Aromat śmierci

Rozmowa z Andrzejem Wajdą

Czułem, że muszę wrócić do Iwaszkiewicza, który stawia przede mną całkowicie inne wymagania niż historia Polski opowiedziana w „Katyniu”

Jeszcze 3 minuty czytania

JAN STRZAŁKA: Mówi się, i nie bez racji, że „Tatarak” to Pański powrót: do Iwaszkiewicza, do najważniejszych pytań egzystencjalnych, jakie poruszał Pan we wcześniejszych filmach, wreszcie powrót do współpracy z Krystyną Jandą. Ale „Tatarak” to również pożegnanie ze zmarłym w styczniu 2008 roku Edwardem Kłosińskim…

ANDRZEJ WAJDA: Edward był moim przyjacielem, a zarazem współpracownikiem. Pierwszy raz spotkaliśmy się na planie „Brzeziny” – był jeszcze wtedy studentem łódzkiej szkoły filmowej…

Przy okazji opowiem panu o czymś, co mnie niedawno bardzo wzruszyło. „Brzezinę” kręciliśmy przed niemal czterdziestu laty w puszczy pod Warszawą; kiedy więc parę lat temu szukaliśmy miejsca dla sceny spotkania Hrabiego z Telimeną, pomyślałem, że jeśli nikt dotąd nie wyrąbał tamtych drzew, nakręcimy ją w tym samym miejscu, co sceny „Brzeziny”. Znaleźliśmy to miejsce – ale kiedyś stały tam młode brzózki, a dziś dojrzałe brzozy.

Wracając do Edwarda – po „Brzezinie” stał się cenionym operatorem i pracowaliśmy razem między innymi przy „Ziemi obiecanej”, „Człowieku z marmuru”, „Pannach z Wilka”, „Człowieku z żelaza”, który okazał się decydującym momentem w naszym wspólnym życiu – w życiu Edwarda i Krystyny Jandy, prywatnie jego żony, a również w moim. Kręcąc ten film, uczestniczyliśmy w wielkim wydarzeniu historycznym, jakim była pierwsza „Solidarność”. Uczestniczyliśmy jako filmowcy, ale także jako obywatele – angażując się we wszystko, co niosła ze sobą „Solidarność”. To wytworzyło pomiędzy nami szczególną więź. Krystyna napisała zresztą w swojej książce, że „Człowiek z marmuru” i „Człowiek z żelaza” ukształtowały ją jako obywatelkę, że dzięki tym filmom świat robotników przestał dla niej być obcy.

Przyjaźniłem się więc z Edwardem, przyjaźnię się także z Krystyną, i od kilku lat myślałem o filmie, w którym mógłbym ją obsadzić w roli głównej. Nie pracowałem z nią bowiem na planie filmowym od czasów „Człowieka z żelaza”. Chciałem, aby zagrała rolę, w której nie powtarzałaby swoich dawnych wcieleń aktorskich. Mój wybór padł na „Tatarak”. Jego bohaterką jest dojrzała kobieta, która straciła dwóch synów w Powstaniu Warszawskim; Marta nie może odnaleźć się w małżeństwie, próbuje nawiązać znajomość ze znacznie od niej młodszym mężczyzną – Bogusiem, ale zanim cokolwiek pomiędzy nimi się stanie, on umiera. Wiedziałem, że Krystyna potrafi sprostać tej roli, zresztą granie w filmach Iwaszkiewiczowskich wymaga wielkiej świadomości aktorskiej, bo atutem tej prozy nie jest efektowna i szybka akcja, lecz to, co dzieje się między postaciami. To są relacje, które aktor musi znaleźć w sobie, by nie zadać krzywdy postaciom Iwaszkiewicza. Krystyna Janda zdumiała mnie i zachwyciła głębokim zrozumieniem wewnętrznego życia bohaterki „Tataraku”.

Andrzej Wajda

Andrzej Wajda ur. 1926, wybitny polski reżyser filmowy (i teatralny), wielokrotnie nagradzany na polskich i międzynarodowych festiwalach filmowych (m.in. Złota Palma w Cannes za „Człowieka z żelaza” w 1981 oraz honorowy Oscar w 2000). Filmem „Kanał” (1956) zainicjował Polską Szkołę Filmową, a „Człowiekiem z marmuru” (1976) – zdaniem historyków filmu – nurt kina moralnego niepokoju. Najnowszy film to trzecia w dorobku reżysera – po „Brzezinie” (1970) i „Pannach z Wilka” (1979) – adaptacja prozy Jarosława Iwaszkiewicza. Jednocześnie „Tatarak” jest kolejnym po „Wszystko na sprzedaż” (1968) tak wyraźnie autotematycznym filmem Wajdy, w którym problematyka egzystencjalna splata się z analizą procesu twórczego i rozważaniami o dwuznacznym statusie aktora. Film – uhonorowany na MFF w Berlinie nagrodą im. Alfreda Bauera – wejdzie na ekrany kin 24 kwietnia 2009. W kolejnym numerze „Dwutygodnika” recenzja filmu.

Powiem szczerze, po tym jak zrealizowałem „Katyń”, czułem, że potrzebny mi jest film zupełnie innego rodzaju, że muszę wrócić do Iwaszkiewicza, który stawia przede mną całkowicie inne wymagania niż historia Polski opowiedziana w „Katyniu”. Zawsze zresztą po filmach przywołujących nasze doświadczenia historyczne, ciągnęło mnie w stronę kameralnych, ale jakże poruszających tematów Iwaszkiewiczowskich. Dzięki Iwaszkiewiczowi, myślę tu głównie o „Pannach z Wilka”, wzbogaciłem swoją wiedzę o kobietach, stałem się uważniejszy wobec ich problemów i tragedii. Dzięki niemu uwierzyłem też, że nie zawsze trzeba robić filmy pełne gwałtownych namiętności politycznych i wartkiej akcji, bo z widzem można również rozmawiać półgłosem o sprawach intymnych, takich jak miłość, przemijanie i śmierć. Nie przypadkiem po „Człowieku z marmuru” i „Bez znieczulenia” zrealizowałem „Panny z Wilka”. Nie było to dla mnie łatwe, ale obecność mojej żony Krystyny Zachwatowicz, która w „Pannach” zagrała Kazię, uświadomiła mi, iż za sprawą tego filmu znajduję się w zupełnie innym świecie.

Nic więc dziwnego, że niedawno po telewizyjnym, ostrym politycznie „Mateuszu Bigdzie” – sięgnął Pan po sztukę teatralną Iwaszkiewicza „Noc czerwcowa”…
Iwaszkiewicz napisał tę sztukę specjalnie dla mnie i planowałem ją kiedyś wystawić w Starym Teatrze w Krakowie. Po „Katyniu” znów zatęskniłem za Iwaszkiewiczem, pisarzem, którego ząb czasu nigdy nie nadgryzie, choć za życia wielu postrzegało go jako zapóźnionego skamandrytę.

No więc „Tatarak”, ale „Tatarak” to krótkie opowiadanie, co najwyżej materiał na film czterdziestominutowy i nie byłoby sensu sztucznie go wydłużać. Mógłbym zrealizować go dla telewizji, czego nie chciałem, bo telewizja publiczna gardzi dziś kulturą i sztuką, a stacje komercyjnie nie produkują filmów fabularnych. Z kolei film przeznaczony dla kina musi trwać co najmniej dziewięćdziesiąt minut. Wydawałoby się więc, że nic prostszego niż połączyć „Tatarak” z innym opowiadaniem Iwaszkiewicza, ale kłopot w tym, że każde z nich jest skończonym arcydziełem, które nie potrzebuje nic ponad to, co samo wyraża. Trzeba było więc wymyślić historię, która współbrzmiałby z opowiadaniem Iwaszkiewicza. Chciałem zrymować „Tatarak” z opowieścią o aktorce, pokazać dwie kobiety: Martę i aktorkę, która wciela się w rolę Marty, postać prawdziwą – bo poza filmem istnieje jeszcze prawdziwe życie aktorów. Kiedy aktorzy schodzą z planu, wracają do hotelu i żyją własnym życiem, nierzadko własnymi tragediami, które nie zawsze mieszają się z życiem odtwarzanych przez nich fikcyjnych postaci. Aktorzy nie chcą mieszać tych dwóch światów.

„Tatarak”, reż. Andrzej Wajda.
Polska 2009, w kinach od
24 kwietnia 2009
Bronią się przed tym dla higieny psychicznej?
Nawet nie o to chodzi, bo dobrzy i niezawodni aktorzy są wytrenowani w wyrażaniu uczuć. Dobry aktor nie ulega nastrojom, a reżysera niewiele obchodzi, że aktor przeżywa jakieś smutki, skoro w tej chwili ma się śmiać przed kamerą. Taki zawód. Aktor nie jest twórcą filmu czy spektaklu, lecz siłą poruszającą emocje widzów. Wracając do rymowania „Tataraku” z opowieścią o aktorce: Diabelnie trudna sprawa! Zrealizowaliśmy najpierw tę część filmu, która była adaptacją Iwaszkiewicza, wierząc, że narzuci nam to sens opowieści o aktorce; zresztą gdy planowaliśmy kręcić Iwaszkiewiczowską część filmu, okazało się, że Edward Kłosiński choruje na raka. Przerwaliśmy więc przygotowania do czasu, kiedy Edward wyzdrowieje, bo nie traciliśmy nadziei, że wróci do zdrowia. Nie brałem pod uwagę, że może odejść, choćby z tej racji, że był ode mnie znacznie młodszy, ale śmierć zazwyczaj przychodzi nie wtedy, kiedy powinna. Choroba, a potem śmierć Edwarda zaciążyła nad całym filmem.

By przywołać Iwaszkiewicza: unosi się nad nim jej aromat.
Takimi słowami zaczyna się „Tatarak”, i te słowa padają w filmie. Obserwując na planie Krystynę – która nigdy wcześniej specjalnie się nie charakteryzowała – zauważyłem, że charakteryzacją stara się zaznaczyć, że Marta i ona to różne kobiety. Grając Martę, zmieniła kolor włosów, poprzez soczewki kolor oczu. Stała się kimś innym niż ona sama – bohaterka drugiej części filmu.

Szukałem też w tym czasie jakiegoś opowiadania o lekarzu (bo u Iwaszkiewicza lekarzem jest mąż Marty – w tej roli zgodził się wystąpić Jan Englert), które można by zrymować z utworem Iwaszkiewicza. Szczęśliwym trafem na takie opowiadanie zwrócił mi uwagę Andrzej Szczeklik, u którego się leczę, a który oprócz tego, że jest lekarzem, jest również pisarzem. Dzięki niemu przeczytałem opowiadanie Sándora Máraia „Nagłe wezwanie”, które idealnie przylega do „Tataraku”, bo opowiada o kobiecie skazanej przez chorobę na rychłą i nieuniknioną śmierć, o czym wie tylko badający ją mąż – lekarz. I nagle, kiedy już mieliśmy za sobą Iwaszkiewiczowską partię filmu, Krystyna wręczyła mi kilka stron swoich zapisków. Ich treścią była, jak ze zdumieniem przeczytałem, historia choroby, ostatnich dni i śmierci jej męża. Edward i Krystyna, jak wspomniałem, byli moimi przyjaciółmi, poznali się na planie „Bez znieczulenia”, cieszyłem się, że przez ponad dwadzieścia lat tworzyli szczęśliwe małżeństwo. Poczułem się poruszony tymi zapiskami, czymś pięknym i ludzkim wydało mi się, że Edward umierał we własnym domu, że do końca była przy nim Krystyna. Nie wiedziałem jednak, po co Krystyna ofiarowała mi tak intymne zapiski: czy chce, abym po prostu wiedział, co się wydarzyło pomiędzy nią a Edwardem i jak przeżyła przy nim jego ostatnie chwile, czy też chce opowiedzieć o tym przed kamerą? Spytałem ją. Powiedziała: tak! Nie analizowałem motywów jej decyzji, ale potem zrozumiałem, że powód był jeden – chciała, by nasz film stał się hołdem dla Edwarda. I jest, bo „Tatarak” zadedykowaliśmy właśnie Jemu.

Krystyna Janda, ale i Pan również, dużo ryzykowaliście, decydując się opowiadać o śmierci męża i przyjaciela…
Oczywiście, stanęliśmy przed problemem, jakimi środkami artystycznymi wyrazić prawdziwą tragedię, jakimi obrazami wyrazić samotność kobiety? Przypomniałem sobie wówczas dzieła amerykańskiego malarza Edwarda Hoppera, przedstawiające samotne kobiety we wnętrzach hotelowych. I w takim właśnie – zbudowanym w studio – wnętrzu imitującym pokój z obrazu Hoppera Krystyna opowiada o odejściu Edwarda. Paweł Edelman, operator, podjął śmiałą decyzję, którą podchwyciłem, by postawić kamerę i nie ingerować w to, co Krystyna powie ani jak się przed nią zachowa. Zostawiliśmy ją samą ze sobą, z jej myślami, z jej tragedią. Krystyna w ciągu dwóch dni opowiedziała historię Edwarda i swoją tak, jak ją chciała opowiedzieć. Nie improwizowała jednak, nauczyła się na pamięć własnego tekstu. Dzięki jej opowieści śmierć, która jest tematem opowiadania Iwaszkiewicza, nabrała szerszego charakteru, zamieniła się w rzeczywistość, i to prawdziwa śmierć bierze udział w opowieści wykreowanej najpierw przez pisarza, a później przez tych, którzy nad filmem pracowali, a przede wszystkim przez aktorkę przeżywającą śmierć bohatera „Tataraku”, ale przeżywającą ją ze świadomością śmierci, która wtargnęła w jej prawdziwe życie…

Powiedział Pan kiedyś, że Krystyna Janda oddała temu filmowi swoje życie. Można się zastanawiać, ile Pan oddał ze swojego. Czy ten film jest także opowieścią o Pańskich lękach przed tym, co czeka każdego z nas?
Może jest to opowieść o mnie, ale tylko w tym sensie, że stary reżyser pod koniec swojego życia poszukuje dla swojej aktorki materiału, by jeszcze raz pokazać ją na ekranie. Takich scen oczywiście w filmie nie ma, choć z początku próbowaliśmy drążyć ten wątek; te próby się jednak nie powiodły. Najważniejsze, że Krystyna i ja znów się spotkaliśmy. Co zaś tyczy się lęków: staram się uciekać od myśli o tym, co nas wszystkich czeka na końcu naszej drogi. Od takich rozważań odwraca mnie praca i kolejne filmy, radość ze spotkań z aktorami, z którymi już kiedyś pracowałem, i z tymi, z którymi dotąd nie miałem okazji pracować, jak choćby Paweł Szajda, czyli filmowy Boguś.

Jednak podobno na planie „Tataraku” powtarzał Pan, że to może być Pański ostatni film.
W moim wieku każdy film może być ostatni. Niemniej wierzę, że następny jest jeszcze przede mną…