Ostateczny triumf świata roślinnego
fot. Wodnik (Водник) / Wikimedia Commons, Attribution-ShareAlike 3.0 Unported

Ostateczny triumf świata roślinnego

Rozmowa z Tarasem Prochaśką

Kiedyś do Delatyna przyjechali Szwajcarzy. Zabrałem ich nad rzekę, gdzie było mnóstwo  plastikowych butelek po imprezie. Popadli w ekstazę, bo czytali o takich butelkach w „Dwunastu kręgach” Andruchowycza

Jeszcze 3 minuty czytania

ŁUKASZ SATURCZAK: Najnowszą książkę, którą napisałeś specjalnie dla polskiego czytelnika, zaczynasz od próby krótkiego zdefiniowania Europy Zachodniej, aby pokazać, czym Ukraina się od niej różni. Jednak po kilkunastu stronach odpuszczasz również opisanie tego kraju i skupiasz się wyłącznie na rodzinnych Karpatach.
TARAS PROCHAŚKO
: Parę lat temu Monika Sznajderman poprosiła mnie, żebym dla wydawnictwa Czarne napisał książkę o Ukrainie. Tyle że ja nie wiem, co dziś znaczy Ukraina. Rozumiem Ukrainę zachodnią albo Ukrainę karpacką, ale pisanie o innych jej częściach byłoby dla mnie jak pisanie reportaży o obcym państwie. Dlatego skupiłem się tylko na Zachodzie. Najtrudniejsze było właśnie zdanie sobie sprawy, że Ukraina, którą znam, nie jest całym państwem. Teraz zresztą doskonale widać, że to problem wszystkich Ukraińców. I ja, jako pisarz, też dawno zrozumiałem, że chcę skupiać się na tym, co znam, co może jednak zarazem mieć wymiar ogólnoludzki, może nawet – fundamentalny.

Definiujesz europejskość poprzez stosunek do roślin. Piszesz, że na Zachodzie ludzie zajmują się zbędnymi rzeczami, jak przycinanie trawników, tworzenie parków, ocieplanie drzewek. Dziś lwowskimprospektem Swobody minąłem rząd kilkunastu drzewek osłonionych metalowymi konstrukcjami. To znaczy, że ta granica się przesuwa?
Lwów to osobny temat. Próba stworzenia z niego europejskiego miasta trwa od dawna.

Taras Prochaśko, „W gazetach tego nie
napiszą”
. Przeł. Renata Rusnak, Czarne, 168 stron,
w księgarniach od kwietnia 2014
Potrafisz znaleźć moment w historii, kiedy zdefiniowała się ukraińska karpackość?
Widzę tu podobieństwo do Ameryki. Karpackość zdefiniowała się w momencie, kiedy ludzie z różnych stron kraju zaczęli to miejsce kolonizować. I na ich myślenie wpłynęła ta dziwna wolność, którą dają góry. Rusińskie myślenie w zderzeniu z wolnością stworzyło nowy rodzaj tutejszego człowieka.

Najbardziej to widać na przykładzie Hucułów, których kultura ginie z roku na rok, z każdym nowoczesnym domem, jaki powstaje na ich ziemi.
Tak, ale musimy pamiętać, że kultura huculska to nie muzeum. Nieważne, co się tam fizycznie dzieje, ważne, co się zmienia w głowach ludzi. W umysłach Hucułów radykalne zmiany nie zachodzą, oni zawsze tacy byli.

Macie to szczęście, że huculszczyzna – w przeciwieństwie do polskiej łemkowszczyzny – trwa w stanie nienaruszonym od setek lat.
Ten cały mit, że huculszczyzna jest nietykalna, to oczywiście nieprawda. Niektórzy chcieliby stworzyć z huculszczyzny Arkadię, ale sami Hucule tak nie myślą. Oni są zajęci własnymi sprawami.

To jaki mają stosunek do Stanisława Vincenza? Co myślą o pisarzu, który rozpowszechnił huculski mit w świecie?
Nikt na huculszczyźnie raczej nie myśli o tym, że ten człowiek jest ich głosem w Europie, ponieważ on nie jest do końca swój. W górach możesz być kim chcesz, ale żeby być stamtąd, musisz się tam urodzić. Mimo że Stanisław Vincenz pochodził z Karpat, uczył się w Kołomyi i Stryju, to jednak był kimś obcym, bo jego rodzina pochodziła z Zachodu. Choć każda rodzina z Krzyworówni, czyli miejscowości, którą Vincenz odwiedzał w dzieciństwie i później opisał w książkach, ma w swoim domu „Na wysokiej połoninie”. Dziadkowie, którzy go pamiętali, mówili mi, że to był fajny człowiek.

Tłumacząc „Na wysokiej połoninie” na ukraiński, odkryłeś w huculszczyźnie coś nowego?
Wiele rzeczy. Głównie to, że mimo bardzo szybkich zmian na huculszczyźnie, mentalność jej mieszkańców pozostaje od wieków taka sama. Vincenzowi pierwszemu udało się scharakteryzować ich myślenie i sposób bycia.

A jakie są twoje pierwsze wspomnienia z karpackiego Delatyna, gdzie znajduje się dom wybudowany przez twojego dziadka?
Zapewne pamiętasz słynny eksperyment austriackiego zoologa Konrada Lorenza. Doświadczenie badające zachowanie zwierząt polegało na tym, że Lorenz wyklutym kaczkom chciał zastąpić matkę. Był pierwszą osobą, którą te zwierzęta poznały i faktycznie zaczęły go traktować jak rodzica. Delatyn to była właśnie pierwsza rzecz, jaką w życiu poznałem. Ta miejscowość stała się moim obrazem świata. Kiedy miałem niespełna rok, rodzice wywieźli mnie tam z Iwano-Frankiwska i zostałem tam przez kilka kolejnych lat.

Taras Prochaśko

ur. 1968, ukraiński dziennikarz i pisarz, z wykształcenia botanik. Jego kolejne, rzadko wydawane książki mają na Ukrainie status kultowych. Na polski przetłumaczony został zbiór jego opowiadań „Inne dni Anny” oraz powieści „Niezwykli” i „Z tego można zrobić kilka opowieści”.

I dlatego później wybrałeś botanikę jako dziedzinę nauki?
To wynikało z różnorodności form życia, które były wtedy wokół mnie. Chciałem zrozumieć, czym jest roślina, która rośnie obok mojego domu.

Botanika jest bardzo ważnym tematem twoich książek, ale w „W gazetach tego nie napiszą” odchodzisz od niej na rzecz definiowania Karpat również przez historię, głównie historię bardzo krwawą. Czy to próba rozbicia mitu, który sam przez lata tworzyłeś?
To książka pisana dla ludzi, którzy nie znają Karpat. Nie chciałem pisać dla nich bajki, choć może to nawet jest bajka, tylko trochę inna. Próbowałem opisać świat, który nie jest Arkadią, ale z tym też bywa przecież różnie. Pamiętam, jak kiedyś przyjechali do Delatyna turyści ze Szwajcarii, którzy chodzili po Karpatach z niemieckim tłumaczeniem „Dwunastu kręgów” Jurka Andruchowycza. Zabrałem ich nad rzekę, gdzie było mnóstwo śmieci, jakichś plastikowych butelek zostawionych po nocnej imprezie. Zrobiło mi się głupio przy tych Szwajcarach, ale oni na ten widok bardzo się ucieszyli, niemal popadli w ekstazę, bo przeczytali w „Dwunastu kręgach”, że właśnie tutaj, nad brzegiem rzeki, można znaleźć plastikowe butelki. Dla nich te śmieci były jak relikwie, zobaczyli mit na własne oczy.

Rozbijasz ten mit na wiele sposobów. Momentami stylizujesz język na biblijny, zaczynasz tworzyć mit, aby po chwili go rozbić o twardą rzeczywistość codziennych problemów.
Miałem zamiar poruszać się po różnych obszarach. Chciałem stworzyć encyklopedię, w której zdefiniuję kilka rzeczy niezrozumiałych dla ludzi spoza Karpat. Ale zdaję sobie sprawę, że łatwo popełniać błędy, jeśli chce się o czymś pisać tylko w jeden sposób. Dlatego nie należy prowadzić powieści linearnie, w jednym kierunku.

Wyznaczasz w książce kolejne punkty, które wpłynęły na rozwój karpackości – wyjątkowa roślinność, pogaństwo, wprowadzenie religii, później bitwy, wojny, w końcu demokracja. Ale według ciebie od momentu pojawienia się religii chrześcijańskiej, która przegoniła pogaństwo, nastąpiła bezpowrotna utrata pierwotności tych ziem.
Chodziło o to, żeby wyłapać różnice między nami a resztą świata. Ale nie wierzę, że świat może istnieć w formie niezmienionej. Trudno jest patrzeć, jak przemijają rzeczy, które pamiętasz z dzieciństwa, ale tak musi być.

Za czym tęsknisz najbardziej?
Diabeł tkwi w szczegółach. Kiedy wychodzisz na górę i masz pod sobą większą wieś, to zauważasz zupełnie inne dachy niż kiedyś, całkiem inne kolory, materiały.

Piszesz, że Galicja to jednak nie Europa. A co w takim razie zrobić z Rothem, Vincenzem, Schulzem?
Oprócz ważnych pisarzy, Europę Zachodnią charakteryzują inne dziedziny. A najważniejszą z nich jest prawo. U nas takiego prawa nigdy nie było.

Trudno chyba znaleźć tutaj wpływy sowieckiej Rosji.
Karpaty nigdy nie należały do świata sowieckiego, ale wolne od sowieckości nie są. Oczywiście postsowieckość Ukrainy Zachodniej i Wschodniej różnią się diametralnie, ale nie można tego bagatelizować.

A świat Habsburgów? Jest tutaj kult galicyjskiej Arkadii? Mnie Karpaty kojarzą się z wieloma bitwami i całą masą austriackich cmentarzy rozsianych od polskich Beskidów po ukraińską Czarnohorę.
Ten mit był żywy, kiedy żyli ludzie pamiętający tamte czasy. Miałem szczęście poznać osoby, które opowiadały, że za Austrii było lepiej, ale to miejsce zajęła II Rzeczpospolita. W czasach sowieckich kontrą do Rosji była Polska i dwudziestolecie międzywojenne. Mówi się, że to były czasy, kiedy ludzie żyli ze sobą w zgodzie, chociaż narodziny państwa polskiego są powiązane z porażką powstania państwa ukraińskiego. Dziś zresztą mitem jest wszystko, bo przecież żyją u nas ludzie, dla których czasy niemieckiej okupacji były czasami dobrymi. Nie jest ważne dla nich, że nacjonaliści byliby zgładzeni zaraz po Żydach czy bolszewikach, istotniejszy jest mit przynależności do świata zachodniego. Można sobie tutaj wpisać dowolną okupację – austriacką czy niemiecką. To dla wielu ludzi i tak świat Zachodu, a to jest rzeczą najważniejszą.

Może dla ciebie to zupełnie obojętne, czy Karpaty to Europa? Czy granica Zachodu kończy się na Renie, Dunaju, Odrze, Bugu czy Dnieprze?
Dla mnie to jest Europa. Ale inna Europa, dziwna Europa. Chociaż tylko w Zachodniej Ukrainie, bo tutaj nawet feudalizm był feudalizmem europejskim, natomiast pod panowaniem rosyjskim miał on zupełnie inną formę. Nawet jak popatrzysz na strukturę społeczną czy działania oligarchów, zobaczysz zupełnie inny świat niż w Rosji.

To skąd w nas ten kompleks Zachodu? Daliśmy sobie go narzucić?
Marzenia o Zachodzie są powiązane z tym, że Polacy i Ukraińcy mieli bezpośredni stosunek ze światem orientalnym. Przez parę wieków byliśmy przedmurzem chrześcijaństwa i uważamy, że dzięki naszej obronie Europa przetrwała w swoim obecnym kształcie. Wiemy, jak wygląda orientalizm i nie chcemy do niego należeć – ani do Moskali, ani Tatarów czy Turczynów.

W jednym z rozdziałów opisujesz rośliny, które zawładnęły industrialnym światem. Mimo destrukcyjnego wpływu ludzkiego one zawsze zwyciężą. Przypomina to ostatnie strony „Mapy i terytorium” Michela Houellebecqa. Czy podobnie jak on masz cichą nadzieję, że rośliny pochłoną ostatecznie ten świat w cholerę?
Aż tak ostro to nie. W momentach, kiedy ludzkość się cofa, przychodzą rośliny. Tak jest na przykład we Lwowie, gdzie robiłem na ten temat badania. Nie mam takiego marzenia jak Houellebecq, ale nie ukrywam, że bardzo mi się taka wizja podoba. Rośliny poprawią w tym świecie to, czego nie potrafi naprawić człowiek.

Lwów, 17 kwietnia 2014


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.