Literatura faz księżyca
fot. Janie Airey / The Man Booker Prize

Literatura faz księżyca

Anna Ready

Każda z części monumentalnej powieści Catton „Wszystko, co lśni” rozpoczyna się obrazem wpływów planet na znaki zodiaku. Gdybyśmy potrafili sprawnie posługiwać się horoskopem, moglibyśmy wydedukować z tego, co przytrafi się bohaterom

Jeszcze 3 minuty czytania

Nie mogę o niej powiedzieć „wschodząca gwiazda”, choć gwiezdna aluzja jest w przypadku Eleanor Catton jak najbardziej na miejscu. 28-letnia Nowozelandka napisała dopiero dwie książki, ale każda z nich zabłysła wysoko, inkasując najlepsze wyróżnienia literackie. Debiutancka powieść „The Rehearsal” („Próba”),  opowiadająca o skutkach skandalicznego romansu nauczyciela z podopieczną w szkole muzycznej, otrzymała trzy nagrody i nominacje do pięciu innych. Wydana w 2013 roku druga książka – ponad 800-stronicowa nowozelandzka epopeja, „Wszystko, co lśni”, zdobyła najbardziej prestiżowe wyróżnienie dla anglojęzycznych powieści, Man Booker Prize, którego wielu pisarzy – żeby chociaż wymienić najbardziej cierpliwie wyczekujących: Hilary Mantel i Juliana Barnesa – wyglądało ładnych parę dekad. Catton jest najmłodszą zdobywczynią Bookera i zarazem autorką najdłuższej książki w całej historii nagrody. 

Trudno o lepiej wytyczoną i bardziej wyrazistą ścieżkę kariery literackiej: Catton jest właściwie pisarką z wykształcenia, wyboru i zawodu. Urodziła się – jak mówi, przypadkiem – w Kanadzie, gdzie ojciec jako stypendysta Wspólnoty Narodów pracował nad doktoratem z filozofii, a matka była bibliotekarką. Wychowała się jednak w nowozelandzkim Christchurch i na antypodach studiowała twórcze pisanie oraz filologię angielską. Wybór studiów był dla niej oczywisty. Już jako dziecko zaszywała się w garażu rodziców, gdzie stał komputer, i pisywała historyjki. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby robić coś innego. I nie musiała sobie wyobrażać, bo zaraz po studiach jako świeżo wykwalifikowana pisarka wydała pierwszą powieść, „The Rehearsal”. Miała wtedy zaledwie 22 lata. Po udanym debiucie wyjechała do Stanów Zjednoczonych w ramach prestiżowego programu dla twórców Iowa Writers Workshop – początkowo jako uczestniczka, potem jako wykładowczyni.

Eleanor Catton, „Wszystko, co lśni”. Przeł. Maciej
Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, 936 stron,
w księgarniach od października 2014
Catton wyznaje, że ma upodobanie do prosto napisanych powieści z intrygującą fabułą. „Interesuje mnie bardziej to, co czyni prozę zajmującą, ciekawą, niż jej cechy formalne, wyszukany styl” – wyznaje w jednym z dziesiątków wywiadów. Obie jej książki bazują na zaskakujących wydarzeniach.

„Wszystko, co lśni” to niezwykle zręcznie zapleciona i opowiedziana intryga z udziałem dwudziestki bohaterów, osadzona w czasach gorączki złota w XIX-wiecznej Nowej Zelandii. Zaczyna się tak: pewnego dnia umiera w tajemniczych okolicznościach miejscowy odludek i pijak Crosbie Wells, a w jego domu pojawia się olbrzymia fortuna; młoda prostytutka Anna Wetherell zostaje odnaleziona nieprzytomna na ulicy i podejrzewana jest o próbę samobójstwa; a najbogatszy człowiek w mieście Emery Staines ginie bez śladu. Dwunastu miejscowych mężczyzn, którzy w przedziwny sposób zostali dotknięci przez intrygę lub też w nią wciągnięci, zbiera się wieczorem w jednej z bocznych sal hotelu w Hokitika, by przedyskutować okoliczności wydarzeń feralnej nocy. „Nie powinno się nigdy brać prawdy opowiedzianej przez jednego człowieka jako własnej” – konkluduje jeden z bohaterów po serii wyznań, relacji z pierwszej, drugiej i trzeciej ręki, po których wiadomo już, w jaki sposób każdy z mężczyzn pogrążył swoje dobre imię, ale kiedy sprawca i motyw wciąż pozostaje nieznany. Sednem powieści, bazującej na schemacie kryminału, choć pozbawionej głównego bohatera-detektywa, jest przekonanie, że prawda nie jest dostępna. Choć rekonstrukcja wydarzeń jest niezwykle precyzyjna, a bohaterowie chętnie ujawniają swoją przeszłość, charakter, słabości, marzenia i biznesy, to jednak wciąż w sferze domysłów pozostaje to, co właściwie wydarzyło się pamiętnej nocy 1866 roku. Catton znakomicie wodzi czytelnika za nos. Rozbudza ciekawość, przyciąga opowieściami i pozostawia z przyjemną iluzją, że teraz wszystko wiemy. Wystarczy jednak zamknąć książkę i powrócić do podstawowego pytania, co naprawdę się stało, by zobaczyć, że mamy do dyspozycji tylko spekulacje. Kto zatruł Annie fajkę z opium? Jak złoto dostało się do odludnej chatki Crosbiego i co działo się z Emerym Stainesem w noc zaginięcia? „Nie ma pełnych prawd, są tylko prawdy słuszne, a słuszność, z czym musicie się zgodzić, jest kwestią punktu widzenia” – podpowiada Catton słowami Watera Moody’ego, który w powieści zabawi się w obrońcę oskarżonych.

Pesymizm poznawczy powieści przejawia się też w jej konstrukcji. I tutaj Catton zadała sobie sporo trudu. „Nie ma prawdy, poza prawdą w kontekście” – czytamy we „Wszystko, co lśni”, a tym kontekstem w książce jest astrologia, bo działania bohaterów zdeterminowane są przez ruchy ciał niebieskich (stąd ich tytułowe określenie – wszyscy mają w powieści swoje gwiezdne bądź planetarne odpowiedniki: właściciel spółki handlu morskiego jest strzelcem, miejscowy alfons – zodiakalnym lwem). Każda z części „Wszystko, co lśni”, a jest ich dwanaście, rozpoczyna się obrazem pozycji planet i ich wpływów na dane znaki zodiaku, z którego można by wydedukować, co przytrafi się danemu bohaterowi, gdybyśmy tylko potrafili sprawnie posługiwać się horoskopem. Większość tytułów rozdziałów też odnosi się do ruchu ciał niebieskich, a ich determinująca funkcja jest jedynie pozornie czytelna. Rozdziały z biegiem powieści robią się coraz krótsze (pierwszy ma ponad 360 stron, ostatni ledwie 3), by w ten sposób imitować ubywający cykl faz księżyca, który dodatkowo pojawia się na okładce książki.

Astrologiczna oprawa, która miała nadać fabule dodatkowy wymiar, tak naprawdę ją spłaszcza, bo zamienia bohaterów w pionki na bliżej nieokreślonej niebiańskiej planszy. Choć Catton chciała, by stworzone przez nią postacie były nam bliskie, to rządząc nimi za pomocą układów nieba (do czego wykorzystała program komputerowy, odtwarzający ruch gwiazd z przeszłości), sprawiła, że ostatecznie niewiele nas obchodzą. Astrologiczny płaszczyk jest moim zdaniem nieco przyciasny i naiwny, nie broni go wcale historyczny charakter powieści. Zresztą część krytyków posądza Catton o twórczy anachronizm: kto teraz pisze powieści w stylu Dickensa? Skojarzenia z książkami angielskiego powieściopisarza nasuwają się same i to w imponujących ilościach. Gdyby wziąć na przykład postać Abela Magwitcha z „Wielkich oczekiwań” Dickensa – zbiega, który dorobił się fortuny na antypodach – i pozwolić mu opowiedzieć, w jakich okolicznościach się to stało, to łatwo moglibyśmy przenieść się w świat powieści „Wszystko, co lśni”. W powieści Catton pojawiają się znane dickensowskie motywy: w połowie osieroconego dziecka, którego ojciec okazuje się łajdakiem, rozdzielonego rodzeństwa, nagle odnalezionego cyklu listów, zagubionej fortuny, podszywania się pod kogoś innego... Do tego w książce pobrzmiewa głos narratora wiktoriańskiej powieści: wszechwiedzący, podsumowujący, staroświecki i cenzurujący wszystkie przekleństwa (każde „damned” w powieści pojawia się wykropkowane: „d–ned”).

Catton przyznaje, że swobodnie przychodzi jej korzystać z dobrodziejstwa tradycji i motywów literackich. Pisząc w wybranej konwencji, nie czuje, że musi uważać, by nie brzmieć jak poprzednicy, bo de facto nowozelandzkich prekursorów nie ma aż tak wielu (powieść zaczęła się tam rozwijać dopiero w latach 20. XX wieku). Na Catton nie ciąży wielki narodowy bagaż literacki, w stosunku do którego musiałaby się określać bądź od którego odcinać. Kiedy była w Stanach Zjednoczonych, zdała sobie sprawę, jak bardzo, dzięki wychowaniu na antypodach, jest wolna. Jej amerykańscy koledzy po piórze głowili się nad tym, jak nie zostać epigonami Hemingwaya. Catton nie ma takich kompleksów. I choć europejskie i amerykańskie pisarstwo jest jej dobrze znane, ma do niego dystans. To jednak wcale nie znaczy, że pisze z łatwością. Catton ma dużo obaw, by przypadkiem nie wykorzystać zapamiętanej kiedyś przy czytaniu frazy i nie użyć jej w powieści jako własnej. Kiedy pisała „Wszystko, co lśni”, neurotycznie sprawdzała tygodniami, czy zdanie „Samotności najlepiej doświadcza się w towarzystwie” na pewno nie pochodzi z innej książki, i odetchnęła z ulgą, że to jej własna inwencja.

Catton chętnie opowiada o tym, co ją inspiruje. I nie wstydzi się przyznać, że jest pod dużym wpływem seriali telewizyjnych typu „The Wire”, „The Sopranos” czy „Bracking Bad”. Jej najnowsza powieść rzeczywiście dynamiką odpowiada energicznemu tasiemcowi telewizyjnemu i nie ma w tym nic dziwnego, że prawa do adaptacji telewizyjnej tej książki już zostały sprzedane.

„Wszystko, co lśni” ma charakter konwencjonalnej powieści. W debiutanckiej „The Rehearsal” Catton więcej eksperymentowała z fabułą i formą. Ta powieść w posiekanych czasowo rozdziałach opowiadała o tym, co dzieje się w szkole po ujawnieniu romansu nauczyciela z podopieczną. Autorka skupia się jednak nie tyle na dwójce kochanków, ile na wszystkich tych, którzy byli z nimi związani: siostrze dziewczyny, która chodzi do tej samej szkoły i czuje się emocjonalnie i towarzysko przytłoczona wydarzeniem, jej koleżankach, które są zszokowane tym, że nic o romansie nie wiedziały i niczego się nie domyśliły. Sprawy emocji komplikują się dalej, kiedy studenci lokalnej szkoły teatralnej postanawiają wykorzystać skandal w ich debiutanckiej produkcji. Rozdziały „The Rehearsal” są jak oddzielne sceny, w których bohaterowie wygłaszają wcześniej przygotowane monologi. Dodajmy, że to bohaterowie młodzi, ambitni i mocno zbuntowani. Catton świetnie pokazuje nastoletnią teatralność reakcji, skłonność do pozerki. Wszystko staje się wielkim widowiskiem wyostrzonych przez hormony emocji, teatrem w teatrze.

Wydawało się, że po napisaniu „The Rehearsal” Catton pokusi się o większy eksperyment formalny. Tymczasem wykonała dość gwałtowny skręt i trzy lata spędziła, tworząc monumentalne „Wszystko, co lśni”, powieść, która nie bez racji nazywana jest pierwszą wielką nowozelandzką epopeją. To określenie może nieco zbyt ciężkie, ale Catton pewnie nie zostanie nim przytłoczona. Raczej zainspiruje ją do doświadczeń z lżejszą formą. A tych warto cierpliwie wyczekiwać.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.