Pęknięte lustro oceanu
fot. Jacek Domiński/ REPORTER

Pęknięte lustro oceanu

Ewelina Godlewska-Byliniak

Korczakowska, podążając za Lemem, nie daje w swoim przedstawieniu jasnych i jednoznacznych odpowiedzi. Stawia pytanie o tożsamość zarażoną innością, inność rozpoznaną w tożsamości

Jeszcze 2 minuty czytania

W „Solaris” Stanisława Lema, której adaptacji scenicznej w TR Warszawa podjęła się Natalia Korczakowska, pytania dotyczące zarówno sfery filozoficzno-poznawczej, jak i egzystencjalno-emocjonalnej, w genialny sposób splatają się w opowieść science fiction osnutą wokół eksplorowanego przez ten gatunek zagadnienia kontaktu: z Innym, Obcym, Nieznanym. Nieodgadnionym Innym jest tu plazmatyczny ocean pokrywający większą część planety, na temat natury i istoty którego powstała niezliczona ilość badań i opracowań, składających się na odrębną dziedzinę zwaną solarystyką.

„Solaris. Raport” na podstawie
Stanisława Lema, reż. Natalia
Korczakowska. TR Warszawa,
premiera 2 października 2009
Ustalenia tej nauki to zbiór sprzecznych i niepełnych sądów i hipotez, wskazujących co najwyżej na ułomność i niepełność języków, do których odwoływali się i z których czerpali poszczególni badacze oceanu: od dyskursu nauk ścisłych, przez przyrodnicze, po psychologię, estetykę, a wreszcie swego rodzaju mistykę. Kolejne teorie komentują, podważają i zastępują siebie nawzajem. Ocean pozostaje nietkniętym Innym. Wobec tak nieugiętej obcości również człowiek staje się Innym. Jest obcym nie tylko w relacji z oceanem, ale również sam dla siebie, co ocean jedynie podkreśla, wydobywając z zakamarków pamięci i nieświadomości najbardziej intymne, bolesne, wstydliwe, skrywane, zapomniane i wypierane aspekty ludzkiej natury: wspomnienia, fantazje, myśli i sny. To jedyna forma kontaktu, która okazuje się relacją z sobą samym-obcym.

fot. Jacek Domiński/ REPORTEROkno sceny otacza szeroka, ścięta na rogach, tworząca ośmiokąt rama z pleksi, podświetlana jasnym białym światłem. Analogiczna, odpowiednio mniejsza, ustawiona została dokładnie pośrodku w głębi sceny. Z tyłu zamyka ją biały ekran, otwierając zarazem na niezmierzone przestrzenie rozgwieżdżonego nieba, czy równie migotliwy i ruchliwy obraz publiczności zajmującej przed spektaklem swoje miejsca, a teraz odtworzonej na przyspieszonym filmie. Optyczna i kosmiczna perspektywa zostały zatem wyznaczone: spojrzenie widzów zajmujących w spektaklu pozycję rozedrganego i nieodgadnionego oceanu, podążając wzdłuż linii zbiegających się w centrum obrazu, napotyka nieokreślony przestwór – swoje własne odbicie. Centralna klasyczna perspektywa daje pozór surowej jasności i oczywistości, potęgowanych ascetycznym i minimalistycznym wyposażeniem stacji Solaris, ograniczonej do kilku czarnych zasuwanych worków na kombinezony, dwóch czarnych foteli, kilku stosów książek, rozkładanej maty i ekranu pokazującego laboratorium. Perspektywa ta jest jednak nieustannie zakłócana i przekształcana poprzez spojrzenie z ukosa, anamorficzne zniekształcenie, ontologiczne niedookreślenie rzeczywistości Solaris.

Nużąca początkowo monotonia obrazu wzmagana przez jednostajny buczący dźwięk wentylatorów, a także oscylującą wokół zerowych emocji i ekspresji grę Cezarego Kosińskiego w roli Krisa Kelvina – psychologa wysłanego na stację Solaris – paradoksalnie nie prowadzi do nudy, ale wzbudza coraz większy niepokój. Pozwala wybrzmieć burzącym wszelką oczywistość pytaniom powtarzanym przez Harey: kim jestem? czy mogę nie być? Harey – żona Kelvina, która kilkanaście lat wcześniej popełniła samobójstwo, zjawia się na Solaris niczym fantom. Jej postać jest niejako maską jedynie skrywającą obcy twór. Okazuje się jednak, że nie ma nic oprócz tej maski: maska nic nie skrywa, albo właśnie skrywa nic, które każe powtarzać rozpaczliwe pytania o własną tożsamość. Katarzyna Warnke wprowadza w tej roli najwięcej emocji do spektaklu Korczakowskiej. Jej Harey pod tym względem wydaje się paradoksalnie najbardziej „ludzka”.

fot. Jacek Domiński/ REPORTERNieokreślona tożsamość Harey jest problemem, który niczym soczewka skupia i zarazem ewokuje wszelkie zagadnienia i sensy odsyłające w „Solaris” do kłopotliwej poznawczo i egzystencjalnie różnicy między tym samym i innym. Niezależnie od tego, czy uzna się Harey za projekcję wyobrażeń i wspomnień Kelvina, jego sen, czy też sztuczny twór, nierozwiązana zagadka jej tożsamości, będąca odbiciem zagadki solaryjskiej rzeczywistości, sprawia, że mnożą się pytania i wątpliwości ogarniające kolejne piętra teatralnego świata. Autorefleksja prowadząca do prób zarówno określenia innego, jak i samookreślenia, doświadczenia siebie i innego, a w końcu do prób  odróżnicowania, rozciąga się na cały ten ewokowany prostymi środkami świat, na każdy z jego elementów. Przy czym Korczakowska, podążająca za Lemem, nie daje jasnych i jednoznacznych odpowiedzi. Stawia pytanie o tożsamość zarażoną innością, pozostawiając je otwartym. Pojawiające się podpowiedzi, sugestie i tropy, będące efektem i śladem interpretacyjnych poszukiwań, mimo że trafne, bywają zbyt nachalne, jak choćby wtedy, gdy na ekranie pojawia się tylekroć komentowany i interpretowany w humanistyce anamorficzny obraz Hansa Holbeina znany pod tytułem „Francuscy ambasadorowie”. Zasada anamorfozy, odkształcenia rzeczywistości, podwójnej perspektywy, wprowadzona tak wprost za pomocą ikonicznego znaku, jest w gruncie rzeczy efektem takiego wykorzystania środków teatralnych i samej sytuacji teatralnej, które w subtelny sposób wskazują na niedookreśloność i niejednorodność przedstawianej i przedstawiającej rzeczywistości. Z jednej strony uruchamia ją gra aktorska Cezarego Kosińskiego, który niczym lunatyk czy melancholik porusza się po scenie i z nieustanną nutą wątpliwości, ciągłego zastanawiania się nad sensem i ciężarem słów, wypowiada swoje kwestie. Z drugiej strony mamy widzów, których spojrzenie nieuchronnie dokonuje dziesiątków zniekształceń scenicznego świata, co zostaje w sposób celowy wykorzystane.

Jedną rzecz reżyserka musiała bowiem rozstrzygnąć teatralnie: jak pokazać ocean – ten przybierający i wytwarzający najrozmaitsze formy twór o nieodgadnionej naturze, będący główną niewiadomą „Solaris”? W przedstawieniu „Solaris. Raport” to publiczność przejmuje rolę oceanu. To ona zajmuje przestrzennie jego pozycję, a aktorzy, mówiąc o nim, zwracają się wprost do niej. W publiczności, niczym w matrycowym lustrze, odbijać się ma sceniczna rzeczywistość. Jednak lustro ustawione jest też po drugiej stronie – sceniczny ocean stworzony jest zatem jedynie przez odległe, zniekształcone odbicie publiczności. Niewiadoma i zagadka inności pozostaje właściwością obu stron, bez szans na pełne porozumienie, co nie wyklucza usilnych prób zrozumienia, poznania, ale też odczucia.

Zagadnienie tożsamości, problem podmiotu, jest może przede wszystkim problemem języka. O tym między innymi mówi Lem. I o tym stara się powiedzieć Korczakowska. W pewnym momencie jeden z aktorów, w sloganowych hasłach wykrzykiwanych wprost do publiczności, obnaża fałsz i nieadekwatność dyskursów, którymi posługujemy się w życiu publicznym i prywatnym, miłość zamieniając w pornografię, rozkosz w produkt, religię w naukę, naukę w wiarę i tak dalej, w niekończącym się ciągu podstawień. Reżyserka – wychodząc od strukturalnego i symbolicznego ustawienia widzów w roli oceanu, wzbudzającego pragnienie porozumienia i kontaktu, a także stawiając w centrum powtarzaną kwestię Gibariana o niemożliwości pozbycia się fantomatycznych tworów, bo to równałoby się albo z wyłączeniem własnych myśli, albo z morderstwem – mówi wyraźnie, że problem kontaktu, ale też uznania inności Innego jest złożonym problemem etycznym, filozoficznym, kulturowym i czysto egzystencjalnym. Jest też nieuchronnie związany z zadaniem rozpoznania inności w sobie samym.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.