Cześć, jestem Johnny Cash
fot. Kim Jenkins, berlyjen, flickr CC BY-NC 2.0 / fot. John Topato, flickr CC BY-NC-ND 2.0

Cześć, jestem Johnny Cash

Johnny Cash

Urodziłem się 26 lutego 1932 roku w Kingsland w stanie Arkansas. Jestem jednym spośród siedmiorga dzieci. Roy był najstarszy, potem Louise, Jack, ja, Reba, Joanne i Tommy. Dorastaliśmy, pracując na polach bawełny

Jeszcze 2 minuty czytania

Kiedy miałem dwadzieścia dwa lata, poślubiłem Teksankę z San Antonio, Vivian Liberto. Doczekaliśmy się czterech córek: Rosanne, Kathy, Cindy i Tary. Rozeszliśmy się i w 1968 roku ożeniłem się z June Carter, która wciąż jest moją żoną. Mamy dziecko, Johna Cartera, to mój jedyny syn. June ma dwie córki z poprzedniego małżeństwa, Carlene i Rosie. Łącznie mamy dwanaścioro wnucząt i tylu zięciów – dawnych i obecnych – że June żartuje sobie z tego na scenie.

Moje życie zawodowe było proste: bawełna w młodości i muzyka w wieku dojrzałym. W międzyczasie pracowałem w fabryce samochodów w Michigan, prowadziłem nasłuch radiowy dla Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych w Niemczech i byłem akwizytorem sprzętów domowych dla Home Equipment Company z Memphis w stanie Tennessee. Byłem świetnym nasłuchowcem i beznadziejnym sprzedawcą, pracy przy taśmie nienawidziłem.

„Cash. Autobiografia”

Johnny Cash – właściwie John R. Cash – urodził się 26 lutego 1932 roku w Kingsland w stanie Arkansas jako jedno z siedmiorga dzieci. Dwukrotnie żonaty, ojciec czterech córek i syna.

Należy do grona najbardziej znanych amerykańskich muzyków, został odznaczony Narodowym Medalem Sztuki. Od 1992 roku w Rock and Roll Hall of Fame. Skomponował setki ballad i piosenek. Nagrywał m.in. z  Elvisem Presleyem, Bobem Dylanem, U2, Royem Orbisonem i Sheryl Crow. Stał się legendą muzyki, a jego utwory weszły do kanonu popkultury.

Zmarł 12 września 2003 roku w Nashville.

Moje pierwsze płyty ukazały się nakładem wytwórni Sun w Memphis, kierowanej przez Sama Philipsa, w której nagrywali Elvis Presley, Carl Perkins, Jerry Lee Lewis, Roy Orbison, Charlie Rich i wielu innych. Mój pierwszy singiel, z 1955 roku, nosił tytuł „Cry, Cry, Cry”, a pierwszy hit – „I Walk the Line” – pojawił się rok później. Opuściłem Sun dla wytwórni Columbia w 1958 roku, niedługo potem przeniosłem się z Memphis do Kalifornii.

Moja przygoda z prochami już wtedy trwała. Szybko pochłonęły mnie bez reszty, pożarły na kolejne dziesięć lat czy coś koło tego. Co zadziwiające, nie zrujnowały doszczętnie mojej kariery. Pisałem wtedy rzeczy, z których do dziś jestem dumny – szczególnie z „Ride This Train”, „Bitter Tears” czy innych albumów koncepcyjnych – i osiągnąłem sukces komercyjny: „Ring of Fire” okazał się w 1963 roku sporym hitem. W tamtym okresie zniszczyłem za to swoją rodzinę i byłem na najlepszej drodze do zniszczenia samego siebie.

Ale przeżyłem. Przeniosłem się do Nashville, zerwałem z nałogiem i poślubiłem June. Moja kariera nabrała tempa. Album „At Folsom Prison” stał się ogromnym sukcesem, w 1969 roku zacząłem prowadzić własny program telewizyjny – „The Johnny Cash Show”. Po premierze „Flesh and Blood” w 1970 roku żadna moja piosenka nie trafiła na listy przebojów, udało się to dopiero „One Piece at the Time” sześć lat później, kiedy „The Johnny Cash Show” od dawna należał do historii.

Między wczesnymi latami siedemdziesiątymi a dziewięćdziesiątymi nie sprzedałem jakiejś oszałamiającej liczby płyt, ale, powtórzę, nagrałem kilka kawałków, z których wciąż jestem dumny, i nie był to nudny okres. Napisałem swoją pierwszą autobiografię, „Man in Black”, oraz powieść – „Man in White”. Razem z Waylonem Jenningsem, Krisem Kristoffersonem i Williem Nelsonem stworzyłem zespół Highwaymen. Odszedłem z Columbii, która należała wówczas do CBS Records, i przeszedłem do Mercury/Polygram. Zostałem wybrany do Country Music Hall of Fame i Rock’n’Roll Hall of Fame. Uzależniłem się od środków przeciwbólowych, leczyłem się w klinice Betty Ford, wyszedłem z nałogu, znów się uzależniłem i znów udało mi się rzucić. O mało nie umarłem, uratowało mnie wszczepienie by-passów, a potem znów o mało nie umarłem. Miałem setki występów. Dawałem sobie radę, lepiej lub gorzej, aż szczęście znowu się do mnie uśmiechnęło.

Był 1994 rok. Zaczynałem wtedy współpracę z Rickiem Rubinem, producentem zdecydowanie nie-Nashville’owych grup, takich jak Beastie Boys czy Red Hot Chili Peppers, nagrałem z nim album American Recordings. Według ówczesnych mediów w ciągu jednej nocy z „eks-Nashville’owca” stałem się „ikoną muzyki”. Nieważne, jak mnie nazywali, byłem wdzięczny. To był mój drugi duży comeback, o kilku mniejszych nie ma co wspominać.

Nadal siedzę w siodle, nagrywam, piszę piosenki, pokazuję się na scenie – od koncertów dla środkowozachodniej publiczności, przez klubiki na Manhattanie, aż po Royal Albert Hall.

Jestem w dobrej formie fizycznej i finansowej. Wciąż jestem chrześcijaninem, byłem nim przez całe życie.

Poza tym jestem skomplikowany. Podpisuję się pod tym, co napisał o mnie Kris Kristofferson: „To chodząca kontradykcja, pół w nim prawdy, reszta – fikcja”. Podobają mi się także słowa Rosanne: „Wierzy w to, co mówi, co nie sprawia, że jest święty”. Wierzę w to, co mówię. Szczerość ma jednak wiele poziomów.

Poufałość także. Różnie mnie nazywają. Publicznie, na okładkach płyt i na bilbordach jestem Johnnym Cashem. Dla ludzi z branży – wielu z nich to przyjaciele i znajomi od bardzo dawna – jestem Johnnym. Dla June jestem Johnem i tak zwraca się do mnie wiele bliskich mi osób: członkowie zespołu, zięciowie, przyjaciele i współpracownicy. W końcu jestem też J.R., to moje imię z dzieciństwa. Bracia, siostry oraz inni krewni wciąż tak na mnie mówią. Podobnie robi Marty Stuart [amerykański muzyk country, który w 1980 roku dołączył do zespołu Johnny’ego Casha – przyp. tłumacza]. Lou Robin, mój menadżer, stosuje na zmianę J.R. i John.

June dostrzega wielość tych poziomów, więc nie zawsze nazywa mnie Johnem. Kiedy wpadam w paranoję albo jestem agresywny, mówi: „Idź sobie, Cash! Ma wrócić Johnny!”. Cash jest dla niej synonimem gwiazdy, egocentryka. Johnny – towarzyszem.

Fragment pochodzi z książki „Cash. Autobiografia”, która 18 kwietnia ukaże się w przekładzie Adama Pluszki w wydawnictwie Czarne.