Paski Antonisza
www.antonisz.pl

Paski Antonisza

Marceli Szpak

W ćwierć wieku po śmierci Antonisza dostajemy do ręki „Opowieści graficzne”, cztery rzetelnie opracowane komiksy artysty, które pozwalają na poznanie korzeni jego sztuki

Jeszcze 2 minuty czytania

„Co robić? Jest rok 1984. Mam pusty dom za miastem i 43 lata”.

Odpowiedzi na to pytanie było wiele. Rówieśnicy Juliana Antonisza wstępowali w tym czasie do opozycji, wygłaszali przemówienia partyjne lub modlili się w kościołach. Każdy szukał jakiegoś sposobu na poradzenie sobie z PRL-owską rzeczywistością. On postanowił zbudować swój mały wszechświat – Muzeum Filmu Non-Camera. Podkrakowski domek miał stać się magnesem dla turystów, zwłaszcza japońskich, którzy będą zjeżdżać z wszystkich stron, aby podziwiać dzieła wielokrotnie nagradzanego mistrza eksperymentalnych animacji, dwukrotnego laureata głównej nagrody na prestiżowym festiwalu filmów krótkometrażowych w Oberhausen i błyskotliwego wynalazcy, czyli jego samego.

Mimo pomocy córek, Sabiny i Malwiny, oraz szczegółowego planu kampanii reklamowej, która dzięki przydrożnym planszom informacyjnym oraz strategicznie rozstawionym drogowskazom miała napędzić placówce pierwszych gości, pomysł stworzenia muzeum nigdy nie wyszedł poza etap beztroskiej rodzinnej zabawy. Jedynym trwałym śladem tej idei jest fotokomiks „Jak powstało muzeum filmu Noc-Camera”, jedna z czterech prac Antonisza opublikowanych przez wydawnictwo Ha!art w zbiorze „Opowieści graficzne”. To właśnie z tych podkolorowanych i opisanych komiksowymi dymkami zdjęć możemy się dowiedzieć, jak muzeum wzbogaciło się o słonia i zebrę (żywe), fokę (narysowaną) i pierwszego sztucznego pracownika, poznać rozkład sal konferencyjnych i wnętrze gabinetu dyrektorskiego oraz przyglądać się nieustającemu czyhaniu pracowników muzeum na przejeżdżających pobliską drogą Japończyków. Czyhanie zajmuje im stosunkowo najwięcej czasu, pozwala bowiem na spędzanie wielu godzin nad pobliską rzeką i korzystanie z promieni wiosennego słońca.

Julian Antonisz, „Opowieści graficzne”.
Korporacja Ha!art, 184 strony,
w księgarniach od października 2013.
Ten najmłodszy z komiksów opublikowanych w albumie powstawał aż do śmierci Antonisza w 1987 roku i daje doskonały wgląd w prywatny świat jednego z najbardziej osobnych twórców w dziejach polskiej animacji, który swoje absurdalne pomysły realizował nie tylko na taśmie filmowej, ale również w życiu codziennym oraz w komiksach. Poza kroniką budowy muzeum album przygotowany przez córki artysty zawiera jeszcze dwie dłuższe prace – narysowane przez 12-letniego Julka (wtedy jeszcze Antoniszczaka) „Przygody Hitlera” i funkcjonujący na prawach komiksu niedokończony storyboard filmu animowanego „Pierony” z 1975 roku, a całość uzupełnia kilka plansz z humorystycznego cyklu „Z życia smoka”, publikowanego w latach 80. na łamach „Gazety Krakowskiej”. Zyskujemy dzięki temu rzetelny przegląd komiksowej twórczość Antonisza i możemy się przyjrzeć ewolucji, jaką przeszedł jako rysownik i artysta wizualny.

Poczynając od pochodzących z 1954 roku „Przygód Hitlera”, rysowanych dla brata, przyszły reżyser kultowego „Jak działa jamniczek” ujawnia swoje nieustające zamiłowanie do slapsticku, które będzie mu towarzyszyło przez kolejne lata, dyktując dynamikę i konstrukcję każdej z opowieści zawartych w albumie. Wymyślany przez nastolatka Hitler musi ponieść karę za swoje zbrodnie, w związku z czym autor nie szczędzi mu absurdalnych przeszkód i nieszczęść, sięgając po sprawdzone rozwiązania z filmów Laurela i Hardy’ego i klasycznych kreskówek: Hitler, niczym niezniszczalny Willie E. Coyote, spada z ogromnych wysokości, bywa przygniatany głazami i odważnikami, zostaje użądlony przez pszczoły i pokłuty przez jeża, uwięziony w zoo (w przebraniu lwa), rozerwany w eksplozji i poczęstowany fangą w nos, a każdy z 8-, 10-kadrowych ciągów zmierza do okrutnej i bolesnej dla bohatera pointy. Rysunki z czasem pozbywają się dziecięcej niezgrabności, Antonisz coraz świadomiej sięga po karykaturalne efekty, zaczyna operować przemyślanym kadrowaniem, wykorzystując filmowe zbliżenia i przeciwujęcia, szuka coraz to nowych sposobów na przedstawienie chaotycznej i pełnej zaskakujących wydarzeń akcji. To nieustające poszukiwanie środków wyrazu, pozwalających na zobrazowanie najbardziej nawet nieprzewidywalnych pomysłów, towarzyszyć będzie mu przez całą karierę, prowadząc do budowy wynalazków, dzięki którym mógł stworzyć swoje najbardziej znane dzieła filmowe: „Kronikę Non-Camerową” czy „Ostry film zaangażowany”. Jak rozwinął się natomiast talent rysowniczy Antonisza, widać na kilku planszach scen „Z życia smoka”, prościutkich humoresek z lat 80. o smoku obdarzonym twarzą samego autora, które pokazują, że w pełni opanował on warsztat komiksowy i wypracował osobisty, łatwo rozpoznawalny styl rysowania – odrobinę amorficzne postacie, nakreślone grubymi kreskami tuszu.

Ostatnia z historii „Opowieści graficznych” i bodaj najlepsza z nich wszystkich, choć opowiedziana za pomocą ograniczonych do minimum środków, to „Pierony”. Ponadsześćdziesięciostronicowy scenopis to zbiór pojedynczych plansz opisujących próbę pobicia rekordu w ręcznym drążeniu podziemnego szybu, prowadzącego z Katowic do Australii przez środek Ziemi. Przed takim to właśnie zadaniem staje dwójka górników (oczywiście Karlik i Zeflik), zmotywowana przez Józefa Pierona, dyrektora Zjednoczenia Drążenia Nowych Chodników przy kopalni „W Głąb”. Naśmiewając się z socjalistycznego kultu bicia rekordów pracy i wspólnej wszystkim systemom propagandy sukcesu, Antonisz w pospiesznych, uproszczonych i tworzonych od ręki ilustracjach, zdradzających momentami bardzo dalekie pokrewieństwo z minimalistycznymi rysunkami Sławomira Mrożka, opowiada żart za żartem, pakując swoich bohaterów w coraz bardziej niezrozumiałe sytuacje. W centrum Ziemi każe im się zmagać z brakiem grawitacji, przez najgrubsze skały muszą się przebijać za pomocą rozpuszczalnika i gliceryny, z góry dopingują ich pieśni odtwarzane na patefonie marki „His Masters Voice”, a na dole (czyli w Australii) czekają na nich niewyobrażalnie brzydkie kangury oraz para atrakcyjnych damskich pośladków, za którą pójdą aż na pobliskie Tahiti. Antonisz, który już w animacjach zdradzał upodobanie do zabaw z językiem, precyzyjnie wykorzystuje nowomowę dla zwiększenia komizmu pokazywanych sytuacji, zderzając ją z ciężkim pseudośląskim „Pieruna”, powtarzanym przez prawie wszystkich bohaterów w co drugim zdaniu. Pozostaje nam sobie tylko wyobrażać, jak mogłoby to brzmieć, gdyby scenopis przerodził się w film animowany, a wszystkie teksty zostały wypowiedziane charakterystycznym głosem narratora, pamiętanym z filmów Antonisza. 

„Opowieści graficzne” to kolejna publikacja związana z twórczością Juliana Antonisza, jaka ukazuje się na naszym rynku w tym roku i jest doskonałym uzupełnieniem niedostępnego już niestety katalogu wystawy „Technika jest dla mnie rodzajem sztuki”, prezentowanej w warszawskiej Zachęcie i krakowskim Muzeum Narodowym oraz książki Ewy Borysewicz „Rausz kinetyczny”, analizującej warstwę ideologiczną dzieł jednego z najważniejszych polskich twórców animacji. W ćwierć wieku po śmierci artysty dostajemy do ręki rzetelnie opracowany materiał badawczy, pozwalający na próbę nowego odczytania dorobku i poznanie korzeni jego sztuki, która mimo upływu czasu wciąż nie przestaje bawić, zadziwiać i poruszać swą niecodzienną pomysłowością.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.