Poezja

Poezja

Piotr Matywiecki

Poezja jest, jaka jest. Tyle w tym śmiesznej bylejakości, co świętej Tautologii Bytu. Żaden kronikarz czy myśliciel nie zająłby się ziewnięciem panny Mani o trzeciej po południu na targu w Krośnie

Jeszcze 8 minut czytania

Poezja nie jest dziwaczna, jest oczywista. Zadziwia oczywistością na miarę całości świata, nie chce świata przewyższać, ani przed światem się nie poniża. Oddaje światu świat niezubożony i nieubóstwiony. Dlatego jest wierna i skromna. Sama siebie nie pyta: czym jest. Pyta sama siebie: o czym mówi. Według takich wymagań kształtuje poetów i czytelników.

Jeszcze niedawno można było pytać bez poczucia niestosowności: „O czym mówi poezja?”. Wiersze wiele opisywały, nawet w gatunku impresyjnej liryki. Dzisiaj natomiast poezja nie tworzy prosto odwzorowanych obrazów świata. Raczej wytwarza obrazy, które czytelnik ma umieścić w świecie; najpierw wyobrazić je sobie – następnie sprowadzić do innych swoich wyobrażeń, tych bliskich światu; i w ten sposób przyłączyć do świata. Wiele jest tych pośrednictw między wyobraźnią a rzeczywistością, ale świat zachowuje prymat i w ostatecznej instancji czytelnik patrzy na obrazy poezji jak na naturę pierwotną. Jak na świat zastany. A skoro tak patrzy, to powraca do równie pierwotnego pytania: „O czym mówi poezja?”.

O czym więc mówi poezja nowożytna? Zawsze znając i zachowując całość świata, z osobna akcentuje zmysłowość i materialność rzeczy, z osobna medytuje o czasie, z osobna dramatyzuje los człowieka. Na tym polega jej „specjalizacja” gatunkowa, filozoficzna i estetyczna wedle najrozmaitszych prądów, kierunków, szkół i osobistych temperamentów. A jednak poezja wszystko wyosobniając, mówi o  w s z y s t k i m.

Kiedy dziecko staje przed belfrem, który go pyta o sens jakiegoś utworu, często bezradnie milczy. Czuje, że tym sensem jest w s z y s t k o. A belfer, z pozoru respektujący skromność poezji, która zawsze jest „o czymś”, wymaga, żeby dziecko określiło t e m a t. A to dla dziecka i poety jest niemożliwe. Oni wiedzą: kiedy poeta mówi o krześle – mówi o wszystkim, kiedy o upływie czasu – mówi o wszystkim, kiedy o miłości albo o samobójstwie – mówi o wszystkim. Bez  t e m a t u.

Trzeba przyznać, że w takim dziecięcym widzeniu poezji kryje się niebezpieczeństwo. W wielu twórczościach nazbyt hołdujących ogólnikom poczucie całości świata prawie już zniszczyło niepowtarzalność szczegółów. I często – ratunkowo – te szczegóły są kopiowane z wiedzy encyklopedycznej a nie z przeżycia, często pachną poznaniem, a nie uczuciem. Czesław Miłosz, gdy wzywał poetów, piewców rzeczywistości, na pomoc światu przeżartemu abstrakcjami, może dał się złudzić zbyt wielu papierowym konkretom ich wierszy?

Jednak mimo takiego niebezpieczeństwa i w zgodzie z ratowniczą misją Czesława Miłosza nowożytna poezja jest o  c z y m ś  tak rzeczywistym, jak  w s z y s t k o.

*

Poezja jest solidarna ze swoim czasem, bo jest w swoim czasie. Można nawet powiedzieć, że jest swoim czasem, jego najistotniejszą treścią i jego najbardziej powierzchowną modą. Utożsamia się z teraźniejszą historią, z dzisiejszymi problemami, emocjami zbiorowymi i indywidualnymi, ze stanami ducha i ciała dzisiejszych ludzi, z psychosocjologią. Dlatego poezja musiała się zanurzyć w rozmaite dziedziny – od myśli banalnych po ezoteryczne, od materii zmysłowo pojmowanej do sublimowanej wyobraźnią, od materii do abstrakcji. Poezja będąc obecną w religiach (jako modlitwa albo liturgia, nawet jako swoista teologia) zarazem sięgała granicy ateizmów. Poezja filozofowała. Narzędziem bardzo zachowawczym, retoryką, wyostrzała to, co najmniej zachowawcze: krytycyzm społeczny. Przynosiła nowość i dawała spoczynek ludziom zmęczonym nowościami. Ideologie wspierała w propagandowym oszustwie. Kompromitowała je. Modliła się, kontemplowała, myślała, udawała, że myśli, uciekała od myślenia...

*

Poezja zdawała sobie sprawę, że jest bytem słownym, intelektualnym. Wyrabiało to w niej kompleks oderwania od tego, co materialne. Może dlatego, chcąc to sobie zrekompensować, tak chętnie dawała się zawojowywać bezpośrednim i pośrednim inwazjom materii.

Materię znajdowała przede wszystkim w swojej własnej substancji. Jej oddechową, płucną, powietrzną formę rzeźbiło brzmienie dziecięcej lub uświęconej glosolalii, oddech był kształtowany cielesną pracą krtani i ust. Przenikały duchowość poezji materialne jakości kartek papieru i krojów czcionek. Poezja zależała od swojego przestrzennego rozmieszczenia na stronicy – nie bez przyczyny nazywano to „poezją konkretną”.

Pośrednio – przez znaczeniową stronę słów – materia przemawiała w poezji jako jej tradycyjny temat: przyroda. I jako temat nowatorski: sztuczna przyroda miast. Taka ostentacyjna tematyzacja zagrażała jednak spójności poezji: bywało, że wiersz rozdzielał się na „materialny”, konkretny, opisowy temat i na refleksję duchową polatującą nad tematem.

Węzeł poetyckiego „ducha” i „ciała” mocno zaciśnięto splotami filozofii i przyrodoznawstwa. W tym węźle ukształtował się, dał się pochwycić filozoficznie albo przyrodoznawczo problem poetyckiego konkretu. W jednych aspektach konkret bywał symbolem, znakiem, cieniem rzeczy – w innych aspektach był rzeczą samą, opisem rzeczy tożsamym z wierszem. Największe „ukonkretnienie” to wiersz traktowany jak rzecz pośród rzeczy, przedmiot – co jednak wielu poetów uważa za złudzenie.

Każde pokolenie poetów wszczyna od nowa spór między symbolem a konkretem (różne nadając im nazwy, zależnie od wyznawanej estetyki) jako dominantami poezji, wszczyna o zaranku swojej twórczości, żeby o zmierzchu można było ów spór uznać za pozorny, przemilczeć. Następcy biorą to przemilczenie za powód do wszczęcia sporu na nowo, z tym samym późnym skutkiem...

Filozofowie i filozoficznie nastawieni przyrodnicy uznają takie problematy poetyckie za coś zawstydzająco naiwnego, i to naiwnego w sposób szczególnie obezwładniający myśl. Problematy te nie tylko bezwstydnie obnoszą swoją naiwność, ale czynią naiwnymi refleksje o sobie. Gdy filozof i uczony przyrodoznawca nieopatrznie dotkną się poezji, ich własne dziedziny stają się naiwnymi. Można by pomyśleć, że taka naiwność poetycka w istocie jest perfidną krytyką wymierzoną w filozofię i naukę – mogą coś o tym powiedzieć najbardziej narażeni: teoretycy literatury, badacze liryki.

*

Naiwność wiąże się z paradoksalną sakralnością poezji.

Stykając się z filozofią i nauką – dziedzinami poznania, a nie świętości – poezja popada w rodzaj pychy i zaczyna myśleć o sobie jako o czymś sakralnie wyróżnionym. Postępuje z filozofią i nauką tak bezceremonialne, jak każde inne sacrum w naszych czasach: rości sobie pretensje do sakralizacji wszystkiego na swoją modłę.

Nie chce jednak wydać się tak pyszna i dlatego skrywa się wstydliwie (albo obłudnie) w dziedzinę własną, niby to samoogranicza się do siebie samej, z pozoru pozbawionej sacrum. I wtedy konkuruje z filozofią i nauką na ich terenie: własną poetycką filozoficznością, własnym poetyckim, paranaukowym poczuciem rzeczywistości przyrodniczej. Z pozoru nie narzuca więc swojej świętości, udaje trzeźwą, ale w skrytości jest pewna swego sacrum, i tę pewność ścichapęk sugeruje... Poezja uświęcając wszystko, każdą sferę ducha i materii, prawie nigdy nie występuje pod imieniem czegoś sakralnego. (Bywa, że  s ł u ż y  świętości – ale to inna sprawa). Rozpatrując jej pokrętne uniki, można się dziwić, że poezja wywołuje wrażenie tak piorunująco ś w i ę t e j  naiwności. Ale tak jest. Wielu ludzi świętość poezji, kiedy już ją uznają, zmusza do przyjęcia absurdu za prawdę, naiwności za mądrość, metafory za rzeczywistość.

Bo w swoim skrytym uświęceniu, mimo chwilami ośmieszającej pychy, poezja jest może jedyną sferą ludzkiego doświadczenia żywo i prawdziwie religijną!

*

Poezja dzisiejsza to deszcz sztucznych ogni i kamienowanie proroków. Wyrok osobistego losu przyjęty w samotności i publiczna zabawa. Poeci bawili się i za tę zabawność bywali karani śmiercią. Czytelnicy poezji zapominali o tej cenie.

Poezja dzisiejsza grzeszy i zna swoje grzechy. Najgorszym jej grzechem jest, że nad miarę pyszni się poezjowaniem. Nazbyt jest dumna z alogicznego dyskursu, z wizji irrealnych albo obrażających rzeczywistość uzurpowaniem sobie jakieś rzeczywistości nadrealnej, realniejszej od realności. Z powodu takiej próżności i braku autokrytycyzmu poezja bywa słusznie lekceważona: mówi się, że jest zbędna rzeczywistościom myślowym i materialnym, że myśli nie uskrzydla, że materii ani nie poznaje, ani nie ozdabia.

Chcąc odpokutować nadmierną miłość własną i odwrócić od siebie upokorzenie takimi zarzutami, poezja zdobywa się na rodzaj skromnego wycofania się, ubogiej suwerenności, a może uniku. Twierdzi mianowicie, że jej miejsce jest poza realizmem i irrealnością, poza dyskursem i myślą adyskursywną, że jest myślą  i n n ą, rzeczywistością  i n n ą.

Jej prawdziwa świętość staje się śmieszna: jest tylko wyłączeniem z powszedniości, bez treści tego wyłączenia. Poezja śmieszy tym, że za całą oryginalność ma ostentację swojego istnienia. Ale też wielu czytelników wzrusza nagością ostentacji.

Poezja jest, jaka jest. Tyle w tym śmiesznej bylejakości, co świętej Tautologii Bytu.

Wiedząc o takiej swojej sytuacji, poeci prorokowali z nieważnych, nijakich miejsc, wybierali spośród zjawisk takie, które inni ludzie lekceważąc pomijali. Byli augurami czegokolwiek: tej chwili. Żaden kronikarz czy myśliciel nie zająłby się ziewnięciem panny Mani o trzeciej po południu na targu w Krośnie. Albo lotem jaskółki.

Poeci bezinteresownie interesowali się miejscem i chwilą, nie używali do tego wrażliwości wytrenowanej przez cywilizację ani uprzedniej, wyuczonej wiedzy. Dlatego ich dziedzina jest święta. 

*

Samotłumacząca się, zamknięta w sobie przyroda nie kusiła poetów. Ale też nie kusiły ich operacje filozofów swoimi narzędziami otwierających przyrodę na metafizykę. Poetów zajmowało to w przyrodzie, co wymyka się badaniu jej immanencji (przyrodoznawstwu), zwracali też uwagę na takie prawa przyrody, których, choć były subtelne, filozofia pogardliwie nie dopuszczała do świata idei. Interesował poetów pokrój jakiegoś liścia tak samo zrytmizowany jak dorzecze pewnej rzeki. Swoje życie i wiersze wpisywali w nieantropomorficzne rewiry natury, w te naturalne byty, których nie zasuszyły zielniki i systematy. Los życia pewnych poetów i ich poematy słusznie bywają przyrównywane a to do oceanicznej fali, a to do samotnej, zimnej, odległej gwiazdy.

A w sferze międzyludzkiej poeci dostrzegali zjawiska spoza pola widzenia nauk społecznych, często zresztą tak trywialne, że pomijane przez naukę ze względu na oczywistość. Jakiego uczonego socjologa zainteresowałby jako symptom i symbol urbanizacji szmer lodówek słyszalnych w nocy między blokami ogromnego miejskiego osiedla?

W tym, co przyrodnicze i w tym, co międzyludzkie, poeci znajdowali własne, od nikogo nie przejmowane zainteresowania. A taka jest właściwość tych zainteresowań, że one do powszechnego ludzkiego nastawienia poznawczego dodają nieznane rodzaje zaciekawienia, podobnie jak powszechnej potrzebie kontemplacji poezja nowożytna dodaje nowe rodzaje uciszenia duszy. Oba te uzupełnienia ludzkich potrzeb są inspirowane specyficznie poetyckim poczuciem rzeczywistości przyrodniczej i ludzkiej. Można sądzić – jest to sprawa wiary w poezję – że tymi sposobami poeci przypominają ludziom elementarną lecz zagubioną ciekawość wszystkich zaciekawień, przypominają zagubioną w naukowej pragmatyce bezinteresowną ciszę cisz wszelkiego poznawczego dążenia, tę ciszę, na której tle przyroda wyraźnie daje poznać poematy swojej mowy. Te poematy czyta poeta i wedle nich tworzy poezję.

Poeci niczym augurowie zajmowali to, a nie inne miejsce patrzenia, tę, a nie inną chwilę przeżycia. Zajmowali dla innych ludzi i niejako w ich imieniu. A teraz ich czytelnicy muszą zdecydować, czy nowożytny wiersz bywał centrum świata, czy raczej uboczem?

*

Poetyckie „coś innego w świecie”. Poetyckie „inne spojrzenie na świat”. Jedno i drugie można waloryzować pozytywnie i negatywnie. Jedno i drugie, jak każde ludzkie nastawienie i doznawanie, mogą być niewinne. I mogą być fałszywe: sentymentalne albo pseudoobiektywistyczne.

Poeci coś po swojemu dostrzegają, przekazują to czytelnikom. W postrzeżeniu i jego przesłaniu ujawnia się ich niewinność. Czasami poeci przekazują świadomość obu tych niewinności. A świadomość potrafi domieszać do niewinności fałsz osobowego charakteru poety, który wcale niewinny nie jest.

Bywa też, że ze składników i receptur takiej mieszaniny „czystości” i „świadomej gry w czystość” poeta czyni sobie przedmiot ryzyka. Stawia się w sytuacji kapłana, który z daru świata czyni ofiarę składaną światu. Ryzyko polega na tym, że ofiara może być czysta i przyjęta albo skalana i odrzucona...

Oto odrzucenie najbardziej przykre: poeci tworzą wiersze, którym umyka czytelnik, reprezentant świata. Powstaje wzajemność odrzucenia: czytelnikowi umyka poezja.

Czytelnicy, którym umknęła poezja, bywają przekonani, że poeci tworzą wiersze niczyje, wiersze dla nikogo, oderwane od języka, w którym się wyrażają, odcięte od psychiki, która je tworzy. Wiersze nie dla Boga, nie dla świata, nie dla człowieka.

Kiedyś między czytelnikiem a poezją panowała zbawienna harmonia tautologii: nawet przy najdalej posuniętym krytycyzmie wobec autorów i utworów  c z y t e l n i k  poezji czytał  p o e z j ę. Teraz często tak bywa, że czytelnik jak ognia unikający poezji natrafia na nią w całkiem niepoetyckich lekturach, i bywa odwrotnie – czytelnik miłujący poezję jest po jej lekturze przekonany, że zakpiono z jego upodobań, że zniszczono w nim miłosną ufność w samo istnienie przedmiotu miłości.

Taki dawny czytelnik, pewny siebie i pełen ufności, dzisiaj rozdwaja się na dwóch niedo-czytanych.

Pierwszy niedo-czytany obcuje ze stereotypem poezji: sentymentalną nastrojowością, biograficznymi sensacjami o poetach, smaczkami estetycznymi. Nastrój rozstraja, biografia dławi życie, od estetycznych smaczków cierpnie język. Poezja to tylko retoryka, która scala rozstrojone życie poety – tak skłonny jest sądzić ów pierwszy niedo-czytelnik.

Niedo-czytany drugi zamiast żywić się pokarmem poezji, zaznaje jej „idei”, czyli ogólnej i niekonkretnej poetyckiej idealności. Rzadko czyta wiersze, często czyta o wierszach. Do lektury wychowują go teoretycy i krytycy. Jeśli już nad wierszem zasiądzie, to widzi w nim wiersz o wierszu.

Pierwszy niedo-czytany jest powierzchowny, drugi idealizuje. I nawet kiedy obaj spotykają się w czytelniku całym, nie mają prawdziwego przedmiotu lektury: tylko oddzielone od siebie powierzchnię wiersza, ideę wiersza. Dzisiaj jest cudem, kiedy czytelnik spotyka c a ł y wiersz, a wiersz c a ł e g o czytelnika. 

*

Poezja nowożytna marzy o boskim czytelniku, który by  j e d n y m  spojrzeniem oczu, umysłu, serca, sumienia ogarnął w jednej chwili wszystkie wiersze wszystkich poetów wszystkich czasów. Poeta nowożytny marzy, żeby i jego wiersze ziściły się w tym akcie wszech-lektury.

A przecież nie ma poezji „powszechnej” – są tylko poezje poszczególnych języków: angielskiego, polskiego, czuwaskiego. Nie liczy się obszar rozprzestrzenienia języka i poezji w nim tworzonej. Czuwaski równy jest angielskiemu. Ważna jest głębokość i płodność uprawy. Poletko może być niedostrzegalne z satelity ogólników okrążającego planetę poezji. A z lotu ptaka polującego na językową poszczególność widoczne jest każde ziarno. Ptak czuje głód.

Chociaż teoretycy wyczerpali wszelkie schematy relacji między poezją a językiem, w którym ją tworzono, to nigdy nie objęto nieskończonych rodzajów związku wierszy z ich językowym tłem.

Język naturalny jest osnową poetyckiej tkaniny. Wiersz jest jej wątkiem. Niezliczone są rodzaje splotów.

Jeśli Bóg, ludzka osobowość i świat realny są grami człowieczych tęsknot do Boga, osobowości, świata, to poeci tęsknili i grali o swoje tęsknoty. Czasami zaprzątnięci grą zapominali o tęsknotach. Tkali i pruli tkaniny.

Uważano na przykład, że poezja to sztuczny językowy konstrukt zmontowany na mowie naturalnej, efekt chęci „majsterkowania” przy słowotwórstwie, składni, semantyce. Wiersze pisane w zgodzie z tą koncepcją mają walory poetyckie zależne od właściwości swoich języków macierzystych, o takiej, a nie innej strukturze gramatycznej. Sztuczność wierszy w każdym z języków wyraża się odmiennymi konstrukcjami. Pomysłowość jest tu nieograniczona, można grać permutacją olbrzymiej ilości elementów, na miliony sposobów łamać reguły językowych rozgrywek, których odmian jest tyle, ile języków naturalnych, a w każdym z tych języków miliony gier!

Była też inna teoria, wedle niej poezja organicznie ale dziwacznie, niczym nowotwór, wyrasta z wrodzonej skazy mowy albo z nadmiaru znaczeniotwórczej siły, która nie wykorzystana pragmatycznie, w poezji znajduje ujście. Wiersze są prężnymi odroślami niepamiętającymi o swoich początkach w macierzystej tkance języka. Ich językowy wzrost zakładał zapomnienie o narodzinach z mowy naturalnej. Wiersze same z siebie tworzyły swoje genealogie, ukorzeniały się w glebie naniesionej i uprawionej z własnych i tylko własnych słów.

Owoce takiej poezji okrągleją w pustce między ziemią a niebem. Człowiek ich nie pożąda, Bóg w nich nie gustuje, nie znajduje w nich smaku ludzkiej spowiedzi. A przecież to są wiersze suwerennie piękne – same w sobie boskie, dumne z ludzkiego owocowania.

Wedle jeszcze innego mniemania poezja jest czymś w rodzaju ducha mowy naturalnej, jej kwintesencji. Macierzystemu językowi ta jego emanacja każe się podziwiać jak udane dziecko – wierne dzięki podobieństwu, radujące samodzielnością i niepowtarzalnym charakterem. Tak uduchowione wiersze powstają ze swobodą dziecięcej zabawy: stawia się wiele chwilowych budowli z klocków, a do każdej natychmiast wprowadza się nieśmiertelna idea Domu. Nieskończone ilości wierszy, w których żyje jedna Mowa. To są współczesne sielanki, arkadyjskie pieśni. Już tylko w mowie możliwe, nie w refleksji o mowie.

Czy poezję miano za sztuczny konstrukt, czy za samodzielny organizm wyrastający z organizmu macierzystego, czy miano ją za duchową emanację mowy – dwojako wartościowano jej wpływ na języki naturalne. Poezję ceniono jako autoszczepionkę dodającą życia zmartwiałej mowie. Albo uważano za czynnik szkodzący mowie: osłabiający zbędnym upływem sił, dezorganizujący funkcje porozumiewania się.

Wiersze rodzą się z naturalnych języków, karmią się nimi przez pępowinę dźwięków i znaczeń. Nawet jeśli odłączając się demonstrują samobójczą dojrzałość, to i tak tylko w języku naturalnym znajdą pochówek zrozumienia lub niezrozumienia.

Wiersze zniecierpliwione takim obowiązkiem przywiązania zechciały mieć swoje niebo – oderwaną od ziemi poszczególnych języków nadziemską sferę tłumaczeń. W tej sferze nie ma poezji „partykularnie” językowych. Jest powszechna poezja nad poezjami.

Przekłady poezji – już nieomal ze wszystkich języków na wszystkie – tworzą niebiańsko uogólnione uniwersum, na którym duchy poetów przepływają obłokami niewinnego abstrahowania. Płyną nad krainami naturalnych mów, ignorując ziemskie smaki, trywialne równiny, dziwaczne górotwory. Dobrze jest przypatrywać się obłokom – oczyszczają spojrzenie, odmierzają zbawienny dla poetów dystans. Źle jest, kiedy z surowej ziemskiej mowy poeta zechce urabiać wiersze na kształt, czy bezkształt obłoków.

*

O dystansie i czystości prawdziwa poezja nigdy jednak nie zapomina. Zawsze była pitagorejską muzyką słowa. Ezoteryczną. W samotności i pośród tłumu współ-słuchaczy zamykało się oczy, uciszało umysł. W świętym wyłączeniu rytmy i eufonie przynosiły obrazy intensywniejsze niż naoczne, rozumienie znaczeń bardziej znaczących niż w mowie codziennej. Ale trzeba było odszukać w sobie miejsce wyłączone, ciche – przywołujące muzykę, a za muzyką obrazy i myśli.

Wewnętrzne poszukiwanie miejsca osobnego jest trudniejsze niż kiedyś. Tak jak przepełnił nas świat zewnętrzny, tak ogłuszyła nas zewnętrzna muzyka. Ezoteryzm poetycki jest niemożliwy. Już wiersz nie potrafi oczyścić swojej muzyki z tego, co zagra mu świat. Poeci, najwrażliwsi słuchacze wewnętrznego głosu poezji, przyjmują go więc w siebie razem z wrzaskiem świata. Wydawałoby się, że tylko jedno mogą: tak się nastroić, żeby eufonia wiersza zneutralizowała zewnętrzną kakofonię, żeby harmonia i dysharmonia sprowadziły się do milczenia. Takie „zero” muzyki wytwarzają dziś zręczni grafomani. Prawdziwi poeci sublimują zgrzyty świata w pieśniowo przemieniony dźwięk współczesności, przeciwny poezji a jednak poetycki. Harmonijnej muzyki wiersza słucha się w oknie otwartym na ulice miast. To jedno z paradoksalnych wyobrażeń o nowożytnej poezji.

*

Poeta nie staje się aktorem rzeczywistości, nie chce też być jej krytykiem. Ani nie doświadcza, ani nie świadczy, ani nie sprzecza się z doświadczeniem i świadectwem. Jest autorem pokornym.

Jego poezja wchodzi w rzecz samą. Z równą uwagą i starannością wchodzi w rzecz podręczną – stół, buty – jak w „rzecz” duchową, w anioły myślenia, demony głupoty, w niejasne symbole, klarowne kategorie filozofii.

Rzeczą, w którą dzisiaj wnika poezja, jest także płynny substrat ponowoczesnych idei, zatapiający każdą rzeczowość. Być może tylko poezja jest dzisiaj w stanie nadać status rzeczy temu zalewowi nierzeczowości!

Dzięki pokorze (trzeba nauczyć się ją widzieć także w minoderiach i kabotynizmach…) poezja wnika nawet w rzeczywistości nad rzeczywistościami, ustanawiające byt lub niebyt rzeczy materialnych i duchowych: doznaje intuicji Boga albo całkowitej obcości Boga, doznaje wiary albo ateizmu.

Z taką pokorą poezja nie jest jednak służebnicą. Nie s ł u ż y opisowi, nie jest jedynie wydoskonalonym narzędziem opisu. Asceza takiej poezji polega na wchodzeniu w rzecz dla niej samej, zewnętrzny opis byłby już zdradą rzeczy. Poezja taka chce w rzeczy pozostać, zrównać się słowami z rzeczą, tyle tylko mówić ile rzecz o sobie milczy, mówić w imieniu bezmownej rzeczy materialnej, lub niewymawialnej „rzeczy” duchowej, lub zatartej „rzeczy ponowoczesnej”.

Ta poezja chce być niezauważalna i to się jej udaje. Im bardziej jej nie ma, tym bardziej rzeczy są swoją własną poezją nie-poetycką. (Złośliwi powiadają, że to wykrętna pycha poezji: zniknąć, żeby się lepiej pokazać!)

*

Poezja stała się wypowiedzią najgłębiej  o s o b o w ą. To znaczy coś zupełnie innego niż wypowiedź o s o b i s t a. Poezja stara się unikać sfery ściśle osobistej, konfesyjnej. Z drugiej strony broni się przed takim uwikłaniem w kwestie społeczne, które czyniłoby ją wypowiedzią zbyt typową dla ogółu ludzi, które z poety czyniłoby anonima. Między osobistym a powszechnym jest miejsce na wypowiedź o s o b o w ą, na ekspresję o s o b y w jej własnym, a nie tylko psycho-socjologicznie określonym istnieniu.

Taki właśnie pogląd poezji na nią samą był znany od dawna, i zdaje się dominować obecnie. W międzyczasie jednak, w dwudziestym stuleciu, poezja przeszła najcięższą chorobę. Jej objawami były masowość i indywidualizm.

Poezja służąca społeczeństwu?

Poeci wchodzili w tłum. Nawet ci najbardziej ascetyczni, małomówni, a co dopiero gadatliwi, chcieli być na ustach tłumu, chcieli, żeby miliony ust powtarzały ich wyznania o nieszczęsnej albo dumnej samotności... Imponowało im to echo. Nie chcieli przyjmować do wiadomości jak bardzo ośmiesza ich ten paradoks. Znajdowali przyjemność w sprzeczności: m o j a samotność dla w s z y s t k i c h, wszyscy o niej mówią.

Taka niewinna obłuda znana była zawsze. W tym stuleciu straciła niewinność.

Ideologowie zaczęli kusić poetów, mówiąc im: samotność, która was wyróżnia i od której cierpicie, i która was zawstydza fałszywą świadomością, ta samotność to tylko pusta nazwa wielu nieobjętych przez was społecznych ról. Nieobjętych z powodu waszego pięknoduchostwa. Przyjmijcie te role, bo macie wielką wiedzę o teatrze społeczeństw, o jego publiczności. Zamieńcie samotność na szlachetną służbę.

Zbrodniczo naiwny poeta dawał się angażować na służbę zbrodni i poklasku, jako aktor i jako klakier własnego kabotyństwa.

Chwilami przezroczyściały ściany teatru i wówczas niejeden z „zaangażowanych” poetów spostrzegał własną samotność dotkliwszą niż kiedyś: wokół budowli albo wymusztrowane tłumy, albo pusty plac aż po horyzont.

Ten teatr niedawno zburzono. Na placu po nim „zorganizowana widownia” dopiero wychowuje się do spontanicznego i mądrego uczestnictwa. Poeci już są prawdziwie samotni, ale jeszcze się nie uniewinnili...

Czy służyli faszyzmowi i komunizmowi z jakichś specjalnie p o e t y c k i c h powodów? Czy jest jakaś właściwość poetyckiego talentu, która naraża na totalitarną pokusę? Uwiodły ich pokusy powszechne i te specjalnie dla nich przygotowane.

Pokusą wszystkich klientów totalitaryzmu było szczęście zgodnego, miarowego maszerowania. Rytm sam prowadził nogi na wojnę, idee dialektycznymi rytmami wiodły do szczęścia. Osoby i społeczeństwa doznawały euforii w cielesności i idealizmie tej marszowej formy życia indywidualnego i zbiorowego. Pokusa, żeby rytm totalny zawłaszczył i uporządkował świat była powszechna, ale szczególnie zgubna dla poetów, bo ziszczająca marzenie o poemacie, którym byłby cały ludzki kosmos.

Terenem pokus szczególnych, „poetyckich”, był styk irracjonalnego z racjonalnym, strefa sprzeczności, którą oba totalitaryzmy kultywowały, jako szczególnie dla nich płodną. Wyższość rasowa albo klasowa słuszność to przekonania irracjonalne, brane znikąd, z nierzeczywistości, z samej woli bycia przez nie przekonanym. Ale uzasadniano je racjonalnie, „dowodzono” ich argumentami branymi z historii naturalnej i ludzkiej. Hierarchia ras ludzkich miała być kategorią nauk biologicznych, walka klas – prawem nauk społecznych.

Przynajmniej od czasów romantyzmu poeci żywią się sprzecznością „czucia” i „rozumu”: im większe napięcie tej sprzeczności, im głębiej „czucie” przepaja świat, im lepiej „szkiełko i oko” precyzują obrazowe szczegóły świata, tym poemat silniej się dramatyzuje, ożywia się niespójnością. Sprzeczność ta osobiste tragedie poetów podnosi do ogólnoludzkich: irracjonalne doświadczenie cierpienia wewnętrznego, nie do nazwania (tym boleśniejszego!) pozwala się jednak nazywać mową kategorii racjonalnych, powszechnych. Poeci byli dumni z umiejętności dystansowania się, to było heroiczne: oto potrafię z punktu widzenia innych patrzeć na własne cierpienie.

Pokusa totalitaryzmu stawiana przed oczy poetom była taka: cierpienie rasy wyższej, której niższe nie dają wykorzystać swoich możliwości, cierpienie klas zdrowych moralnie, uciskanych przez „zgniłe” – to są cierpienia niemych, tylko poeci narodowi i klasowi mogą je wyrazić, uogólnić, uczynić nowym logosem ludzkości. Poeci należą do rasy panów, której nie pozwala się panować, są braćmi proletariuszy, którym nie dano głosu. Oto więc ich szlachetny odwet: m ó w i ą  o  t y m światu! Jakaż euforia mówienia!

Poetycka służba dobru? Wtedy była skuteczna, kiedy brała się z odrzucenia służby.

Poezja słusznego protestu? Nie ten protest miał siłę, który ideologię zwalczał ideologią.

*

Przyjęło się nazywać poetów „ludźmi słowa”. Ponieważ tak łatwo dawali się uwodzić werbalizmowi ideologów, nazwanie nabrało ironicznego znaczenia. Uważa się, że słowa zajmują poetów ze szkodą dla poczucia rzeczywistości. Ten pogląd zakłada, że poeci widzą przez podwójną zasłonę słów. Widzą poprzez słowa, bo to ludzi odróżnia od zwierząt, i widzą poprzez słowa o słowach, oddają się wyrażanemu w słowach kultowi słów. To prawda. Wielu jest poetów uprawiających liturgię tak skuteczną, że słowo staje się bóstwem, a w wierszach rzeczywistość modli się do słowa! Ich psalm nie jest hołdem, sam odbiera hołdy.

Wśród poetów są też obrońcy rzeczywistości przedsłownej. Ze słów tworzyli dłuto rozbijające skorupę innych słów przesłaniających rzeczywistość. (W cichym sojuszu z tymi mędrcami, którzy w erze urojeń bronili nadziei przed utopią, mądrości przed ideologią). Tacy poeci musieli unikać dodatkowej złudy: że istnieje jakieś źródło doznań, z którego czystymi wodami źródłowo nie współistnieją słowa. Odkrywając rzeczywistość, poeci oczyszczali słowa z nieokreśloności, żeby w czystej mowie wyraźniej odcisnęła się czystość świata.

Oba poetyckie szlaki, kult słowa i oczyszczanie rzeczywistości ze słów, niezależnie od tego, który uznamy za błędny, a który za celowy, mają własne drogowskazy i przewodniki, mają też bezdroża. Mają poetyki normatywne i sobie tylko właściwe ryzyko wędrówek na ślepo. Na obu szlakach ani mapa, ani intuicja nie zabezpieczają przed poetyckim fałszem, bo ani artystostwo pierwszego szlaku, ani asceza drugiego nie zapewniają same przez się poetyckiej prawdy!

Jest to prawda znana od niedawna: wartość poezji nie zależy od wyboru estetyki, od rodzaju egzystencjalnego nastrojenia poety, od jego przekonań poznawczych, od stopnia zawierzenia kanonom, od osobistej oryginalności burzącej kanony.

Można być człowiekiem słów „serio” i słów igrających – taka i taka poezja może się udać!

Można być realistą rzeczywistości zmartwiałej i obrońcą rzeczywistości źródłowej – taka i taka poezja ma rację bytu.

Jest jednak warunek będący summą warunków udanego poezjowania. I „serio” słów, i ich gry, i skamienienie i źródłowość poważnieją, samoośmieszają się, umierają i zmartwychwstają najgłębiej w czasie i przestrzeni, tam gdzie rodzi się i rozwija tożsamość o s ó b. Tam słowa poezji naprawdę są, docierają tam na wskroś prawdy i fałszu, na wskroś rzeczywistości nagiej i osnutej złudzeniami. Nie da się tego warunku prościej określić, choć w każdym dobrym wierszu najprościej się odczytuje ten warunek prostoty...

*

Czym jest poezja tego czasu? Jest tym czasem. Czas daje się przeżyć, datować i ująć. Przeżycie jest niewymawialne. Datują zegary. Ująć czas i zawrzeć go w słowie „jest”, a sobie, przez analogię istnienia, powiedzieć „jestem” – może tylko poezja.

Czym teraz jest poezja? Jest swoim teraz.

W mowie noblowskiej wygłoszonej w 1990 roku Octavio Paz zwierzył się z marzenia o teraźniejszości jako źródle poezji: „Co wiemy o teraźniejszości? Nic lub prawie nic. Poeci jednak coś wiedzą: teraźniejszość stanowi źródło obecności”.

Być obecnym: być sobą i światem. Człowiekiem, czyli całym światem. Ludzkim ujęciem świata. W jednym miejscu i czasie, tu i teraz, być obecnym trojako: istnieć w paradoksalnych obrazach, być w stanach rzeczy, przejawiać się w strumieniach świadomości. Uczestniczyć w zjednoczeniu wszystkich czasów boskich, prywatnych i historycznych, żeby doświadczyć mistyki, egzystencji i obowiązku. Ale nie zacierać odrębności tych nurtów, bo nie ma prawdziwego poety w mistyce polityki, w ubóstwieniu prywatności, w polityce jako prywatnym interesie ideologów.

Gdzie jest, kim jest poeta? Jest pytaniem o to, czy w teraźniejszości uobecniło się pytanie: gdzie człowiek?

Fragment pochodzi z książki Piotra Matywieckiego „Myśli do słów. Szkice o poezji”, która ukaże się w listopadzie w Biurze Literackim.