Notatki z miejsca postoju (15)
rys. Tomasz Różycki

Notatki z miejsca postoju (15)

Tomasz Różycki

Sąsiad chodzący w kółko w mieszkaniu powyżej sprawia, że po godzinie nie można już myśleć, umysł owładnięty jest żądzą krwi

Jeszcze 1 minuta czytania

Wpis piętnasty: kroki

Odgłos kroków łomocze i wpycha się pomiędzy słowa, wpycha się pomiędzy zaparzanie a nalewanie kawy, wpycha się do komputera, do muzyki, do telefonu. Ten rytm rozbija wszystko w proch i wystarczy jeszcze trochę, a dojdzie do nieszczęścia. Zginie sąsiad albo ja rozpadnę się na skomlące mięso i unoszącą się w powietrzu furię. A potem przychodzi niepokojąca myśl, gdzieś ze szczeliny pomiędzy krokami: przecież to ja mieszkam na ostatnim piętrze, nie mam na górze żadnego sąsiada. A jeśli tak, to kto tak chodzi tam w kółko, i szura?

Chodzenie – zdaje się, że to jakieś słynne natręctwo, ale nadchodzi czas, że nie mogę dłużej i wychodzę. Słynne momenty zmierzchu, kiedy na miasto zaczyna opadać ta srebrzysta, lekko świecąca mgławica i wszystko zdaje się przyprószone czymś, co sprawia, że niektóre rzeczy i kształty zasnuwa dym, a inne są niezwykle ostre i wyraźne. Podobnie z kolorami: wychodzą wówczas te, które do tej pory nie miały szans – wszystkie niuanse i odcienie, wszystko to, co bladło w świetle dnia. Wtedy chodzę, jest coś, co nie pozwala przestać, jakby to powietrze, te unoszące się w nim cząsteczki były w istocie zarazkami jakiejś choroby nerwów, powodowały gorączkę nie do opanowania.

Chodzenie – ale też przestrzeń, miejsce, które pozwala chorobie się rozwijać. To może być wejście do sklepu, przepełniony chodnik, czy pasaż, tłum na placu, ludzie przechadzający się bez pośpiechu, wracający skądś, idący dokądś. Takie miejsca powodują, że gorączka wzmaga się, staje się nieznośna, zwykłe, tępe obserwowanie jest niemożliwe i twarz, ciało całe używa siły mięśni, aby pozostać wciąż w masce obojętności. Aby nie krzyczeć, aby nie wyzwolić się, nie oszaleć.

To może też być park, ścieżka wśród drzew i zwiędłych liści, kiedy stopy szurają o żwir i brodzą w tym, co na ziemi. Park przebiegany szybko, w strachu, w gorączkowym pragnieniu, w rozkoszy, którą powoduje samotność i cierpieniu, które powoduje samotność.

Towarzyszy temu rytm, nieszczęsny, który się nie gubi; rytm kroków, takt, który nie cichnie, gubi się, lecz wraca, nawet w zupełnej ciszy go słychać. Zapewne to rytm życia samego.

Po co to, po co chodzenie, krążenie, godzinami, wielokrotne przechodzenie tej samej trasy, obok tego budynku, przez most, tą ulicą, wzdłuż tego muru? Ciało w ruchu, jak przypomina Barthes, to po grecku także schema. Chodzenie nadaje rytm rzeczywistości, kroki dają rytm, schemat działa do pewnego momentu, aż uśpiona nieco, przetarta maszyna nie zgubi taktu, przechodzień potknie się, schemat ujawni rysę, przetrze się zasłona i z drugiej strony pojawi się coś. Tak, jakby mechanizm świata mógł generować błędy. Należy więc wychodzić błąd, zmęczyć świat. Jeśli się będzie uważnym, nie przegapi się tego momentu, kiedy w tłumie pojawi się twarz, której nie powinno – według schematu – tam być, absolutnie nie, tak jak wtedy, w nowojorskim metro.

Zmęczenie, przeskakujące plany, nakładające się klatki z różnych rzeczywistości, luka w czasie, luka w świadomości. Z tej luki wygląda coś, co jest skandalem, co jest także sensem, ponieważ sens prawdopodobnie jest skandalem. Wychodzić ten moment, tak jak wtedy w kawiarni na Brackiej. Schemat to także coś, co zakłada różnicę, występek, szczegół i precedens. Umarli nie wracają, chyba że zmylą krok.