Jeszcze 1 minuta czytania

Joanna Krakowska

KONFORMY:
Ambiwalencja

Joanna Krakowska

Joanna Krakowska

Małgorzata Szpakowska szła sobie kiedyś z Krzysztofem Pomianem z Krakowskiego Przedmieścia aż hen na róg Dąbrowskiego i Wołoskiej. Wołoska nazywała się wtedy Komarowa. Nie od komarów, choć mówiło się „idę na Komarową”. I nie od Komarowa, który ma fantastyczny biogram na portalu serial-killers.ru, bo w czasach NEP-u zapraszał do domu kupców z atrakcyjnymi towarami na sprzedaż, upijał ich, zabijał młotkiem i wrzucał do rzeki. W trakcie procesu przyznał się, że zabił trzydziestu trzech, a miał w planie jeszcze dwudziestu siedmiu i że zabijał tylko spekulantów. Patronem ulicy był jednak Komarow-kosmonauta, któremu nie otworzył się spadochron, gdy wracał na ziemię z bohaterskiego lotu Sojuzem w kwietniu 1967 roku. Już cztery dni po tym wypadku – co polecam uwadze zainteresowanych bliżej katastrofami lotniczymi – zmieniono w Warszawie nazwę ulicy Wołoskiej na Komarowa.

No więc Szpakowska z Pomianem szli Alejami w stronę Komarowa, a nie Wołoskiej, gdyż było to latem czy jesienią 1968 roku, i rozmawiali. Szpakowska wspomina („Outsiderka”, Krytyka Poltyczna, 2014), jak Pomian tłumaczył jej wówczas, że gdyby kiedyś zostały przywrócone wolności akademickie, to zostałyby one przywrócone również dla marcowych docentów, czyli dla tych wszystkich, którzy skorzystali ze zwolnionych posad po rewizjonistach i po Żydach. „Było jasne – mówi Szpakowska – że prawdziwa wolność nie może zaczynać się od czystki...”.

Słusznie, wszyscy powinniśmy bowiem wiedzieć, że wolność zaczyna się od ambiwalencji. Gorzej – od wiecznego niezadowolenia. Gorzej, od konfliktu, przepraszam za słowo, wartości. Dlatego najfajniejsze są systemy autorytarne, gdzie żaden wybór nie jest światopoglądowy, tylko każdy jest strategiczny i sprowadza się do posłuszeństwa albo nieposłuszeństwa, z ewentualnym stopniowaniem jednego bądź drugiego. Dość fajnie może być także wtedy, kiedy narasta zagrożenie i już już wydaje się, że koniec z wolnością – bo wówczas rodzi się piękna wspólnota i można sądzić, że na przykład z profesorem Zollem jest nam do siebie tak blisko. Niektóre powzięły tę myśl, kiedy prof. Zoll występował przeciwko niesławnej ustawie lustracyjnej, twierdząc, że łamie Konstytucję oraz zagraża wolnościom i prawom obywatelskim. No to się zdziwiły. Teraz można powiedzieć śmiało, że z prof. Zollem nie mamy już tej bliskości, zwłaszcza w kwestii wolności i praw obywatelskich.

Naprawdę najgorzej jest nie wtedy, kiedy się musi albo kiedy nie wolno, bo wtedy ho ho można robić tyle pięknych rzeczy – palić książeczki wojskowe, plakatować nocami, układać przy wódce listy protestacyjne, drukować z kolegami ulotki – i nie zastanawiać się ani przez chwilę nad złożonością wszechświata. Najgorzej jest wtedy, gdy można i trzeba samej zdecydować, co jest dla mnie, dla mnie osobiście, dla mnie w głębi serca ważniejsze, kiedy ważne jest i to, i to. Że ważne pokazać, że wolność jest dla wszystkich i że ważne powiedzieć marcowym docentom, że są świniami. Że ważna jest wolność słowa i ważne, żeby nikt mnie nie lżył w gazecie. Że ważny jest nieskrępowany obieg myśli i ważna ochrona intelektualnej własność. Że ważne są prawa zwierząt i ważna jest wolność kultów. Że ważna jest ochrona życia i ważna jest wolność od cierpienia.

Te pięć kwestii to pięć konfliktów wartości, a zarazem pięć konfliktów społecznych. Przyszły z końcem komuny i nastaniem wolności. Nie ma dla nich dobrych rozstrzygnięć nawet na własny użytek, a co dopiero na wspólny. Drukuję tekst, który mnie lży, ale popłakuję. Nie cierpię lustracji, ale cierpię, że donosicielom uszło wszystko na sucho. Wszystkie teksty umieszczam w domenie publicznej, no i wychodzi na to, że pracuję za pięć złotych za godzinę. Proszę o eutanazję, choć może wystarczyłoby trochę marihuany i materac przeciwodleżynowy. Tylko w tym ostatnim przypadku nie zaznam goryczy wyboru, bo już szczęśliwie niczego nie zaznam...

Jeśli mocno się waham, udzielając odpowiedzi samej sobie, to jakże bym mogła decydować w imieniu jakiejś nieznanej mi pani Basi z Kłodzka, która bardzo nie chce być w ciąży. Pana Romka z Warszawy, o którym wypisują, że należał do PZPR-u, a nie należał. Pana Władka z Zamościa, któremu religia nakazuje jeść koszernie i który mi tłumaczy, żebym sobie poszła do zwykłej rzeźni, to dopiero zobaczę. Jedni mówią tak, drudzy tak. Dla jednych to ważne, dla drugich to drugie. Żeby wolno było jeździć po pijaku nikt jakoś nie krzyczy. Nikt jakoś się nie domaga, żeby wolno było brać łapówki, ile kto udźwignie. Więc może są sprawy uregulowane i takie, których lepiej nie regulować. Niech każdy sam decyduje i decydując cierpi.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.