Gaspard Winckler i puzzle

Gaspard Winckler i puzzle

Marcin Sendecki

Najbardziej przejmujące jest nie to, co Perecowi udaje się zrekonstruować, lecz to, czego z pamięci wydobyć nie może. Dojmujący staje się brak pewnych wspomnień wpisanych w standardowy obraz szczęśliwego dzieciństwa

Jeszcze 4 minuty czytania

Kim jest Gaspard Winckler w „Życiu instrukcji obsługi”, wszyscy z grubsza pamiętamy: genialnym, aczkolwiek zgorzkniałym wytwórcą puzzli (a także fałszerzem), który w nader misterny sposób mści się na swym zleceniodawcy. Finał arcydzieła Georges'a Pereca (nie licząc epilogu) wygląda następująco: „Bartlebooth, siedząc nad swoim puzzlem, właśnie zmarł. Na kryjącym stół płótnie, w mrocznym niebie zachodu czterysta trzydziestej dziewiątej akwareli, czernieje miejsce na ostatni brakujący fragment: niemal doskonałe X. Ale cząstka, na której zmarły zacisnął swe palce, ma – co dawno już dało się przewidzieć – szyderczy kształt W” (przekład Wawrzyńca Brzozowskiego). „W”, będąc najrzadszą literą we francuszczyźnie, jest też oczywiście sygnaturą Wincklera, jednej z kluczowych postaci w onomastyce Pereca, a niekiedy wręcz jego alter ego. Traf (?) chciał, że dwa poprzednie wcielenia GW znajdujemy w wydanych właśnie po raz pierwszy po polsku utworach Pereca: „W albo wspomnieniu z dzieciństwa” i „Kondotierze”.   

I.

„W albo wspomnienie z dzieciństwa” to żelazny element Perecowego kanonu, dzieło przystępne i niepokojąco zawikłane zarazem – zapewne jak wszystkie książki Pereca. Składa się z 37 rozdziałów, w których przeplata się narracja fikcyjna, opowieść o wyspie zwanej W, oraz autobiograficzna, w której autor odtwarza fragmenty swego dzieciństwa, weryfikuje i analizuje własne wspomnienia i po trosze zagłębia się w historię rodziny. Narratorem fikcyjnego początku jest właśnie Gaspard Winckler (którego z postacią z „Życia…” łączy fałszerstwo – tutaj tożsamości, Gaspard Winckler to nazwisko z lewych papierów) – później (w kapitalny sposób!) pojawia się nieco widmowa postać prawdziwego Gasparda Wincklera, a potem mamy ową opowieść o wyspie W, której autorem Winckler (raczej ten fałszywy) jest jedynie w domyśle.

Georges Perec „W albo wspomnienie z dzieciństwa”.
Przeł. Wawrzyniec Brzozowski, Lokator, 208 stron,
w księgarniach od kwietnia 2014
Całość podzielona jest niesymetrycznie na „Część pierwszą” i Część drugą”, cezura następuje po XI (fikcyjnym) rozdziale, wzmocniona znakiem opustki – (…) – na stronie, którą poprzedza i po której następuje wakat. Ta wyrwa w tekście ma zresztą wielorakie znaczenie. Znak „(…)” odnosi się do fragmentaryczności, nieciągłości całej narracji, wspomnień i wiedzy pisarza o utraconych rodzicach, a także wyrwy w jego życiu poczynionej przez wojnę, której zapowiedzi szuka nawet we własnym nazwisku („Nazwisko mojej rodziny brzmi Peretz. Pojawia się w Biblii. Po hebrajsku oznacza «otwór»”). Jest też uniwersalnym znakiem nieznanego (niewypowiedzianego, niewypowiadalnego). Cezura ta ma jednak oczywiście także znaczenie bardziej lokalne: przede wszystkim markuje zawrotny przeskok w narracji fikcyjnej (po wstępnym zawiązaniu zagadkowo-sensacyjnej akcji urywa się ona nagle i w części drugiej następuje już tylko beznamiętne, bezosobowe sprawozdanie o stosunkach panujących na wyspie W, gdzie życie podporządkowano szczególnie pojętemu sportowi). Podział książki znajduje jednak odbicie także w narracji autobiograficznej. Zaczyna się ona w części pierwszej od zdania „Nie mam wspomnień z dzieciństwa”, w części drugiej zaś: „Od tej chwili pojawiają się wspomnienia”.

Obie równoległe narracje mają źródło biograficzne. W „W” Perec pisze: „ojca straciłem w wieku czterech lat, matkę, kiedy miałem sześć, wojnę spędziłem w kilku internatach w Villard-de-Lans. W roku 1945 adoptowała mnie siostra mojej matki razem ze swym mężem”. Jak wiadomo, rodzice Pereca byli wywodzącymi się z Polski Żydami; pisarz urodził się w Paryżu w 1936. Ojciec zginął na wojnie w 1940. Georges został wysłany przez matkę (w konwoju Czerwonego Krzyża) do strefy nieokupowanej, w pobliże Grenoble, gdzie doczekał wyzwolenia, kontaktując się zresztą z rodziną matki, która znalazła schronienie w okolicy. Matka została w Paryżu, aresztowano ją w 1943 roku, po krótkim pobycie we francuskim obozie przejściowym w Drancy trafiła do Auschwitz. „Piszę – mówi Perec – bo pozostawili we mnie nie dające się zatrzeć piętno, którego śladem jest moje pisanie – ich wspomnienie umiera w pisaniu, a pisanie jest wspomnieniem ich śmierci i potwierdza, że ja żyję”.

Genezę opowieści o W znamy z kilku źródeł, w „W” Perec mówi o historyjce „wymyślonej, opisanej i narysowanej”, gdy miał 13 lat, o której przypomniał sobie sporo później (poza tytułem „W” pamiętał tylko, że „chodziło o życie społeczeństwa zajmującego się wyłącznie sportem na wysepce w okolicach Ziemi Ognistej”), a jeszcze później natrafił na swoje rysunki z tego okresu. „Opierając się na nich, po raz wtóry wymyśliłem historię W – ukazywała się w odcinkach w «La Quinzaine Littéraire» pomiędzy wrześniem roku 1969 a sierpniem 1970 roku”.

„W albo wspomnienie z dzieciństwa” ukazało się w roku 1975, opatrzone datą powstania 1970-1974. Złączenie obu wątków zajęło więc szmat czasu.  Jak zresztą wiemy choćby z eseju Pereca „Miejsce pewnego podstępu”, był to okres od maja 1971 do czerwca 1975, gdy poddawał się terapii psychoanalitycznej , co może mieć związek i z powstaniem, i kształtem książki.

O splocie, który spełnia się w „W”, sam Perec mówi następująco: „«W» nie bardziej przypomina teraz moje dziecięce fantazje, niż wówczas owe fantazje przypominały moje dzieciństwo. Ale wiem, że w sieci z nich utkanej i w sposobie, w jaki je dziś odczytuję, zawarta jest i opisana droga, którą przebyłem – ścieżki mojej historii i historia mojej wędrówki”.

Harry Mathews zauważa zaś w tekście o Perecu, że w tej książce „bogactwo imaginacji zderza Perec z bogactwem zrekonstruowanych faktów, aby w pogłosie ich kolizji wywołać udręczający, literalnie niewypowiadalny temat. Jakaś dziwna baśń – z początku sensacyjna, później pseudosatyryczna, w końcu zaś coś z gatunku fantasmagorycznego horroru – przeplata się z drobiazgową i przeważnie bolesną rekonstrukcją wczesnej młodości autora”. Istotnie, opętana sportem wyspa W wpierw rysuje się jakby wzięta z dość dziwacznej, męczącej utopii, lecz w paru odsłonach przemienia się w przerażające ziemskie piekło, a skomplikowane nawiązania między relacją o W a autobiograficznymi dociekaniami Pereca można śledzić niemal bez końca i z rosnącą grozą obserwować, jak dopasowują się do siebie kolejne elementy misternej układanki. W jednym wszakże trudno się z Mathewsem zgodzić: otóż „temat” zostaje wypowiedziany. To obóz. Drzwi podrapane od wewnątrz paznokciami matki zaginionego chłopca, niewinnie makabryczny szczegół z początku sensacyjnej, fikcyjnej narracji, powracają w końcu jako „ściany poorane paznokciami gazowanych” na zdjęciach z oglądanej przez pisarza wystawy o obozach.              

W przywoływaniu przeszłości przez Pereca najważniejsze i najbardziej przejmujące jest zapewne nie to, co udaje mu się zrekonstruować, lecz to, czego z pamięci wydobyć nie może, a co nawiedza go z tym większą siłą, im więcej fragmentów dzieciństwa zdoła przywołać. Im bardziej skrupulatnie je gromadzi, tym bardziej dojmujący staje się brak pewnych wspomnień, których pozbawiła pisarza „Historia ze swym toporem”; wspomnień wpisanych w standardowy obraz szczęśliwego dzieciństwa: „Chciałbym móc pomagać mamie sprzątać ze stołu po obiedzie. Przykryty byłby ceratą w małe niebieskie kwadraciki; nad nim zwieszałaby się podciągana lampa z białym, podobnym do talerza kloszem z porcelany lub emaliowanej blachy oraz systemem wielokrążków i ciężarkiem w kształcie gruszki. Potem szedłbym po tornister, wyjmowałbym książkę, zeszyty i drewniany piórnik; kładłbym to wszystko na stole i odrabiałbym zadania. Tak to przedstawiano w moich szkolnych podręcznikach”.

To właśnie stamtąd, zdaje mi się, znad stołu, którego nie było, wyruszał Georges Perec na wyspę W – wyspę odwróconego M jak matka.

II.

W „W” Perec opowiada także (na całej stronicy) o młodzieńczym „Kondotierze” i – co wcale nie dziwi – on także łączy się z autobiografią. Otóż po dziecięcej bójce pisarz dorobił się drobnej blizny na twarzy, która „z niejasnych przyczyn zdaje się [dla niego] mieć niezwykłe znaczenie”. „To właśnie z racji tej blizny – czytamy dalej – spośród wszystkich obrazów zgromadzonych w Luwrze (…) wybrałem «Portret młodego mężczyzny» Antonella da Messina, noszący też tytuł «Kondotier», jako centralną figurę pierwszej powieści, którą niemal udało mi się dokończyć. Najpierw nosiła tytuł «Gaspard wciąż żywy» [„Gaspard pas mort” – przyp. MS], a potem «Kondotier»; w ostatecznej wersji jej bohater Gaspard Winckler jest genialnym fałszerzem, któremu nie udaje się wyprodukować obrazu Antonella, w związku z czym zmuszony jest zamordować swojego klienta” – a dalej mamy jeszcze słowo o odwołaniu do „Kondotiera” Donatella także w „Człowieku, który śpi”.

Georges Perec „Kondotier”. Przeł. Marzena
Chrobak, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego,
144 strony, w księgarniach od maja 2014
Gdy Perec pisał to wszystko, „Kondotier” był dziełem zaginionym. Kopię (u jednego ze znajomych pisarza) odnalazł długo po śmierci Pereca jego biograf David Bellos (i obszernie omówił w „Georges Perec. Life in Words” w 2003 roku), a całość (raczej dokończona, wbrew świadectwu Pereca) wyszła drukiem przed dwoma laty. Tekst, nad którego różnymi wariantami Perec pracował od 1957 do 1960, został przez wydawcę (ku niejakiej rozpaczy pisarza) odrzucony, a na debiut, „Rzeczy”, trzeba było czekać jeszcze pięć lat. Historię tekstu we wstępie do polskiego wydania instruktywnie kreśli Claude Burgelin – nie tając zresztą, że wydawnicza decyzja sprzed lat wcale nie była skandalem. W istocie, poza kapitalnym pierwszym zdaniem („Madera był ciężki” – a idzie tu o zwłoki owego zleceniodawcy, którego, dodajmy, Winckler mordować wcale nie był „zmuszony”, jego czyn był aktem wolnej woli), „Kondotier” pasjonuje raczej jako czytany po latach brakujący element Perecowej układanki, rozświetlający różne jej fragmenty, niż jako dzieło samo w sobie. Widzimy tu wiele sztandarowych motywów Pereca, a także świadectwo jego znanych zmagań z egzystencją i (auto)biografią, ale rzecz wydaje się nieco chaotyczna. Jakkolwiek precyzyjna byłaby bowiem konstrukcja powieści z jej gorączkowymi zmianami trybu narracji (co ma pewnie oddawać podniecenie i rozedrganie zdającego sprawę ze swych przygód Gasparda) – czytelnik zauważa przede wszystkim kaskadę wielokrotnie złożonych zdań, nawracające powtórzenia, feerię pytań, które narrator zadaje sam sobie. Niewiele tu chłodnej na zewnątrz, a gorejącej w głębi narracji Pereca, którą widać choćby w „W”.

Najbardziej zajmujące jest bodaj czytanie „Kondotiera” jako nieudanej próby wybicia się Pereca na pisarską niepodległość, ba – po prostu próby zostania pisarzem – w której opowiada się w zasadzie paralelną historię. Gaspard-fałszerz widzi w odtworzeniu „Kondotiera” szansę na wybicie się na artystę tout court (w czym pobrzmiewają dalekie echa Borgesowskiego Pierre'a Menarda). A projekt ów (jak już wiemy, nieudany i zakończony tragicznie) ma też pewien wymiar nie estetyczny tylko, lecz silnie egzystencjalny – oto sam Kondotier, bohater obrazu Antonella, jest w swej nonszalanckiej pewności siebie, samospełnieniu i mocy – dokładnym przeciwieństwem tak Gasparda, jak samego Pereca za młodu zmagającego się z chroniczną nieśmiałością.

Im więcej czyta się Pereca, tym bardziej zdumiewa wewnętrzna konsekwencja jego dzieła. Jak pamiętamy, on sam twierdził, że w istocie przypomina ono puzzle. Teraz, z dwoma nieznanymi dotąd kawałkami, można zobaczyć je odrobinę wyraźniej – albo rozsypać i zacząć układankę zupełnie od nowa.

***

Nie zajmuję się tutaj, z braku kompetencji, krytyką przekładu. Skoro jesteśmy jednak w tej szczęśliwej sytuacji, że poza obecnym tłumaczeniem całości mamy też fragmenty „W” w przekładach Krystyny Rodowskiej („Literatura na Świecie”, 1/1992) i Zofii Chądzyńskiej („LnŚ”, 11-12/1995), rad byłbym, gdyby ktoś uzbrojony w filologiczne kompetencje skomentował – na przykład – bardzo odmienne rozwiązania zastosowane przez Chądzyńską i Brzozowskiego w rozdziale XXIX (tam, gdzie o mowa o pewnych zabiegach mnemotechnicznych) – bo jestem tego po prostu bardzo ciekaw. Parę rzeczy widać jednak nawet okiem nieuzbrojonym i świadczą one o niedostatkach redakcji książki, co w przypadku Pereca jest wysoce bolesne, zważywszy na precyzję jego tekstów, w którą wpisane są czasem także pomyłki. Kiedy zaś na (nieważne, zamierzone czy nie, o ile wiemy, raczej zamierzone) pomyłki oryginału nakładają się usterki tekstu w przekładzie, robi się nieprzyjemny kłopot. W polskim wydaniu mamy więc parę literówek (które zrzucić można na karb zwykłego niechlujstwa), mamy też dowód poważniejszej nieuwagi: strach powiedzieć – błąd w tytule dzieła. Oto w posłowiu tłumacza (z którego stosowny fragment widnieje też na skrzydełku książki) „W albo wspomnienie z dzieciństwa” zmienia się w „W albo wspomnienia z dzieciństwa”, co powoduje niejaką konfuzję. Wreszcie, na początku rozdziału XXIII, gdy Perec wspomina wyprawę do lasu z zaopatrzeniem dla partyzantów, czytamy po polsku, że było to „Na wiosnę roku 1940”. Wiosną roku 1940 partyzantów w żadnym francuskim lesie oczywiście nie było, zakładamy więc istotny błąd oryginału, tyle że oryginał mówi o wiośnie lub lecie 1944 roku! W dodatku chronologiczną pomyłkę, wprawdzie mniejszej rangi, można znaleźć także w oryginale: w rozdziale XXXIII Perec „pamięta” kapitulację Japonii w maju 1945 (naprawdę podpisaną na początku września) i nie wiadomo, czy jest to zwykły lapsus, czy celowa pomyłka, być może jakoś korespondująca z jego wyznaniem (w rozdziale VI): „Przez długi czas myślałem, że Hitler wtargnął do Polski 7 marca 1936 roku” – czyli w dniu urodzin Pereca. Wobec pisarskiej potęgi „W” wszystko to w gruncie rzeczy drobiazgi, ale warto o nich pamiętać z myślą o kolejnych wydaniach.