Spojrzenie Mateusza

Spojrzenie Mateusza

Błażej Hrapkowicz

W napięciu między tym, co znane i nieznane, oswojone i obce, łatwe i skomplikowane, kryje się być może największa siła afirmatywnego, ale pozbawionego naiwności filmu Pieprzycy

Jeszcze 2 minuty czytania

Po gdyńskiej premierze „Chce się żyć” w kuluarowych rozmowach dało się słyszeć, że może i rola Dawida Ogrodnika imponuje, ale sam film jest po prostu cukierkowym szantażem emocjonalnym. Nie to, co boleśnie autentyczna opowieść o samotności księdza-geja czy równie boleśnie szczery film o represjonowanym homoseksualizmie. Czy nie jest tak, że przyzwyczailiśmy się myśleć o kinie optymistycznym jako ex definitione kłamliwym, produkującym fałszywą iluzję, podstępnie wyciskającym łzy za pomocą „nieuczciwych” zabiegów? Kino pesymistyczne może być przecież równie nieuczciwe i miałkie – wszystko zależy od jakości języka i wizji.

W przypadku „Chce się żyć” typowe zarzuty, dotyczące szantażu emocjonalnego czy niskich pobudek reżysera, sygnalizują jedynie myślowe lenistwo. Choć Pieprzyca opowiada o chłopaku dotkniętym porażeniem mózgowym, który walczy o uznanie swojego człowieczeństwa, jego film zawiera tak naprawdę dwie, może trzy melodramatyczne sceny, gdzie emocje sięgają zenitu.

Cała historia została podzielona na rozdziały, wprowadzane planszami z piktogramami, na których widnieją również krótkie hasła (jak „czarodziej” czy „człowiek”). Dzięki temu emocjonalna materia nie wylewa się z opowieści bezkształtnym strumieniem, trzyma ją w ryzach narracyjna dyscyplina i jasno, acz nienachalnie wyłożona reżyserska filozofia. Jest to filozofia amerykańskiego filmowego humanizmu, którego tradycja sięga filmów Franka Capry, ale wciąż ma swoich reprezentantów zarówno w głównym nurcie (znakomite „Kupiliśmy zoo” Camerona Crowe’a), jak i kinie Sundance’owym (świetne „Najlepsze najgorsze wakacje” Nata Faxona i Jima Rasha). Kiedy Mateusz – fenomenalnie grany przez Ogrodnika, a w pierwszej części filmu przez rewelacyjnego Kamila Tkacza – dokonuje w pewnym momencie nadludzkiego fizycznego wysiłku, by stanowczo wyrazić swój protest, trudno nie pomyśleć o słynnej scenie z „Człowieka słonia” Davida Lyncha, w której zdeformowany, zaszczuty bohater krzyczy: „Jestem człowiekiem!”.

Konsekwentnie realizując założenia komediodramatu, w którym indywidualność i wola walki triumfują nad niesprzyjającymi okolicznościami, Pieprzyca nakręcił feel-good movie, ale nie odwrócił wzroku od dramatów i niepowodzeń. Świetnie wypada portret rodziny Mateusza – ani patologicznej, ani idealnej, kochającej upośledzonego syna/brata, ale czasami fizycznie bądź psychicznie niezdolnej do opieki nad nim. Dorocie Kolak wystarczy najczęściej jeden prosty gest, by wiarygodnie sportretować ból matki, zmuszonej oddać dziecko do specjalnej placówki dla niepełnosprawnych. Arkadiusz Jakubik, jowialny i energiczny, kapitalnie gra postać z pogranicza rzeczywistości i fantazji – ojca, który starał się zamienić dzieciństwo Mateusza w niekończącą się zabawę.

Na przykładzie wątku rodzinnego najlepiej widać, jak wiele niuansów i detali udało się Pieprzycy zmieścić w ramach precyzyjnie zaplanowanej struktury. Wspólne malowanie, podczas którego ojciec prosi Mateusza, żeby potrzymał pędzel i po prostu wkłada mu go między palce; drobna, ale znacząca chwila niepewności matki, zanim wejdzie po raz pierwszy do pokoju syna w ośrodku dla niepełnosprawnych – takie sceny dowodzą niepośledniej inscenizacyjnej biegłości reżysera. Pieprzyca potrafi również zaskoczyć – wątek pierwszej miłości Mateusza tylko pozornie jest stereotypowy, reżyser pozwala nam wyrobić sobie zdanie o uczestnikach dramatu tylko po to, żeby nieoczekiwanie odwrócić role i zrewidować nasze wyobrażenia.

Zawód uczuciowy, jakiego doświadcza Mateusz, jest częścią historii dojrzewania – drugiego ważnego wymiaru filmu Pieprzycy. Można podejrzewać, że tutaj czekał na reżysera największy artystyczny wybór: jak opowiedzieć o niepełnosprawnym, który nie umie porozumiewać się słowami, aby jego dojrzewanie, emocjonalne i erotyczne, trafiło do widza? Pieprzyca nie zdecydował się do końca zawierzyć aktorstwu Ogrodnika, tylko dorzucił narrację z offu, w której bohater dowcipnie komentuje własne życie. To wybór zrozumiały, zwiększa bowiem komunikatywność filmu, pozwala zidentyfikować się z perspektywą Mateusza i pasuje do konwencji nostalgicznej, dowcipnej coming-of-age story.

„Chce się żyć”, reż. Maciej Pieprzyca.
Polska, 2013, w kinach od 11 października
Pytanie tylko, czy efektem ubocznym nie jest przesadne oswojenie inności, brutalne wtłoczenie jej w uniwersalne kategorie, które może przynieść efekt paradoksalny – unieważnienie wyjątkowego statusu bohatera, na którym opiera się cały film. Pieprzyca próbuje grać na dwa fronty i ostatecznie odnosi sukces. Narracja z offu sprawia, że zaczynamy myśleć o Mateuszu jak o podobnym nam człowieku, któremu należy się szacunek. Jednak ciało Ogrodnika – nieskoordynowane i wykręcane konwulsjami – wciąż na nowo przypomina, że pełne utożsamienie jest niemożliwe. W ten sposób uczłowieczenie Mateusza odbywa się nie tylko na poziomie emocjonalnym, ale również etycznym – nie możemy do końca wiedzieć, co chłopak czuje, ale rozpoznajemy jego prawo do godności.

W napięciu między tym, co znane i nieznane, oswojone i obce, łatwe i skomplikowane, kryje się być może największa siła afirmatywnego, ale pozbawionego naiwności filmu Pieprzycy. Kiedy bowiem Ogrodnik patrzy nagle prosto w kamerę i pozornie zmniejsza dystans między postacią a widownią, obserwujemy jego nieprzeniknione oczy i jesteśmy świadomi, że ten dystans nigdy nie zostanie pokonany.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.