Jeszcze 2 minuty czytania

Maciej Sieńczyk

MÓJ KĄCIK:
Biały kot

Maciej Sieńczyk

Maciej Sieńczyk

Ostatnio dostałem pilne zlecenie i musiałem je skończyć nazajutrz. Mojemu kotu, aby się nie nudził, uchyliłem drzwi na korytarz. To mądre zwierzę nauczyło się wchodzić i wychodzić przez szparę zastawioną butem i nie było obawy, że ucieknie, bo przybiegało, kiedy wołałem je po imieniu. Praca posuwała się w najlepsze i pomyślałem, że jak tak dalej pójdzie, to rano pójdę do miasta i kupię sobie moje ulubione ruskie pierogi. W jednym sklepie były wyjątkowo dobre, do złudzenia podobne do domowych, które robiła moja babka. Od czasu do czasu wołałem cicho, bo była już pierwsza w nocy, „Czupć, Czupć”, aby upewnić się, że wszystko w porządku. Lecz za którymś razem nie usłyszałem cichego stąpania. Najpierw byłem spokojny, bo kot lubił sobie przycupnąć na półpiętrze i nasłuchiwać subtelnych szmerów. Ale gdy nie przychodził zbyt długo zacząłem nawoływać coraz głośniej i natarczywiej. Godzinę spacerowałem po korytarzu i gdy już bardzo zdenerwowany wróciłem do domu, przypomniało mi się, że robotnicy od miesiąca reperują windę. Na dnie szybu zrobili małą dziurę, którą kot być może przedostał się do piwnicy. Wyszedłem na dwór i przyświecając latarką zajrzałem przez piwniczne okienko. Wewnątrz stał Czupć i wpatrywał się we mnie głupkowato. Mogło to świadczyć, że albo czuje się uwięziony, albo doszła u niego do głosu jakaś instancja odpowiedzialna za zdziczenie i ani myślał wracać. Zatem wykorzystał dziurę, którą pozostawili robotnicy. Traf chciał, że nie miałem odpowiednich kluczy. Jedyna droga z pominięciem drzwi wiodła przez nieczynny szyb windy.

Dla wygody zmieniłem nocne klapki na tenisówki, a do głowy przytroczyłem latarkę, jakiej używają górnicy. Zszedłem na półpiętro, przelazłem przez wysoką ażurową osłonę i chwyciwszy się stalowych lin zacząłem powoli zjeżdżać w głąb. Młody, sprawny chłopak pokonałby tę drogę błyskawicznie. Mnie niedawno wysunął się dysk i bardzo cierpiałem z tego powodu. Poruszałem się wolno, niczym pająk, który osowiał w swej sieci. Zastanawiałem się co będzie, jeśli sąsiad, wracając na przykład po nocnej hulance zastanie mnie wewnątrz szybu uczepionego lin. Cóż wtedy pomyśli? Czy najpierw zdziwi się, a uzyskawszy żartobliwe wyjaśnienie oddali? A może odwróci się i przejdzie bez słowa? Niewątpliwie był to jeden z niezliczonych małych heroizmów, których podejmują się ludzie wiekowi lub bardzo skromni. Jaka straszliwa, niezwykła samotność jest udziałem tych małych dobroczyńców! Oschli na co dzień mężczyźni wciskający ukradkiem pieniążek do ręki żebraka, starowiny karmiące gołębie, dziewczęta pomagające powstać pijakowi! W trakcie bolesnych ekwilibrystyk różne obrazy mknęły przez moją umęczoną głowę. Myślałem o niestabilnej sytuacji na Krymie i o tym, że pewna młoda autorka wszczęła ogólnonarodową dyskusję na temat niewystarczających, jej zdaniem, zarobków pisarzy. Wszystko to było obecnie bardzo odległe. Wreszcie po pokrytych smarem żelaznych szynach opuściłem się na kloc betonowy, w którym znalazłem oparcie. Wyszedłem z szybu i znalazłem się w piwnicy. Daleko rozbrzmiewał tętent uciekającego Czupcia.

Idąc za głosem stanąłem naprzeciw pojedynczej komory, której drzwi były uchylone pod naporem piętrzących się aż do sufitu gratów. W głębi siedział Czupcio. Kucnąłem i najczulszymi słowami zacząłem go wabić. Gdy to nie poskutkowało, wsadziłem rękę, spodziewając się, że może powącha ją i nabierze zaufania. Ale kot wycofał się w głąb. Zbytnim pośpiechem i udawaną czułością zaprzepaściłem szansę schwytania Czupcia po dobroci. Teraz, kiedy opowiadam – ze swadą i pogodnym wyrazem twarzy – trudno pojąć, jak bardzo byłem zrozpaczony i jak tęskniłem do swojego barłogu, w którego zaciszu oddawałem się nudnej lecz spokojnej pracy! Wściekłość mnie ogarnęła. Miałem ochotę zlać Czupcia, choć oczywiście wszystko było moją winą. Miotając potworne przekleństwa rozpocząłem demontaż ściany gratów. Puste gąsiory, stłuczone akwaria, zbutwiałe szmaty, ciężkie pudła słoików, żelazne sanki, rury, deski, opony wrośnięte w wory ze stężałym cementem – wszystko to dźwigałem ze wstrętnych łożysk czyniąc nieopisany hałas. Wkrótce graty przestały mieścić się w przejściu piwnicznym i musiałem rozprowadzać je wzdłuż wąskiego korytarza.

Zastanawiałem się, czy nie przyjść następnej nocy, gdy Czupcio nieco ochłonie, ale któż mógł wiedzieć, gdzie wtedy będzie? Może dostałby się w ręce okrutnych robotników? Mijały straszliwe kwadranse. Komora była głębsza, niż przypuszczałem i opadała w formie klina. Na końcu tego klina był Czupcio. Pomyślałem, że gdy do piwnicy wejdą zbudzeni i rozwścieczeni sąsiedzi, może nawet w towarzystwie policji, wyznam prawdę, a wówczas nie pozostanie im nic innego, jak ze złością pokiwać głową i odejść. Nie zdziwiłbym się, gdyby wyszło mi to na dobre. Wiadomo, że najlepiej jest powiedzieć, albo zrobić coś niestosownego, a później umiejętnie przeprosić, wówczas zyskuje się największą sympatię. Pamiętam, że w książce „Ania z Zielonego Wzgórza” był taki Gilbert Blythe, który najpierw dokuczał Ani, a później okazał, że wcale nie jest złym chłopcem i nawet został jej mężem.

Wtem rozległ się krótki, ostry dźwięk, niczym wystrzał z bicza. To Czupć nie wytrzymał nerwowo i uciekł – miałem nadzieję – nie do dalszych piwnic, a w stronę szybu, skąd przyszedłem. I tak też się stało. W cudowny sposób znalazł dziurę, przez którą wlazł, wybiegł na korytarz i pocwałował do góry. Tunelem windy wspiąłem się na półpiętro i za pomocą zręcznych manewrów zagoniłem zwierzątko do mieszkania. Mając już Czupcia schwytanego i zabezpieczonego, musiałem jeszcze raz zejść do piwnicy, aby uprzątnąć graty. Niemało mnie to kosztowało trudu. Kiedy wróciłem, wykończony fizycznie i nerwowo, okazało się, że całe zdziczenie opuściło Czupcia i leży sobie na kocyku. „Przed chwilą byłem mu obcym, wrogim człowiekiem. – pomyślałem – Jak cieniutka jest warstewka kultury!”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).