Cnota nihilizmu
"Raj:nadzieja", mat. dystr.

Cnota nihilizmu

Jakub Majmurek

Trylogia Seidla zabiera nas nad linię nihilistycznego przełomu, wskazuje na pracę, jaką musimy wykonać w dzisiejszym świecie, ostatecznie wychodzącym ze starego porządku

Jeszcze 3 minuty czytania

Wiara, nadzieja, miłość. Trzy cnoty teologalne, przywoływane pod koniec „Hymnu do miłości” z pierwszego listu do Koryntian Pawła z Tarsu. W chrześcijańskiej teologii postrzegane były jako otrzymane od Boga dyspozycje kierujące człowieka ku zbawieniu i Królestwu Bożemu. W malarstwie przedstawiane były pod postacią trzech młodych kobiet. Także w „Trylogii cnót” Ulricha Seidla („Raj: miłość”, „Raj: wiara”, „Raj: nadzieja”) bohaterkami kolejnych części są kobiety, tyle że w różnym wieku.

Trylogia Seidla, ambitny, mierzący w arcydzieło projekt, którego kolejne części miały premiery na najważniejszych europejskich festiwalach (Cannes, Wenecja, Berlin), skłania do porównań z trylogią „Trzech kolorów” Krzysztofa Kieślowskiego. Wprowadzająca wątek cnót fraza z listu Pawła „Tak więc trwają wiara, nadzieja miłość, te trzy”, pojawia się zresztą w pieśni śpiewanej do muzyki Zbigniewa Preisnera w ostatniej scenie „Niebieskiego” – gdy Julie, zjednoczona w miłosnym akcie z Olivierem, doznaje epifanii, która jest kresem pracy żałoby po zmarłym mężu i dziecku, umożliwiającym jej powrót do świata żywych, do etycznej wspólnoty z innymi ludźmi i światem.

Jednak poza ambicjami, Seidla i Kieślowskiego wszystko dzieli. Polski twórca pokazywał teologiczne zaplecze etycznych problemów współczesnego człowieka, w codzienności poszukiwał metafizycznego wymiaru. (Często niestety ta metafizyka pozostawała na powierzchownym, galanteryjnym poziomie). Seidl odwrotnie, nie szuka metafizyki w ziemskiej rzeczywistości, tylko sprowadza teologalne cnoty na ziemię, bada ich znaczenie we współczesnej, społecznie dookreślonej rzeczywistości: świecie względnie zamożnego, wolnego w zasadzie od trosk materialnych, a mimo to żyjącego dość nędznie drobnego mieszczaństwa z kontynentalnej Europy.

Kieślowski odszedł od dokumentu do fabuły, z powodu – jak sam twierdził – „lęku przed prawdziwymi łzami”. W pewnym momencie, jako dokumentalista, napotykał tak intymną, tak bolesną granicę, że musiał wycofać kamerę. Z emocjami tymi mógł zmierzyć się dopiero w porządku fikcji. Seidl jako dokumentalista nigdy nie bał się prawdziwych łez. Do swoich bohaterów podchodzi z wystudiowanym okrucieństwem, jego filmy są tak skonstruowane, by schwytać ich i obnażyć. Można się tu zastanawiać nad etyką takiego dokumentu, ale nie da się ukryć, że wytwarza on pewną wiedzę i prawdę o świecie, z którym się mierzy.

„Raj: miłość”, reż. Ulrich Seidl, zdj. Against Gravity

„Trylogia cnót” jest przedłużeniem poetyki dokumentów Seidla. Składające się na nią filmy są formalnie do nich bardzo podobne. Luźna dramaturgia, duża autonomia poszczególnych scen, niezawodowi aktorzy, zamiłowanie do nachalnie symetrycznie skomponowanych kadrów. Wyglądają one jak zdjęcia z rodzinnego albumu, kamera zostaje ustawiona w nich tak, jakby miała pomóc bohaterom wydobyć z nich to, co najlepsze. A tak naprawdę te obrazy są na nich pułapką. Porządki dokumentu i fikcji najsilniej przenikają się w „Wierze”. Dochodzi w niej do przeniesienia w świat fikcji (złośliwi mogliby powiedzieć: autoplagiatem) motywów z wcześniejszego dokumentu Seidla „Jezu, ty wiesz” (2003). A jednym z ewangelizowanych przez Annę Marię mieszczan jest grający sam siebie René Roupnik, nauczyciel gimnazjalny i erotoman gawędziarz, znany z „Miłośnika biustów”.

Raj bez miłości

Pierwszą ofiarą pułapki Seidla jest Teresa z „Miłości”. Film wygląda tak, jakby został oparty na którejś z powieści Houellebecqa, tyle że tu bohaterką jest kobieta. Nie najmłodsza Austriaczka, samotna, daleka od współczesnych kanonów seksualnej atrakcyjności, wyjeżdża na wakacje do Kenii. Tam wdaje się w romans z młodym i pięknym czarnym mężczyzną. Ten wykorzystuje kobietę finansowo, po czym, gdy uznaje, że wyciągnął już od niej dość pieniędzy – ucieka. Teresa wchodzi jednak wkrótce w kolejną podobną relację, doskonale wiedząc, jakie są jej reguły i jak się to wszystko skończy. Pozwala się oszukać, czy też może raczej należałoby powiedzieć: pozwala kolejnemu kochankowi uwierzyć, że ją oszukuje – a tak naprawdę sama coraz bardziej asertywnie zaczyna korzystać ze swojej ekonomicznej przewagi, która daje jej dostęp do ponętnych męskich ciał. 

Seidl nie tworzy ani elegii rozpamiętującej cierpienia „seksualnej proletariuszki”, ani purytańskiego moralitetu potępiającego „bogatych mieszkańców Zachodu”, eksploatujących mieszkańców Trzeciego Świata. W jego wizji wszyscy są częścią tego samego, skorumpowanego i korumpującego systemu. Teresa zostaje odarta zarówno z tożsamości ofiary, jak i sprawczyni. To jej odarcie postępuje do końca, gdy w jednej z ostatnich scen musi przekroczyć swoją fantazję czarnego, zawsze seksualnie dyspozycyjnego kochanka. Koleżanki wynajmują jej na urodziny lokalnego striptizera, będącego też męską prostytutką. Prezent jednak rozczarowuje. Rozmiary jego przyrodzenia nie imponują, mężczyzna nie jest w stanie osiągnąć erekcji, inscenizacja seksualnej przygody kończy się żałośnie. Bohaterka zostaje z niczym, nawet bez fantazji o wielkim uczuciu i sobie jako wyzwolonej kobiecie, swobodnie „kupującej” dostęp do ciał mężczyzn. Ten proces odarcia przechodzi też widz. W filmie, który nazywa się „Raj: miłość” nie ma właściwie nic o miłość sensu stricto. Obserwujemy tu tylko nietrafione miłosne obsady, seks i rynek ciał. Seidl patrzy na to wszystko trzeźwym okiem: nie wpada w panikę, nie rozpacza. 

„Wszyscy, żebraczą ośliniając wiarę”

Temu samemu obnażeniu i egzystencjalnemu obdarciu ulega bohaterka „Wiary” Anna Maria. Słuchaczka austriackiego Radia Maryja (tak, tam też mają takie) chodzi od domu do domu z figurką Maryi i próbuje przekonać austriackich mieszczuchów, by „pozwolili Maryi odnowić ich życie”. Ci jednak pozostają obojętni na jej dobrą nowinę. Albo deklarują, że u nich wszystko w porządku, albo reagują agresją.

Po pewnym czasie w domu Anny Maria zjawia się chory, sparaliżowany mąż muzułmanin. Ich relacja to klasyczne małżeńskie piekło – nie ma między nimi już nic poza wzajemną nienawiścią, pogardą, niezagojonymi ranami i wzajemnymi rytuałami krzywdzenia się. Religia – jej katolicyzm i jego islam – są narzędziami w tej walce. Kobieta znaczy opanowane przez siebie terytorium w ich wspólnym domu wieszanymi na każdej ścianie krucyfiksami i świętymi obrazkami. Mężczyzna próbuje je zniszczyć. 

„Raj: wiara”, reż. Ulrich Seidl, zdj. Against Gravity

Wokół Anny Marii gromadzi się grupa podobnie jak ona skrzywdzonych przez los. Seild pokazuje, że jeśli Kościół jest dziś w Austrii jakąś wspólnotą, to głównie taką, jaką Rimbaud opisywał w wierszu „Biedni ludzie w kościele”:

Epileptycy, tłum szaleńców wraży,
Których się człowiek w drodze nierad czepi;
Nosem łypiący zaduch brewiarzy,
Przez psy w podwórza wprowadzani ślepi;
Wszyscy, żebraczą ośliniając wiarę,
Ślą nieustanne skargi Jezusowi

I tak jak w wierszu francuskiego poety, w filmie Seidla jakikolwiek bóg „próśb ich nie ułowi/ Śpi od wychudłych i opasłych z dala/ Precz od łachmanów i od mięsa woni”. Wiara – a przynajmniej austriacki katolicyzm – okazuje się tu koniec końców zafałszowaną formą świadomości nieszczęśliwej. Utrzymuje ją w jej nieszczęściu, tworzy resentymentalną wspólnotę, zdolną wytwarzać jedynie chore, dysfunkcjonalne formy wspólnego bycia i działania. 

Musisz zmienić swoje życie!

Ostatnia bohaterka to młoda dziewczyna na obozie odchudzającym, córka Teresy, Melanie. Dynamika relacji jej matki z kolejnymi czarnymi mężczyznami odbija się tu w dynamice relacji dziewczyny z obozowym lekarzem, wciąż dość atrakcyjnym mężczyzną w późnym wieku średnim. Flirtują ze sobą, prowadzą dziwną grę. Nie wiadomo, czy to stary libertyn uwodzi młodą, niedoświadczoną dziewczynę (tym bardziej narażoną na zranienie, bo zajmującą niską pozycji na rynku ciał); czy też to cyniczna dziewczyna manipuluje szukającym bliskości mężczyzną.

Nadzieja jest tu sprowadzona, jak wszystko u Seidla, znowu do ziemskiej perspektywy. Wyznaczanej przez poradniki, które obiecują, że możemy „zmienić swoje życie” (wyrzeźbić idealną sylwetkę, nauczyć się chińskiego, opanować tajniki tantrycznego seksu) w rok, kwartał, miesiąc. Militarno-medyczny ład obozu odchudzającego za pomocą różnych narzędzi dyscypliny usiłuje wtłoczyć w ciała młodych ludzi nowy, mocniejszy imperatyw: „musisz zmienić swoje życie!”, który tylko pogłębia frustrację i sprawia, że podmiot zasklepia się w niemożności osiągnięcia zafałszowanego wizerunku idealnego „ja”, co kończy się przymusem powtarzania tego samego – młodzi ludzie co roku zmuszeni są do powrotu na obóz.

„Raj: nadzieja”, reż. Ulrich Seidl, zdj. Against Gravity 

Przez linię

Wizja Seidla może wydawać się cyniczna i nihilistyczna. Miłość jest w jego trylogii ostatecznie prostytucją, wiara fałszywą świadomością i resentymentem, a nadzieja – marketingową sztuczką sprzedawców recept na odmianę życia. Ale to właśnie w tym nihilizmie tkwi największa etyczna stawka tego filmowego projektu.

Ernst Jünger w eseju „Przez linię” tak pisał o nihilizmie Nietzschego: „Nihilizm nie jest postrzegany jako koniec, ale raczej jako faza procesu, który nie tylko cała kultura w swoim historycznym przebiegu, ale także jednostka w swojej osobistej egzystencji zdoła w sobie przezwyciężyć i doświadczyć albo chociaż zasklepić bliznę”.

Trylogia Seidla zabiera nas tuż nad linię takiego nihilistycznego przełomu, wskazuje na pracę – nowego zdefiniowania pojęć miłości, nadziei, wiary (a może konieczności zastąpienia ich zupełnie nowymi pojęciami etycznymi) – jaką musimy wykonać w dzisiejszym świecie, ostatecznie wychodzącym ze starego porządku, opartego na chrześcijańskich i teologicznych kategoriach. Nawet więc jeśli jego trylogia po powalającym ciosie „Miłości” z filmu na film artystycznie jest coraz słabsza, coraz bardziej oczywista, tym bardziej jednak nie warto jej lekceważyć. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.