Blaski minionej rewolucji
Wysypisko śmieci w Phnom Penh. fot. John Einar Sandvand, Cambodia Tales, Sandvand/Flickr (CC BY-NC-SA 2.0)

Blaski minionej rewolucji

Michał Gulik

Rewolucja minęła. Witajcie w epoce post-cyfrowej – o ponurych diagnozach tegorocznego festiwalu transmediale

Jeszcze 4 minuty czytania

Przed kim możemy rozliczyć obietnice cyfrowej rewolucji? Wesoła digitalizacja ostatnich dziesięcioleci rozminęła się z pokładanymi w niej oczekiwaniami i rozmontowała podstawowe struktury, które gwarantowały nam bezpieczeństwo. Czas półtrwania wspierających ją ideologii okazał się krótszy niż przypuszczano i oto znajdujemy się u progu epoki post-cyfrowej. Wyposażeni w coraz to nowsze narzędzia technologiczne, które jednak nieustannie obracają się przeciwko nam samym; przygnieceni ciężarem hardware’u, który nie wiedzieć kiedy wyłonił się spod niematerialnej chmury obliczeniowej. „The revolution is over. Welcome to the afterglow” – tymi słowami rozpoczynała się 27. edycja berlińskiego transmediale.

Wystawa Douglasa Couplanda w Or Gallery / fot. transmediale, CC BY-NC-SA 2.0

Ta ponura diagnoza nie zdziwi nikogo, kto miał okazję uczestniczyć kiedyś w niemieckim festiwalu, jednak w tym roku nastroje były wyjątkowo minorowe. Niełatwe do przetłumaczenia hasło tegorocznego transmediale – afterglow – najogólniej oznacza łunę, która pozostaje po usunięciu oryginalnego źródła światła. W języku użytkowników substancji psychoaktywnych określa zaś przyjemny stan, który rozciąga się jeszcze przez jakiś czas po ustaniu działania psychodelika. Dopiero wówczas można rozejrzeć się wokół siebie i nabrać refleksyjnego dystansu. W gasnącym świetle minionej euforii wyłaniają się widma nierozwiązanych konfliktów i zapoznanych antagonizmów, może też narodzić się zalążek krytycznej teorii działania.

transmediale

Festiwal sztuki i kultury cyfrowej transmediale, w tym roku pod hasłem „afterglow”, odbył się w Berlinie pomiędzy 29 stycznia a 2 lutego 2014. Rejestracje paneli są dostępne online.

O związanym z transmediale muzycznym festiwalu CTM pisze Jacek Skolimowski.

Kristoffer Gansing, od 2011 roku dyrektor artystyczny festiwalu, niewątpliwie ma dobrą rękę do metafor. I choć nic nie zapowiada zmiany na kierowniczym stanowisku, tegoroczne transmediale można potraktować jako podsumowanie jego dotychczasowej działalności kuratorskiej. Gansing wydał w tym roku swoją pierwszą książkę, poświęconą transwersalnej krytyce mediów, którą można odczytać także jako teoretyczne uzasadnienie jego kuratorskiej strategii. Mimo bardzo ogólnego tematu przewodniego, program festiwalu był spójny jak nigdy do tej pory i poruszał ulubione tematy zaangażowanych krytycznie medioznawców: technologii inwigilacji, metadanych, geolokalizacji, elektronicznych odpadów i polityk emancypacyjnych. Niezmiennie też funkcjonowało niepisane credo festiwalu – humanistyka i sztuka nie są politycznie neutralne, ale projektują krytyczną przestrzeń, której celem jest przekroczenie horyzontu neoliberalnego kapitalizmu. Ten zinstytucjonalizowany opór może budzić wiele zastrzeżeń, zwłaszcza że w tak sformatowanej dyskusji nietrudno o populistyczne diagnozy i trywialne rozwiązania (wśród tych królują coroczne artystowskie alternatywy Facebooka). Po ubiegłorocznych edycjach pogodziłem się jednak z tym, że związki transmediale z tak zwaną rzeczywistością są czysto spekulatywne, a na bardziej zniuansowany obraz kultury popularnej nie ma co liczyć.  Festiwal stawia sobie zresztą inne cele – rzadziej chodzi tu o refleksję nad naszym codziennym kontaktem z mediami, częściej zaś o znalezienie awangardowego języka teoretycznego, który przewartościowałby dotychczasowe narracje o technologicznym postępie. Cyfrowa rewolucja się skończyła, a wraz z nią pewien język mówienia o środowisku nowych mediów – przekonują kuratorzy festiwalu. Niemal zupełnie nieobecne były popularne w rodzimych dyskusjach terminy kultury uczestnictwa i konwergencji mediów, wraz z ich naciskiem na aktywną i twórczą rolę użytkowników. Nieco ironicznie potraktowany był także projekt humanistyki cyfrowej, która pokłada wielkie nadzieje w nowych technologiach analizy danych. Z post-cyfrowej poświaty nie wyłania się bowiem tradycyjnie rozumiana podmiotowa sprawczość, wręcz przeciwnie – jak komentował William Binney, były pracownik NSA, żyjemy dziś w erze totalitaryzmu danych.

Performance „Afamako” Jelili Atiku / fot. transmediale, flickr CC BY-NC-SA 2.0

Pomiarowa histeria

Krajobraz po rewolucji cyfrowej wyprany jest niemal zupełnie z jakichkolwiek antropologicznych pozostałości, mieniąc się odbitym blaskiem korporacyjnej estetyki. Katalog tegorocznego transmediale przypominał broszurę luksusowego centrum spa lub gazetkę reklamową z samolotu. W podobnej estetyce utrzymany był zwiastun festiwalu, w którym obrazy wielkich agregatorów danych i zdehumanizowanej pracy w fabrykach zderzone były z sielankową wizją wakacji dla pracowników korpo.



Kuratorzy nieustannie konfrontowali widownię z jej melancholią po epoce cyfrowego dobrobytu, projektując wizje przyszłości, które jeszcze niedawno mogłyby wydawać się wiarygodne. Z festiwalowego plakatu pytali uczestników: „How do you feel today?”, sprowadzając słynne hasło kampanii Microsoftu („Where do you want to go today?”) do afektywnego wymiaru fejsbukowego statusu.

Smutna ironia tegorocznego transmediale miała być rzecz jasna wehikułem dla ideologicznej krytyki. Post-cyfrowość nie wskazuje tylko na zawiedzione demokratyczne obietnice cyfrowej rewolucji, ale przede wszystkim każe przemyśleć związki między realem a wirtualem w dobie coraz większej koncentracji danych. Udanym komentarzem do tego zagadnienia była główna instalacja festiwalu, która wypełniła cały hol Haus der Kulturen der Welt (HKW). Na „Critical Infrastructure” Jamiego Allena i Davida Gauthier składało się kilkanaście urządzeń pomiarowych, przypominających aparaty do badań geologicznych.

„Critical Infrastructure” Jamiego Allena i Davida Gauthier / fot. Daniel Rakosi, transmediale, CC BY-NC-SA 2.0

Infrastruktura krytyczna to pojęcie, którym zwykło określać się zasoby o kluczowym znaczeniu dla funkcjonowania krajowej gospodarki. Środki konieczne do zarządzania energią elektryczną, paliwami gazowymi, gospodarką wodną, a więc podstawowymi mediami. Nowomedialna instalacja Allena i Gauthier to pseudo-pomiarowe centrum, które mapuje całą fizyczną i cyfrową przestrzeń transmediale, produkując wykresy absurdalnie skorelowanych danych. Podczas ceremonii otwarcia telebim informował widownię o relacji pomiędzy obecnością tlenu w powietrzu, stopniem skomplikowania wykładu, a ilością komentarzy na fejsbukowym profilu transmediale. Aparaty umieszczone w holu projektowały zaś wykresy, w których na przykład liczba wyświetleń „Gangam Style” na Youtubie skorelowana była z poziomem drgań w festiwalowym HKW. Praca Allena i Gauthier trafiała w sedno problematyki tegorocznego festiwalu. Współczesne agregatory danych są w stanie dokonywać pomiarów rzeczywistości na niespotykaną do tej pory skalę. Badane są nie tylko ścieżki, jakimi poruszamy się w internecie, technologie bezprzewodowej komunikacji oraz układy sensoryczne umożliwiają szczegółową analizę wszelkich parametrów współczesnego świata. Materialna rzeczywistość zyskuje swojego informatycznego sobowtóra, kwestionując przy tym różnicę między jednym a drugim i komplikując zagadnienie reprezentacji. Jak bowiem sugeruje „Critical Infrastructure”, dane bynajmniej nie odzwierciedlają rzeczywistości fizycznej, produkują tylko petabajty niejasnych informacji i płonną obietnicę pomiaru absolutnego.

Humanistyka po Snowdenie

Jeżeli jednak niebezpieczeństwa pomiarowej euforii mogły zostać zbagatelizowane w ogniu cyfrowej rewolucji, to transmediale zadbało o to, by przemyśleć ich konsekwencje z dzisiejszej perspektywy. Wypada powrócić do pytania otwierającego ten tekst – kto (oprócz kapitalizmu) mógłby być pociągnięty do odpowiedzialności za taki obrót spraw? Wobec kogo można dziś wysuwać ostrza krytyki? Nikogo raczej nie zdziwi fakt, że najważniejszym politycznym wydarzeniem 2013 roku według kuratorów festiwalu było ujawnienie przez Edwarda Snowdena tajnych materiałów NSA dotyczących programu PRISM. Przypomnijmy dla porządku – ujawnione przez byłego współpracownika NSA informacje potwierdziły niejedną spiskową teorią dotyczącą ingerencji agencji rządowych w życie (nie tylko) amerykańskich obywateli. NSA współpracowała z takimi gigantami internetowymi jak Facebook, Skype czy Google, które umożliwiły agencji dostęp do wrażliwych danych zgromadzonych na swoich serwerach. Polityczne uzasadnienie takiej działalności jest proste – narzędzia kontroli służą wyłącznie ochronie interesów Stanów Zjednoczonych i ułatwiają walkę z potencjalnym terroryzmem. Z konsekwencjami społecznymi tak radykalnego pogwałcenia podstawowych praw obywatelskich przyjdzie nam się jeszcze zmierzyć.

NSA została więc szybko obsadzona w roli pierwszej winnej zawiedzionych porewolucyjnych nadziei. W najbardziej publicystycznym panelu wspomniany już William Binney – whistleblower, prześladowany przez FBI – opisywał wstrząsające fakty dotyczące jego zatrzymania i próby falsyfikacji obciążających go dowodów przez najwyższych urzędników Departamentu Sprawiedliwości. Nastrój rządowo-korporacyjnego thrillera unosił się nad transmediale przez kilka dobrych dni i choć sprzyjał on także populistycznym gestom, miał naprawdę dobre umocowanie w rzeczywistości. W tym kontekście niemal wyreżyserowany wydawał się skandal wokół pracy „PRISM – the Beacon Frame” Juliana Olivera i Danji Vasiliev. Prezentowany w ramach Art Hack Day szklany pryzmat hackował okoliczne urządzenia podłączone do sieci bezprzewodowej. Spoglądając w niego, mogliśmy odczytać informacje o telefonie sąsiada, które wyświetlały się na ścianach galerii. Dzieło nie spodobało się jednak nadgorliwemu pracownikowi obsługi technicznej, który zagroził wezwaniem policji. Praca została ściągnięta niedługo po zainstalowaniu, a organizatorzy wydali w tej sprawie specjalne oświadczenie.



Afera wokół pryzmatu hacktywistów zdawała się jedynie potwierdzać podstawową tezę tegorocznego festiwalu – istnieje bardzo wąska grupa beneficjentów cyfrowej rewolucji, która dzięki dostępowi do zagregowanych danych kontrolować może wszelkie procesy komunikacyjne. Reprezentująca MIT Center for Civic Media Kate Crawford, która występowała z nieco bardziej zniuansowanej pozycji, wskazała na niepokojące nadużycia wielkich zbiorów danych w Andorze. Kraj, który od kilku lat boryka się z konsekwencjami kryzysu ekonomicznego, wymyślił sposób na skapitalizowanie potężnych zasobów danych, którymi dysponuje. Realizowany przez tamtejszy rząd projekt „smart country” polegać ma na cyfryzacji wszelkich możliwych danych klimatycznych i demograficznych. Aplikacje mobilne badałyby zachowania konsumenckie mieszkańców, a umieszczone w całym kraju układy sensoryczne mierzyłyby poziom hałasu, jakość wody, poziom zanieczyszczeń itp. Dane te uzupełnione byłyby przez informacje dostępne elektrowniom, dostawcom usług telekomunikacyjnych, a nawet firmom komunikacyjnym... Jeżeli NSA miała jeszcze resztkę przyzwoitości, szpiegując swoich obywateli w tajemnicy, Andora umieszcza kwestię big data na sztandarach swojej polityki ekonomicznej. Rzecz jasna, dane byłyby w całości zanonimizowane, zanim jeszcze dotrą do zasobów agencji rządowych, a dostęp do nich miałby być w pełni otwarty, jednak konsekwencje takiej polityki mogą być niepokojące. Crawford proponuje zmianę języka, którym mówimy o kwestiach agregacji danych. Pojęcie prywatności, jak twierdzi, jest już nie do odzyskania, należy więc je zastąpić zagadnieniami etyki i sprawczości. Wtórował jej Mark Cote z King’s College, który wskazywał na twórczy potencjał big data. Deficyt demokracji w dostępie do danych możemy przezwyciężyć, rozciągając ideały open source na całość relacji społecznych.

Taktyczne sprawczości

Ciekawie w tym kontekście wypadły panele ujawniające twórczy i wywrotowy potencjał technologii, które pozornie nas zniewalają. W fascynującym wystąpieniu Trevor Paglen opisywał, w jaki sposób – wykorzystując legalne środki i publiczne dokumenty – zlokalizował i sfotografował tajne bazy wojskowe USA. Tajność, dowodził Paglen, zawiera w sobie nieusuwalną sprzeczność – chociaż z zasady projektuje przestrzeń poza widzialnością (to, co tajne, musi przecież pozostawać niewidzialne), z konieczności umocowana jest w materialnej infrastrukturze, namacalnej technologii i fizycznej przestrzeni. Ta z pozoru błaha konstatacja była początkiem długiej drogi, której efektem są fotografie tajnych baz wojskowych Stanów Zjednoczonych wykonane z olbrzymich odległości (często ponad 60 km), z wykorzystaniem sprzętu astronomicznego. Pierwszym krokiem Paglena było uzyskanie listy podmiotów, które mają pozwolenie na korzystanie z lotnisk wojskowych. Jako że jest to informacja publiczna, nie  było z tym żadnego problemu. Eliminując znane przedsiębiorstwa, takie jak UPS czy DHL, nietrudno było dotrzeć do firm, których obecność na liście budziła podejrzenia. Informacja dotycząca lokalizacji ich siedzib również znajduje się w domenie publicznej i w ten sposób, krok po kroku, Paglen zidentyfikował fałszywe przedsiębiorstwa współpracujące z CIA, by w końcu ujawnić całą wizualną identyfikację tajnych operacji amerykańskiego wywiadu. Jak się bowiem okazuje, „niewidzialne” programy CIA materializują się także w postaci zdumiewających naszywek na mundurach, które noszą tajni agenci. Paglen świadomie balansuje na granicy dziennikarstwa obywatelskiego, sztuki i refleksji teoretycznej, rozważając rolę materialnego zaplecza cyfrowych systemów kontroli i – jak sam deklaruje – testując limity tego, co widzialne.

Widzialna naszywka / źródło: cabinetmagazine.org/issues/24/paglen.php

Żywym przykładem triumfu zbiorowej inteligencji nad nie-ludzkimi agregatami danych był także Salvatore Iaconesi. W 2012 roku włoski dizajner, artysta i wykładowca dowiedział się, że cierpi na nowotwór mózgu. Najbardziej bolesnym aspektem tego doświadczenia był dla niego konsekwentny proces dehumanizacji, który rozpoczyna się w momencie, gdy człowiek staje się pacjentem. Iaconesi opisywał swoje kontakty z instytucjami medycyny, które na każdym etapie zamieniały go w agregat danych, całkowicie eliminując jego podmiotowość. Impulsem do wzięcia sprawy w swoje ręce była odmowa ukazania mu zdjęcia jego nowotworu. Ta, zdawać by się mogło, banalna prośba nie mogła zostać spełniona, gdyż angażowała zbyt wiele procedur dotyczących poufności danych medycznych. Iaconesi postanowił więc wypisać się z tradycyjnych struktur służby zdrowia, założył portal La Cura, na którym opublikował wszelkie wyniki badań i rozpoczął poszukiwanie kuracji w trybie open source. Dwa lata później, podsumowując swój projekt już jako zdrowy człowiek, opisuje niewiarygodne zainteresowanie, jakie wzbudziła La Cura – Iaconesi otrzymał ponad 600 wierszy, 15 000 listów od innych chorych, kilkadziesiąt szczegółowych diagnoz od specjalistów, w końcu ponad 50 000 potencjalnych pomysłów na wyleczenie. La Cura nie tylko doprowadziła go do udanej operacji, przede wszystkim zogniskowała wokół siebie olbrzymią społeczność opartą na spontanicznym kontakcie i szczerej potrzebie wspólnoty.

Równie interesujące były konceptualne projekty Paola Cirio, który programowo zajmuje się przechwytywaniem i rekontekstualizacją wielkich agregatów danych. Cirio, którego pracom towarzyszą zwykle rozbudowane manifesty teoretyczne, wpisuje się w nurt sztuki mediów taktycznych. W jednym z najciekawszych projektów, „Street Ghosts”, artysta wykorzystał zdjęcia przechodniów znalezione na Google Street View, które wydrukował i umieścił w dokładnie tych samych lokalizacjach.

„Street Ghosts” Paolo Cirio / źródło: www.paolocirio.net

Choć praca nie powstała specjalnie dla transmediale, doskonale wpisuje się w tegoroczną debatę o post-cyfrowości. Zdjęcia widmowych postaci z rozmytymi twarzami ponownie materializują się w przestrzeni miejskiej bez zgody i autoryzacji samego Google’a. Cirio dokonał tu zręcznego odwrócenia – skoro Google wykonał te zdjęcia bez wiedzy i woli przedstawionych, on niejako powtórzy ten gest, odzyskując utraconą na rzecz wielkiego koncernu sprawczość. Duchy przechodniów stają się więc nie tylko świadectwem pamięci, ale przede wszystkim radykalnym głosem w dyskusji o granicach między prywatnym a publicznym.

* * *

Berliński festiwal ma to do siebie, że zawsze pozostawia poczucie niedosytu. To pewnie los każdej wielkiej instytucji kulturalnej, która reprodukuje się prawie automatycznie, nie musi już kwestionować własnych założeń. Niczym rewolucja cyfrowa, transmediale obiecuje odrobinę więcej, niż może zaoferować. Nie dajmy się jednak zwieść potędze metafory. Zmyślny chwyt retoryczny, który zastosował w tym roku Gansing da się przecież odczytać także odwrotnie – prawdziwa rewolucja się jeszcze nie dokonała. Lub jeszcze inaczej – cała Nowoczesność to właśnie permanentne trwanie „po rewolucji”. Użytkownicy psychodelików wiedzą zaś, że afterglow to stan, który może obfitować we flashbacki – być może więc rewolucyjny potencjał cyfryzacji uda się jeszcze wyzyskać.

Jak się masz?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.