Alef. Ulica Chłodna jako pustka i złudzenie
Osiedle za Żelazną Bramą / fot. NAC

Alef. Ulica Chłodna jako pustka i złudzenie

Igor Piotrowski

Dla Białoszewskiego Chłodna to poligon pamięci, na którym wypróbowuje własne wspomnienia i szuka języka, aby wyrazić to, co stało się kiedyś. Jakie są konsekwencje „przefrunięcia miejsca przez wieki”?

Jeszcze 11 minut czytania

Step a sklep. Najkrótsza historia ulicy

Przed cyrkiem spacerowaliśmy Chłodną ulicą. Dziwna to uli­ca. Niby na niej resztki tego, co było. Ale właściwie już nie jest tym, czym była kiedyś dawniej, ani trochę. Ludwik powiedział, że to w mojej wyobraźni jeszcze coś tam tej Chłodnej zostało. Jest pusta, ma dużo drzew, traw, dziczyzny. Tu fabryki, tu tyły fa­bryk, tu szkoła, tu trawa na chodniku, tu dwie stare kamienice. Nie jest tym, czym była, nie wiadomo, czym będzie. Jest między czymś a czymś.
(„Tajny Dziennik”, s. 397)

W czwartek 18 sierpnia 1977 roku Miron Białoszewski wybrał się z Ludwikiem Heringiem na „Maratończyka” Johna Schlesingera. Seans odbywał się u zbiegu Chłodnej i To­warowej, gdzie w cyrku „Intersalto” działało kino letnie. W przeciwieństwie do samego obiektu, w którym film poka­zywano, głośny thriller – z Dustinem Hoffmanem i Lauren­cem Olivierem – nie bardzo się im obu spodobał, chociaż – po spacerze ulicą Chłodną – zaczynał się obiecująco:

Początek filmu. Kamienice, ruchliwa ulica. Żydzi stoją na chodniku w myckach. Ludwik
– To dalszy ciąg Chłodnej.
Tej przedwojennej.
(tamże, s. 397) 

Potem było już jednak źle („nudne typy”) i coraz gorzej („mordobicia i rżną się”). Wobec „przypalania żywcem” i pły­nącej obficie krwi obaj wyszli w połowie, zastanawiając się nad motywacją, dla której Olivier zgodził się wystąpić w fil­mie. Snuli też rozważania o potencjalnym odbiorcy („Ten film masochistów też by nie dosycił”). Film nie był niestety „okiem na przedwojenną Chłodną”, lecz samo pragnienie, żeby był, sama chęć zobaczenia dalszego ciągu wspominanej ulicy w kinie są charakterystyczne.

Ludwik zdiagnozował również inną przypadłość swoją i przyjaciela. Słowami: „w wyobraźni jeszcze coś tam Chłod­nej zostało” wskazuje na potrzebę przypominania obrazu przeszłości sprzed kataklizmu i konfrontowania go z teraź­niejszością. W jednym z późnych wierszy poeta napisał:

straszny czas tak potrafi trząść
Jednym miejscem, że ono przefruwa
przez wieki
(„straszny czas tak potrafi trząść…”, s. 69) 

Można powiedzieć, że Białoszewskiego interesują wie­lorakie konsekwencje „przefrunięcia miejsca przez wieki”: psychologiczne, społeczne czy artystyczne, stąd też te przy­bliżenia i porównania mające wzmocnić kontekst obrazu ulicy. „Maratończyk” teoretycznie służy więc temu celowi rów­nie dobrze co Biblia, a „Poczet królów polskich” Jana Matejki nadaje się do tych operacji w równym stopniu co barokowe oratoria czy nieszpory wysłuchane w kościele. To właściwa – podkreślana przez wielu (Tadeusz Sobolewski w książce „Człowiek Miron” nazywa ją „podwójnym widzeniem”) – meto­da Białoszewskiego, sposób działania jego twórczego imagi­narium polegający na kojarzeniu odległych warstw tradycji kulturowych z powszednim banałem, widzeniu codzienności przez pryzmat zinternalizowanych treści: literatury, sztu­ki etc. Ten typ metafory staje się zasadą funkcjonowania świata i autor wyciąga z niej głębokie, dramaturgiczne konsekwencje, mnożąc skojarzenia albo budując na tej pa­raleli nowe narracje. Białoszewski nie może przestać grać w skojarzenia, które czasami wywołują ich lawinę i tworzy się samonapędzający mechanizm (Jacek Kopciński pisał w „Gramatyce i mistyce” o „schemacie skojarzeniowego samo­graja”). Białoszewski wchłonął literaturę, filmy, malarstwo i muzykę, a teraz chodzi po świecie i interpretuje życie codzienne w oparciu o to, co przeczytał, obejrzał i usłyszał. Wszyscy to robimy, ale nie wszyscy tak uporczywie i nie wszy­scy przekształcamy to w literaturę.

W tym przypadku sprawa dotyczy jednak ulicy nadzwy­czajnej i symbolicznej, nawet jak na warszawskie warunki. Z jednej strony dlatego, że związanej mocno z młodzieńczym życiorysem Mirona i jego przeżyciami okupacyjnymi. Z dru­giej – ponieważ była rzeczywiście w najwyższym stopniu zde­gradowana, wyzuta ze znaczenia i pozbawiona starych funk­cji. Chłodna – bardzo istotna ulica w sieci komunikacyjnej miasta aż do roku 1949 – była częścią traktu wylotowego na zachód. Powstała dzięki przeprowadzeniu w latach 70. XVIII wieku przez marszałka wielkiego koronnego, Stanisława Lubomirskiego, okopów, które podzieliły wyjazdowy trakt wiodący na zachód i południe na część extra i inter muros. Jej wewnętrzny odcinek stał się ulicą Chłodną. Szczyt jej świetności przypadł na ostatnie lata XIX wieku i skończył się dopiero katastrofą wojenną, a mówiąc ściśle: decyzjami dotyczącymi odbudowy stolicy po 1945 roku.

Splot okoliczności sprawił, że ulica w wieku XIX i w pierwszej połowie XX stulecia była nie tylko najważ­niejszym, lecz także właściwie jedynym, szerokim i drożnym wyjazdem z centrum w kierunku Łodzi, Wrocławia, Poznania i Kalisza, a jednocześnie dogodnym połączeniem pomiędzy Wolą a Starówką i Krakowskim Przedmieściem oraz Mar­szałkowską i Śródmieściem. Było to brzemienne w skutki: Chłodna stała się swego rodzaju medium spinającym ro­botnicze przedmieście z wielkomiejskim centrum. Była śródmiejską ekstensją na Woli, dodatkowo wzmacniała nie do końca jasny administracyjnie i społecznie status Mirowa. Kamienice na Chłodnej były wyraźnie bogatsze i bardziej efektowne niż te, które znajdowały się w jej bezpośrednim zapleczu (Ogrodowa, Krochmalna, Wronia), ale ogólnie w ca­łej dzielnicy nie było chyba równie eleganckiej alei (Chłodna była obsadzona wiązami jak wiele warszawskich ulic). Oferta handlowa i usługowa sklepów, lokali gastronomicznych i kin z dwudziestolecia zapiera dech w piersiach (zwłaszcza jeśli patrzymy na tę ulicę dziś), a Chłodna stała się już wcześniej, na przełomie wieków, osią handlowego traktu Warszawy: od wschodu kończyła się na kompleksie Hal Mirowskich i Go­ścinnego Dworu wraz z bazarem na placu Żelaznej Bramy, od zachodu zaś – na legendarnym Kercelaku. W związku z tym nie dziwi, że to pod Chłodną miała prowadzić projektowana ówcześnie linia metra. Bez wahania zatem trzeba powtórzyć słowa Jarosława Zielińskiego z drugiego tomu „Atlasu dawnej architektury ulic i placów Warszawy” o „reprezentacyjnym corsie robotniczej Woli”. Powojenna decyzja o budowie trasy WZ z wykorzystaniem ciągu ulicy Leszno stanowiła cios, po którym Chłodna już się nie podniosła.

Ulica, która przestała być kluczową arterią komunika­cyjną i handlową, w zamian nie uzyskała właściwie żadnej właściwości. Taką ją widzi Białoszewski nie tylko w zacyto­wanym na początku fragmencie, dobitnie zostało to ujęte na przykład w wierszu „Na Chłodnej”: 

Sklep
Przedtem tu był step.
Ale przed stepem
to tu był sklep za sklepem
sklep za sklepem
(„Na Chłodnej”, s. 100)

W zapisie z „Tajnego dziennika” zamiast jednego elementu („sklep”) jest ich kilka („tyły fabryk”, „szkoła”, „trawa na chodniku”, „dwie stare kamienice”). Tam zamiast kamienic, ruchliwej ulicy, Żydów w myckach są jakieś resztki zabudo­wy, „dziczyzny”. W wierszu ostatecznie zamiast „sklepu za sklepem” zostaje jeden „sklep”. W charakterystycznej dla siebie, niezwykle lapidarnej formie, przy pomocy mistrzow­skiego rymu męskiego – w dwóch słowach zmieniają się trzy spółgłoski, a tworzy się przepaść semantyczna – Biało­szewski oddaje zmianę jakościową, która jest symbolicznym przebiegunowaniem dziejów miejsca. Tadeusz Sobolewski nazwał ten wiersz „skrótową historią nie tylko tego frag­mentu Woli, ale niemal całej lewobrzeżnej Warszawy” („Tajny dziennik”, przypis 551, s. 397). Ulica ta spełnia rzeczywiście z powodzeniem funkcję pars pro toto całego zniszczonego miasta, ale wiersz jest równocześnie refleksją o konkretnym miejscu, sformułowaną ze świadomością jego swoistości.

Trzeba jeszcze zwrócić uwagę na to, że w ujęciu Bia­łoszewskiego ulica nadal pełni paradoksalnie doniosłą funkcję, a jej mediacyjny charakter jest wciąż intensywnie odczuwany. W świetle omówionej metody twórczej Chłodna stanowi bramę do przeszłości, ale przede wszystkim w swo­im obecnym, niegotowym stanie jest między czymś a czymś, nie wiadomo, czym będzie. Znajduje się między konkretną przeszłością a jakąś konkretną przyszłością, o której trudno wyrokować. Pozostawmy bez odpowiedzi pytanie o to, czy w trzydzieści pięć lat po napisaniu tych słów w dzienniku i mniej więcej tyluż po napisaniu wiersza „Na Chłodnej”, po transformacji ustrojowej i rewitalizacji ulicy możemy w niej zobaczyć coś bardziej konkretnego.

„Stare życie”

Chłodna pojawia się w twórczości Mirona Białoszewskiego w trzech planach czasowych. Po pierwsze, ulica jest związana z jego dzieciństwem jako bezpośrednia okolica domu na Lesz­nie 99 na rogu Wroniej, w którym urodził się i spędził część dzieciństwa. Po drugie, ulica ma znaczenie jako miejsce za­mieszkania (Chłodna 40) w czasie okupacji od roku 1942 aż do wybuchu powstania. Po trzecie, jest scenerią peerelowskiej codzienności – poeta bywa na niej w różnych fazach powo­jennego życia: względnie niedaleko (na Karolkowej) mieszka Ludwik Hering ze swoją siostrzenicą Ludmiłą Murawską; w połowie lat 70. na Chłodną 11, do bloku osie­dla „Za Żelazną Bramą” sprowadzają się Anna i Tadeusz So­bolewscy, u których Miron jest stałym gościem, a w czasie ich wyjazdów urlopowych opiekuje się pozostawionym kotem.

Chłodna jako zaplecze domu na Lesznie, w którym Biało­szewski mieszkał jako małe dziecko w latach 20. XX wieku i gdzie często bywał u dziadków i rodziny, pojawia się głów­nie w tomie „Rozkurz” w prozach z cyklu „Stare życie”. To wspo­mnienie o panu Dynusie, mającym ksywę „Cycus”, szewcu, który w swoim warsztacie na Lesznie „siedział na stołku”, pokazywał małemu Mironowi „obrazek ze wzburzonym mo­rzem i mówił: «Diabeł będzie rządził światem»”, był bowiem „badaczem Pisma Świętego” i „chodził na Chłodną na zebra­nia” („Leszno 99”, s. 9). To opowieść o ulubionej ciotce Mirona, Nance, która razem ze swoją siostrą Sabiną i ich szwagierką, matką Mirona, chodziła do kina i potem opowiadała co bar­dziej smakowite sceny. Białoszewski zapisał:

Najwięcej chodziły „Pod Kometę” na Chłodną. Kino i rewia. Kiedyś wzięły mnie ze sobą. Byłem ciekaw tej rewii, ale pamię­tam tylko jak ktoś siedział z zawiązanymi oczami na krześle po­środku pustej estrady i odgadywał, kto ma jakie palto i jakie gu­ziki. To spod „Komety” matka i ciotka przyniosły numer:
– „Tu mi wyrośnie pelargonia” – i dziobały się palcem w śro­dek dłoni, naśladując artystkę, która to śpiewała.
Bywało, że wybierały się wszystkie trzy do kina.
(„Nanka”, s. 22)

Andrzej Zieniewicz twierdził, że warszawski mit ewoko­wany przez pisarza w tekstach dotyczących dwudziestolecia i okupacji przedpowstaniowej był „mitem zamkniętego świa­ta”: „Życie na Lesznie trzymało się swoich ram, dawało się opowiedzieć – opaplać – w rytm turkocącego magla, w seriach prościutkich epizodów «rzeczy widzianych osobno»”. Do tego typu epizodów dobrze ulokowanych w mapie pamięci i na mapie miasta, w przestrzeni zamkniętego świata, należy także ten zapisany w „Chamowie”, z którego przecież tylko niewielki fragment wszedł do „Rozkurzu”. W pierwotnie zaplanowanym tomie, wydanym dopiero w roku 2010, znalazła się niewyja­śniona historyjka z Chłodnej 5 z duchem w tle, poświęcona kulawej Mani, która jako mała dziewczynka „poszła do ustępu wieczorem, w podwórko oczywiście, to ukucnęła i nagle czuje za sobą stojącego mężczyznę” („Chamowo”, s. 151). Nieduża, dwupiętrowa kamieniczka, będąca reliktem zabudowy z okre­su Królestwa Kongresowego, powróci jeszcze w prozach Bia­łoszewskiego, chociaż już w marginalnym kontekście.

W istocie, jak chciał Zieniewicz, do „starego życia” należą również partie poświęcone w opowiadaniach Białoszewskie­go codzienności okupacyjnej, na przykład historyjka o Jance Hotkiewiczównie zatrzymanej po godzinie policyjnej w zimny wieczór w samych pończoszkach i upychanej wraz z kupą lu­dzi (w tym i ojcem Mirona) na chodniku pod filarami kamie­nicy „na rogu Chłodnej i Żelaznej”, czyli Chłodnej 25 („Leszno 99”, s. 13). Mieszkanie w kamienicy na Chłodnej 40, w oficynie zamieszkiwanej przez Białoszewskiego i jego matkę od 1942 roku, zostało przedstawione w początkowych partiach „Pamięt­nika z powstania warszawskiego”. Mieszkanie było pożydow­skie, po zmianie granic getta w końcu 1941 ojciec „wystarał się” o nie, „z tym że mieszkania były nie tyle zdemolowane, ile miały jakiś dziwny wygląd, w naszej kuchni leżała zaschnięta kupa na środku, ludzka oczywiście” („Pamiętnik z powstania warszawskiego”, s. 14). W mieszkaniu poza Mironem i matką mieszkała Stefa, Żydówka ukrywana przez rodzinę Białoszew­skich. Miała papiery na nazwisko przyszywanej ciotki Mirona, Zosi Romanowskiej, która zginęła we wrześniu na Grochowie, a poza tym – „wiele odwagi i zbawiennego tupetu”:

[…] skoro widziała Niemców na drodze – bo chodziła po róż­nych drogach ze Służewca na dół na Wilanów albo na Augustówkę z tak zwanymi krótkimi towarami, bardzo krótkimi, z agrafkami, z czeską biżuterią, żeby mieć z czego żyć i trochę pieniędzy na za­pas – więc jak widziała Niemców, to sama podchodziła, pytała: „Wie spät ist?”, a wracała zawsze tramwajem, na pomoście „Nur für Deutsche”.
(„Pamiętnik z powstania warszawskiego”, s. 15-16)

Stefa ukrywała się około dwóch lat, wiosną 1944 roku po przypadkowej uwadze dozorczyni, że „ta pani syplokatorka to […] z daleka widać, że to taka Żydówa”, musiała opuścić Chłodną: „Dozorczyni, jak się okazało, powiedziała to nie w złej myśli, ale kto ją wtedy wiedział” („Pamiętnik z powsta­nia warszawskiego”, s. 17–18) – komentuje Białoszewski.

Poza Stefą w mieszkaniu były także krzesła, „każde z in­nej wsi”. W stojącym do dzisiaj domu, w „ślepej kiszce” na rogu Żelaznej i Krochmalnej (czyli w zbudowanej w resz­tówce kamieniczce Herkowicza przy Żelaznej 66), odbywała się licytacja pożydowskich mebli. Ojciec kazał lecieć, mimo że Miron nie chciał, to musiał, „bo ojciec”. Był także Swen „dla towarzystwa”: „w bramie tej kamienicy licytacyjnej pożydowskiej pełno kramu. Gratów. Rejwachu. Ludzkiego” („Pamiętnik z powstania warszawskiego”, s. 15). Ojciec złapał, co mu w ręce wpadło, i tak zaopatrzyli się w krzesła.

Historia Chłodnej 40 to wciąż „stare życie” w dawnych, znanych dekoracjach, choć już wytrącone z kolein. Jak w di­daskaliach do kolejnego aktu sztuki, w których przy pomocy uwag o scenografii dramaturg starał się oddać upływ czasu i znamienne przesunięcia w sytuacji bohaterów, tak rzeczy­wistość okupacyjna zapisana przez Białoszewskiego zostaje ukazana poprzez zamianę rekwizytów. Ludzie i rzeczy powo­li zaczynają się obracać.

Wcześniej, przed „Starym życiem”, w publikacjach Biało­szewskiego kilka wzmianek odnosiło się do przedwojennej Chłodnej, a chyba najważniejszą z nich było opowiadanie „Dzień gniewny” z tomu „Szumy, zlepy, ciągi”. Przedstawia ono obraz dzielnicy dość odmienny od tego, który znamy z wcze­śniejszych zapisów. Fragment poświęcony Chłodnej zaczyna się następująco:

Szedłem do Tadzia przez Halę Mirowską w środku. Potem za Halą między puchą, wieżowcami a odbudowywanymi remiza­mi w zimnie i z bólikiem, powłócząc nogami, pomyślałem sobie o tych halach, o Chłodnej źle. Tyle tu życia mi zeszło. Tyle w gło­dzie, chłodzie, w kłopotach, strachach, nudach. A i to przedwojenne, lata trzydzieste szkolne, a co szkolne, to nie takie dobre. Ile trudu, wstydu, lęku. A lata dwudzieste – słoneczne, ciepło w cieniu. A jak tak sięgnąć druga łopatą, to tyle nędzy i zimna. Zimna klamka, śmierdząca mrozem, zima i palta. Brzydkie ciot­ki. Palta. Szafy. Gzymsy. Buzie. Zęby do dentysty. Parasolki, roz­kładane, kapią. Tyle fizyczności, brzydoty, chorób, nieżurnalo­wości.
[…]
Raz Nanka i Matka poszły na Kercelak. Przed południem. W zimie. Kercelak był blisko. Tramwaj już jeździł Lesznem. Przejeżdżał ludzi. Co i raz krzyki. Trup w bramie pod papierem.
(„Dzień gniewny”, s. 326)

W tym emocjonalnym fragmencie Białoszewski wyraźnie ustosunkowuje się negatywnie do swoich wspomnień zwią­zanych z Chłodną. Arkadia dzieciństwa („lata dwudzieste – słoneczne”) nie potrafi narzucić „dniowi gniewnemu” swo­jej tonacji. Choroba i ból żołądka sprawiają, że przeszłość przypomina się brzydko i zimno. Zarówno w szkole, jak i w czasie wojny spotkały tu narratora same przykrości – nie ma drugiej relacji, która w tak złym świetle pokazywałaby tę okolicę i wielkomiejską arterię, chociaż w późniejszym „Zawale” znajdziemy podobny fragment. Miron jest w szpitalu i opowiada Agnieszce o swoim posiłku:

Ale opowiadam jej o pierwszym tu obiedzie jedzonym. Kasza perłowa, klops, kapusta śmierdząca, surowa.
– jadłem to nawet, ale od razu jakbym jadł Kercelak, taki prawdziwy, w zimny dzień.
Opowiadam o topografii Kercelaka, przechodzę na Cegłów. Agnieszka zostawia mnie rozmarzonego nieco.
(„Zawał”, s. 16)

O ile w opowiadaniach z „Rozkurzu” dominowała rzeczo­wość, o tyle w tych dwóch fragmentach mamy do czynienia z rzeczowością spotworniałą. Przeszłość ma także przykry wymiar, tamta Warszawa to nie tylko tanie sentymenty, była również mała, ciasna, brzydka i zimna. Białoszewski zwy­kle jest daleki od nostalgii, a jeśli już popada w takie tony, potrafi je podać z narratorskim dystansem. Przypomniane przez bliskich, zapamiętane czy zasłyszane, opowiastki, detale tworzą znowu gobelin czy epicki fresk, które czytać można przez dodawanie przypisów:
1. Chłodna to ulica lubiana przez protestantów, z trady­cjami sięgającymi położonej nieopodal jurydyki Leszno, o długim trwaniu tej tradycji świadczy funkcjonujący tu do dziś zbór baptystów.
2. Była ona schronieniem różnej maści innowierców, a jednocześnie spośród mieszkańców dzielnicy mogli się z pewnością rekrutować nowi badacze Pisma, czyli Świad­kowie Jehowy, a szewc jako postać o wrażliwości milena­rystycznej i apokaliptycznej to niemal topos w literaturze pięknej i historiografii.
3. „Kometa” to słynne przedwojenne kino na 1500 osób, będące głównym, o ile można się tak wyrazić, multipleksem warszawskiego proletariatu, o którym pisali między innymi Igor Newerly i Wiech, przez Białoszewskiego sportretowane właśnie z punktu widzenia rozrywek, poczucia humoru i tę­sknot tej klasy społecznej itd.

Te wszystkie rzeczy „widziane osobno” układają się jed­nak w pamięci i w wyobraźni w konstelacje: raz malowane ciepłymi, raz chłodniejszymi barwami. Dzięki temu tworzy się odtrutka na dwa przeciwstawne mity dotyczące przed­wojennego miasta: wspaniałej, niebiańskiej metropolii oraz miasta piekielnego, nie do życia, i antidotum na dwa przeciwstawne mity prywatne: arkadii i koszmaru dzieciń­stwa. Białoszewski był jednym z nielicznych pisarzy, który po latach potrafił zauważyć, że te dwie przeciwstawne uto­pie w istocie są splątane, a Warszawa może być co najwyżej czyśćcem. „Gwiazdy głupsze” nie krążą przecież nigdy „do­koła mądrzejszych” („Obroty rzeczy”, s. 60).

Te ambiwalencje wzmagają się jeszcze w opowieściach o Chłodnej 40 wrzucających ten uprzedni kosmos w sytuację – dwuznaczną z definicji – przejęcia czyjejś siedziby i mienia oddanego pod przymusem, sytuację z tragedią Zagłady w tle. Fragmenty te zdają relację z wahnięcia, z zejścia z trajekto­rii. Zaradny ojciec Mirona, dwuznaczna postać dozorczyni, ukrywana Żydówka Stefa to postaci potencjalnej tragedii, która może być również groteskową tragifarsą, zaś kupa i krzesła to rekwizyty z tej samej sztuki.

„Dniowi gniewnemu” odpowiada jednak nie tylko przywo­łany dialog z „Zawału” o Kercelaku, klopsie i kapuście, lecz także pojawiający się dalej „Dzień uprzejmy”, który kończy się konstatacją Mirona, że jest w końcu piewcą Marszałkowskiej. Biorąc pod uwagę porozsiewane w dorobku Białoszewskiego uwagi o Chłodnej, opowiadanie o „dniu gniewnym” mogłoby się skończyć analogicznym stwierdzeniem o tej ulicy, szcze­gólnie że już wcześniej Miron napisał przynajmniej dwa utwory, w których Chłodna jest ważnym miejscem akcji.

Jerozolima nad Morzem Czerwonym

Newralgicznym punktem Chłodnej – jako głównej ulicy łączącej Wolę ze Starówką i Śródmieściem oraz arterii wy­jazdowej na zachód – pozostawało skrzyżowanie z Żelazną, czyli jej szeroką i długą przecznicą, stanowiącą właściwie jedyne dogodne połączenie między Ochotą a Muranowem (jak wiadomo, Warszawa cierpiała i poniekąd wciąż cierpi na deficyt przelotowych ulic o przebiegu północ – południe). Nieprzypadkowo zresztą Niemcy ulokowali na rogu tych ulic żandarmerię (Chłodna 25 – tak zwana Nordwache). Gdy w 1940 roku utworzono getto, zachowano ruch dla tramwajów i samochodów na Chłodnej, na którą można było wjechać przez bramy z dwu stron, a jedynym miejscem, przez które Żydzi mogli przechodzić i przejeżdżać, było właśnie skrzyżo­wanie z Żelazną. Kiedy Trzecia Rzesza rozpoczęła wojnę ze Związkiem Radzieckim, taka sytuacja była nie do utrzyma­nia z transportowego punktu widzenia, dlatego też w końcu 1941 roku dokonano korekty granic dzielnicy zamkniętej, oddając część kamienic „Aryjczykom” (między innymi Miro­nową Chłodną 40). Jednocześnie inne budynki i jezdnię ulicy Chłodnej wyłączono z terytorium getta. Aby usprawnić ruch pieszych między wyraźniej oddzielonymi częściami tego ob­szaru miasta, wybudowano most nad Chłodną. Zanim to się jednak stało, na skrzyżowaniu z Żelazną oddano do użytku zmyślnie skonstruowane bramy, które otwierały się w jedną albo drugą stronę, umożliwiając przynajmniej krótkotrwały ruch ulicą Żelazną.

Owa piekielna maszyneria stała się tematem młodzień­czego wiersza Białoszewskiego. Sam wybór tego elementu z codzienności getta, a nie mostu, wydaje się interesujący. Nie wiadomo co prawda do końca, kiedy owe bramy zostały zamontowane, ale jeśli Jacek Leociak ma rację, określając tę datę na styczeń 1942, to znaczyłoby, że bram na stałe używali Polacy, a piesi Żydzi nie korzystali z nich albo korzystali bar­dzo krótko (most otwarto bowiem już 26 stycznia). Wizja Ży­dów przechodzących przez skrzyżowanie, na którym bramy te funkcjonują, znalazła się w adaptacji filmowej „Pianisty”. Tekst „Jerozolimy” Mirona Białoszewskiego powstał najpraw­dopodobniej w 1943 roku, czyli w momencie, gdy Żydzi na tej ulicy byli już w zasadzie przeszłością:

Naprzeciw siebie zatrzaśnięte,
żelaznym chwieją się lamentem
drzwi małego Getta –
drzwi Dużego Getta...
Za pojazdami, przy murze,
toczy się karawana chrześcijan.
Patrzy w to Małe – i Duże –
gdzie naród Melchizedeka
oczekuje przejścia.
Przez czarne galerie prętów
spojrzenia spinają się prędko
aż dwoje wrót
skrzydłami ku sobie łopoce
i jezdnię w poprzek zamyka,
jak Morze Czerwone.
Getto się jednoczy.
I wtedy migają
Siwe plamy bród,
przekrwione oczy,
toboły,
ruchy rąk
konne tramwaje,
kolumny riksz
(„Jerozolima”, s. 141)

Sam tekst operuje na szeroką skalę frazeologią biblijną. „Cała ta dziwaczna maszyneria – pisał Jacek Leociak w „Tek­ście wobec zagłady” – przeistacza się w biblijne wrota oddzie­lające naród wybrany – oczekujący przejścia – od reszty świata”. Jest to jednak Morze Czerwone á rebours, przejście na opak, ponieważ w doczesności nie ma żadnej Ziemi Obiecanej, a w podzięce za rozstąpienie się morza nikt nie zatańczy Bogu, co najwyżej trzeba zatańczyć strażnikom, aby pozwolili przejść przez zwykłą ulicę.

Drugim toposem biblijnym jest obok Morza Czerwonego motyw Jerozolimy. Zostaje on zaznaczony w tytule, ale rów­nież przez postać Melchizedeka i apostrofę – jest powtarza­ny w ewangeliach ustęp z Psalmu 109 [110]:

Jerozolimo...
Rzekł Pan do Pana mego
siądź mi po prawicy,
aż wszystkie twoje wrogi
dam pod twój podnóżek.

Jednak znowu mamy do czynienia z motywem biblijnym skontrastowanym z rzeczywistością. Jerozolima rozumiana jako pewien zestaw skojarzeń, jako uosobienie tryumfu­jącego narodu Izraela (kiedyś, zarówno w przeszłości, jak i w przyszłości) nie przystaje do tej sytuacji, poprzedni pas­sus wiersza zostaje ostatecznie podważony:

A tamci –
oślepli czerwonością muru –
widzą tylko
ścianę płaczu
(„Jerozolima”, s. 141)

Zestawienie świata przedstawionego Biblii z codzienno­ścią getta jest być może niezbyt oryginalne, ale warte uwagi, ponieważ w przyszłości zaowocuje ono całą gamą egipskich wątków:

Klęczałem przed łóżkiem
– ‘z ziemi egipskiej, domu niewoli’
mamo, co to?
Mama o Żydach
Tyle ich wtedy na ulicach
nietrudno było sobie wyobrazić
słup ognisty
tłum
ogon z piachu
faraon goni
(„Wycieczka do Egiptu”, s. 277)

Powrócą one w kontekście Chłodnej i okolic w „Rozkurzu” oraz „Wycieczce do Egiptu”, cyklach będących zapisem fascyna­cji kulturowych tamtym regionem świata i samego wyjazdu Mirona z biurem podróży Orbis: „Lu. kiedyś zabawiał się w wyobrażenie końca świata. Ocalały tylko Nefretete i ko­bieta z brodą. Spotkały się na ruinach Chłodnej w Warsza­wie. Jakie między nimi porozumienie? Chyba żadne” („Roz­kurz”, s. 135);

Zanim co
piwo
Haberbusch
Krochmalna
Waliców, browary
teść Mickiewicza
Sfinksy na butelkach
(„Rozkurz”, s. 277)

Egipskie pasmo jest bardzo dobrym przykładem po­dwójnego widzenia. Pierwsza metafora, wstępna i być może nawet banalna, choć rozbudowana i skądinąd przejmująca w kontekście egzystencjalnym, zaczerpnięta została z Biblii. W „Rozkurzu” wywołuje ona kolejne paralele zebrane w rodzaj antologii motywów czy kolekcji wyobrażeń: koniec świata, pustynia, ruiny, sfinks jako symbol browaru Haberbuscha, który mieścił się pomiędzy ulicą Krochmalną a Grzybow­ską, nieopodal Chłodnej, a pierwotnie nawet na tej ulicy ze znacznymi tradycjami piwowarskimi.

„Święto słoneczników”

Chłodna pojawia się w drugim zdaniu „Pamiętnika z po­wstania warszawskiego” Mirona Białoszewskiego:

W południe chyba wyszedłem na Chłodną (moja ulica wtedy, numer 40) i pamiętam, że było dużo tramwajów, samochodów, lu­dzi i że zaraz po wyjściu na rogu Żelaznej uświadomiłem sobie datę [...] i pomyślałem [...]: „1 sierpnia – święto słoneczników” – Tyle że to pamiętam odwrócony w Chłodną w stronę Kercelaka.
(„Pamiętnik z powstania warszawskiego”, s. 5)

W dalszym ciągu Białoszewski próbuje ustalić chronolo­gię tego ważnego dnia. Tuż przed godziną „W” spacerował Chłodną:

Mieliśmy ze Staszkiem iść na Chłodną 24 do Ireny P. […]. Więc mieliśmy iść do niej na piątą [...], a że było za wcześnie, cho­dziliśmy po Chłodnej od Żelaznej do Walicowa i z powrotem. Kościelny wyłożył dywan na schodach wejściowych i wystawił zielone drzewa w kubłach na paradny ślub. Nagle widzimy, że kościelny sprząta to wszystko, zwija dywan, odnosi kubły z drze­wami, ale szybko, i to nas zastanowiło [...]. Więc weszliśmy do Ireny. Było przed piątą. Rozmawiamy, nagle strzelanina. Potem tak jakby broń grubsza. Słychać działa. I w ogóle różne rodzaje. Aż krzyk:
– Hurraaa...
– Powstanie – od razu powiedzieliśmy sobie, tak jak i wszyscy w Warszawie.
(„Pamiętnik z powstania warszawskiego”, s. 5–6)

Od początku narrator bierze aktywny udział w budowa­niu barykad na Chłodnej i kuciu przejść podziemnych, ob­serwuje natarcie niemieckie, pomaga gasić pożar i zgłasza się do odkopywania rannych, przeżywa w schronie bombar­dowanie – to wszystko w tym ujęciu jest oczywiście opisane jako wielki chaos. Równocześnie jednak czyta „Gargantuę” Rabelais’go i gazetkę powstańczą, gra ze Staszkiem i Ireną „w coś”. Wertując początkowe partie tekstu, nie mamy żad­nej wątpliwości, że dla ekspozycji „Pamiętnika…” ogromne znaczenie ma fakt, że Białoszewski był na Chłodnej w czasie największego ataku Niemców w pierwszym tygodniu powsta­nia. Po pierwsze, od razu pozwoliło to pokazać arcytrudną sytuację cywila w mieście, po drugie zaś, powstanie jest już tutaj przedstawione nie tylko jako bezwzględne niszczenie materialnej substancji miasta, lecz również jako sytuacja wymagająca znalezienia sposobów na zabicie czasu i prze­trwanie: literatura jest jednym z nich.

Mimo że Chłodna pojawia się w drugim zdaniu, bo powstanie zastaje Mirona właśnie na Woli, to ulica znika z narracji dość szybko, tak jak szybko znika z dziejów po­wstania. W dzień po odbiciu wachy z 5 sierpnia rozpoczęło się ostateczne natarcie Niemców Wolską i Chłodną w celu usprawnienia łączności z okolicami placu Piłsudskiego. Można było zostać i czekać na Niemców, czego nie chciał nikt, można było chcieć uciekać albo uciec. Miron nie zdą­żył wrócić do domu z kluczami dla matki, więc wybrał, jak większość ewakuujących się, drogę w stronę blisko położo­nej i dobrze skomunikowanej z Chłodną dzielnicy, Starówki. Nie znaczy to, że o Chłodnej nie wspomina jeszcze później na kartach „Pamiętnika”. Wraca sprawa kluczy, Miron w pew­nym momencie podejmuje nawet – oczywiście nieudaną – próbę powrotu i dowiedzenia się czegoś o losach matki, w tekście pamiętnika przebijają wspomnienia wcześniejszej codzienności okupacyjnej, sny nakładają się na zapamię­tane sceny i szczegóły. W pewnym momencie w kontekście tego mieszania się warstw pada nawet zdanie: „A Chłodna to chyba złudzenie” („Poezje wybrane”, s. 43). Stwierdzenie to przy okazji zapowiada ironicznie dzieje ulicy po wojnie, jej wątpliwy status ontologiczny, którego świadectwo pozostawił nam również Białoszewski.

„Pusto na pięć stron”

Egipskie skojarzenia Ludwika Heringa o końcu świa­ta, Nefretete z Hatszepsut, a także ulica w „rudych i bu­rych chmurach” zapamiętana z pierwszych dni powstania – wszystkie te elementy wprowadzają nas w temat powo­jennej Chłodnej jako miejsca odrealnionego i onirycznego. Ukoronowaniem tej wizji w twórczości Białoszewskiego po­zostaje zamieszczone w „Szumach, zlepach, ciągach” opowiada­nie-wspomnienie zatytułowane „Noc z ostatnim argumentem”:

Było to w pięćdziesiątych latach w półdzikiej Warszawie. Lipiec. Ciepło. Pierwsza czy druga w nocy. Szliśmy z Lu. Od Hal Mirowskich do Żelaznej. Pusto. Głucho. Minęliśmy kościół z figu­rami polskich świętych we wnękach. Dalej Chłodna i Elektoral­na zbiegały się w powolny trójkąt aż do Żelaznej.
(„Noc z ostatnim argumentem”, s. 176)

W ten właśnie sposób zaczyna się opowiadanie. Opis sce­nografii, a więc gruzów na ulicy Chłodnej, narrator podaje w poetyce relacji ustnej:

Ale po stronie Chłodnej szły gruzy za gruzami. Chłodna mia­ła za skrzyżowaniem z Żelazną ocalałą kamienicę nieco dalej, pustkę i znów kamienicę, i chyba dalej nic. A po drugiej stronie prawdziwy róg z podcieniami, z bunkrem jeszcze nie rozebra­nym od Żelaznej, na bunkrze napis „mydło do sprzedania” i ad­res. Był to napis duży, naniesiony pędzlem dawno, tuż po woj­nie, i podobno o to mydło był proces, bo to było mydło z ludzi po Niemcach. Nie wiem, czy sprzedawcy mydła wiedzieli o tym, czy dopiero się dowiedzieli. Takie omyłki zdarzały się w tam­tych czasach.
Ale wróćmy do Chłodnej, która za narożnikiem od my­dła miała jeszcze w głębi ku terenom pokercelakowym ze dwa domy, a dalej gruzy, tyle że po lewej z parterem, prowizorycz­nym, a w tym parterze różne drzwi do różnych komórek miesz­kalnych, w lecie otwarte i zasłonięte po turecku. Więc mieliśmy iść koło tych firanek drzwiowych, ale na razie byliśmy dopiero na skrzyżowaniu z Żelazną. Przed zbiegiem w dziób jezdniowy Elektoralnej i Chłodnej stała samotna taksówka. Żelazna wyglą­dała na pustą w jedną i w drugą stronę. Czyli w ogóle pusto na pięć stron. Za domem z mydłem, na chodniku, blisko jezdni, sta­ła zaryglowana budka z napojami, plecami do nas.
(„Noc z ostat­nim argumentem”, s. 176–177)

W atmosferze opowieści z dreszczykiem spotkała bohate­rów banalna w gruncie rzeczy przygoda. W tej pustce i ciszy spod budki z napojami same z siebie rozlatują się skrzynki, tłuką się butelki, powstaje nagły hałas, nie wiadomo skąd, po czym deus ex machina wychodzi milicjant, którego w końcu udaje się przekonać, że to nie Miron i Lu. narozrabiali. Mimo że już szli na komisariat, a echo niosło ich gadanie i kroki, wyszli cało z tej sytuacji – mówiąc ściśle, dzięki Lu. – przy pomocy tytułowego „ostatniego argumentu”, który brzmiał: „no niech pan powie, czy wyglądamy na łobuzów?”. Zasta­nawiające jest to, że nigdzie w tym tekście nie ma bezpo­średnich nawiązań do wydarzeń znanych z opublikowanego kilka lat przedtem „Pamiętnika”, a przecież w tym opowiada­niu znajdziemy mnóstwo wojennych znaków, gruzów, miejsc. Wzięcie w nawias powstaniowej traumy sprowadza to skrzy­żowanie do jakiegoś nierzeczywistego miasteczka z Dzikiego Zachodu (a może wschodu, skoro drzwi były „zasłonięte po turecku”). Chłodna została tu przedstawiona w scenerii skrojonej jak w „Moim kuzynie majorze Molineux” Nathaniela Hawthorne’a, niepokojącym opowiadaniu o młodym czło­wieku poszukującym swojego krewnego w miasteczku coraz bardziej przypominającym koszmar. Tutaj oczywiście nie następuje żadne spodziewane czy zaskakujące rozwiązanie. Jak to zwykle u Białoszewskiego bywa, finał historii jest ba­nalny, a jednak intrygujący.

Ta fascynująca okolica jako sceneria dla snu, marzenia czy groteski będzie wykorzystywana jeszcze w latach 60. XX wieku przez filmowców. Pusty plac po mieszczących się na Chłodnej kamienicach o numerach 22, 24 i 26, z których rozciągał się widok na długi i zwalisty dom numer 20 (czy­li właśnie jeden z narożników feralnego skrzyżowania, na którym doszło do incydentu z milicjantem), stał się jednym z plenerów „Bariery” Jerzego Skolimowskiego. Grany przez Jana Nowickiego bohater wspina się na ścianę gmachu przy Chłodnej 20, obserwowany przez tłum. Dom z porozrzuca­nymi gdzieniegdzie oknami i pojedynczymi balkonami był łatwy do wykorzystania jako symbol zmagania się z losem, przeciwnościami, konieczności udowadniania sobie i społeczeństwu własnej wartości. Co ciekawe, w niecałe dwa mie­siące po premierze tego filmu odbyła się pierwsza oficjalna projekcja „Małżeństwa z rozsądku” Stanisława Barei, udanej komedii muzycznej, należącej do jego wczesnej, lekkiej twórczości. Bareja z tej samej ściany i tego samego wygonu zrobił bazar, na którym rodzice narzeczonej młodego mala­rza handlują ciuchami, a sama scena jest jak najbardziej realistyczna. Przestrzeń ulicy równocześnie może być zatem zarówno swego rodzaju ścianą wspinaczkową, wystawioną na widok publiczny, wyrażającą wybujały indywidualizm, poszukiwanie przez młodych swojej drogi w życiu i nonkon­formizm, jak i ciuchowym bazarem, symbolem zaradności i stabilizacji. W codzienności Warszawy lat 60. XX wieku Chłodna była wciąż, jak w opowiadaniu „Noc z ostatnim ar­gumentem”, miejscem niedookreślonym.

Stare i nowe wnętrza. Rozmowy z kotem

Kościół ciemny. Pasterka ma być, ale nie wiem kiedy. Złażą się pierwsze baby w pończochach na głowie, w futrach lalowatych dokoła szyi, takie jak zawsze, jak pięćdziesiąt lat temu, jak osiemdziesiąt lat temu. A jednak mało się zmienia, mało.
(„Tajny dziennik”, s. 260–261)

Tak zaczyna się relacja, skreślona w maszynopisie, a mimo to wydrukowana w „Tajnym dzienniku” pod datą – naturalnie – 24 grudnia (1976 roku). Pasterka ma miejsce w kościele na Chłodnej. To dość dziwne, że fragment został skreślony przez autora, jest bowiem charakterystyczny dla poetyki zapisów z dziennika. Ponadto zapis wydarzenia, obrzędu, analiza interakcyjna z podpatrywaniem typów ludzkich, otwarciem kontekstów historycznych i lekturowych mógłby znaleźć się w którejś z próz publikowanych ówcześnie:

Wychodzą mniejsi ministranci, trochę więksi, więksi, jeszcze więksi od tych większych. Na końcu ksiądz w paradnej kapie. Zaczyna śpiewać „Boże wieczny, Boże żywy”. Potem inne pieśni ad­wentowe. Baba obok mnie śpiewa. Bo inni to nie bardzo śpiewa­ją. Tem lepiej ją słyszę. Tym gorzej dla mnie. Bo na wyższych to­nach to jeszcze wychodzi jakoś delikatnie to jej śpiewanie. Ale ma taki jeden ton niższy. Strasznie brzęczący, jak to nieraz bywa z głośnikami w niezbyt dobrym stanie. Że nagle na jednym tonie tak jakby mucha im siedziała. Więc tak chciałem, żeby tej muchy jak najmniej było. Ale akurat wypadało na tę nutę dosyć dużo. Przypominała mi się któraś zakonnica pisząca pamiętniki. Że na chórze codziennie przez ileś lat miała obok siebie tą samą sio­strę fatalnie śpiewającą. Że to była wielka męka znosić ją ileś razy dziennie. Że wzięła sobie znoszenie tego za krzyż. Bardzo ją w tej chwili rozumiałem. I podziwiałem.
(„Tajny dziennik”, s. 261)

Widać, że zapis należy do wysokogatunkowej prozy Miro­na. Lecz co to ma wspólnego z Chłodną? Jest przynajmniej kilka kościołów, w których relacja z pasterki przybrałaby zapewne podobny kształt. Kościół pamiętający „stare czasy” – to oczywiście nieco zawężałoby nasze poszukiwania, ale nie aż tak znacznie. Zapewne, gdyby nie zamieszkali tu Escy, Chłodna jako ważny temat późnej prozy Białoszewskiego nie powróciłaby w aż takim wymiarze. Stworzyło to jeszcze jeden teren do penetracji współczesnej Warszawy, a przede wszyst­kim do intensywniejszych spotkań z własną przeszłością.

Zapisy prozatorskie i dziennikowe z późnego okresu poświęcone warstwie codzienności mówią o przebywaniu Białoszewskiego w wieżowcu na Chłodnej w drugiej połowie lat 70. XX wieku. Autor notuje jakieś rozmowy z mieszkania i holu przy windach, dotyczące rzekomego pożaru, który wy­wołuje popłoch i późniejszą dyskusję o braku wojny i wzmo­żonej potrzebie sensacji („Wchodzę w blok Eskich”). Narrator przede wszystkim przeżywa swoją opiekę nad kotem („Roz­kurz”). Miron patrzy przez okno, widzi kościół, strażaków, hale, myśli o swoim mieszkaniu na Lizbońskiej.

Chłodna 11 jako blok osiedla „Za Żelazną Bramą” po­szerza niejako spektrum spraw blokowych, obserwowanych u siebie, na swoim własnym „Chamowie”. Niepokoje wła­ścicieli kotów w wysokich mrówkowcach stają się udziałem Białoszewskiego mającego empatyczny stosunek do zwie­rząt: ciągle wydaje mu się, że kot spada, wrzaski i miauki za oknem bierze w pierwszym impulsie za złą monetę itd. Dzie­siąte piętro i związana z tym – w założeniu mająca uprościć orientację w piętnastopiętrowym bloku – „hotelowa” nume­racja wywołuje za to śmiech, choć już nie Mirona:

– Gdzie oni mieszkają?
– Na Chłodnej. Mieszkania 1014.
Oluta z Ameryki w śmiech.
– Bo to poszło od autobusów. Te wysokie numery. A jak jesz­cze dołączyć numer pocztowy 00 i trzy cyfry…
(„Jeść jarzyny! Spacerować!”, s. 224)

Osiedle „Za Żelazną Bramą” jest wyjęte z kontekstu daw­nej topografii, zwłaszcza że jego bloki są ustawione bardzo luźno, bokiem do pierzei ulic, a wysokie piętro jako punkt obserwacji ustawione jest znacznie powyżej dachu dawnej Woli i Mirowa. Stosunek do takiej architektury – jak można się domyślać ze znaczących przemilczeń i z opisywanych sce­nek – pisarz miał raczej chłodny. Potwierdzałyby to również słowa, które 15 sierpnia 1978 roku zanotował w dzienniku: „Upały. Na Chłodnej jak zwykle bardzo mi dobrze. Przede wszystkim na ulicy. Bardzo lubię Chłodną, okolice kościoła i róg Żelaznej” („Tajny dziennik”, s. 546). Wyjdźmy więc jeszcze raz, ostatni już, na ulicę Chłodną.

W poszukiwaniu utraconej Troi

Poetyckim świadectwem tamtych wakacji na Chłodnej w końcu lat 70. XX wieku jest nie tylko krótki cykl poetycki „Kocie lato”, ale też inny, zamieszczony w „Rozkurzu”, zatytułowany „Pobyt”. Drugi cykl otwiera wiersz następujący:

Po latach
obok
nocuję
wstępuję
tu
mnie zastało powstanie.
Pusto, z tamtego nic. Zielsko.
No, na siłę
coś do nosa.
Jak się dowąchać Troi?
A może cudze łatwiej?
(„Pobyt”, s. 189)

Białoszewski poszedł zatem wtedy w to miejsce. Gdzie dokładnie? Nie ma to chyba wielkiego znaczenia, ale jeśli wierzyć pamiętnikowi, to nie może być to miejsce, w którym „zastało” go powstanie (zamiast domu nr 24 wznosił się już wtedy w drugiej połowie lat 70. XX wieku „gierkowski ła­maniec”). Może więc była to pusta przestrzeń po kamienicy, w której mieszkał? Nie jest to ważne, zwłaszcza że w miejscu jego domu wznosiło się już od dziesięciu lat liceum ekono­miczne. W każdym razie poeta nie zastaje tam niczego, co kojarzyłoby się z powstaniem, jest tylko „zielsko”. Z tego zielska, z tej pustki nie da się najwyraźniej wywąchać tego, czego się szuka – Troi, czyli Zagłady i inspiracji jednocze­śnie, dlatego wiersz kończy się zawieszeniem toku, pytaniem retorycznym: „a może cudze łatwiej?”.

Jednak zbyt blisko było to miejsce, zbyt rozgrzebana była to sprawa, żeby bohater poddał się tak łatwo zniechęceniu i pozostał bez odpowiedzi:

W to powstaniowe miejsce
poszedłem znów.
Jednak ciągnie.
A bo się rozrobiło
Szukam, jak dojść?
Obchodzę.
Zejść.
Skąd ten pagór?
Jest
ogryzek z sienią
numer?
zasłonięty.
Lato, noc.
To tu?
Wypadło z czasu
i miejsc.
Obchodzenie?
Ono mnie obchodzi.
(„Pobyt”, s. 189–190)

Wrócił. Relacja z miejscem jest na tyle mocna, że jakiś im­peratyw każe tam wracać, a emocje są tak silne, jak te, które wywołuje pierwsza miłość, popełniona zbrodnia czy kraj lat dziecinnych. Czy poeta coś nowego tam znalazł? Teraz pró­buje znaleźć inny sposób dojścia do przeszłości, zastępujący słabo działające i nie do końca przemawiające do wyobraźni zielska. Odnajduje nawet cały zestaw elementów: pagór, ogryzek z sienią, zasłonięty numer, lato, noc. To z pewnością więcej detali, ale po raz kolejny na darmo przywoływanych, bo to, czego się szuka, „wypadło z czasu i miejsc”. A może nie na darmo, skoro „obchodzenie go obchodzi”? Czyżby liczył się sam proces, wysiłek miałby wystarczyć i poecie, i czytel­nikom?

Z tymi wszystkimi pytaniami i wątpliwościami Białoszew­ski zostawia czytelników w trzecim wierszu tego cyklu:

Dobrze mi tam było?
Drzewo tam zostało.
Stało?
Różnie.
Szumi tak:
– prze
– nie prze
czy jakoś
Ja naprawdę uwierzyłem
że to do przełożenia.
(„Pobyt”, s. 190)

Okazuje się, że wobec całego problemu stajemy zupełnie bezradni i bezbronni. Bohater nie jest w stanie odnaleźć „tego” w sobie, nie potrafi znaleźć „tego”, czego szuka, ani w czasie, ani w przestrzeni, ponieważ dwa wymiary nie dają się uzgod­nić, nie wynika z nich nawet żaden palimpsest, lecz jakieś sylaby bez związku. Rzeczywistość tego doświadczenia staje się nieprzekładalna, jest nieczytelna i niezapisywalna, język poezji nie radzi sobie z nią. Cóż, podmiot może nam tylko prze­kazać próbę nieudanej walki o tę utraconą czasoprzestrzeń (podobnie w czwartym wierszu o incipicie „Powrót od stanięć starych cisz w miejscu urodzenia”) oraz zaproponować parę afo­ryzmów, uogólnień, jak na przykład w zakończeniu cyklu: „czas ucieka przed miejscem”, „czas uciekł, miejsce powstaje”,

czas ucieka
ciało się dowleka
dokąd może
(„Pobyt”, s. 191)

„Pobyt” jest swego rodzaju klamrą. Od pierwszego, również poetyckiego, obrazu inspirowanego przestrzenią Chłodnej, jakim była „Jerozolima”, do momentu publikacji tomu „Rozkurz” minęło prawie czterdzieści lat. Wizerunki tej ulicy w twór­czości Białoszewskiego, a są w niej przecież fragmenty bardzo różnorodne, pozwalają mówić o antysentymentali­zmie twórcy, czasem manifestowanym wprost („Pobyt”), wręcz przesadnie („Dzień gniewny”), czasem wypływającym z tekstu pośrednio, poprzez przemilczenie i obojętność („Noc z ostat­nim argumentem”). Dla Mirona to miejsce jest nade wszystko poligonem pamięci, na którym wypróbowuje się własne wspomnienia, sprawdza własne wnętrze i szuka się stale języka, aby wyrazić to, co stało się kiedyś. Raz znaleziony język, nigdy nie jest wszakże dany na zawsze – porównanie „Pamiętnika z powstania warszawskiego” z „Pobytem” jest na to chyba wystarczającym dowodem.

Jak pisał Jorge Luis Borges w „Alefie”, tytułowe miejsce to „punkt, w którym zbiegają się wszystkie punkty”. W przeci­wieństwie do alefa spod schodów w piwnicy Carlosa Argenti­no Daneriego w domu przy ulicy Garay w Buenos Aires, to, co objawił alef z ulicy Chłodnej, to Jerozolima i Troja, pełen or­todoksyjnych Żydów Nowy Jork i opanowany przez mariawi­tów Cegłów, Turcja i Egipt, pustynia i spienione fala morza, sfinks i ściana płaczu, Kercelak z kaszą perłową, klopsem i kapustą oraz Morze Czerwone, Świadkowie Jehowy, Melchi­zedek i Nefretete, żydówka Stefa i olbrzym Gargantua.
 

Fragment pochodzi z książki „Tętno pod tynkiem. Warszawa Mirona Białoszewskiego”, która ukazuje się w wydawnictwie Lampa i Iskra Boża. Promocja książki odbędzie się 12 stycznia od godz. 15.30 w klubokawiarni Kicia Kocia w Warszawie.





Bibliografia
Utwory Mirona Białoszewskiego:

„Dzień gniewny”; „Noc z ostatnim argumentem”, [w:] „Utwory zebrane, t. 5, Szumy, zlepy, ciągi”, PIW, Warszawa 1989.
„Jerozolima”, [w:] „Męczeństwo i Zagłada Żydów w zapisach literatury pol­skiej. Antologia”, oprac. Irena Maciejewska, KAW, Warszawa 1988.
Cykl „Stare życie: „Leszno 99”, „Nanka”; cykl „Wycieczka do Egiptu”; „Rozkurz”; cykl „Pobyt”, [w:] „Rozkurz”, PIW, Warszawa 1998.
„Chamowo”, PIW, Warszawa 2010.
„Na Chłodnej”, [w:] „Poezje wybrane”, LSW, Warszawa 1976.
„Obroty rzeczy”, [w:] „Utwory zebrane, t. 1. Obroty rzeczy…”, PIW, Warszawa 1987.
„Pamiętnik z powstania warszawskiego”, PIW, Warszawa 1994.
„Tajny dziennik”, Znak, Kraków 2012.
„Utwory zebrane, t. 6, Zawał”, PIW, Warszawa 1991.
„straszny czas tak potrafi trząść”, [w:] „Oho i inne wiersze opublikowane po roku 1980”, PIW, Warszawa 2000.
Opracowania:
Jacek Kopciński „Gramatyka i mistyka. Wprowadzenie w teatralną osob­ność Mirona Białoszewskiego”, Wydawnictwo IBL, Warszawa 1997.

Jacek Leociak, „Tekst wobec zagłady (o relacjach z getta warszawskiego)”, FNP, Wrocław
Tadeusz Sobolewski, „Człowiek Miron”, Znak, Kraków 2012.
Andrzej Zieniewicz, „Małe iluminacje. Formy prozatorskie Mirona Biało­szewskiego”, PIW, Warszawa 1989.