Jeszcze 4 minuty czytania

Maciej Sieńczyk

MÓJ KĄCIK: Czarodziejski świat wydawnictw gadzinowych

Maciej Sieńczyk

Maciej Sieńczyk

Historia wyróżnia pewien typ człowieka, który uprzykrza życie innych pretensjami, nie dopuszczając myśli, że niedostatki tkwią w nim samym. Zamiast odsunąć się od świata i oszczędzić mu swojego towarzystwa, lgnie do ludzi, by tym więcej zadręczać i we wzbudzonej niechęci znajdować potwierdzenie swoich krzywd. Osoby te pocieszają się zaczerpniętymi z historii przykładami niezwykłych wywyższeń. Oparciem jest im często biografia Hitlera, najpierw bywalca domów noclegowych, a później człowieka, który zrobił fantastyczną karierę. Uśmierzał on swoje problemy za pomocą poręcznych teorii, które wprowadzał w życie za pomocą równie prostych rozwiązań. Ludzie, o których mowa, podniecają w sobie iskierkę poprzez lekturę książek o Hitlerze, a następnie innych dygnitarzach Trzeciej Rzeszy. Odpryskiem tej postawy jest kolekcjonowanie wydawnictw polskojęzycznych wydawanych w Generalnym Gubernatorstwie. Literatura ta delikatnie i w przyjemny sposób podrażnia u zbierającego poczucie poniżenia, a jednocześnie opisuje baśniowe metody rozwiązywania kłopotów. Czytałem we wspomnieniach pewnego antykwariusza, że wielu samotnych mężczyzn zbiera wydawnictwa gadzinowe. Przypuszczam, że gonią oni za tym specyficznym lekarstwem z głębokiej potrzeby, podobnie jak bezdzietne pary, które szukają po bazarach sproszkowanego rogu nosorożca.

Zetknąłem się z wydawnictwami gadzinowymi w domach moich kolegów szkolnych. Niesłychanie bawiła nas prostoduszność, a zarazem powaga owej propagandy, śmieliśmy się ze zwyrodniałych twarzy komisarzy bolszewickich i ze zdania „Bezbożni Żydzi kłują szydłami szewskimi hostię, aż ukazuje się na niej krew”. Pomyślałem wówczas, że dobrze by było, gdybym i ja miał trochę gadzinówek. Po raz pierwszy kupiłem od handlarza za parę groszy „Zbrodniarzy ludzkości”…

Fala

Kilka lat później, już jako student, byłem w Przemyślu, gdzie napotkałem niewielki antykwariat. W antykwariacie znalazłem oprawiony rocznik „Fali”. „Fala” była czymś w rodzaju okupacyjnego „Playboya”. Obok aktów kobiecych (dziś skromnych, a wówczas bardzo śmiałych), drukowano wierszyki i krótkie opowiadania o frywolnej treści. Pismo ukazywało się w latach 1940-1943. Redaktorem naczelnym był niemiecki dziennikarz używający nazwiska dr. Teodor Piekarski (informacje zaczerpnąłem z książki „W kręgu jawnego piśmiennictwa literackiego Generalnego Gubernatorstwa (1939-1945)” Krzysztofa Woźniakowskiego). Oto tytuły, które wypełniały „Falę”: „Podarunek Joga”, „Czarny Jim”, „Postrach Arizony”, „Sen Abdullaha”, „Sprzedana niewolnica”, „Danuta”, „Dziewczę z baru”, „Miłość Toli”, „Ogłoszenie Loli”. Ich autorami byli m.in. EM-ER, Weronika, Pani Kasia, Jerzy Wilmar, A. Trzecieski oraz wyjątkowo płodny literacko Alfred Szklarski, który występował pod pseudonimami Alfred Bronowski, Fred Garland, Alfred Murawski, Aleksander Gruda. Jeszcze obficiej reprezentowana była twórczość Heleny Wielgomasowej, owej carycy literatury polskojęzycznej w Generalnym Gubernatorstwie. „Od V 1940 do VI 1944 wydrukowała 138 wierszy, 56 opowiadań, wystawiła 6 utworów dramatycznych” (Woźniakowski).

Moja babka, pamiętam, dość często recytowała wiersz, który tytułowałem na swój użytek „Pikowy walet”, bo zaczynał się od słów „Był sobie raz pikowy walet…”. Jakież było moje zdziwienie, gdy po latach odkryłem, że to wiersz właśnie Heleny Wielgomasowej z „Fali”, zatytułowany „Miłość”, tylko walet nie jest pikowy, lecz treflowy.

Żył sobie raz treflowy walet,
Z monoklem chodził, marszcząc brew.
Oprócz ukrytych męskich zalet,
Nasz walet miał błękitną krew.

W tej samej talii była dama,
Karowa dama, wenus blond.
W czerwonej karty stała ramach
I ich poznanie było stąd,

Że kiedyś raz na fortepianie.
Karty rozrzucił wiatru wiew.
Treflowy walet spojrzał na nie
I dama w nim wzburzyła krew.

Więc się ukłonił i rzekł: Damo!
Składam ci serce u twych stóp.
Myślę, że czujesz też to samo.
Więc niewolnika ze mnie zrób.

Pójdź w me objęcia, nim zaświta,
Oplotę ciebie wężem rąk.
Wkrąg cisza tchnie niesamowita!
A duma rzekła mu: Fi donc!

A czy pan willę ma za miastem?
Samochód? konto w banku? yacht?
Nie chcę obciążać się balastem, —
Serce! romantyzm? Głupstwo! Ach!...

Kto patrzy dziś na takie rzeczy?
Niebieska krew! Przebrzmiały ton.
Pan z romantyzmu się wyleczy,
A ja mu szepnę dźwięczne: WON!

„Dźwięczne Won” babka wypowiadała ze szczególną przyjemnością, bo sama zawiodła się na mężczyznach. Wiersz funkcjonował być może w jakichś odpisach typu „pamiętniczek”, lub przeczytała go właśnie w „Fali”.

A oto zaczerpnięta z „Fali” fotorelacja, opatrzona następującym tekstem:

Danusia jest jeszcze bardzo młoda. Tkwi w niej już mała artystka. Grywała już w teatrzykach amatorskich dzieckiem i podobała się. Gimnastyka, mimika, muzyka i taniec — oto czym Danusia żyje, a wszystko bierze bardzo poważnie. Zanim pójdzie spać, staje jeszcze przed biblioteczką, jakby przypadkowo chwyta „Falę”, której naturalnie nie brak w jej domu, i zaczyna w niej odwracać kartki. Tak, myśli sobie, te pozy musisz wypróbować i przećwiczyć. Ale wkrótce widzi, że nie jest to tak łatwe, położyć się czy przysiąść elegancko, nie mówiąc już o stanięciu. Wreszcie zapakowała ilustracje i wysłała do nas wraz z listem, w którym pisała, że może przynajmniej na fotosach będzie widoczne, jak bardzo interesuje ją „Fala”.

„Opowieści tajemnicze i inne…”

Z serią „Opowieści tajemnicze i inne…” zetknąłem się w trakcie poszukiwań przedwojennej literatury fantastycznej. Kupiłem wówczas tomik zatytułowany „Upiór starej plantacji”, gdzie upiorem jest gigantyczna roślina pożerająca ludzi. Prawdopodobnie ukazało się 30 zeszytów serii. Podobnie jak „Falę”, „Opowieści tajemnicze i inne…” obsługiwał Aleksander Gruda, poza tym autorzy o tajemniczych nazwiskach, których część była niewątpliwie pseudonimami.

W celach naukowych pobieżnie zapoznałem się z nowelą Jana Powelskiego „Podwójne życie oszusta”. Jej bohaterami są właściciel prywatnego biura detektywów, komisarz policji Konstanty Nicki oraz jego pomocnik Ryszard, którego „dziecinna prawie twarz […], o delikatnych różowych policzkach, była niejako uosobieniem niewinności”. Pewnego dnia odwiedziła ich młoda dama, oznajmiając, że jogin-jasnowidz Satrajana wyłudził od jej narzeczonego Jacka 500 tys. złotych. Śledztwo toczy się w mieszkaniu Satrajany, w pałacyku w Alejach Ujazdowskich oraz w gospodzie na Bielanach, „gdzie można było dobrze i dużo wypić, a dla wtajemniczonych stały przygotowane stoły do gry”. Po drodze ginie od strzału z rewolweru kilka osób. Dokładnie nie zrozumiałem, o co chodzi w tej cienkiej, 48-stronicowej książeczce, w każdym razie winowajcami okazali się „znany przemytnik narkotyków, Żyd Mojżesz Duft” i „Alfred Doppelmanc” z Brześcia nad Bugiem, być może także „gruby, jowialny Żyd Mandelbaum, zwany popularnie panem Leonem” oraz „olbrzymi, prawie nagi Murzyn”.

„W tęczowej masce”

Powieść „W tęczowej masce”, której autorem jest Ignacy Nikorowicz, kupiłem, a następnie podarowałem redaktorowi Pawłowi Duninowi-Wąsowiczowi. Wyjątkowo tandetnie namalowana okładka przedstawia dziewczynę w pajęczej sieci, z błogim uśmiechem, w stanie upojenia narkotycznego. Że to stan narkotyczny, wiadomo po malutkiej strzykawce, którą trzyma w dłoni. Niewiele mogę powiedzieć o „W tęczowej masce”. Pamiętam tylko, że wyrobił się krótkotrwały mikrosnobizm – po prostu w naszym szczupłym dwuosobowym gronie wypadało mieć „W tęczowej masce”. Dlatego, kiedy redaktor Dunin-Wąsowicz kupił w jakimś antykwariacie inny egzemplarz, podarował mi go i odtąd obaj mogliśmy się cieszyć posiadaniem „W tęczowej masce”. Nie wiem także, o czym jest ta książka i nie próbowałem pytać. Z jakiegoś powodu o „W tęczowej masce” się nie rozmawiało.

Wydawnictwa propagandowe

Domeną wydawnictw propagandowych była bieżąca polityka. Piętnowano przedwojenny rząd polski, który uległ bałamutnym gwarancjom sojuszników, wypominano Polakom fanfaronadę, ciągoty mocarstwowe, lekceważenie wartości niemieckiego żołnierza itp. Przykładem są „Uwaga! Uwaga! Podajemy Komunikat Wojenny”, „Zdradzeni i zaprzedani” oraz „Zbrodniarze Ludzkości”. Te cienkie, ale bogato ilustrowane książki ukazały się w 1940 roku nakładem efemerycznego „Wydawnictwa Nowoczesnego”. W jego miejsce powołano „Wydawnictwo Polskie”. Pod tym szyldem wyszło w 1942 roku dziełko „Księga Losów Europy. Cudowne przepowiednie Nostradamusa”. Według autora, postać lamparta oznacza u Nostradamusa Mussoliniego, zaś Hitler występuje pod imieniem Hadrie. „W słowie «Hadrie» ukryte są początkowe litery nazwiska i imienia Führera niemieckiego, H i A, oraz D.R. (Deutsches Reich)”, poza tym „Londyn, a właściwie Anglia, musi się liczyć z 14letnią okupacją. Pod czołową rasą (dosłownie rasą naczelną) można rozumieć tylko Niemcy”.

Przy okazji, jakiś czas temu kupiłem wydaną po polsku w 1943 roku w Londynie książeczkę zatytułowaną „Proroctwa i przepowiednie dotyczące wojny obecnej”. Wykłada ona Nostradamusa zgoła przeciwnie – że Niemcy i Włosi (Hitler występuje w tej wersji przepowiedni jako Hister, zaś Mussolini jako Mausol) poniosą straszliwą klęskę.

„Jak Piotr i Zośka znaleźli szczęście”

Jedynym w moich zbiorach okupacyjnym komiksem jest czterostronicowa ulotka zatytułowana „Jak Piotr i Zośka znaleźli szczęście”, zachęcająca Polaków do wyjazdu na roboty do Niemiec. Została wydana anonimowo i bez daty w Krakowie przez (jak podaje Woźniakowski) Główny Wydział Propagandy w rządzie GG. Daremnym byłoby streszczać przygody Piotra i Zośki, niech przemówią sami bohaterowie kolorowego parawaniku.

Siedzą w domku koło mostka
Piotr i Paweł oraz Zośka
W chacie ich aż piszczy bieda,
A roboty nikt dziś nie da.
A może ktoś nam pomoże?

Idą smutni, na dół głowy,
Aż tu afisz kolorowy:
„Jedź do Niemiec na robotę”
Piotr mówi — „Jadę z ochotą”
— „Robić? Nigdy” — Paweł mruknął.

Piotr do wójta wchodzi w tłoku,
Zośka skromnie staje z boku.
„Oto kontrakt, tu podpiszcie,
Tu pieniądze, proszę bierzcie”.
Złym okiem Paweł ich śledzi.

Icek szepta: — „Nie jedź Pietrze,
Tam cze bomba trafi jeszcze”.
Zośce kumoszki szeptają:
— „Tam kościoły podpalają”.
Piotr się w oczy wszystkim śmieje.

Lekarz Piotra stuka, słucha
wreszcie mówi: — „Brawo zuchu".
Zaś lekarka Zośkę chwali:
— „Macie zdrowie jak ze stali.
Wasza bieda się skończyła”.

Do obozu przyjechali,
Skąd odjadą jutro dalej.
Kucharz smaczny obiad miesi
Bractwo wcina, aż się trzęsie.
Potem kąpiel wszystkich czeka.

— „Do widzenia” — chustki wieją
Piotr i Zośka wio... koleją.
A z boku Paweł spoziera
Jak zła chmura lub... cholera
Bo dziewczyna Piotra woli.

Praca wre, to nie parada
Pietrek zboże na wóz składa,
Pragnącemu trunek leją,
Tu śpiewają, tam się śmieją.
Gdzie te strachy?, gdzie te bomby?

Nad miasteczkiem noc się ścieli
Pietrek chrapie na pościeli
Oszczędności nie zmarnował
Nowy rower zafasował.
Zośka budzik i maszynę.

Piotr i Zośka po tygodniu
Dzień niedzielny święcą godnie:
Najpierw kościół i kazanie
Wieczór hoże tańcowanie.
W końcu listy ojcom piszą.

Piotr, Zośka do banku idą.
Tu nie trzeba służyć żydom!
„Oszczędności przyjąć proszę
Będzie krówka za te grosze,
W domu zrobim weselisko”.

Babka płacze, wnuczek kwili
Piotr i Zośka powrócili
Oto rower, tu maszyna!
Paweł myśli z smutną miną:
— „W przyszłym roku i ja jadę”.

Elementarze rolnicze

Krakowskie „Wydawnictwo rolnicze”, którego kierownikiem był „dr. Florian Łorzyński”, opublikowało serię ilustrowanych poradników – „Elementarz maszyn i narzędzi rolniczych cz. 1”, „Elementarz o królikach”, „Elementarz o pszczołach” oraz „Kozi elementarz”. Owe elementarze były tak kolorowe oraz zaludnione mnóstwem zabawnych postaci, że prawdopodobnie każde dziecko chciałoby mieć w swojej biblioteczce taki poradnik. Są to najpiękniejsze książki wśród wydawnictw okupacyjnych i chyba nie zasługują na miano gadzinowych, ponieważ upowszechniały jedynie wyższą kulturę rolną. Zawierają wierszowane wskazówki dotyczące obchodzenia się z maszynami, propagują czystość w zagrodzie, humanitaryzm przy uboju oraz racjonalne metody siewu i zbierania plonów. Niewprawny autor z trudem mieścił w poetyckiej frazie zawiłości fachowej terminologii i nazwy rolniczych instytucji, a przede wszystkim męką było dlań samo rymowanie. Niemniej wiersze są tak ciekawe, że postanowiłem przytoczyć fragment jednego z nich.

Kości Cię bolą, jesteś zmęczony,
Do pracy ochotę zatracasz.
Brak Ci humoru, nawet dla żony.
Tak wady sprzętu złego opłacasz.

Gdybyś dbał więcej o sprzęt i maszyny,
Które wiernie rolnikowi służą —
Kiesa byłaby pełna i czas dla dziewczyny,
Dla zdrowia też miałbyś pociechę dużą!

Zejdź przeto z fałszywej drogi,
Idź na ścieżki nowe, wolne!
Niech zazdroszczą Ci Twe wrogi,
Widząc u Ciebie dobre narzędzia rolne.
[…]

Wszystko zależy od Twej dobrej woli!
Przestań stosować dla dobra swego,
Złej uprawy roli Twojej
I złego ziarna siewnego!

W tych to więc sprawach zaufaj
Wskazówkom Izby Rolniczej,
Instruktora poszukaj,
A wyjdziesz na tym najlepiej.
[…]

Moją opowieść chciałbym zakończyć cytatem z dwujęzycznej polsko-niemieckiej ulotki „ABC prania”. „Przez całe nasze życie dniem i nocą towarzyszy nam bielizna, opłaca się więc już od dzieciństwa przyzwyczaić się do właściwego obchodzenia się z tą wierną naszą służebnicą; będzie to z korzyścią dla nas samych, a także zyskamy wdzięczność pani domu”.

Pod wpływem tych słów przyszło mi do głowy, że każdy powinien poświęcić się jakiejś pasji, aby ta przylgnęła do niego, jak owa bielizna. Oczywiście, nie trzeba zaraz zbierać polskojęzycznych druków okupacyjnych. Osoby powracające z Włoch lub Francji opowiadają o ludziach żyjących pośród cudownych, własnoręcznie uprawianych winnic, inni otaczają się tam ponoć wspaniałymi przedmiotami. My także róbmy coś wartościowego, bo za pięćdziesiąt lat wnuk usiądzie nam na kolanach i zapyta „A co ty, dziadku, robiłeś w życiu i czy mógłbyś mi coś ciekawego pokazać?”. Niektórzy, zanurzając się w jasną  główkę, odpowiedzą ze wstydem „Nic nie mam do pokazania, bo życie spędziłem wśród takich jak ja pustych i beztroskich ludzi”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).