Jeszcze 2 minuty czytania

Maciej Sieńczyk

MÓJ KĄCIK:
Jak wykonałem pracę na wystawę

Maciej Sieńczyk

Maciej Sieńczyk

Może niektórych zainteresuje opis zlecenia, które niedawno wykonałem. Dostałem je od pewnej galerii, która organizuje wystawę prezentującą osiągnięcia artystów średniego pokolenia. Zręcznie podbechtywany przez kuratorów pochlebstwami zgodziłem się chętnie. Z miejsca zażądano ode mnie czegoś pikantnego i perwersyjnego. Obiecałem, że pomyślę nad pracą, która zostanie zapamiętana już choćby tylko z racji tego, że będzie obsceniczna. Ale przyszedł dzień, kiedy musiałem przedstawić scenariusz, a wciąż nie miałem nic perwersyjnego, bo perwersyjność, jeśli już, zawsze wychodziła mi mimochodem. Wstępnie wymyśliłem tylko, że dzieło będzie malowanym komiksem w formie pięciometrowego pasa. Skoro perwersja odeszła ode mnie, zaproponowałem inny projekt, który przedstawiłem jako perwersyjny – opowieść o trzech siostrach, które poszły do sklepu odzieżowego. Będąc już w sklepie, zaczęły rozglądać się na wszystkie strony, zwrócone do siebie plecami. A że obracały się jednocześnie, powstał taki żywy młynek, który porównałem do wirującego płatka śniegu. Perwersja miała być w tym wypadku osadzona bardzo głęboko i właściwie pozostawała w sferze imponderabiliów. Gdyby kurator uznał to za mało pikantne, zamierzałem ozdobić torebkę jednej z dziewcząt małymi wizerunkami narządów płciowych. Kurator nie dał się nabrać na tak udawaną perwersję i polecił, abym wymyślił coś innego, tym razem naprawdę perwersyjnego. Odparłem, siląc się na spokój, że nie dam rady. Złagodniał wtedy i powiedział, że będzie przygotowana jeszcze inna sala, poświęcona wsi i tematyce wiejskiej. Szybko wymyśliłem scenariusz o dwóch braciach, z których jeden odwiedza drugiego w szklarniach, które tamten pobudował. Z ich wnętrza obserwuje pracujących chłopów. Tym razem scenariusz został zaaprobowany i ku uldze wszystkich z działu perwersji zostałem przesunięty do działu wiejskiego.

Niezwłocznie przygotowałem dziesięć grubych kartonów. Zrobiłem dwóm przyjaciółkom zdjęcia, które powiększyłem, wydrukowałem, a następnie przekalkowałem na kartony. Mając owe dziewczęta przekalkowane, zacząłem przerabiać je na dwóch braci. Wspominałem już przy licznych okazjach, że najlepszym sposobem, aby uczynić twarz mężczyzny wrażliwą, a jednocześnie wyrażającą gnuśność, jest narysowanie głowy kobiecej i dorobienie zakoli lub wąsów. Osoba przedstawiona w ten sposób osiąga niezawodnie specyficzną głębię charakteru. Żeby ułatwić odbiór dzieła oraz uprzedzić chybione próby interpretacji, umieściłem swojego bohatera pośród szklarni, jako roślinę delikatną i słabowitą. Zrobiwszy ołówkowy szkic tła, namalowałem niebo, specjalnie chłodne i wyblakłe, by tym więcej podkreślić ciepłotę i słoneczność szklarni, w scenariuszu pada bowiem zdanie „patrzyłem jeszcze, jak ten cudowny człowiek znika w cichym, słonecznym wnętrzu szklarni”. Później poprawiłem tuszem napisy na niebie. Owo kreślenie liter zajęło mi tydzień, może dłużej, wykonałem je, leżąc na wielkiej płycie, wsparty na łokciu, który już po zakończonej pracy zaczął mnie boleć.

rys. Maciej Sieńczyk

Pracując, słuchałem audiobooków, które kupiłem specjalnie na tę okazję. Było to niezmiernie irytujące, bo aktor, który czytał zabawną powieść, jedną z moich ulubionych, nieznośnie modulował głos, by słuchacz nie miał żadnych wątpliwości. Przy okazji naszła mnie refleksja, że aktorzy, jako medium w rękach utalentowanego reżysera, zwykle przerzucają wszystkie swoje aktywa na odtwarzanie stanów ducha wymyślonych postaci. Prawdopodobnie owa czynność jest absorbująca tak bardzo, że zdolność do głębszej refleksji z wolna w nich obumiera. Tak i ja poświęciwszy się całkiem rozwiązywaniu problemów plastycznych, zupełnie wytraciłem siły umysłowe. Widując się z przyjaciółmi, przeważnie milczałem, a jeśli już coś powiedziałem, towarzystwo było zaskoczone bezładem i powierzchownością moich sądów. Niesłychanie powoli, ale konsekwentnie, w wieku lat mniej więcej trzydziestu stałem się człowiekiem nieatrakcyjnym towarzysko. Jakby tego było mało, popadłem w chroniczne rozdrażnienie. I znów, w towarzystwie jeśli nie milczałem, to reagowałem opryskliwie, byłem niecierpliwy i z trudem przychodziło mi wysłuchiwanie zbyt długich wywodów. Żądałem od przyjaciół nie analiz i streszczania przeczytanych książek, lecz plotek oraz opowieści, co u kogo słychać. Gdy jednak, złożywszy daninę sensacji towarzyskich, rozmówca chciał podjąć wcześniej przerwany wątek, znów reagowałem apatycznie i powstawało wrażenie, że mówi na darmo.

Tymczasem kreślone z wielkim mozołem litery wyszły krzywo. Podobnie rysunki pozostawiały wiele do życzenia. Mimo że robione od kalki, były niepoprawne, choć z dużym wdziękiem, co jest charakterystyczne dla moich komiksów. Do kolorowania wybrałem gwasz, czyli farbę wodną, którą można usunąć, jeśli coś pójdzie nie po myśli artysty. I dobrzem zrobił, bo przyszło mi wiele razy zmywać kolor, który położyłem wielkim nakładem sił i czasu. Zmywanie polega na punktowym namaczaniu i zbieraniu farby chusteczką. W trakcie pracy dochodziło do różnych incydentów, na szczęście po dwóch miesiącach wpadłem w coś w rodzaju zobojętnienia i wszystkie czynności wykonywałem z pokorą właściwą ludziom niezbyt zdolnym, ale pracowitym oraz takim, którzy potrafią dobrze pokierować swoim życiem. Na przykład dwa niesforne koty wskakiwały mi na rysunek, który osłoniłem, niczym chirurg, białymi kartkami. Nie uchroniło go to od drobnych plamień. Podobnie sierść kocia, wszechobecna w mieszkaniu, dokuczała mi bardzo. Wciąż musiałem podważać wykałaczką cienki włosek i tak podważony zdejmować pęsetą. Sporo włosków jeszcze zostało i tkwią po dziś dzień wtopione w farbę, jako świadkowie tych monotonnych zmagań.

Przyszedł dzień, gdy skończyłem kolorowanie, ponumerowałem plansze i tylko wahałem się, czy nie obkleić ich po brzegach papierem, pogłębiając w ten sposób ilustracyjność i schludność moich prac. Ale poniechałem tego. Plansze zapakowałem i przygotowałem do wysyłki. Zmęczenie bardzo dawało mi się we znaki. Nie spałem od 40 godzin, ale z powodu rozchwianej gospodarki ciała byłem pobudzony, chciało mi się śpiewać i śmiać. Moje wspaniałe, niegdyś wielkie oczy przykryte fartuchem rzęs, które dawno zmalały na wielkiej twarzy, teraz były przekrwione i jakby błagały o odrobinę wypoczynku.

Jestem już spokojny, że owa komiksowa panorama, kiedy zawiśnie w galerii, jakością nie będzie się różnić od dzieł najwybitniejszych artystów. W głębi duszy mam nadzieję, że pokażą oni na wystawie wannę z piaskiem lub instalację wideo, wówczas moja praca wybrzmi, jako ta jedyna.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)