Dziennik schmargendorfski
rys. brasci / deviant art

Dziennik schmargendorfski

Rainer Maria Rilke

Zrobiliśmy postęp: materia nie jest już tak ciężka, tak ważna; wolno nam tworzyć całe dramaty po to tylko, by uświadomić sobie pojedyncze uczucie

Jeszcze 2 minuty czytania

3 listopada [1899], (noc)

W ogóle przemijalność, kruchość i ulotność w przypadku wielu ludzi wynika z tego, że ludzie ci nigdy nie odważyli się zaistnieć. By zaistnieć, nie wystarczy się urodzić. Trzeba podłączyć się do większej sieci; ale trzeba się też izolować, by nie sprzeniewierzyć i nie zmarnować własnego prądu. Chodzi o to, by przekazać go dalej; nie widząc tego, komu się przekazuje, rozciągnąć się ponad krajami i ludźmi setką błyszczących drutów aż do następnego słupa; czy nie na tym to polega?

Rozmyślam o tylu rzeczach, a przecież moje myśli są jak dzieci oglądające sztuczne ognie: stoją stłoczone, patrzą w noc i czekają na strzał. I czują, jak biją im serca, czują je w gardle, czasem czują nawet krew pulsującą w powiekach – tak mocno czekają. Ale gdy wystrzał się rozlega i rakieta rozpryskuje się po niebie, mają sobie akurat coś do powiedzenia i niczego nie zauważają. A potem stoją znowu z ciszą w sercach i czekają i widzą tylko noc i spokojne, przyjazne gwiazdy.

Ale gwiazdy znaczą dla nich więcej niż dla innych, rozpieszczonych przez czerwony, niebieski i srebrny blask fajerwerków. A moje myśli docierają jeszcze czasem poza gwiazdy, gdy noce w ich tle ciemnieją i pogłębiają się. Słyszę wtedy głos, który śpiewa:  

Kiedy ostatni dźwięk się chowa,
jest tylko cisza, pełna znaczeń,
gwiazdy to tylko różne słowa
na ciemność, która nas otacza.

Ciągle jest jeszcze we mnie wiele rzeczy, których nienawidzę; ale czuję już, że są one czymś obcym, przypadkowym, co nie ma ze mną związku. Stąd moja wiara i siła.

Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się wystąpić wyłącznie we własnym stroju. W każdym razie chcę najpierw stać się nagi, reszta przyjdzie sama.

Gdy myślę o historii świata – nie wydaje mi się niesprawiedliwa, wydaje mi się uboga. Bo przeżyciem może być dla niej tylko to, co daje się wypowiedzieć. – Historia świata jest jak dziecko, które podróżuje po mapie: z Włoch do Danii jest przecież tak blisko.

Nawiasem mówiąc to dobrze, że rzeczy, które spotykają nas przez przypadek uważane są za nasze przeżycia. W ten sposób nasze życie pozostaje cały czas czyste i nieujawnione, a dla nas samych zaskakujące i dziwne.

 

Niepublikowany do tej pory w języku polskim „Dziennik schmargendorfski” jest jednym z trzech (obok wcześniejszego „Dziennika florenckiego” i późniejszego „Dziennika z Worpswede”) młodzieńczych dzienników Rilkego powstałych w latach 1898-1901. Te wczesne dzienniki Rilkego dokumentują jego podróż do Włoch, odbytą z inspiracji Lou von Andreas-Salomé, jego późniejsze pobyty w Berlinie, obie podróże z Lou do Rosji oraz pobyt w Worpswede, w trakcie którego Rilke poznał swoją późniejszą żonę, Klarę Westhoff. Stanowią one istotny dokument przełomu, który dokonał się w tym okresie w twórczości i życiu Rilkego i który związany był ze spotkaniem z Lou. „Dziennik schmargendorfski” utrzymuje formę listu do niej, pojawiają się tu jednak coraz częściej także szkice własnych utworów, wierszy i opowiadań, refleksje na temat twórczości. 

We wszystkich moich dobrych chwilach twój uśmiech będzie mi się wydawał miastem, dalekim miastem, pełnym blasku i życia – a twoje słowo będzie dla mnie wyspą, na której rosną brzozy lub jodły, w każdym razie jakieś drzewa ciche i uroczyste. Twoje spojrzenie będzie studnią, w której już wiele rzeczy zniknęło i nad którą samo niebo drży z radosnej obawy, że mogłoby do niej wpaść – i będę wiedział, że wszystko to istnieje, że można wejść do tego miasta, że często widywałem tę wyspę i wiem dokładnie, kiedy nad brzegiem studni panuje największa samotność.  

Ale gdy się do mnie zwrócisz, zobaczysz niepewność: nie wiem, czy las, przez który idziemy, nie jest czasem tylko moim nastrojem – mrocznym, cienistym. Kto wie: może nawet Wenecja jest tylko uczuciem.

(3 listopada [1899], noc)

Dlaczego nagle tyle piszę? Bo znowu właśnie – zaczynam. Dziś stało się nagle początkiem, jedynką. Początkiem czego? Jedynką przed czym? Przed wielką liczbą, może wielomilionową. I nie wiadomo, z jakich cyfr powstaje tak wielka suma. Nie dodaję ich nigdy do siebie – czasem na brzegu strony znajduję wynik, przewracam ją i nie przenoszę nic na następną. Po co miałbym to robić? Wszystko jest jedną książką.

(3 listopada, prawie północ)

Lękam się tylko tych tkwiących we mnie sprzeczności, które mają skłonność do pojednania. Jeśli mogą w ogóle pomyśleć o tym, by stojąc na przeciwnych brzegach, podać sobie ręce, to znaczy, że koryto mojego życia jest w tym miejscu bardzo wąskie. Moje sprzeczności powinny słyszeć o sobie rzadko i znać się tylko z opowieści. Być jak dwaj książęta odległych krajów, którzy o tym, że się wzajemnie nienawidzą, dowiadują się nagle, gdy pewnego dnia obaj wyruszają, by zdobyć tę samą dziewczynę. A dziewczyna... ale nie będę wszystkiego zdradzał.

Czasem mówisz: jestem wesoły. I jeśli ktoś cię rozumie, to wystarczy mu to i bez trudu może stać się powiernikiem twojej radości. Albo mówisz: jestem smutny, a twój stan ducha jest rzeczywiście zwyczajnym smutkiem, którego nie da się określić inaczej. Lecz między tymi dwoma nastrojami istnieje cały szereg odcieni, przejść, uczuć o długim pogłosie. By je opisać, mówisz: jestem...., chociaż nie, mówisz raczej: jest....

Jest na przykład wieczór w pewnym pokoju; za oknami powoli zapada zmierzch, wierzchołki drzew chwieją się niepewnie. Wewnątrz światło jest o ton głębsze, spokojniejsze, bardziej dostojne. I jest tam kilku młodych ludzi, a ich rozmowy właśnie umilkły. Stoją obok siebie w niedbale rozpiętych mundurach z bardzo wysokimi kołnierzykami, jakby zapomnieli o swoim istnieniu. Nagle jeden z nich robi ruch, jakby chciał uciec, zwraca się jednak do sąsiada, bladego jasnowłosego młodzieńca o wielkich i zamyślonych oczach. „Zagraj coś, Sasza”, mówi o wiele za głośno i jakby gdzieś ponad nim. Wtedy pozostali również się ożywiają, popychają młodzieńca o smutnych, zamyślonych oczach do małego staromodnego fortepianu i kładą jego gorące dłonie na klawiszach. A młodzieniec czuje w tym obcym pokoju, w którym wszyscy oni, Bóg wie dlaczego, stoją i są podekscytowani – że już ktoś przed nim grał na tych klawiszach – czuje obok swoich rąk dwie inne, które go jakby instruują, ale bardzo delikatnie, i przeczuwa też twarz przynależną do tych rąk. Twarz dziewczyny, obwiedzioną delikatnymi, czułymi liniami. Jej twarz odcina się od panującego w oknie zmierzchu, jest prawie jak papierowa sylwetka, a jednak widać coś więcej, na przykład spuszczone, niemal zakryte powieką oko i czoło ponad nim, spokojne, cieniste aż po skraj splątanych włosów, w których zatrzymał się wiatr. A zatem Sasza gra posłusznie pieśń tej dziewczyny, jak chcą tego klawisze. I gra, gra pieśń tej nieobecnej, nieznajomej, może już zmarłej. A w pokoju zapada ciemność. A pozostali giną prawie w tej ciemności, bo słuchając, pochylili twarze. Tylko od czasu do czasu rozbłyskuje gdzieś jakieś czoło. Gdy dwóch z nich przechodzi nagle dreszcz i jednocześnie podnoszą wzrok i patrzą na siebie z niejasnym pytaniem w oczach. –

I coraz częściej zdarza mi się, że nie mogę powiedzieć: jestem...., lecz muszę powiedzieć: jest.... ale wtedy przeważnie milczę.

Wszystkie nasze uczucia wydają mi się zasłonami, za którymi poruszają się działania. Wystarczy, że gdzieś z tyłu zapali się światło, a na zasłonie ukazują się od razu wielkie i tajemnicze cienie. – I dobrze by było, gdybyśmy poddawali nasze uczucia tego rodzaju próbie i pozwalali się im ogarnąć tylko wtedy, gdy będą albo tak proste i skromne, że możemy przeżyć je w naszych gestach i minach, albo tak znaczące i głębokie, że moglibyśmy je opowiedzieć jak coś, co wydarzyło się naszym przodkom – kiedyś.... w dziwnych czasach.

Zrobiliśmy postęp: materia nie jest już tak ciężka, tak ważna; wolno nam tworzyć całe dramaty po to tylko, by uświadomić sobie pojedyncze uczucie, to znaczy: wzbogacić się o jedno nowe uczucie.

 

Fragment pochodzi z „Dziennika schmargendorfskiego” Rainera Marii Rilkego, który ukaże się w przekładzie Tomasza Ososińskiego 20 września w wydawnictwie Sic!.