabska, która co prawda była historykiem sztuki, ale studiowała również konserwację na ASP, i jej mąż Aleksander Wallis. I te spacery z Kazimierza tutaj gdzieś się kończyły. Jest taka seria zdjęć pozowanych na Albrechtówce do obrazów Oberlaendera. Z tym pokoleniem był związany Jacek Sempoliński, który jako malarz przyjeżdżał do Kazimierza jeszcze wcześniej i zatrzymywał się w pensjonacie Murka przy Krakowskiej. Do Mięćmierza trafił pierwszy raz w 1949 roku. Był to punkt docelowy spacerów – blisko Kazimierza, a na tyle daleko i na tyle trudno było wtedy tutaj trafić i dojść, że właściwie nie dochodziły tutaj grupy wycieczkowe. To był azyl, rzeczywiście dość szczególny, wioska zapomniana przez Boga i ludzi, w wąwozie nad Wisłą, z flisakami, którzy przewozili ludzi do Janowca. No i tak to się chyba zaczęło…

Waldemar Baraniewski

Rezydent Mięćmierza. Profesor w Instytucie Historii Sztuki UW. Głównym przedmiotem jego badań jest historia sztuki XX wieku ze szczególnym uwzględnieniem zagadnień sztuk przestrzennych (architektury i rzeźby) oraz problematyki funkcjonowania sztuki w kręgu systemów totalitarnych. Zajmuje się również problematyką krytyki artystycznej i historią kontaktów artystycznych polsko-niemieckich. Członek Polskiej Sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA.

No i co działo się potem?
Następny okres artystycznych fascynacji to lata 60., potem 70., już w postaci konkretnych inicjatyw. Jako pierwsza pojawia się tutaj z zamysłem związania swojego życia z tym miejscem Małgorzata Szejnert – wówczas początkująca dziennikarka. A potem dwóch młodych architektów – Rudolf Buchalik i Tadeusz Strzępek – którzy przenieśli starą leśniczówkę, i na kupionym tu kartoflisku postawili, podzielili na pół, no i zamieszkali. Nie wiem, czy byłbym w stanie odtworzyć dokładną chronologię, jak wyglądało to wernakularne osadnictwo przybyszów, przede wszystkim z Warszawy i Lublina. Ale bez wątpienia Małgorzata Szejnert była pionierką i przez lata tak żyła. A potem w latach 70. i 80. rozpoczyna się przenoszenie autentycznych chłopskich chałup z okolic. Nad Wisłą buduje swój dom Marian Gryta, który całe życie konstruuje katamarany.
Podsumowując – Buchalik ze Strzępkiem mają tę pierwszą leśniczówkę, potem Małgorzata przenosi swoją chałupę, następnie Elżbieta Grabska z Olkiem Wallisem ten dom, w którym teraz rozmawiamy i który po nich przejąłem. To chałupa spod Urzędowa z 1861 roku.

A kiedy zjawiają się Jacek Sempoliński z Wiesławem Juszczakiem?
Oni kupują starą chałupę flisacką nad samą Wisłą od Materków, i wtedy tutejsze plenery Jacka wiążą się bezpośrednio z Mięćmierzem – to będzie ponad 30 lat jego życia i pracy tutaj i jego cykli malarskich: „Wisła”, „Mięćmierz”; to wszystko powstawało w tym miejscu. Na górach obok, nad Krowią Wyspą.
I mniej więcej na początku lat 80. pojawia się w Mięćmierzu Tomasz Tatarczyk. Ma już za sobą pierwsze głośne wystawy i obok Leona Tarasewicza jest rozpoznawany jako nowa twarz polskiego malarstwa. Tomek postanawia przenieść się z Warszawy. Zrywa z Akademią, zostawia stolicę i chce żyć tutaj. Zamieszkuje w niewielkiej chałupce, którą potem rozbudowuje, i która do końca życia będzie jego pracownią. Ta chałupa zresztą jest częścią większego gospodarstwa, którego połowę kupuje prof. Jadwiga Staniszkis. W Mięćmierzu osiada także Antek Zdebiak, nieżyjący już znakomity fotografik i prof. Halina Koźniewska. Tu osiada krążący między Paryżem a San Francisco Maciek Włodarczyk. Stodołę od chałupy Wieśka Juszczaka i Jacka Sempolińskiego odkupuje historyczka sztuki Iza Galicka, odkrywczyni polskiego El Greca. Potem przejmuje ją znana lubelska lekarka Barbara Bogdańska.

Czyli pierwszy skład skompletowany…
W latach 80. punktem zbierającym tych neomięćmierzan był dom Rudolfa Buchalika i urządzane przez niego różnego rodzaju imprezy. No, to był moment może niezbyt spektakularny zewnętrznie, ale o niesłychanie intensywnym życiu towarzyskim. Prof. Adam Miłobędzki, który tutaj często bywał, masa innych ludzi, Henryk Stażewski, prof. Roman Taborski… Rudolf Buchalik miał taki zwyczaj, że robił rysunkowe portrety wszystkich, którzy byli w tej chałupie i one na belce pod sufitem były wywieszone. To była cała galeria, od Łazuki, przez Starowieyskiego, Suzina, po wszystkich bywalców Kazimierza, którzy ściągali do Mięćmierza. No i Mięćmierz się tak jakoś w miarę rozsądnie wtedy rozrastał.

Wystawa „Mięćmierzanie” (archiwalne fotografie
rodowitych Mięćmierzan)
Pojawiło się tutaj także małżeństwo artystów, grafików i projektantów z Warszawy – Kinga i Bartek Pniewscy. Oni stworzyli tutaj swoje miejsce, centrum, dom i pensjonat, który zresztą w jakiejś formie funkcjonuje do dziś. Potem także Tomek Sikora, fotografik, Janusz Kobyliński, też fotografik. To właśnie Janusz Kobyliński trzy lata temu zrobił bardzo ciekawą wystawę i przygotował wydawnictwo pod tytułem „Mięćmierzanie”, w którym zebrał stare fotografie, odnalezione po domach, które pokazują życie tej wsi. Najstarsza jest chyba z lat 20. I zestawił to z wykonanymi przez siebie, pozowanymi trochę w stylu Zofii Rydet, fotografiami współczesnych mięćmierzan, we wnętrzach, w których żyją. Tych, którzy tutaj mieszkają na stałe, i tych przyjezdnych; to pokazuje te dwie społeczności obok siebie egzystujące – bardzo ciekawa perspektywa.
Wspomnę jeszcze pana Bolka Adamczyka, który był niesłychanie barwną postacią: cały dzień przesiadujący pod studnią i będący swoistą encyklopedią Mięćmierza: wiedział wszystko, kto do kogo szedł i po co. Stanisław Król, Wiesia Ajtel, która wydawała obiady, wówczas prywatnie, teraz jej brat prowadzi już normalną knajpę; ich matka, czyli Genowa, no to już odeszło kilka pokoleń… ale także z tych, którzy się tutaj osiedlali – i Olek Wallis już nie żyje i Elżbieta Grabska i Jacek Sempoliński, Tomek Tatarczyk, więc tak… i te pojawienia się, i śmierci splatają się w nowe życie i pamięć tego miejsca.

WIEŚ 

Nowy jesienny cykl tekstów i wywiadów w dwutygodnik.com. Jaka jest współczesna polska wieś? Jaka jest jej historia i kultura? W ostatnich latach rozmowa o polskiej kulturze zdaje się traktować ją coraz poważniej. Czy tak daleko z miasta do wsi? A co jeśli przenikają się one znacznie bardziej, niż chcielibyśmy sądzić?

..

Jest jeszcze jeden sławny mięćmierzanin, którego nie wymieniłeś, czyli Daniel Olbrychski, którego chałupę turyści przyjeżdżają oglądać i się dopytują „która to, która to”.
No tak. Daniel Olbrychski pojawił się tutaj w 1982 lub 1983 roku, nie pamiętam. W każdym razie mam na strychu pół podłogi, która nie została nigdy wykończona, bo stolarz z sąsiedniej wsi powiedział, że „pan Daniel to w dolarach płaci”, i zrezygnował z robienia u mnie podłogi. Wspominam o tym, bo to nie jest chyba miejsce dla celebrytów, czy dla osób pragnących spektakularnej samorealizacji. Grzegorz Ciechowski, który kiedyś w Kazimierzu osiadł, Jan Wołek – to ludzie związani z kazimierskim establishmentem i może Mięćmierz jako oprawa nie jest dla nich odpowiednim środowiskiem. Całe zresztą szczęście, że obok siebie istnieją różne modele życia. Jednak w przypadku Olbrychskiego był moment zagrożenia, że nastąpi tutaj gwałtowna ekspansja. Jacek Sempoliński, który był życiowym pesymistą, uważał, że to właściwie normalna droga, że w ten sposób powstała i Szczawnica i Zakopane, no i pewnie miał rację, tylko że one powstawały w troszkę innych warunkach. Mięćmierz jest jednak znacznie mniejszy i chyba nie wytrzymałby takiej industrializacji. I leży na terenie parku krajobrazowego, więc na szczęście są jakieś ograniczenia. I być może to spowodowało, że Olbrychski przestał tutaj bywać. W każdym razie nie związał się na dłużej z tym miejscem.

Ale jego dom stoi.
Jego dom stoi, tak. I tak jak powiedziałeś, jest rzeczywiście magnesem, tak samo jak przeniesiony wiatrak, który stanął w miejscu, w którym na XVIII-wiecznych rycinach Vogla, przedstawiających widoki tych okolic, widać właśnie wiatraki na wzgórzach. To zresztą był też argument dla państwa Dziadoszów, którzy ten wiatrak przenosili, za postawieniem go w tym miejscu, i on rzeczywiście wpasował się znakomicie i świetnie tutaj funkcjonuje.

Jest też punktem zbierającym ten pejzaż, i to jest też ważne.
Tak, tak, jest rzeczywiście symbolem wizualnym tego miejsca, wyróżnikiem górującym nad okolicą, a jest ona tutaj bardzo specyficzna, bo to przełom Wisły. W powszechnej świadomości w Polsce mamy właściwie tylko przełom Dunajca, no bo Dunajec przez skały się przedzierał, a tutaj Wisła się przełamała przez potężne niegdyś góry, ale wapienne, w związku z czym ten przełom jest szeroki, rozlewny, rozłożony na dwa brzegi – Janowiec i właśnie Mięćmierz, Albrechtówkę czy kawałek dalej Kosmalną Górę – to są właśnie dwa brzegi tego niesłychanie malowniczego i przepięknego przełomu Wisły. I on tworzy też ramy tej niezwykłej scenerii, jaką jest ta wioska.

fot. Waldemar Baraniewski

A czy doszło tutaj do jakichś ważnych historycznych lub towarzyskich wydarzeń? Zawsze było tu dużo energii twórczej. W połowie lat 80. bardzo często tutaj przyjeżdżała prof. Jadwiga Staniszkis i sporo rzeczy tutaj napisała. I tak jak już mówiłem, Tomek Tatarczyk, Jacek Sempoliński i Wiesław Juszczak tutaj pracowali; Elżbieta Grabska…

…i Małgosia Szejnert…
Małgosia Szejnert, która tutaj napisała kilka książek. Teraz pisze kolejną. Natomiast jeśli by mówić o może nie towarzyskich, ale ważnych rzeczach, których Mięćmierz był świadkiem, to myślę, że trzeba wspomnieć o tym, co trzy lata temu zostało upamiętnione na brzegu Wisły sporym głazem. 6 września 1939 roku do Męćmierza, ponieważ Puławy były już bombardowane, dotarły statki, którymi ewakuowano zbiory wawelskie i tą polną drogą, pod naszą bramą, przejeżdżały arrasy, Szczerbiec, to wszystko, co trafiło potem do Kanady.
To moment, który w ten sielski pejzaż wprowadza element wielkiej historii. A poza tym różne zabawne sytuację się tutaj działy. W zeszłym roku przy studni, a to jest wiejski rynek – 4 metry na 4 metry – zatrzymał się samochód, akurat tam stałem i kierowca pyta: „czy to jest ta słynna wioska flisacka?”. Musiał w mojej twarzy zobaczyć zdziwienie, bo przyszedł mi z pomocą i mówi „Panie, bo tu w przewodniku napisali, że tu się czas zatrzymał”. Tak to wyglądało, że on specjalnie przyjechał, żeby zobaczyć, gdzie się ten czas zatrzymał. I coś w tym chyba jest. Aczkolwiek to jest dość nowoczesna wieś, z dostępem do internetu, i nie jest to żaden skansen i nikt tu nie próbuje tak żyć. Bez wątpienia istnieje problem, który się ładnie nazywa „zrównoważonym rozwojem”, czyli jak wyważyć proporcje: interesy miejscowych, którzy po prostu chcą tu normalnie żyć, i interesy ochrony krajobrazu, przyrody, miejsca. To jest teren nieustannych negocjacji, czasami bardzo trudnych, czasami przykrych.
Takim przykrym elementem kilka lat temu była inicjatywa nieżyjącego już Stefana Kuryłowicza, który postanowił urządzić koło wsi lotnisko na skupionych przez siebie polach, nie bardzo licząc się z tym, czy ktoś chce, żeby awionetki latały mu nad głową. To widać również w Kazimierzu - duży pieniądz, który właściwie wypiera dawną publiczność kazimierską. To jest nie do końca jasny element, jak to będzie wyglądało w przyszłości. Ale Mięćmierz trzeba też widzieć w kontekście przestrzennym: następny wąwóz, czyli Okale, już jest właściwie miejscem rezydencjonalnym, gdzie powstały ogromne hacjendy, gdzie nie ma już struktury starej wsi, to są już właściwie wyłącznie domy letniskowe.

No i jest Podgórz, który jest bardzo podobny do Męćmierza.
Postacią dla Podgórza kluczową jest prof. Wojciech Włodarczyk, animator ruchów regionalnych, twórca Regionalnego Towarzystwa Powiślan i założyciel winnicy „Pańska Góra”, produkującej świetne wino. Jego dom zaprojektowany przez Czesława Bieleckiego jest znakiem rozpoznawczym tej miejscowości. W okolicy jest już kilka innych winnic. Może wraz z ociepleniem klimatu powstaną tu osady winiarzy?

A powiedz, jak było ze sławną studnią w Mięćmierzu, dziś symboliczną, a zrobioną na wzór studni kazimierskiej?
Zbudowano ją przy okazji kręcenia filmu „Awans” Janusza Zaorskiego w 1974 roku.

Według Redlińskiego.
Część z miejscowych poprzebierana w stroje ludowe w tym filmie też grała i wtedy właśnie została zbudowana na wzór stojącej na rynku w Kazimierzu studnia; wszyscy uważają, że zawsze tu była, a przecież nawet ja pamiętam, choć nie należę do pierwszego heroicznego pokolenia osiedleńców, że tutaj się po prostu wodę brało z Wisły.
Bardzo ciekawym zjawiskiem jest też zanikanie zwierząt gospodarczych. Jak pierwszy raz przyjechałem, to tutaj były normalne gospodarstwa, konie, krowy, wszystko, co z tym związane. Pierwsze zniknęły konie, jeszcze jeden z gospodarzy długo miał jednego, cztery krowy, a potem już tylko dwie krowy u dwóch braci Kuziołów, a potem już nic, nie ma krowy, nie ma mleka. Jeszcze mój syn jako małe dziecko na pierwsze swoje wyprawy szedł z bańką po mleko. No a teraz mleko się kupuje w kartonie w Kazimierzu. Jeden z gospodarzy próbuje rozwijać agroturystyczne gospodarstwo, hodując kozy, ale to już jest wtórny proces. Pozostały jeszcze tylko kury. Nie ma już ani świń, ani innego inwentarza chłopskiego, są tylko kury. Jeden hoduje gołębie, króliki – jakieś takie drobne zwierzątka – nie ma tego, co na tej wsi było, co w jakiś sposób też decydowało o charakterze życia tych ludzi tutaj właśnie.

Wystawa Jacka Sempolińskiego w Mięćmierzu / fot. Maria Poprzęcka

Trochę nie wiadomo, z czego żyją miejscowi. Coś produkują, ale co właściwie? Nową rzeczą było pojawienie się makatkarstwa i hafciarstwa, tego przecież jeszcze niedawno nie było.
To przykład wspólnych inicjatyw, miejscowych i grupy neoosiedleńców, głównie za sprawą Kingi Pniewskiej, która reaktywowała koło gospodyń wiejskich, próbując robić coś, co wiązało się z dawną kulturą wiejską… I wtedy nagle się okazało, że dwie starsze panie świetnie sobie radzą z wyszywaniem makatek, że robią chodniki wełniane, że potrafią szydełkować serwetki. Nagle się ujawniły takie rzeczy, które były gdzieś zepchnięte przez ciężką pracę i konieczność utrzymania, a teraz wracają. Już jako element turystycznej atrakcji. Ale na pewno jest to coś nowego.
Na razie Mięćmierza nie rozsadziły inicjatywy oddolne. A były podejmowane kilka razy takie próby. Pewien inżynier z Lublina, który przez wiele lat pracował na kontrakcie w Syrii, całe przywiezione pieniądze zainwestował w wielki dom i bardzo chciał tam animować życie miejscowe, chciał postawić w środku wsi gospodę, położyć asfalt, zainstalować oświetlenie… Ale jego żona okropnie wsi nie lubiła, przyjeżdżała tu w szpilkach, które się zapadały na piaszczystej drodze i wreszcie zmusiła go do sprzedania domu. Może jest w tej przyrodzie taki filtr, który tego rodzaju inicjatywy odrzuca. Potem ten dom kupił pan Seweryn Askenazy, który chciał urządzić pensjonat dla młodych aktorów, studio castingowe, ale szczęśliwie to też się nie udało.

No ale dzięki temu we wsi jest fortepian i mogą się odbywać koncerty.
Pierwszy fortepian we wsi zjawił się dzięki Bartkowi Pniewskiemu, który znakomitego Bechsteina ściągnął z remontowanego w Kazimierzu domu kultury i postawił w swej stodółce, która zarazem jest galerią sztuki. To pewnie podworski instrument. U Askenazego oczywiście też jest fortepian. Natomiast ten, który Bartek ściągnął, to świetny instrument, znakomicie zadbany, strojony, stanowiący podstawę koncertów, które Bartek organizuje w swojej stodole. Stodoła od kilku lat stała się miejscem przyciągającym ludzi i miejscem bardzo wartościowych inicjatyw, na miarę nie tylko Mięćmierza. Ostatnio Karol Kozłowski, młody utalentowany tenor śpiewał w stodole „Piękną młynarkę” Schuberta… Świetni wykonawcy, znakomici soliści, znani artyści, którzy pokazują swoje prace. Biorąc pod uwagę, że jest to jeden sąsiek w starej stodole i jedna osoba, czyli Bartek, który to wszystko organizuje, jest to nadzwyczajna inicjatywa kulturotwórcza w takim wymiarze, jaki tutaj jest właściwy.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.