Nigdy nie będziesz Polakiem
fot. simaje / Flickr CC

Nigdy nie będziesz Polakiem

Rozmowa z Joanną Synowiec

Ostatnio zabraliśmy dzieci romskie na wieżę widokową. Brzmi to banalnie, ale wystarczy sobie uświadomić, że najwyższym punktem, z którego dzieci mogły dotychczas obserwować otoczenie, był dach baraku lub drzewo

Jeszcze 4 minuty czytania

JOANNA KOBYŁT: Artyści i kuratorzy coraz częściej podejmują tematykę romską. W warszawskiej Zachęcie trwa właśnie wystawa „Domy srebrne jak namioty”. Coraz więcej działań artystycznych jest kierowanych do tej bardzo niejednorodnej grupy społecznej. Czy te próby nie produkują kolejnego mitu?
JOANNA SYNOWIEC: To ryzyko, od którego nie da się uciec. Próba stworzenia współczesnej narracji pociąga za sobą niebezpieczeństwo klasycznego myślenia o Romach jako tradycyjnej społeczności, konserwatywnej i patriarchalnej, mocno odrębnej wobec reszty społeczeństwa, żyjącej w skrajnym ubóstwie. Bardzo trudno z tego konglomeratu wyłonić coś ciekawego, co mogłoby posłużyć za taką współczesną opowieść. Pytanie, czy jest coś takiego jak jednorodna grupa romska. Oczywiście, że nie. I nie tylko ze względu na różnice językowo-etnograficzne poszczególnych grup Romów, ale także poprzez dysporporcje w statusach ekonomicznych, które nazwałabym różnicami klasowymi.

Joanna Synowiec

animatorka kulturalna, redaktorka, członkini Stowarzyszenia Nomada, współzałożycielka klubu i księgarni Falanster - miejsca społeczno-kulturalnego, które działało w latach 2009-2013 we Wrocławiu. Współpracuje z czasopismem „Recykling Idei” i BWA Awangarda we Wrocławiu. Feministka i aktywistka.

NOMADA to wrocławska organizacja pozarządowa, działająca na rzecz popularyzacji i obrony praw człowieka szczególnie wśród grup wykluczonych, imigrantów, obcokrajowców, mniejszości etnicznych czy religijnych.

Stowarzyszenie od dwóch lat  współpracuje ze społecznością Romów rumuńskich, którzy od lat mieszkają w Polsce. 

Wystawa „Domy srebrne jak namioty” stara się uchwycić różne aspekty. Mamy na niej do czynienia z gestem podmiotowej reprezentacji – część zaproszonych artystów i artystek to Romowie, a część prac odnosi się do kultury cygańskiej widzianej z zewnątrz. Wystawa stara się mierzyć ze stereotypami, zestawiając obok siebie filmy, w których Romki opowiadają o swoim życiu codziennym z obrazami Cyganów Olgi Boznańskiej. Kuratorka Monika Weychert-Waluszko wykazała dużą wrażliwość na tematykę romską i zrozumienie tożsamości nomadyzmu, ale dostrzegła również wizerunek, który kreuje tak zwana większość. Przez namysł nad Romami dowiadujemy się więcej o Polakach. Mam tu na myśli pracę Huberta Czerepoka „Nigdy nie będziesz Polakiem”. Widząc ten neon, pomyślałam: jaka szkoda, że tak właśnie jest i to nie tylko w odniesieniu do Romów.

fot. Karol Jarek, Roma

Wrocławskie stowarzyszenie Nomada, w którym działasz, część swojej aktywności skupia na współpracy ze społecznością Romów rumuńskich, którzy od lat mieszkają w Polsce. Czym różni się ich sytuacja od sytuacji Romów polskich?
Różni ich właściwie tylko obywatelstwo, a dokładniej posiadanie lub nieposiadanie dokumentów danego kraju. Jednak jest to istotna różnica, wpływająca na ich sytuację społeczno-ekonomiczną. Romowie rumuńscy to imigranci, którzy do tej pory nie mieli dostępu do bezpłatnej opieki zdrowotnej, w odróżnieniu od Romów polskich, którzy mają obywatelstwo polskie i mogą korzystać z przysługujących im praw.
Rozróżnienie grup romskich wynika z innego językowo-etnicznego podziału, ale nie chciałabym tutaj wprowadzać tego wątku, bo w pracy animacyjnej nie jest to najważniejsze.

„Domy srebrne jak namioty”

kuratorka: Monika Weychert-Waluszko, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, do 15 grudnia 2013.

W ostatnim czasie we Wrocławiu głośno było o romskim koczowisku na terenie byłych ogródków działkowych na Karłowicach. Co to za miejsce?
Koczowisko przy ulicy Kamieńskiego powstało około trzech lat temu i jest kolejnym miejscem, które rumuńscy Romowie zajęli we Wrocławiu. Część z nich do Polski przyjechała w latach 90. Dorośli w większości urodzili się w Rumunii, mają obywatelstwo tego kraju, ich dzieci już nie, bo urodziły się w Polsce. Wyjechali z Rumunii w czasie transformacji – prywatyzacja fabryk i gospodarstw, w których pracowali, spowodowała, że znaleźli się w sytuacji absolutnego wykluczenia, szykanowania i permanentnej biedy. Szukali więc innych rozwiązań, miejsc, w których życie mogłoby stać się choć trochę łatwiejsze. 
Teren przy ulicy Kamińskiego to byłe ogródki działkowe, na których powstała osada z baraków wybudowanych ze znalezionych materiałów. Tamtejsze warunki życia mocno odbiegają od naszej codzienności – jak łatwo się domyślić, nie ma dostępu do bieżącej wody, kanalizacji, prądu. Prąd generowany jest z agregatu, a baraki ogrzewane są piecami opałowymi skonstruowanymi przez mieszkańców. W tej chwili mieszka tam około sześćdziesięciu osób, z czego większość to dzieci. Stosunek okolicznych mieszkańców do koczowiska jest różny. Początkowo większość starała się im pomagać, dziś część z nich chciałaby pozbyć się niewygodnego sąsiedztwa.

fot. Karol Jarek, Roma

A miasto?
Do tej pory działania ratusza były dość chaotyczne i mało transparentne. Po odpuszczeniu sobie ewikcji dwa lata temu, czasem dostarczano im wodę czy przenośne toalety. Obecnie magistrat wniósł sprawę do sądu o nielegalne zajmowanie terenu przez Romów, twierdząc jednocześnie, że nie chce ich wyrzucić stamtąd bez alternatywy. Niestety, trudno powiedzieć, czy urzędnicy mają jakiś konkretny plan. Na pytanie dziennikarza „Gazety Wyborczej” Jacka Harłukowicza, co się stanie z grupą Romów rumuńskich, gdy miasto uzyska prawo odebrania im terenu, dyrektor wydziału prawnego Jacek Dżedzyk podsunął listę wrocławskich noclegowni.

NOMADA brała udział w organizowanych przez wrocławskie BWA akcjach animujących kierowanych do Romów. Opowiedz o tych działaniach i trudnościach z nimi związanych.
W Galerii Design powstała świetlica, która oddawała dzieciom pole do działania. Do udziału w warsztatach ścianografii Wojciech Kołacz zaprosił edukatorki z naszego stowarzyszenia i dzieci romskie. W trakcie zajęć dzieci pokazały, jak ogromną energią dysponują, jak bardzo ta ich niepohamowana chęć ekspresji nie przystaje do sytuacji, w której animator oczekuje określonych efektów ich działań.
Dzieci dotychczas widziały znajdującą się w centrum miasta galerię jedynie z zewnątrz, zaglądały do niej przez szybę, nie ośmielając się wejść do środka. I nagle weszły – zmieniła się ich pozycja. To był niewątpliwy atut tego działania. Jednak szybko okazało się, że grupa, która przyszła, czyli dzieci z koczowiska na Karłowicach, wymaga od prowadzących o wiele większego zaangażowania i uwagi. Nie wszystkie dzieci mówią po polsku, nie dlatego, że nie uczą się języka, tylko dlatego, że pierwszy język, którego się uczą, to romani. Drugim dopiero jest polski. W takim wypadku tłumaczenie dziecku na przykład pojęcia perspektywy, przestrzeni to czysta abstrakcja. Trzeba to robić, używając prostych sformułowań, ale także ciała. Żeby się porozumieć, potrzebna jest wiedza na temat ich codzienności. Praca z romskimi dziećmi to ciągłe poszukiwanie nowego języka przekazywania informacji i sposobów na ciekawe zajęcia. Warsztaty były bardzo interesującym eksperymentem i dla obu stron nowym doświadczeniem. Dzieciom przyniosły wiele frajdy, na galerię zaczęły mówić szkoła.

Wojtek Kołacz Otecki, Warsztaty w Galerii Design

A „Baraca” Aleksandry Kubiak?
„Baraca” miała inny charakter – był to projekt artystyczny nieskierowany do dzieci i nieobierający sobie za cel aktywizacji społeczności romskiej. Jego ideą było zbudowanie baraku w centrum miasta. Artystka poprosiła o pomoc Romów w odtworzeniu konstrukcji ich przestrzeni mieszkalnej. „Baraca” pozwoliła zaistnieć Romom w przestrzeni miasta, upubliczniła ich odmienną estetykę i architekturę. Najważniejszym elementem nie był jednak sam gest przeniesienia baraku z romskiego koczowiska w przestrzeń instytucji i tym samym uznania go za pełnoprawny obiekt, a debata, na którą przyszło kilka osób z Karłowic i odważyło się zabrać w niej głos. Chyba po raz pierwszy we Wrocławiu Romowie wypowiadali się publicznie i była to dla nich okazja do wybronienia się przed stereotypem. W debacie brały udział także dwie osoby, odtwarzające utartą narrację: Romowie nie chcą pracować, nie uczą się języka, nie chcą się integrować. Mieszkańcy koczowiska się zdenerwowali i zaczęli mówić o sytuacji bycia imigrantem, o niemożności zalezienia pracy i posłania dzieci do przedszkola, ponieważ formalnie się nie istnieje. To zabrzmi bardzo górnolotnie, ale w tamtej sytuacji miało to wymiar politycznego wystąpienia, co umożliwiła instytucja, czyli BWA Wrocław.

„Baraca”, Aleksandra Kubiak, fot. dzięki uprzejmości BWA Wrocław

Wspominałaś o trudnościach z językiem. Jakie jeszcze przeszkody może napotkać niedoświadczony animator czy artysta?
Odpowiem trochę inaczej na to pytanie. Dla mnie taką przeszkodą jest nasze pojęcie racjonalności, definiowanie w pracy z Romami ich zachowań jako racjonalnych bądź nieracjonalnych. Stosowanie tego argumentu przypomina mi test na inteligencję z początków XX wieku, na podstawie którego oceniono, że Afrykańczycy mają mniejszy iloraz inteligencji, ponieważ nie potrafią rozpoznać na rysunku dżentelmena. W kontekście zupełnie innych możliwości życiowych, wieloletniego życia w zamkniętej strukturze, pojęcie racjonalności zaczyna przyjmować zupełnie inny wymiar. Podam przykład z naszego podwórka. Anna Galik ze stowarzyszenia próbowała stworzyć projekt nieformalnej szkoły na koczowisku. Zaprosiła do współpracy architekta i osoby, które mogły pomóc w budowaniu budynku. Wszystko realizowane było najniższym kosztem, oddolnie, bez żadnych prawie środków. Postawili szkielet, który przez jakiś czas musiał zostać w takiej formie – ludzie zaangażowani w projekt z braku środków musieli wrócić do swoich codziennych prac. W bardzo krótkim czasie szkielet został rozebrany przez mieszkańców koczowiska. Z punktu widzenia wykształconej osoby nie do pomyślenia jest fakt, że rodzice rozebrali szkołę – szansę na zmianę losu ich dzieci. Ale kiedy ktoś nigdy nie doświadczył niczego dobrego od instytucji zewnętrznej, która kojarzy się tylko z problemami i odbieraniem domu, trudno mu sobie wyobrazić, że szkoła może zmienić życie jego dzieci. Nadeszła zima i najważniejsze stało się zapewnienie dzieciom ciepła. Można się buntować i nie zgadzać, mówić o niewdzięczności i braku szacunku dla cudzej pracy, ale my, jako Nomada, dopiero po tym doświadczeniu wzięłyśmy pod uwagę fakt, że lepiej zorganizować szkołę poza koczowiskiem. I dać Romom szansę na fizyczne i symboliczne wyrwanie się z tamtego miejsca. Zrobić im święto. Animacja czy praca z ludźmi to ciągłe zadawanie pytań: gdzie stoisz, kto stoi z tobą i co możesz zrobić z tym potencjałem.

W projektach artystycznych Nomada zawsze funkcjonuje w charakterze pośrednika. Dotarcie do grup imigranckich jest takie trudne?
Jest proste i trudne zarazem. Zależy, co się chce osiągnąć. Od dwóch lat uczestniczymy w życiu Romów z koczowiska i w tym czasie przychodzili tu różni ludzie. Głównie robić zdjęcia. Część mieszkańców, szczególnie dzieci chętnie nawiązywała kontakt. Część dorosłych była chętna, część obojętna, a niektórych to irytowało. Samo nawiązanie kontaktu nie jest trudne, dużo trudniejsze jest rozważenie, co ten kontakt ma wnieść. Czy chcesz z Romami coś zrobić, zaangażować ich w coś, czy może po prostu zobaczyć inną przestrzeń? Czy masz pomysł, jak tę sytuację wykorzystać? Przychodząc do Romów, masz swoje wyobrażenie. Pytanie, czy naprawdę zobaczyłeś te osoby takimi, jakimi są czy też są takimi, jak je zobaczyłeś? Najpierw trzeba nawiązać relację, to daje perspektywę realnego poznania a także działania, czy to animującego, czy artystycznego. To właśnie udało się fotografowi i socjologowi Tomkowi Grzybowi i Wojtkowi Kołaczowi przy okazji warsztatów.

fot. Tomasz Grzyb

Szkoła, którą w końcu udało się zorganizować, przygotowuje dzieci do dalszej współpracy z artystami i animatorami?
W nieformalnej szkole edukatorki rozpoczynają proces socjalizacji. Dla nas szkoła jest oczywistym modelem, dla Romów nie. Samo zorganizowanie sytuacji, w której dzieci są w grupie, siedzą w ławkach, muszą skupić uwagę, gdy ktoś do nich mówi, daje bardzo dużo. Edukatorki i asystentki wykonują pracę absolutnie fundamentalną, potem dopiero może zaistnieć inny poziom animacji oraz inne działania. Ale muszę przyznać, że mamy znacznie bardziej dalekosiężne plany niż jedynie przygotowanie dzieci do projektów artystycznych. Naszym celem jest umożliwienie im pójścia do normalnej szkoły, choć oczywiście jest to bardzo skomplikowane. Z jednej strony wychodzimy z założenia, że dajemy im szansę wejścia w polski system edukacji, co umożliwi im wejście także w sytuacje społeczne i kulturowe. Z drugiej strony byłoby w porządku wobec nich, aby mieli szanse krytyki, refleksji nad tym, jak i czego się uczą. Wiemy, że polskim system szkolnictwa pozostawia wiele do życzenia i raczej trzeba odszkalniać społeczeństwo (śmiech).

Jak zorganizowana jest wasza szkoła?
Są to trzy dni zajęć w tygodniu, odbywających się popołudniami w budynku szkoły, która udostępniła nam pomieszczenia. Jesteśmy właśnie w trakcie przeprowadzki z jednej szkoły do drugiej, w której od przyszłego roku dzieci będą mogły się normalnie uczyć. Przez dwa dni zajęcia prowadzą nasze edukatorki, które są zawodowymi nauczycielkami lub studentkami pedagogiki. Edukatorki starają się przerobić część materiału szkolnego, uczą dzieci czytania i pisania w elementarnym zakresie, a także podstaw matematyki. Trzeci dzień poświęcony jest na pracę z grupą performersko-aktorską Jubilo, związaną z Instytutem Grotowskiego, która prowadzi zajęcia ruchowo-teatralne. Obecnie rozszerzamy program o wycieczki edukacyjno-kulturalne dla dzieci starszych. W trakcie tych spotkań dzieci zastanawiać się będą nad bardziej abstrakcyjnymi pojęciami, takimi jak przestrzeń czy postrzeganie architektury. Ostatnio były na wieży widokowej, patrzyły na miasto z lotu ptaka. Może to się wydawać banalnym pomysłem, ale wystarczy sobie uświadomić, że najwyższym punktem, z którego dzieci mogły dotychczas obserwować otoczenie, był dach baraku lub drzewo.

Czy możemy powiedzieć, że między innymi dzięki waszej działalności ta mała grupa społeczna zaczęła się organizować, myśleć o sobie jako o społeczności, której należą się prawa?
Nie wiem, czy kategoria prawa i walki jest tu odpowiednia. Z pewnością zyskali poczucie bycia grupą solidarnościową, która może dostać szansę. Wcześniej miasto wyrzucało ich bez pytania o zdanie, choć proces eksmisji jest procesem prawnym i wymaga pewnych procedur. Teraz toczy się proces sądowy w sprawie nielegalnego zasiedlenia przez Romów terenu przy ulicy Kamieńskiego. Romowie z koczowiska biorą udział w rozprawie, muszą się tłumaczyć, bronić, a wcześniej nie mieli nawet takiej możliwości. Mundra, kobieta mieszkająca na koczowisku, powiedziała na konferencji prasowej po pierwszej rozprawie, że cieszy się z tego procesu, bo pierwszy raz w życiu może brać udział w czymś, w czym ktoś ją dostrzega.

Cykl tekstów wokół tematu animacji kultury publikowany jest we współpracy z Narodowym Centrum Kultury w ramach przygotowań do NieKongresu Animatorów Kultury.