Poczucie zażenowania
Oskar Dawicki PORTRET CZŁOWIEKA, KTÓRY SPRZEDAŁ KAMIEŃ NERKOWY SWOJEGO OJCA fot. dzięki uprzejmości galerii Raster

Poczucie zażenowania

Rozmowa z Oskarem Dawickim

W Szkole Wajdy byliśmy z Łukaszem Rondudą jedynymi ludźmi spoza środowiska filmowego. To było spotkanie psów z różnych hodowli. Trochę obwąchiwania i duża ciekawość z obu stron

Jeszcze 3 minuty czytania

AREK GRUSZCZYŃSKI: Kim jest Oskar Dawicki?
OSKAR DAWICKI: Pora jest wczesna [ jest godzina 16.00 – przyp. A.G.], więc może jednak uchylę się od odpowiedzi.

Kim mógłby być Oskar Dawicki?
To jest jeszcze trudniejsze pytanie. Też nie wiem.

Kręciłeś film Performer. Jak podchodzisz do tego medium?
Podszedłem do niego na palcach. To było dość ekscytujące doświadczenie. Wcześniej próbowałem kolektywnej kreacji [m.in. jako członek Supergrupy Azorro – przyp. red.] , ale zespół filmowy to specjalna jakość. Podobno mieliśmy na planie wyjątkowo dobrą energię.

Oskar Dawicki

ur. 1971., z wykształcenia malarz, jeden z twórców nieistniejącej już Supergrupy Azorro.
Już w trakcie studiów zainteresował się sztuką performance, której pozostał wierny przez kolejne lata, by po roku 2000 rozszerzyć pole swego działania o prace wideo, fotografie, dokumentacje, a w końcu również obiekty i instalacje. Wszystkie prace mają postkonceptualny charakter i utrzymane są w lekko groteskowym, ironicznym stylu.

W 2011 r. ukazała się powieść o życiu i twórczości Oskara Dawickiego „W połowie puste” autorstwa Łukasza Rondudy i Łukasza Gorczycy. Książka była inspiracją dla powstającego właśnie pełnometrażowego filmu „Performer” (reż. Maciej Sobieszczański, Łukasz Ron­duda), którego producentem jest Wajda Studio. Poza Oskarem Dawickim, w filmie grają profesjonalni aktorzy, m.in. Andrzej Chyra i Agata Buzek oraz osoby ze świata sztuki, m.in. Anda Rottenberg i Zbigniew Warpechowski. 

„O jedną pracę za mało”, wystawa artysty w galerii Raster, do 9 listopada 2013.

Z czego to wynikało?
Większość osób pracowała za czapkę śliwek – chcieli to robić, ponieważ podobał im się projekt. Wszystkim się chciało.

Jak powstał scenariusz?
Był to długi proces. Punktem wyjścia była książka „W połowie puste” Łukasza Rondudy i Łukasza Gorczycy. Z tym pierwszym poszedłem do  SzkołyWajdy. Wybraliśmy naszym zdaniem najbardziej filmowe momenty z książki, no i tak zaczęliśmy. Później rok trwało pisanie scenariusza w ramach szkoły. Pod koniec już trochę nie dawałem rady.

Dlaczego?
Szybko się zniechęcam i źle znoszę mozół. Chroniczne ulepszanie, czyli perfekcjonizm to prosta droga do szaleństwa, poza tym pracowitość nie jest moim żywiołem. Najzwyczajniej pokłóciłem się z Łukaszem i zacząłem chodzić na wagary, ale Łukasz jest uparty, dlatego pociągnął to, zapraszając do współpracy reżysera Maćka Sobieszczańskiego. Prawie do momentu rozpoczęcia zdjęć trwała praca nad tekstem, ale prawdopodobnie po montażu i tak wyjdzie z tego całkiem inny film.

Anda Rottenberg na planie filmu „Performer”/ fot. Marta Chołyst, dzięki uprzejmości Wajda Studio 

Czy wyobrażenia sprzed rozpoczęcia prac na planie filmowym pokryły się konkretną pracą podczas zdjęć? Zrealizowałeś wszystkie pomysły?
Oczywiście nie. Film to w zasadzie potlacz, festiwal marnotrawstwa. Żeby powstał film, trzeba nakręcić dwa filmy albo więcej i potem je wyrzucić. Do tego potrzebny jest stosowny budżet, którego nie mieliśmy. Byliśmy zmuszeni pracować szybko i precyzyjnie. Wydarzyło się kilka cudownych zbiegów okoliczności, ale zgniłych kompromisów też by się kilka znalazło.

Mówicie innymi językami. Ty posługujesz się sztukami wizualnymi, performatyką, oni językiem filmowym. Rozumieliście się?
W szkole Wajdy byliśmy jedynymi ludźmi spoza środowiska filmowego. To było spotkanie psów z różnych hodowli. Na początku było trochę obwąchiwania. Była też duża ciekawość z obu stron. Zaryzykowałbym jednak, że wiedziałem trochę więcej o filmie niż oni o sztuce.

Które z elementów pracy nad filmem przeniesiesz do swojej codziennej pracy?
Nie wiem. Filmu ciągle nie ma. Poza tym „moja codzienna praca” to ryzykowny termin.

Zbigniew Warpechowski na planie „Performera” / fot. Magda Chołyst, Wajda Studio

Nie obawiałeś się utraty kontroli? Wcześniej jednak to ty odpowiadałeś za to, co wydarzy się podczas performansu.
Powiedziałbym, że kontrola mnie tak mocno nie podnieca, np. moment, w którym traci się kontrolę, wydaje mi się ciekawszy niż kontrola sama w sobie.

Grasz w filmie jedną z głównych ról – samego siebie. Jak się czułeś jako aktor?
Na szczęście mało tam grałem. Na pewno korzystałem ze swoich performatywnych doświadczeń. Zwłaszcza w scenach, w których jestem sam i po prostu przeprowadzam jakąś akcję. Zupełnie nowym doświadczeniem była współpraca z aktorem. Na początku byłem pewnie nieco spięty, ale dostałem z ich strony dużą pomoc. Jakoś sobie zaufaliśmy.

Byłeś bardziej konsultantem?
Rzeczoznawcą od głównego bohatera.

„Płaczki”, 2013 / fot. dzięki uprzejmości galerii Raster

Podczas trwającej właśnie wystawy w galerii Raster pokazujesz film z castingu do Performera.
To był casting na pierwszoplanową rolę żeńską. Aktorki były proszone o zagranie bardzo dramatycznej sceny solowej: wchodzą do pomieszczenia, w którym odkrywają trupa. Kiedy przeglądaliśmy te materiały, przyszło mi do głowy, że taka kolekcja udawanej rozpaczy ma spory potencjał interpretacyjny. Żal było wyrzucać. Ta praca powstała przez przypadek, czyli tak, jak lubię najbardziej.

Wystawa nosi tytuł „O jedną pracę za mało”. Jakiej pracy nie pokażesz?
Trochę żal mi powiedzieć, ale szczerze ubolewam, że jej nie będzie. Pół roku trwała o nią walka, już była na widelcu, i jednak porażka. Później, kiedy powiedziałem na głos: „Trudno, nie będzie jednej pracy, będzie o jedną pracę za mało” – okazało się, że to dobrze brzmi i postanowiliśmy w taki sposób zatytułować całą wystawę. Pomyślałem również, że w ten sposób z tytułu zrobi się oddzielna praca. Taki tytuł prowokuje do poszukiwań brakującej części układanki. Proszę przyjść i zobaczyć, czego tu nie ma.

Oskar Dawicki, „Gimnastyka profana” / fot. dzięki uprzejmości galerii Raster

Na wystawie pokazujesz pracę „Gimnastyka profana”, która nawiązuje do „Rozstrzelań” Andrzeja Wróblewskiego. Masz prywatny stosunek do Wróblewskiego? Traktujesz go jak mistrza?
Przy Wróblewskim zawsze było tłoczno, a tłok jest zniechęcający. Może dlatego nigdy nie wpadłem w jego wykręcone objęcia, nie miałem z nim personalnej relacji. Oprócz tej ikonicznej oczywiście, od której nie sposób uciec. Na wystawie interesuje mnie właśnie ten ikoniczny wymiar Wróblewskiego. Mówiąc szczerze, rozśmiesza mnie pytanie, z którym się ostatnio zderzam: „Ale co masz wspólnego z Wróblewskim?”. Jak to co? Jestem polskim artystą i to wystarczy. Myślę, że nie trzeba większych kwalifikacji, chyba że Wróblewski ma jakichś, za przeproszeniem, opiekunów? Jedynie słusznych szwagrów dyskursu? Jeżeli wszystkie znaki naszej ikonosfery podlegają falsyfikacji i negatywnej weryfikacji, to „Rozstrzelania” – jako ikony bólu, zaryzykujmy – nadają się świetnie.

Ponad 10 lat temu zrobiłem pracę „Photoshop Performer”. Na tle interfejsu popularnego programu graficznego ustawiłem trzy fotografie, na których trzymałem pod pachą własną, urwaną przed chwilą głowę. Poczułem się lepiej, jak to zrobiłem, ponieważ utrzymywałem się wtedy z pracy w agencji reklamowej. Po kolejnym oglądaniu „Rozstrzelań” Wróblewskiego pojawiła się wulgarna asocjacja, że to mogłaby być wprawka photoshopowa ich deformacji; że na poziomie nieracjonalnych skojarzeń idealnie się to do tego nadaje. W momencie gdy zacząłem się wcielać w te figury, pojawiła się dwuznaczność, poza samym niegodziwym aktem powtórzenia. Wprowadzam w to jeszcze swoją narrację, czyli faceta w krótkiej czarodziejskiej marynarce. Mnie zazwyczaj nie interesuje kontrola znaczeń, a raczej interesuje takie ich złożenie, żeby tę kontrolę utracić; żeby otworzyć interpretacyjne możliwości; żeby nigdy nie dało się tego zamknąć w ostatecznym rozumieniu konkretnego znaku.

Photoshop Performance, 2004 / fot. dzięki uprzejmości galerii Raster

Ale masz jakichś mistrzów?
Andrzej Partum ponoć mawiał, że po czterdziestce artysta przestaje się interesować sztuką koleżanek i kolegów.

To prawda, że przestałeś chodzić na wystawy?
Prawie prawda.

Dlaczego?
Tajemnica.

Myślałeś kiedyś o tym, żeby pracować w teatrze?
Na poważnie chyba nie. Mam jakieś amatorskie doświadczenia z młodości. Bez konsekwencji.

A co myślisz o tym medium?
Bardzo długo miałem raczej podejrzliwy, a może nawet wrogi stosunek. Bylem w końcu ortodoksyjnym performerem. Przy okazji pracy nad filmem musieliśmy znaleźć aktorów, więc zacząłem chodzić do teatru. Muszę przyznać, że zrewidowałem swój żelazny pogląd. W ciągu minionego roku udało mi się zobaczyć dwa interesujące spektakle.

Jakie to były spektakle?
Śmiałem się serdecznie na „Między nami dobrze jest” w TR Warszawa. Bardzo dowcipny tekst Doroty Masłowskiej, starannie zainscenizowany. I podobał mi się też „Taniec Delhi” Iwana Wyrypajewa. Jego metoda jakoś na mnie zadziałała. Może przez konceptualny charakter (jak chciałbym to rozumieć) tego przedstawienia.

Oskar Dawicki na planie filmu „Performer” / fot. Magda Chołyst, Wajda Studio

Wspomniałeś, że kiedyś byłeś radykalnym performerem. Teraz nie jesteś?
Nie. Bycie radykalnym chyba zbyt mnie ogranicza. Wolę być wolny niż radykalny.

Kiedy założyłeś marynarkę, w której w zawsze występujesz?
Jeszcze na studiach. Dawno temu dostałem ją w prezencie. Miałem już na koncie kilka performansów. Nawet takich, w których raczej się rozbierałem. To były radosne szaleństwa – wszystkie akcje różniły się od siebie tak, jak to tylko możliwe. Jednego dnia się podcinałem, drugiego dusiłem albo podpalałem. Wiadomo, że na początku trzeba było się wyszumieć i przy okazji splagiatować niechcący różne rzeczy. Ale też dowiedzieć się, co mi smakuje.

Czyli co?
A choćby to, że przestało mnie ekscytować budowanie napięcia na bazie zagrożenia własnego zdrowia lub życia. Odkryłem, że np. poczucie zażenowania wiąże równie mocno.

Jesteś radykalnym artystą w sensie gestów?
Prawdopodobnie nie rozumiem pytania.

Więc kim jest Oskar Dawicki?
Pomocy!


Autor wywiadu jest członkiem Fundacji Nowej Kultury Bęc Zmiana. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.