Estetyka i etyka  mylą nam się
Rene Wawrzkiewicz / fot. Agata Banaś

Estetyka i etyka
mylą nam się

Rozmowa z Rene Wawrzkiewiczem

Język, którym się posługujemy, jest językiem naszej grupy społecznej. Projektanci często nie zdają sobie z tego sprawy i uważają, że estetyzacja i modernizacja rzeczywistości to najlepsza rzecz, jaką mogą zrobić dla świata

Jeszcze 4 minuty czytania

AREK GRUSZCZYŃSKI: Chciałbym porozmawiać o partyzanckich czasach grafiki użytkowej, o tym jak to wyglądało pod koniec lat 90. i na poczatku 2000. Zacznijmy od warszawskiej ASP, gdzie studiowałeś.   
RENE WAWRZKIEWICZ:
Z tego, co wiem, dzisiejszy Wydział Grafiki na Akademii nie różni się zbyt mocno od tego sprzed nastu lat. Oczywiście są komputery i kilka dobrych pracowni. Chyba główna symboliczna różnica jest taka, że wtedy nie używaliśmu słów dizajn i dizajner.

To jak określano ten kierunek?
Chyba sztuki projektowe, ale na pewno przed 2000 rokiem nie używano prawie słowa dizajn. Trzeba pamiętać, że to był moment prawdziwego przełomu komputerowego i internetowego. Pamiętam, że kiedy mój wspólnik z Mamastudio, Michał Pawlik wyjeżdżał do Holandii na kilka miesięcy, założyliśmy skrzynkę mejlową na Yahoo. Po tygodniu zalogowałem się i czekała na mnie tam tylko jedna wiadomość: „Cześć Rene, dojechałem, jak się masz?” i tyle.
Nie śmiej się, to były czasy, kiedy nie było komputerów oraz internetu. Ja, szczerze mówiąc, nie bardzo wierzyłem, że te mejle mają sens!

Na czym polegały więc studia graficzne? Na czym pracowaliście?
W większości szkół w Polsce nadal polega to na tym, że łączy się naukę umiejętności artystycznych, czyli rysowania, malowania i grafiki warsztatowej, z nauką projektowania książek i plakatów. Projektant jest zawsze ważniejszy od projektu, a jego realizacja ma zawsze bardzo indywidualny rys. Jest po prostu artystą i tworzy dzieło. W opozycji stoi projektowanie użytkowe, tam projektant zawsze stoi za projektem i wszystko jest podporządkowane pewnej hierarchii komunikacji albo pewnemu celowi.

Rene Wawrzkiewicz

Projektant, researcher, organizator i kurator dizajnu. Współtwórca Mamastudio (2001-2008), jednego z pierwszych niezależnych studiów dizajnerskich w Polsce. Współzałożyciel ogólnopolskiego stowarzyszenia grafików projektantów, zrzeszającego ponad 200 członków różnorodnych dziedzin. Pomysłodawca konkursu „Projektu Roku”. Kurator wystawy „Design Freedom“, opisującej transformację polskiej kultury wizualnej od czasów ruchu „Solidarność“ do dzisiaj, pokazywanej m.in. w Japonii, Niemczech i Szwecji (2010-2012). Organizator projektów poświęconych zaangażowanemu społecznie projektowaniu, realizowanych m.in. na Białorusi, Kubie czy w Azerbejdżanie. Twórca pierwszego w Polsce festiwalu projektowania graficznego Targi Wiedzy Graficznej. 
Założyciel (razem z Agatą Szydłowską) Pracowni Krytyki Dizajnu, think tankuzajmującego się kulturą dizajnu w Europie Środkowej. W roku 2013 kurator prezentacji polskich projektantów wizualnych w ramach konferencji TypoBerlin2013. Nauczyciel i opiekun specjalności Communication Design w School of Form w Poznaniu.

A umiejętności praktyczne? Kończąc ASP, artyści posiadają umiejętności, które mogą wykorzystać na rynku, prawda?
Wtedy nie przykładano dużej uwagi do umiejętności praktycznych. Nie istniała kategoria rynku. Zapominasz, że to była i jest szkoła artystyczna. 

Czym się zajmowały pokolenia kończące Akademię w latach 90.?
Część osób szybko wypadła z zawodu. Część przestała projektować, ponieważ nie posiadała prozaicznych umiejętności komputerowych, które z dnia na dzień stały się standardem. Inni czuli się artystami i nie chcieli odpowiadać na zapotrzebowanie rynku. Zresztą niektóre firmy wszystko robiły sobie same. Taki przedsiębiorca kupował komputer i sam robił reklamę. Nie potrzebował projektantów, „no bo po co?”. Wciąż zresztą tak jest.
Wielu moich starszych o kilka lat kolegów budowało w tamtych czasach polski rynek reklamowy. Współtworzyli największe obecnie agencje reklamowe. Niektórzy są wciąż dosyć wysoko w tej hierarchii, a reszta została wypluta przez system.

Boniek!, proj. Rene Wawrzkiewicz

W 2001 roku założyłeś razem z Michałem Pawlikiem i Magdą Ponagajbo Mamastudio – jedno z pierwszych niezależnych studiów projektowych w Warszawie. Skąd ten pomysł?
Na trzecim roku grafiki zaczęliśmy pracować w różnych agencjach – między innymi w Corporate Profiles DDB i TC Reaktor, która była jedną z pierwszych agencji interaktywnych w Polsce. Po tych doświadczeniach zdecydowaliśmy się zrobić coś wspólnie. To była bardzo szybka decyzja, podjęta z dnia na dzień. Chcieliśmy mieć swoją działalność, być niezależni.

To już było po studiach?
W trakcie. Wszystko się ze sobą zlało: studia i praca. Mieliśmy zresztą z Michałem z tego powodu perturbacje ze zrobieniem dyplomu i zakończeniem szkoły.

Perturbacje?
Generalnie profesorowie szanują to, co się dzieje w życiu studentów, ale jeżeli jesteś nieobecny na studiach przez dwa lata, bo pracujesz, pojawiają się w końcu problemy.
Kiedy zakładaliśmy studio, mieliśmy już jakieś zlecenia od znajomych i od znajomych znajomych. Naprawdę bardzo szybko to wszystko zaskoczyło i posypała się masa zleceń. Pamiętam, że po pierwszym roku działalności jakiś znajomy przyprowadził projektanta z Hiszpanii, przed którym rozłożyliśmy na ziemi wszystko, co zrobiliśmy w ostatnim czasie. Cała sala druków, kilkadziesiąt projektów. Ten facet powiedział, że to jest nieprawdopodobne, żeby tyle zrobić w tak krótkim czasie. On tyle nie zrobił przez ostatnie pięć lat! Prawda jest taka, że siedzieliśmy non stop, projektując wszystko jak leci. Dzień zlewał się z nocą, a praca z zabawą. Zaliczaliśmy przy okazji różne fakapy. Przeżyliśmy naprawdę wiele ciężkich lądowań i kryzysów.

Mieliście siedzibę w piwnicy na Żoliborzu.
Tak, zaczynaliśmy w piwnicy bez okien. Potem duża sieciowa firma udostępniła nam w barterze otwartą przestrzeń na ostatnim piętrze swojej willi na Żoliborzu. Łapaliśmy wtedy różne większe i mniejsze zlecenia. Nie mieliśmy określonej strategii czy pomysłu na siebie. Byliśmy bardzo głodni projektowania.

Zawsze mi się wydawało, że taki głód panował raczej na początku lat 90.
Byliśmy trochę inną grupą ludzi w innym czasie. W agencjach już wtedy pisało się duże koncepcje reklamowe i strategie marketingowe. My robiliśmy drobnicę, ale też mieliśmy kilku większych klientów, na przykład współpracowaliśmy przy rebrandingu sieci Idea (obecnie Orange) i dla agencji Young and Rubicam. Naszymi bezpośrednimi zleceniodawcami byli Tomek Janowski, obecny dyrektor Biura Kultury m.st. Warszawy, i Piotr Gruszczyński, dziś dramaturg Krzysztofa Warlikowskiego. Takie były czasy... Oni reprezentowali agencje, a my robiliśmy grafikę.

Szukaliście klientów po omacku? Istniało zapotrzebowanie na takiego typu usługi?
Nie szukaliśmy. Klienci po prostu się pojawiali.

Pocztą pantoflową?
Pojawienie się studia graficznego, które było czymś pomiędzy agencją reklamową a pracowanią artystyczną, było wtedy naprawdę nowością. Dlatego mogliśmy w taki sposób działać przez kilka lat. Po jakimś czasie pojawiły się też kolejne studia i duże agencje reklamowe zorientowały się, że reklama to nie jest projektowanie. W konsekwencji pewna półka rynku się zapełniała. 

Ale chyba nastąpił moment, kiedy mogliście sobie zacząć wybierać zlecenia? 
Ustaliliśmy, że nie projektujemy niczego związanego z alkoholem i papierosami. To była najważniejsza i chyba jedyna żelazna zasada. Poza tym trzeba było cały czas łączyć działania komercyjne zamawiane przez agencje reklamowe z propozycjami bardziej artystycznymi. Pamiętam moment, kiedy na komputerze miałem otwarte projekty dla powstałej właśnie Fundacji Galerii Foksal i nowej sieci komórkowej Idea. Jednocześnie tworzyłem artystyczną antyidentyfikację opartą na pustce i korporacyjny brandbookdla dziesięciu podmarek. Totalna schizofrenia.

Założyciele STGU: Elżbieta Skrzypek, Katarzyna Grupińska, Magda Małczyńska, Janek Bersz, Paweł Palikot,
Kasper Skirgajłło-Krajewski, Monika Żyła, Michał Łojewski, Michał Warda, Semafor, Rene Wawrzkiewicz, Magda Ponagajbo,
Michał Pawlik, Grzegorz Laszuk, Jakub Jezierski 

Przeczytałem na stronie ngo.pl, że w „2003 roku na potrzeby powstającego artykułu w warszawskim City Magazine spotkało się kilku przedstawicieli nowej fali graficznej. Przypadkowe spotkanie stało się okazją do wymiany poglądów i początkiem wspólnych inicjatyw. Nieformalnie grupa spotykała się przez półtora roku, aż zdecydowano się założyć Stowarzyszenie Twórców Grafiki Użytkowej. Jedyne skupiające grafików-projektantów w Polsce i jedyne zajmujące się kwestiami etyki w dizajnie”. Czym była nowa fala graficzna?
To była grupa przyjaciół i znajomych, którzy nie poszli pracować do agencji reklamowych i próbowali robić coś na własną rękę. Nie mieliśmy jakiejś jednej stylistyki. Oczywiście byliśmy przesiąknięci pewnymi trendami, zapatrzeni na to, co działo się na tak zwanym Zachodzie. Myślę nawet, że w większym stopniu niż teraz, ponieważ wtedy jeszcze tak bardzo nie byliśmy pod wpływem internetu. Każda książka była oglądana, pożyczana po kilkanaście razy. Zaczęliśmy się spotykać i wymyślać, co można razem zrobić. Spotkania przeważnie odbywały się w CSW Zamek Ujazdowski, w nieistniejącej już Cafe Baumgart. Po roku dyskusji założyliśmy stowarzyszenie.

Po co?
Zabrzmi to naiwnie, ale chyba chcieliśmy walczyć o to, żeby było pięknie i fajnie. No i nie było takiego stowarzyszenia. To wystarczyło.

A Związek Artystów Plastyków?
Przez krótki okres była tam sekcja projektantów. Trwało to kilka lat i już na początku nowego wieku nie funkcjonowało. ZAP jest jednak związkiem artystycznym. Istnieje też Związek Projektantów Form Przemysłowych, ale jest związany z Wydziałem Wzornictwa Przemysłowego warszawskiej ASP. Inne sprawy i zbyt różne tematy.

Zajmowaliście się kwestiami „zasadniczymi i totalnymi”, jak wspomniałeś w jakiejś rozmowie. Jakie to były kwestie?
Sprawą zasadniczą był sposób funkcjonowania rynku związanego z projektowaniem graficznym. Ważne były pytania: dlaczego jesteśmy potrzebni, czym się mamy zajmować, jak się mamy organizować, jak mamy zarabiać pieniądze, czym właściwie jest projektowanie? W sumie chodziło o samookreślenie i skonsolidowanie się jako środowiska.

Plakat informujący o imprezie inaugurującej STGU, 2004

Wzięliście na warsztat etykę zawodową. Możesz coś więcej o niej powiedzieć? To ostatnio dosyć popularny temat – ostatnia edycja „Warszawy w Budowie”, festiwalu Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, dotyczyła kwestii odpowiedzialności zawodu architekta, a wy już 11 lat temu o tym mówiliście.
Zajmowaliśmy się prozaicznymi sprawami, czyli konkursami projektowymi, cennikami usług, kwestiami praw autorskich, różnicami między projektowaniem a reklamą. Debatując nad tymi tematami, bardzo szybko dochodziło się do spraw etyki, zasad i wartości.

Jakie są obecnie najważniejsze problemy polskiego projektanta?
Dotyczą przede wszystkim uświadomienia sobie różnic między projektowaniem a reklamą. Wymagają zadania sobie pytania: czy jest się bardziej projektantem czy stylistą? Inną sprawą jest kwestia pasywności i aktywności w społeczeństwie. Czy zgadzamy się bezkrytycznie na zamówienia, czy też proponujemy własne inicjatywy? To są wręcz obywatelskie kwestie. Dizajnerzy zastanawiają się często, czy można w ogóle mówić o etyczności i polityczności projektowania. Ja uważam, że jak najbardziej, wręcz trzeba o tym mówić. 

Czy aktywność projektanta nie oznacza często jego wykluczenia z obiegu zleceń?
Wykluczenia albo wręcz przeciwnie – włączenia w proces społeczny lub projektowy. Chodzi o rozszerzanie zakresu możliwych kompetencji i działań. Wiele osób uważa, że projektant siedzi po prostu przed komputerem, odpowiada na mejle, robi co od niego wymagają i nic innego nie powinno go interesować.

A co innego ma interesować grafika? Jest narzędziem użytecznym w procesie zamawiania jakiegoś produktu przez klienta.
No właśnie, to jest pytanie! Mówimy o społecznej odpowiedzialności projektanta. Przed przystąpieniem do pracy powinien zastanowić się, jak dana rzecz powstaje, czy jest w ogóle potrzebna, kto ją będzie robił i jakie otrzyma wynagrodzenie, gdzie będzie sprzedawana i jak zostanie zniszczona. Projektanci powinni projektować cały ten proces.

Wybory 2010, proj. Rene Wawrzkiewicz

To nie jest zbyt duża odpowiedzialność?
Jest. Ale chyba nie ma innego wyboru.

Ty tak projektujesz?
Staram się. Podejmuję wciąż i wciąż takie próby. Robię różne rzeczy i pakuję się w masę inicjatyw. Ale trzeba pamiętać, że projektanci są zawsze częścią danego systemu kulturalno-społeczno-ekonomicznego. Obecnie kluczową kwestią jest tworzenie nowych definicji projektowania. Sytuacja wokół ulega redefinicji – w internecie, w mediach, technologii, stosunkach międzyludzkich. Projektanci muszą podążać za prawdziwymi problemami i odpowiadać na realne potrzeby, a nie stylizować rzeczywistość.

Jak to wygląda u twoich kolegów i koleżanek? Mają poczucie społecznej odpowiedzialności?
Myślę, że bardzo wiele osób myśli podobnie, ale odzywa się szara rzeczywistość, która zmusza wielu do podkulenia ogona. Rok temu razem z krytyczką dizjanu Agatą Szydłowską organizowaliśmy we Wrocławiu, w galerii BWA, Dizjan debatę, która miała bardzo znaczący tytuł: „Estetyka i etyka mylą nam się”. Upraszczając – wiele osób uważa, że to, co jest piękne, jest dobre. Nie zdajemy sobie oczywiście sprawy z tego, że estetyka wynika z naszych kulturowych uwarunkowań i jest określonym narzędziem. Na przykład przestrzeń eleganckiej kawiarni, w której teraz siedzimy, może być opresyjna.

Z powodu bariery symbolicznej.
Tak. Ta staruszka, która tam stoi, pewnie nigdy tutaj nie wejdzie. Język, którym się posługujemy, jest językiem naszej grupy społecznej. Często jako projektanci nie zdajemy sobie z tego sprawy i uważamy, że estetyzacja i modernizacja rzeczywistości jest czymś najlepszym, co można zrobić dla świata.

Mam prawo wiedzieć, ikonografika, proj. Rene Wawrzkiewicz 2013

Rozumiem, że projektanci posiadają narzędzia, żeby rozwiązywać realne problemy i odpowiadać na rzeczywiste potrzeby?
Jak najbardziej. Również w tym kierunku podąża świat. Przyszłość grafiki będzie można porównać do miejsca, w którym obecnie znajduje się fotografia: z wykonywania zdjęć utrzymuje się wybrana, niewielka grupa osób, ponieważ każdy może sobie zrobić zdjęcie i nie ma większego znaczenia, jakim posłuży się aparatem. Tak samo będzie z grafiką, wszyscy będą ją mogli samodzielnie projektować. Projektanci będą więc realizować nie tyle projekty graficzne, co narzędzia, którymi ludzie będą się posługiwać.

Jakie to będą narzędzia?
Są już proste aplikacje, które pozwalają zaprojektować plakaty. Istnieją gigantyczne bazy gotowych wzorów, zdjęć, grafik, z których ludzie już dziś korzystają.

Chyba potrzebujecie do tego wszystkiego wiedzy socjologicznej?
Tak, dlatego w poznańskiej School of Form, gdzie uczę, studenci mają zajęcia z socjologii, antropologii, psychologii, filozofii. Bez tego projektant jest wyłącznie operatorem danego programu graficznego lub języka stylistycznego.

Byłeś pomysłodawcą konkursu „Projekt Roku” organizowanego przez Stowarzyszenie Twórców Grafiki Użytkowej (STGU). Na czym on polegał?
Konkurs miał rozpocząć dyskusję o zawodzie projektanta. Wspólnie z Agatą Szydłowską i radą programową, w której skład weszli Kuba Sowiński, Bogna Świątkowska i Piotr Rypson, wymyśliliśmy kilka interesujących kategorii, takich jak funkcja, forma, etyka, wydarzenie, autorytet i debiut. Chcieliśmy odejść od klasycznych kategorii typu: najpiękniejsza książka czy najbardziej skuteczne logo. Takie kategorie wydawały nam się bezbrzeżnie nudne i kompletnie bezużyteczne, te zaproponowane przez nas otworzyły inną skalę wartości. Jednak przed trzecią edycją zostaliśmy przegłosowani w stowarzyszeniu i idea konkursu zostały zmieniona. Część członków stowarzyszenia uznała, że nasze kategorie są niezrozumiałe.
Niestety konkursy projektowe są cały czas traktowane przede wszystkim jako narzędzie promocji. Kategoria, w której dostajesz nagrodę na najlepszy projekt etyczny, nie jest więc zbyt atrakcyjna dla klienta. (śmiech)

Projekt Roku, medal

„W dniu 04.02.2013 Zarząd STGU podjął uchwałę o wykluczeniu Marcina Rene Wawrzkiewicza ze Stowarzyszenia Twórców Grafiki Użytkowej. Uchwała została podjęta zgodnie z § 15 p. 2.2 Statutu Stowarzyszenia: działanie na szkodę Stowarzyszenie lub łamania postanowień Statutu Stowarzyszenia. Wykluczenie Marcina Rene Wawrzkiewicza ze Stowarzyszenia jest równoznaczne z wygaśnięciem mandatu Marcina Rene Wawrzkiewicza jako członka Zarządu Stowarzyszenia”. Dlaczego?
Jakby to ująć w delikatnych słowach. (cisza)

Możesz dosadnie.
Powiedzmy, że doszło do sporów formalnych, ale też ideowych na temat funkcjonowania stowarzyszenia.

Zbyt ogólnie.
Mówiąc wprost – od pewnego czasu się nie dogadywaliśmy. Robiłem sporo projektów, na które część osób mało przychylnie patrzyła. Wyklarowały się frakcje, które miały odmienne wizje stowarzyszenia.

Ty jak sobie je wyobrażałeś?
Jako bardzo progresywną i krytyczną organizację, która w sposób stanowczy i polityczny chce kreować swoje środowisko. Obecnie stowarzyszenie jest jednak bardziej organizacją na podobieństwo związku zawodowego lub agencji promocyjnej swoich członków. Jest przedsięwzięciem bardzo praktycznym i realistycznym w podejściu do bieżących spraw. Ale nie mogę się obrażać, ponieważ taka właśnie była decyzja większości członków.

Design Freedom, wystawa w Sztokholmie,  kurator: Rene Wawrzkiewicz, 2012, fot. Gabrila Huk

Razem z Agatą Szydłowską założyłeś więc think-thank „Krytyka dizajnu”. Zajmujecie się między innymi badaniem dizajnu Europy Środkowo-Wschodniej. Co dokładnie robicie? 
Wychodzimy z założenia, że dizajn jako słowo i pojęcie jest czymś nowym i nie do końca wiadomo, czym właściwie w naszej części Europy jest. Cały czas postrzegamy go jako rodzaj nowoczesności, która powinna być w Polsce dopiero wprowadzona. Widzimy więc siebie z perspektywy Zachodu, co jest zupełnie normalne dla kraju takiego jak Polska, trochę jednak peryferyjnego.

Kraju krańcowego.
Tak, to jest odpowiednie słowo. Z drugiej strony mamy bardzo ciekawą historię projektowania, która jest ściśle powiązana ze sztuką. Wydaje mi się więc, że po tej części Odry potrzebujemy innej perspektywy i innej definicji dizjanu. I tym wszystkim będziemy się zajmować. 

Kim w takim razie jesteś, kuratorem, aktywistą czy jednak grafikiem? 
Jestem przede wszystkim aktywnym projektantem, który używa różnych narzędzi i metod, aby organizować rzeczywistość.

Arek Gruszczyński jest członkiem zespołu Fundacji Nowej Kultury „Bęc Zmiana”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.